Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Moscoviada > Kałasz / 23.03.2024
Agnieszka Bryc

Rosja nie ogląda się na fakty. Kreml już wie, kto dokonał zamachu w Moskwie

Kluczowym pytaniem nie jest dziś, kto zorganizował i przeprowadził zamach, bo Kreml wydaje się mieć zawczasu przygotowane odpowiedzi. Pytaniem jest, w jakiej sprawie reżim Putina skapitalizuje kryzys bezpieczeństwa. Ofiar najprawdopodobniej będzie kilka.
Foto tytułowe
(@X)


Posłuchaj komentarza Marka Meissnera "NEWs: Zamach w klubie Crocus pod Moskwą"

Zamach w podmoskiewskim kompleksie biznesowo-koncertowym Crocus City Hall to pod względem ofiar największy akt terrorystyczny od czasów ataku na teatr na Dubrowce w 2002 roku. Strzelanina miała miejsce w piątek w godzinach wieczornych, od tamtej pory wciąż odnajdywane są kolejne ciała, przez co liczba ofiar przekroczyła 100, ponad 100 osób zostało rannych. Rosyjski komitet śledczy już w nocy wszczął sprawę z art. 205 kodeksu karnego o terroryzmie. Następnego dnia szef FSB, Aleksander Bortnikow, poinformował Władimira Putina, że służby zatrzymały 11 osób podejrzanych o udział w ataku, w tym czterech bezpośrednich zamachowców.


Niedługo po strzelaninie w Crocus City Hall, do zamachu przyznało się Państwo Islamskie, organizacja terrorystyczna zakazana w Rosji. Oświadczenie zamieściła w swoich mediach społecznościowych zbliżona do ISIS agencja Amaq. Jego wiarygodność potwierdził amerykański dziennik „The New York Times”. Jednak Rosjanie doniesienia te uznali za fałszywe, co wprost stwierdziła propagandystka i szefowa telewizji RT, Margarita Simonjan. Pojawiły się sugestie, że w komunikacie ISIS zastosowano szablon, który nie był używany przez grupę od lat. Generalnie kremlowski przekaz dnia jest taki, że ISIS od dawna nie walczy aktywnie z Rosją, a doniesienia Amerykanów są po prostu sposobem na przykrycie ukraińskiej operacji pod fałszywą flagą.


Wersję tę mają potwierdzać dowody rzekomo zgromadzone przez FSB. W sobotę służba informowała, że w obwodzie briańskim w pobliżu granicy z Ukrainą zatrzymano czterech podejrzanych o udział w ataku pod Moskwą. Według komitetu śledczego planowali przekroczyć granicę z Ukrainą, gdzie mieli swoje kontakty. Nieścisłość polega jednak na tym, że partnerzy białoruscy zdążyli zameldować, że domniemani terroryści podróżowali w nieco innym kierunku i to właśnie białoruskie KGB uniemożliwiło im przedostanie się na Białoruś.

Drugi numer magazynu
Nowa Europa Wschodnia Online


Winni znani z góry

Kreml i rosyjska propaganda wszelkie nieścisłości ignorują. Z jednej bowiem strony FSB przekonuje, że atak był starannie przygotowany, broń dostarczona wcześniej do skrytki, a napastnicy musieli mieć przeszkolenie strzeleckie i być może doświadczenie bojowe w małej formacji. Podczas akcji poruszali się profesjonalnie, nie nakładali się na siebie sektorami ognia i strzelali krótko, jak dowiadujemy się z dziennika „Izwiestia”. Ponadto część zamachowców sprawnie wydostało się z miejsca zamachu, które szturmowała Rosgwardia.


Z drugiej strony, Margarita Simonjan, opublikowała nagrania z przesłuchania dwójki zatrzymanych. Jeden miał się przyznać, że obiecano mu około pół miliona rubli za atak. Dodał, że przygotowywał się do niego, słuchając kaznodziei na Telegramie. Zastraszony i trzęsący się jak osika mężczyzna w niczym nie przypominał pewnych siebie operatorów komanda z Crocus City Hall. Drugiego z kolei, który jak sugerowała Simonjan, miał być przywódcą, z zakrwawioną twarzą wyprowadzono z lasu w obwodzie briańskim. Mężczyzna nie mówił po rosyjsku, a z tadżyckiego przekładał tłumacz. W zatrzymaniu mieli uczestniczyć członkowie oddziału czeczeńskiego Achmat, czyli tiktokowa armia Ramzana Kadyrowa, znana z konfabulacji i mitomańskich filmików o fikcyjnych podbojach na froncie w Ukrainie.


Trop ukraiński od samego początku kreują reżimowe media, komentatorzy i politycy. Bardzo szybko zareagował Dmitrij Miedwiediew, dziś zastępca szefa Rady Bezpieczeństwa FR, a w przeszłości nadzieja Zachodu na liberalny zwrot Rosji. „Terroryści rozumieją jedynie terror odwetowy. Żadne procesy ani śledztwa nie pomogą, jeśli przemocy nie zostanie przeciwstawiona siła, a śmierci – egzekucje terrorystów i represje wobec ich rodzin” - pisał jeszcze w piątek w swoich mediach społecznościowych. Wiktor Bondariew z Komitetu Rady Federacji ds. Obrony i Bezpieczeństwa był z kolei pewien, że „to, co wydarzyło się w Crocus City Hall, to akt terrorystyczny i sabotaż ze strony Ukrainy”. Zaś należąca do holdingu Gazprom Media stacja telewizyjna nadała zmanipulowany film, na którym sekretarz Rady Bezpieczeństwa Narodowego Ukrainy Ołeksij Daniłow miał potwierdzać, że za zamachem stoi strona ukraińska. Niezależny portal Meduza prostował później, że te słowa: „Dziś w Moskwie jest fajnie. Chciałbym wierzyć, że będziemy częściej organizować dla nich taką zabawę” nie padły z ust Daniłowa, lecz z ust szefa wywiadu wojskowego Kyryło Budanowa. I nie wczoraj, ale w wywiadzie sprzed tygodnia.


Im bardziej jednak strona ukraińska zaprzecza, tym bardziej – w oczach reżimu putinowskiego – potwierdza swoją winę. Po pierwsze, zbyt szybko odżegnała się od udziału w ataku pod Moskwą. Doradca szefa kancelarii prezydenta Zełenskiego, Mychajło Podolak, zdecydowanie oświadczył, że Ukraina jest w stanie wojny z Rosją, lecz – w odróżnieniu od Kremla – nie ucieka się do stosowania metod terrorystycznych. Deklaracje MSZ Ukrainy oraz ukraińskiego wywiadu GUR W Rosji uznano po prostu za doskonały przejaw syndromu „uderz w stół, a nożyce się odezwą”. Poza tym Rosjanie wierzą w spisek ukraińsko-anglosaski. Zatem ostrzeżenie, które 8 marca wystosowała ambasada USA w Rosji, informując o możliwych atakach w Moskwie przeprowadzanych przez ekstremistów związanych z ISIS, Kreml zignorował. Ba, 19 marca Putin ostentacyjnie je odrzucił, określając mianem amerykańskiej prowokacji i szantażu. Teraz, kiedy ofiarą zamachu padło ponad stu obywateli Rosji, nie przyznaje się do zaniedbania. Dlatego Kanał Pierwszy reżimowej telewizji już w noc ataku sugerował, że amerykańscy urzędnicy mogli znać szczegóły planowanego zamachu, ale nie podzielili się nimi z Rosjanami.


Winni wskazani

W sobotę po południu, po długich godzinach milczenia, wreszcie zareagował Putin. W pięciominutowym wystąpieniu przyznał, że czterech zatrzymanych i podejrzanych o udział w ataku pod Moskwą uciekało w kierunku Ukrainy, gdzie było dla nich przygotowane przejście przez granicę. Zapowiedział, że służby rozpracują cały schemat operacji, także od strony wsparcia. Zidentyfikują tych, którzy umożliwili zamachowcom ucieczkę oraz dostarczyli broń do przygotowanych skrytek. „Już dziś widzimy, że nie mieliśmy do czynienia z cynicznie przygotowanym atakiem terrorystycznym, ale ze zorganizowanym masowym morderstwem pokojowo nastawionych, bezbronnych ludzi. […] Przestępcy spokojnie i celowo postanowili zabijać, strzelać z bliskiej odległości do naszych obywateli i dzieci. Tak jak kiedyś naziści dokonywali masakr na okupowanych terytoriach, tak i oni postanowili dokonać pokazowej egzekucji, krwawego aktu zastraszenia” – mówił Putin. Po tych słowach nie ma wątpliwości, jaki będzie wynik śledztwa FSB.


W końcu zasadą w Rosji jest to, że nie odnajduje się tam winnych, lecz się ich wskazuje. Dokładnie tak jak miało miejsce w niejednym zabójstwie politycznym czy zamachu terrorystycznym. W 2015 roku niemal pod murami Kremla został zastrzelony Borys Niemcow, ówczesny lider rosyjskiej opozycji. Służby nie mogły przyznać się do zabójstwa personalnego wroga Putina, więc winę zrzucono na Czeczenów. Ważniejszą analogią wydaje się jednak rok 1999. Putin jako młody jeszcze i mało znany premier potrzebował legitymizacji społecznej. By skraść serca Rosjanom, zdecydował się wywołać drugą wojnę czeczeńską. Do tego potrzebował pretekstu, lecz problem polegał na tym, że Czeczeni w tamtym czasie mu go po prostu nie dostarczali. Więc zajęła się tym Federalna Służba Bezpieczeństwa, która wysadziła bloki mieszkalne w trzech rosyjskich miastach, w tym w Moskwie. O zamachy oskarżono czeczeńskich bojowników.

Schemat ten zauważają rosyjscy opozycjoniści oraz wywiad Ukrainy. „To celowa prowokacja służb wywiadowczych Putina. […] Kremlowski tyran rozpoczynał swoją karierę takimi zbrodniami przeciw własnym obywatelom i takimi [środkami] chce ją również utrzymać” – czytamy w komunikacie Andrija Jusowa, przedstawiciela GUR-u. Mychajło Podolak jeszcze w trakcie operacji rosyjskich służb na miejscu zdarzenia jednoznacznie dał do zrozumienia: „Nie ma najmniejszych wątpliwości, że wydarzenia w obwodzie moskiewskim przyczynią się do gwałtownego wzrostu propagandy wojskowej, przyspieszenia militaryzacji, szerszej mobilizacji i ostatecznie wybuchu wojny. A także [mają] usprawiedliwić ataki na cele cywilne w Ukrainie”. Forum Wolnej Rosji zauważyło, że władzom na Kremlu może po prostu chodzić o uzasadnienie dla większej mobilizacji, której we wrześniu 2022 roku tak bardzo obawiali się Rosjanie. „To pojedyncza operacja specjalna reżimu w celu mobilizacji społeczeństwa rosyjskiego do wojny z Ukrainą” – skonstatowali eksperci Forum. Nieprzypadkowo przecież pierwszy raz od pełnoskalowej inwazji na Ukrainę szef prezydenckiej służby prasowej Dmitrij Pieskow w dniu zamachu wprost nazwał operację specjalną wojną.

Tragedia do wykorzystania

Kluczowym pytaniem nie jest dziś, kto zorganizował i przeprowadził zamach, bo Kreml wydaje się mieć zawczasu przygotowane odpowiedzi. Pytaniem jest, w jaki sposób i w jakim celu reżim Putina skapitalizuje kryzys bezpieczeństwa. Ofiar najprawdopodobniej będzie kilka. Wśród nich krytycy Kremla, rosyjskie społeczeństwo, a także Ukraina lub inne państwo, w którym Rosja zamierza doprowadzić do kolejnej eskalacji. Bezprecedensowy wynik wyborów prezydenckich daje Putinowi zielone światło do neototalitarnego zwrotu sytemu politycznego. Zamach terrorystyczny, za którym rzekomo mieliby stać wrogowie państwa – Ukraina, bojownicy z rosyjskich korpusów walczących po stronie Kijowa, a także rosyjska opozycja w większości na emigracji – najprawdopodobniej stanie się wygodnym pretekstem do dokręcenia śruby politycznych represji. A jeśli rację mają Ukraińcy i Putin przygotowuje się do dalszej eskalacji, to bez kolejnej mobilizacji się nie obejdzie. Ta jednak budzi opory w rosyjskim społeczeństwie.
Dr Agnieszka Bryc - adiunktka na Wydziale Nauk o Polityce i Bezpieczeństwie UMK w Toruniu. Była członkini Rady Ośrodka Studiów Wschodnich. Specjalizuje się w problematyce międzynarodowej aktywności Rosji.

Inne artykuły Agnieszki Bryc
W warunkach wyższej konieczności Putin może się na taki krok zdecydować, wprowadzając nawet stan wojenny na terytorium całego kraju lub w poszczególnych regionach. A przy okazji, zamach terrorystyczny nie tylko wywołuje efekt jednoczenia się wokół flagi, lecz również doskonale maskuje rosnące koszty agresywnej polityki władz Rosji. Coraz trudniej jest Kremlowi ukrywać degradację gospodarczą, olbrzymi wzrost wydatków na zbrojenia kosztem rozwoju społecznego, a także redukcję Rosji do roli junior partnera Chin i klienta Indii, a nawet Iranu.