Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Międzymorze / 19.05.2024
Karol Janoś

Tylko warunkowo zdolne. Niemcy i kwestia przywództwa w Unii Europejskiej [MAGAZYN ONLINE]

Niemcom brakuje wiarygodności, nadwyrężonej błędami w polityce wobec Federacji Rosyjskiej. Błędy te ośmieliły państwo Putina do podejmowania coraz bardziej wrogich działań wobec zachodnich sąsiadów.
Foto tytułowe
(Shutterstock)



Posłuchaj słowa wstępnego drugiego wydania magazynu online!



Dwudziestego stycznia 2023 roku wchodząca w skład rządowej koalicji Socjaldemokratyczna Partia Niemiec (SPD) przedstawiła nowy dokument programowy w sprawie polityki zagranicznej i bezpieczeństwa zatytułowany Sozialdemokratische Antworten auf eine Welt im Umbruch (Socjaldemokratyczne odpowiedzi na świat w czasie przełomu). Jego publikacja nie była zaskoczeniem, kierownictwo SPD już kilkanaście miesięcy temu zapowiedziało rozpoczęcie prac nad korektą założeń programowych dotyczących polityki zagranicznej i bezpieczeństwa. Głównym impulsem do zrewidowania dotychczasowych postulatów ugrupowania była inwazja Rosji na Ukrainę, jednak w dokumencie dużo miejsca poświęcono też Unii Europejskiej. SPD jako najważniejsze polityczne zadanie w nadchodzących latach definiuje wzmocnienie Europy. W ocenie socjaldemokratów UE tylko jako „suwerenne, atrakcyjne centrum” może współkształtować globalny ład „zgodnie ze swoimi wartościami i interesami”. Objęcie przez Republikę Federalną Niemiec „przywódczej roli” ma być odpowiedzią w tym wymiarze.
Posłuchaj tego artykułu

Arykuł został opublikowany w pierwszym numerze magazynu Nowa Europa Wschodnia Online. Obecnie wszystkie numery magazynu dostępne są bezpłatnie z kodem PATRONITENEW.

Uruchomiliśmy także konto Patronite. Magazyn jest bezpłatny, ale będziemy wdzięczni, jeżeli wesprzesz jego rozwój i dołączysz do społeczności Patronów.


Niemcy już niejednokrotnie deklarowały ambicję objęcia przywództwa w UE, jednak artykułowanie takiego dążenia dwa dni po spotkaniu Grupy Kontaktowej ds. Wsparcia Obronnego Ukrainy w niemieckim Ramstein mogło się wydawać co najmniej irytujące. Efektem spotkania miała być decyzja Berlina o udzieleniu wsparcia dla Ukraińskich Sił Zbrojnych czołgami Leopard 2, co wywołało kolejną falę krytyki pod adresem rządu Olafa Scholza. Niektórzy z oburzeniem mogli zapytać: Ale jak to? Niemcy niechętnie udzielają pomocy wojskowej Ukrainie, a równocześnie aspirują do przewodzenia Europie?

Tego typu krytyczne zapatrywania na kwestie przywództwa Berlina w UE mogą w obecnej sytuacji wydawać się uzasadnione. Można mieć sporo uwag do podejścia niemieckiej koalicji socjaldemokratów, Zielonych i liberałów do konfliktu między Rosją i Ukrainą. Niemcy działają reaktywnie, ociągają się z udzielaniem wsparcia, a początkowo nawet utrudniały wspomaganie Ukrainy przez partnerów i sojuszników z NATO i UE. Przede wszystkim jednak głównym problemem po stronie Republiki Federalnej Niemiec pozostaje styl, w jakim rząd Scholza informuje o krokach podejmowanych w sprawie konfliktu w Ukrainie. Zarówno partnerzy koalicyjni socjaldemokratów oraz znaczna część opozycji w Niemczech, jak i gros niemieckich komentatorek i komentatorów są zgodni co do jednego: komunikacja rządu w sprawie wojny w Ukrainie jest niedostateczna, kanclerz Scholz, który bezpośrednio odpowiada za kwestie związane ze wsparciem Ukrainy, nie tłumaczy, dlaczego to, co wcześniej uważał za przekroczenie czerwonej linii, teraz jest odpowiednie. Scholz nie przedstawił do tej pory, na jakich założeniach opiera się strategia kierowanego przez niego gabinetu oraz czego mogą się po nim spodziewać sojusznicy i niemiecka opinia publiczna.

Niezależnie jednak od kontrowersji dotyczących kursu działań Berlina w sprawie inwazji Rosji na Ukrainę i od tego, jak dalej będzie przebiegał ten konflikt, problem niemieckiego kierownictwa w Unii Europejskiej nadal pozostaje ważny, bo organizacji tej niewątpliwie przywództwo jest potrzebne.

Potrzeba przywództwa w UE wynika z głównych problemów i wyzwań, które przed nią stoją, i podziałów między państwami członkowskimi, które się wokół nich ogniskują. Podziały te należy traktować jako poważne zagrożenie dla spoistości UE, niezbędnej, aby Unia mogła skutecznie realizować swoje interesy, zarówno w wymiarze wewnętrznym, jak i geopolitycznym. W obliczu wojny u wschodniej granicy wspólnoty uwaga decydentów koncentruje się na kwestii jej zdolności w obszarze polityki bezpieczeństwa i obrony. W ocenie niektórych ekspertek i ekspertów (między innymi Claudii Major, Nicolaia von Ondarzy ze Stiftung Wissenschaft und Politik czy Marka Świerczyńskiego, szefa działu bezpieczeństwa i spraw międzynarodowych Polityki Insight) mimo braku strategicznego przygotowania i ograniczonych zdolności UE okazała się ważnym graczem w działaniach na rzecz wsparcia Ukrainy, zwłaszcza gdy weźmie się pod uwagę aktywność w sprawie nakładania sankcji na Rosję i finansowanie pomocy humanitarnej, a także wsparcie militarne Ukrainy.


Niechętna jedność


Wprowadzenie wspólnej waluty w UE w 1999 roku miało na celu zwiększenie integracji gospodarczej państw członkowskich poprzez eliminację kosztów wymiany walut oraz ryzyka destabilizujących dewaluacji. Miało to przełożyć się między innymi na wzrost międzynarodowej wymiany handlowej, wyższy poziom stabilności gospodarczej oraz wyrównanie standardów życia w państwach unijnych. Zacieśnienie więzów gospodarczych za pomocą euro miało też służyć pogłębieniu politycznej integracji w ramach Unii. Żaden z tych celów nie został jednak osiągnięty. Od chwili wprowadzenia wspólnej waluty wymiana handlowa w strefie euro wzrosła jedynie o 10 procent, a na całym świecie – o 30 procent. Nie zachwycają też wyniki dotyczące wyrównania standardów życia. Świadczy o tym między innymi wyraźna rozpiętość poziomu wynagrodzeń. W 2021 roku średnie roczne skorygowane wynagrodzenie pracowniczek i pracowników zatrudnionych w pełnym wymiarze czasu pracy w strefie euro wynosiło 33 500 euro. W Luksemburgu, który uplasował się na pierwszej pozycji pod względem wysokości wynagrodzenia – 72 247 euro, w Irlandii (druga pozycja) – 50 347, w Niemczech (szósta pozycja) – 44 404 euro. Z kolei w czterech państwach znajdujących się na końcu zestawienia poziom rocznych wynagrodzeń nie przekroczył 20 tysięcy euro. Najniższy poziom zarobków odnotowano w Grecji, wyniósł on zaledwie 15 879 euro. Niższy poziom wynagrodzeń niż Grecja zanotowały w Unii tylko Bułgaria, Polska, Rumunia i Węgry, a więc kraje spoza strefy euro. Dodajmy jeszcze, że wyższym poziomem wynagrodzeń niż Grecy mogły się pochwalić Czechy (18 189 euro), które również nie przyjęły jeszcze euro.

Ustanowienie wspólnej waluty nie tylko nie doprowadziło do znaczącego zacieśnienia integracji w ramach UE, ale stało się wręcz instrumentem pogłębiającym podział między społeczeństwami państw unijnych. Uwidoczniło się to przede wszystkim po wybuchu kryzysu zadłużeniowego w strefie euro w 2010 roku. Po jednej stronie znajdowały się państwa Europy Południowej (Grecja, Hiszpania, Portugalia) i Irlandia, których społeczeństwa były zmuszone do zaakceptowania radykalnych reform strukturalnych, polegających w znacznym stopniu na cięciu wydatków socjalnych i prywatyzacji majątku publicznego. W państwach tych nie bez podstaw niejednokrotnie wyrażano sprzeciw wobec opinii, w których to tylko im przypisywano odpowiedzialność za wywołanie kryzysu zadłużeniowego. Po drugiej stronie stały państwa bogatej Północy, na czele z Niemcami, których obywatelki i obywatele oburzali się tym, że pomoc przekazywana tym pierwszym odbywa się kosztem uszczuplenia ich dobrobytu. Choć w gruncie rzeczy finansowanie kosztów działań ratunkowych w trakcie kryzysu zadłużeniowego odbyło się kosztem podatniczek i podatników wszystkich państw strefy euro.

Skutkiem sporów wokół rozwiązań służących zażegnaniu kryzysu zadłużeniowego strefy euro był nie tylko wzrost antagonizmów między społeczeństwami bogatych i słabszych gospodarczo państw, ale też poważne osłabienie legitymizacji UE poprzez zachwianie wśród obywatelek i obywateli – umacnianego usilnie przed rządy państw członkowskich i instytucje unijne – przekonania o korzyściach płynących z zacieśnienia współpracy gospodarczej. Na wzroście nastrojów antagonistycznych skorzystały też środowiska nacjonalistyczne i inne antyeuropejskie ruchy, które wciąż dokładają cegiełkę do podważania zasadności projektu europejskiego. Przykładem może być partia Alternatywa dla Niemiec (AfD): powstała na fali krytyki polityki rządu Merkel wobec kryzysu stery euro i od początku miała profil eurosceptyczny, ewoluując w kierunku ugrupowania nacjonalistycznego.

Kolejnym obszarem, wokół którego ogniskują się fundamentalne spory między państwami członkowskimi, jest polityka migracyjna i azylowa. Mimo że od kryzysu uchodźczego w UE upłynęło kilka lat, nadal nie udało się wypracować wiążących ustaleń dotyczących wspólnej polityki w tym obszarze. W ostatnim czasie pojawiły się nowe wyzwania, takie jak chociażby kryzys na granicy z Białorusią czy napływ uchodźców z Ukrainy. W ramach Unii Europejskiej wielokrotnie proponowano i ustalano różne rozwiązania kwestii zabezpieczenia granic zewnętrznych oraz przyjmowania uchodźczyń i uchodźców oraz migrantek i migrantów, ale do tej pory nie nastąpił żaden przełom w tym obszarze. Dość wspomnieć o reformie europejskiego systemu azylowego, o czym mówi się już od 2015 roku. Komisja Europejska dopiero we wrześniu 2020 roku przedstawiła projekt nowego paktu o azylu i migracji. Nie zapowiada się jednak na to, żeby wszystkie postanowienia zostały szybko wdrożone, podobnie zresztą jak inne inicjatywy w tym obszarze podejmowane przez organy unijne.

Przyczyn problemów w kształtowaniu wspólnej polityki migracyjnej i azylowej należy doszukiwać się głównie po stronie państw członkowskich, które mają w tej kwestii bardzo rozbieżne podejścia. Ilustracją tego może być między innymi sytuacja z 2018 roku, kiedy to zaostrzony reżim graniczny wdrażany przez włoski rząd – współtworzony przez Ligę Północną i Ruch Pięciu Gwiazd – spowodował wzmożenie ruchu na hiszpańskich przejściach granicznych. Podczas gdy Włochy zdecydowały o zamknięciu swoich granic dla uchodźczyń i uchodźców, Hiszpania z nowym, socjalistycznym rządem Pedro Sáncheza podjęła decyzję o poluzowaniu rygorów dla osób szukających schronienia w Europie. Biorąc pod uwagę całokształt zaangażowania Unii Europejskiej, problem napływu uchodźczyń i uchodźców nie został rozwiązany, a jedynie odłożony na później.

(Shutterstock)
W ostatnich latach mogliśmy zauważyć, że w przypadku polityki azylowej i migracyjnej wśród państw członkowskich wykształciły się ostre podziały. Spośród nich można wyróżnić grupę państw bardziej otwartych na przyjmowanie uchodźców i migrantów (Hiszpania, Grecja), podczas gdy większość zdecydowała na stosowanie bardziej restrykcyjnych rozwiązań w tym zakresie, na przykład wzmacniając ochronę granic zewnętrznych. Są też kraje, które usiłują całkowicie odżegnywać się od problemu, na przykład państwa Grupy Wyszehradzkiej, które były przeciwne temu, aby uchodźczynie i uchodźców przyjmować.

Inną ważną dziedziną, która od lat stanowi pole konfliktu między państwami członkowskimi i której znaczenie dzisiaj, w obliczu inwazji na Ukrainę, wydaje się szczególnie ważne, jest polityka bezpieczeństwa i obrony. Diametralne różnice w percepcji zagrożeń, wynikające przede wszystkim z położenia geograficznego, są jedną z zasadniczych przyczyn podziałów. Dla państw Europy Południowej największe zagrożenie stanowi destabilizacja sytuacji w Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie. Za główne problemy uznają one rozprzestrzenianie się działalności organizacji terrorystycznych i konflikty wewnątrzpaństwowe (na przykład w Libii), które z kolei są jedną z przyczyn wzmożonego napływu uchodźców oraz migrantów do Europy. Natomiast kraje położone na wschód od Łaby głównych zagrożeń dla bezpieczeństwa upatrywały zawsze przede wszystkim w coraz bardziej agresywnej polityce Rosji, motywowanej dążeniem do uczynienia Europy Środkowo-Wschodniej strefą swoich wpływów.

Jak tego rodzaju różnice rzutują na zaangażowanie Unii Europejskiej na polu polityki bezpieczeństwa, widać na przykładzie reakcji wspólnoty na zagrożenia w jej południowym i wschodnim sąsiedztwie. Po aneksji Krymu i wybuchu konfliktu we wschodniej Ukrainie główny wysiłek przeciwdziałania zagrożeniu ze strony Rosji przejęło NATO. W wymiarze operacyjnym działania Unii ograniczyły się do nałożenia na Moskwę sankcji (co wzbudziło wiele kontrowersji wśród państw unijnych, zwłaszcza Grecji i Włoch). Podczas szczytu NATO w 2016 roku podjęto decyzję o rozlokowaniu czterech grup bojowych na wschodniej flance: w Estonii – pod dowództwem Wielkiej Brytanii, w Litwie – Niemiec, w Łotwie – Kanady, a w Polsce – Stanów Zjednoczonych. Udział państw członkowskich UE w tym przedsięwzięciu był więc bardzo ograniczony. Z kolei główny ciężar zaangażowania w przeciwdziałanie zagrożeniom w południowo-zachodnim sąsiedztwie Unii Europejskiej (między innymi pod postacią misji cywilno-wojskowych i wojskowych) spoczywa na barkach państw członkowskich położonych najbliżej dotkniętych kryzysami obszarów. Biorąc pod uwagę wielkość kontyngentów poszczególnych misji realizowanych w ostatnich latach, zaangażowanie Unii Europejskiej jest niewielkie. Dla porównania: operacje unijne w Afryce Północnej czy na Bliskim Wschodzie liczyły zwykle kilkaset żołnierzy, natomiast misja Organizacji Narodów Zjednoczonych w Mali – kilka tysięcy.

Na oddzielną analizę zasługuje też ocena skuteczności działań podejmowanych na tym polu przez wspólnotę. Mimo nieustających w ostatnich latach debat o autonomii czy suwerenności Unii Europejskiej w obszarze bezpieczeństwa i obrony wspólnota wciąż nie jest w stanie samodzielnie zadbać o zapewnienie stabilizacji w swoim bezpośrednim sąsiedztwie.

Jeszcze gorzej niż w przypadku instrumentów zarządzania kryzysowego sytuacja ta wygląda w dziedzinie kolektywnej obrony. Państwa członkowskie nadal pozostają całkowicie zdane na konwencjonalne i nuklearne zdolności Stanów Zjednoczonych. Wspólna unijna polityka obrony na długo pozostanie jedynie pieśnią przyszłości. Nie można powiedzieć jednak, że w ciągu ostatnich lat w zakresie wzmacniania wspólnej polityki bezpieczeństwa i obrony UE nie wydarzyło się nic. Od czasu ogłoszenia brexitu mogliśmy obserwować renesans tego obszaru polityki unijnej, w którym ważną rolę odegrały Francja i Niemcy, wspólnie wysuwając propozycje służące zintensyfikowaniu kooperacji państw członkowskich. Należało do nich między innymi: utworzenie stałego dowództwa odpowiedzialnego za planowanie i realizację misji i operacji zarządzania kryzysowego UE i aktywowanie Stałej Współpracy Strukturalnej, czyli przewidzianego w traktacie lizbońskim mechanizmu umożliwiającego grupie zainteresowanych państw członkowskich pogłębioną kooperację w obszarze polityki bezpieczeństwa i obrony. Duża część tych inicjatyw nie przełożyła się jednak na znaczącą poprawę zdolności Unii w dziedzinie polityki bezpieczeństwa i obrony. Winić za to można również Niemcy, które często wykazywały się gotowością do forsowania różnego rodzaju inicjatyw, lecz na późniejszym etapie nie były na tyle zdeterminowane, żeby poważniej zaangażować się w nowe formy współpracy. Przykładem może tu być forsowana w 2010 roku przez Niemcy i Szwecję inicjatywa z Gandawy służąca zacieśnieniu współpracy wojskowej między państwami członkowskimi. Mimo intensywnej kampanii promującej inicjatywę wśród unijnych partnerów i identyfikacji możliwych obszarów współpracy Berlin nie był skory do wdrożenia i rozwoju tego formatu kooperacji. Przewidzianych w ramach inicjatywy działań – choć zostały uwzględnione w dokumentach strategicznych niemieckiego resortu obrony – nie wprowadzono w życie w trakcie realizowanej przez chadecko-liberalny gabinet reformy sił zbrojnych. Nie inaczej było w przypadku działań podejmowanych po opuszczeniu Unii przez Wielką Brytanię. Wart odnotowania jest charakter zaangażowania Berlina w inicjatywy realizowane w ramach wspomnianej już Stałej Współpracy Strukturalnej. Po uruchomieniu tego instrumentu w 2017 roku RFN należała wraz Włochami do najbardziej aktywnych państw członkowskich, jeśli uwzględnimy liczbę projektów, w których zdecydowały się partycypować. Jednak zdecydowaną większość inicjatyw zgłoszonych przez Niemcy stanowiły już wcześniej proponowane działania, które skupiały się na rozwoju zdolności głównie w obszarach drugorzędnych, jeśli idzie o wzmocnienie zdolności operacyjnych Unii Europejskiej.

Choć minął rok od rosyjskiej inwazji na Ukrainę, możemy jedynie z umiarkowanym optymizmem podchodzić do możliwości bardziej dynamicznej współpracy państw unijnych w ramach wspólnej polityki bezpieczeństwa i obrony, biorąc pod uwagę chociażby reakcję na rosyjską agresję większości państw położonych w południowej i zachodniej części Europy. Żadne z nich pod wpływem trwającego konfliktu nie zdecydowało o istotnych zmianach w polityce bezpieczeństwa i obrony, chociażby w kwestii zwiększenia wydatków obronnych. Należy nadal liczyć się z tym, że między państwami członkowskimi będą się utrzymywać podziały.





Forsowanie własnego zdania zamiast przewodzenia


Decydujący głos w wielu obszarach, w których wspólnota stawia czoła najważniejszym wyzwaniom współczesności, mają państwa członkowskie. Perspektywa przekształcenia UE w państwo federacyjne, Stany Zjednoczone Europy, w ramach których Komisja Europejska miałaby się stać ponadnarodowym rządem odgrywającym rolę głównego ośrodka władzy, długo jeszcze pozostanie iluzją.

Jedynym rozwiązaniem możliwym i dającym w obecnych realiach szansę na sprawne działanie takiego organizmu jak UE, byłoby przejęcie przewodnictwa politycznego w segmentach polityki unijnej zarządzanych metodą międzyrządową. Rozwiązanie polegające na sprawowaniu przywództwa przez grupę państw wydaje się mało realne, biorąc pod uwagę skalę podziałów między państwami z południowej, wschodniej i zachodniej części kontynentu oraz poważne dysproporcje ich potencjałów. Mało perspektywiczna zdaje się także wizja wspólnego przywództwa Niemiec i Francji. Oba państwa stanowią przykład najbardziej rozwiniętej współpracy bilateralnej w Europie, jednak od zawsze występowały między nimi różnice interesów i odmienna kultura strategiczna. Po II wojnie światowej sprawnemu działaniu „silnika Europy” sprzyjała względna równowaga statusu Paryża i Bonn: przewaga gospodarcza po stronie Republiki Federalnej Niemiec była równoważona wpływami politycznymi Francji jako jednego z czterech zwycięskich alianckich mocarstw. Wraz z końcem zimnej wojny narosła dysproporcja na korzyść RFN. Niemcy uzyskały nie tylko pełną suwerenność jako państwo, ale także dzięki zjednoczeniu znacznie zwiększyły swoją przewagę ekonomiczną nad Francją. Oczywiście nie jest tak, że głos Paryża w rozmowach o kwestii przywództwa można dzisiaj w Europie ignorować. Francuzi zresztą – nie tylko w ostatnich latach – oferowali Niemcom pogłębioną współpracę w Unii. Dość wspomnieć o propozycjach prezydenta Emmanuela Macrona dotyczących reform Unii Europejskiej, w tym funkcjonowania strefy euro czy unijnej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa, wyłożonych w słynnym wystąpieniu na paryskiej Sorbonie w 2017 roku i w opublikowanym dwa lata później liście otwartym do obywateli Europy. Niemcy na te oferty nigdy nie odpowiedziały, w dużej mierze dlatego, że w ciągu szesnastoletnich rządów Merkel nie udało się wypracować strategicznej koncepcji relacji z najważniejszym partnerem w polityce europejskiej. W tym przypadku nie można jednak obwiniać wyłącznie byłej kanclerz. Niemieckie elity polityczne en masse nie wykazywały większego zainteresowania Francją i koncepcją wspólnego przywództwa Berlina i Paryża w UE.

Dziś jedynym państwem, które mogłoby aspirować do sprawowania samodzielnego kierownictwa w Unii Europejskiej, jest Republika Federalna Niemiec. Żaden inny kraj w Europie nie dysponuje potrzebnymi do tego zasobami. Podkreślmy: zasobami, bo inaczej rzecz ma się ze zdolnościami, zwłaszcza w tych dziedzinach o zasadniczym obecnie znaczeniu.

Zanim jednak przejdziemy do nakreślenia pożądanego, ale i możliwego do realizacji modelu przywództwa w UE, uściślijmy, czym jest przywództwo i na czym ono ma polegać. W relacjach między państwami można je określić jako „nieco więcej” niż wywieranie wpływu i „nieco mniej” niż panowanie. Jest to rodzaj społecznej relacji, w której rola danego państwa opiera się na tym, że te inne uznają jego kierownictwo. Tak rozumiane przywództwo nie ma nic wspólnego z tym, co moglibyśmy wiązać z pojęciem dominacji czy hegemonii. Państwo odgrywa przywódczą rolę tylko wtedy, gdy inne państwa akceptują jego cele i podążają za nimi, nie pod wpływem presji związanej z jego dominującą pozycją lecz dobrowolnie, przyjmując, że wyznaczany kierunek będzie służył zabezpieczeniu również ich interesów. Leon Mangasarian i Jan Techau w opublikowanej w 2017 roku temu pracy pod tytułem Führungsmacht Deutschland. Strategie ohne Angst und Anmaßung (Niemcy, siła przewodnia. Strategia bez strachu i arogancji) sformułowali założenia strategii Berlina w polityce zagranicznej w koncepcji „przywództwa służebnego” (ang. servant leadership). Wśród niezbędnych atrybutów, które powinny charakteryzować Niemcy, wymieniali między innymi odgrywanie roli adwokata w stosunku do mniejszych i słabszych partnerów oraz gotowość do ponoszenia większych niż pozostali partnerzy nakładów, gdy zachodzi taka konieczność.

Objęcie przez dane państwo kierownictwa oczywiście nie spowoduje, że w relacjach między nim a pozostałymi partnerami nie będzie dochodziło do konfliktów. Tego typu sytuacje są nieuniknione. Przykładem tego może być chociażby przewodnictwo USA we wspólnocie transatlantyckiej w okresie powojennym. W tym czasie wielokrotnie dochodziło do napięć między Waszyngtonem i jego europejskimi sojusznikami (kryzys sueski czy kontrowersje związane z polityką odprężenia w latach 70.). Spory te często były poważne i skutkowały okresowymi oziębieniami relacji, jednak nigdy w tym czasie przywódcza rola Stanów Zjednoczonych nie była otwarcie kwestionowana.

Państwo, które ma przewodniczyć, musi nie tylko dysponować odpowiednimi zdolnościami, ale także jasno sprecyzowanymi celami strategicznymi. Państwo aspirujące do przywódczej roli powinno określić przede wszystkim własną wizję ładu politycznego. Sformułowanie głównego celu musi oczywiście nastąpić w oparciu o realistyczną ocenę sytuacji. W odniesieniu do UE takim celem – zważywszy na obecne realia, w tym konflikty wewnętrzne we wspólnocie – nie może być z pewnością dążenie do przekształcenia jej w państwo federacyjne czy też uczynienie z niej w pełni niezależnego globalnego gracza mogącego konkurować z największymi mocarstwami takimi jak Chiny, Rosja czy USA.

Do tej pory Berlin w swoich działaniach był daleki od sprawowania takiego modelu przywództwa. W ciągu ostatnich lat mogliśmy zaobserwować po stronie Niemiec nie tyle próby przewodzenia, ile dążenie do forsowania, mimo oporu, preferowanych przez nie rozwiązań. Wykorzystywały do tego status najsilniejszego państwa członkowskiego, nierzadko przynosząc szkody nie tylko samemu procesowi współpracy w ramach UE czy umacniając podziały, ale także własnej wiarygodności w oczach pozostałych państw członkowskich. Jednym z przykładów takiego typu postępowania Berlina był kryzys zadłużeniowy Grecji. Niemcy, mając świadomość istnienia podziałów wewnątrz UE w sprawie tego, jakie kroki są konieczne, aby zaradzić kryzysowi, nie podjęły zawczasu nawet próby wypracowania kompromisu, tylko na kolejnych etapach uzgadniania działań ratunkowych twardo forsowały rozwiązania odpowiadające ich interesom. Szczegółowo kurs działań Berlina w tej sprawie opisał Janis Warufakis w książce Porozmawiajmy jak dorośli (wyd. polskie 2019), której w Polsce niestety poświęcono stanowczo za mało uwagi. Podobnie Niemcy postąpiły z kryzysem uchodźczym. W polityce azylowej i migracyjnej nie starały się przewodzić, tylko wywierać nacisk na pozostałe państwa członkowskie, aby te poparły działania zgodne z ich dążeniami. Kluczowe decyzje Berlin podejmował wówczas bez konsultacji z partnerami (jak na przykład tę z jesieni 2015 roku o przyjęciu do Niemiec uchodźczyń i uchodźców koczujących na dworcu w Budapeszcie), oczekując później z ich strony solidarności. Wreszcie, jednym z najbardziej jaskrawych przykładów tego, jak Berlin daleki był od pełnienia przywódczej roli w Unii Europejskiej, jest polityka energetyczna RFN w ciągu ostatnich dwóch dekad. Zarówno w sprawie budowy pierwszej, jak i drugiej odnogi gazociągu Nord Stream, Niemcy całkowicie zlekceważyły zastrzeżenia zgłaszane przez inne państwa, zwłaszcza z Europy Środkowo-Wschodniej, dążąc do wyłączenia gazociągu spod kontroli organów unijnych. Kanclerz Merkel, odnosząc się do krytycznych głosów na temat realizacji Nord Stream 2, podkreślała wielokrotnie, że jest to wyłącznie „projekt biznesowy”. Podobnie wypowiadał się na ten temat obecny szef niemieckiego rządu, Olaf Scholz. Jeszcze w grudniu 2021 roku, a więc dwa miesiące przed inwazją Rosji na Ukrainę, nazwał Nord Stream 2 „prywatnym przedsięwzięciem biznesowym”.





Nadszarpnięta wiarygodność


Jak dzisiaj, w obliczu trwającej w Ukrainie wojny będącej najpoważniejszym wyzwaniem nie tylko dla samej Unii Europejskiej, ale także dla całej wspólnoty Zachodu, rysuje się perspektywa niemieckiego przywództwa Berlina? Czy można zakładać, że RFN wyciągnie wnioski z dotychczasowych błędów i wypracuje rozwiązania, które nie tylko spotkają się z akceptacją innych państw członkowskich, ale także pozwolą na jej wzmocnienie w kluczowych dzisiaj obszarach? Czy Niemcom uda się zniwelować deficyty w dziedzinie polityki bezpieczeństwa i obrony, mającej dzisiaj znaczenie priorytetowe? Wreszcie co z kwestią wiarygodności, która jest warunkiem wstępnym do tego, aby w ogóle zaczynać dyskusję o kierownictwie Berlina w Unii Europejskiej?

(Shutterstock)
Wiarygodność ta została ostatnio poważnie nadszarpnięta. Jednym z głównym powodów osłabienia zaufania do Berlina było podejście do Rosji. Inwazja na Ukrainę obnażyła błędne założenia dotychczasowego kursu Berlina wobec Moskwy, realizowanego przez ostatnie ekipy rządowe. Przypomnijmy, że naczelną dewizą niemieckiej Russlandpolitik było to, że „bezpieczeństwo w Europie możliwe jest tylko z Rosją, a nie przeciwko niej”. Rosja była traktowana jako kluczowy gracz w sprawach bezpieczeństwa międzynarodowego. Z tego względu w Berlinie stale podkreślano konieczność podtrzymywania dialogu z Federacją Rosyjską, często przymykając oko na to, że w niektórych sytuacjach ona sama jest źródłem problemów. W odniesieniu do rozwoju relacji bilateralnych w Niemczech w ostatnich latach wciąż podtrzymywano koncepcję „zmiany poprzez handel” (Wandel durch Handel), a następnie jej kolejne mutacje. Wszystkie one, firmowane głównie przez socjaldemokratów, ale w praktyce realizowane także przez pozostałe siły polityczne w Niemczech, nawiązywały do wypracowanej na początku lat 60. XX wieku w ramach SPD formuły „zmiany poprzez zbliżenie” (Wandel durch Annäherung), która stała się ważnym elementem nowej polityki wschodniej RFN w okresie rządów Willy’ego Brandta i Helmuta Schmidta. W rzeczywistości jednak były tylko jej strywializowanymi wersjami. Rzecznicy zacieśniania relacji z Rosją w Niemczech, jak były kanclerz Gerhard Schröder czy obecny prezydent Frank-Walter Steinmeier, po zakończeniu zimnej wojny zdawali się ignorować fakt, że sukces Wandel durch Annäherung i polityki odprężenia realizowanej przez socjalliberalne rządy polegał na kombinacji zachęt i nacisku, gospodarki i etycznego działania oraz interesów i wartości, a nie wyłącznie na pogłębieniu relacji gospodarczych. A tylko do tego wymiaru sprowadzała się polityka Berlina wobec Moskwy. Rosja jawiła się dla RFN jako atrakcyjne pole ekspansji ekonomicznej i dostawca tanich surowców energetycznych.

Dziś powrót do tego typu kursu wobec Rosji wydaje się po stronie głównych sił politycznych, zwłaszcza chadeków, Zielonych i liberałów z Wolnej Partii Demokratycznej w Niemczech, nie do wyobrażenia. „Głównych”, bo na skrajnych ławach Bundestagu nie brakuje zwolenników tego, aby Federację Rosyjską nadal traktować jako partnera do rozmów i ważnego partnera handlowego. Z błędów popełnianych w polityce wobec Rosji rozlicza się partia kanclerza Scholza. W przedstawionym w styczniu dokumencie programowym z nowymi założeniami w sprawach polityki zagranicznej i bezpieczeństwa socjaldemokraci przyznają, że Niemcy zbyt długo stawiały wyłącznie na kooperatywny scenariusz rozwoju relacji z Federacją Rosyjską. Swoje dotychczasowe podejście usprawiedliwiają wywodzoną ze szczególnej historii, łączącej Niemcy i Rosję odpowiedzialnością, która nakazywała im skupiać się w relacjach z Moskwą przede wszystkim na tym, co ich łączy. Trzymanie się założenia, zgodnie z którym coraz silniejsze powiązania gospodarcze przyczynią się w długoterminowej perspektywie do demokratyzacji i stabilizacji Rosji, określili wprost jako błąd.

Socjaldemokraci przyznają też, że zbyt długo lekceważyli głosy państw Europy Środkowo-Wschodniej w sprawie zagrożenia ze strony Rosji. Wskazują, że do momentu ataku na Ukrainę nie zwracali wystarczającej uwagi na to, że Moskwa zalicza znaczną część Europy Wschodniej do swojej strefy wpływów, a Putin „nigdy nie uznał integralności terytorialnej i suwerenności politycznej” wielu państw tego regionu. Dalej we wspomnianym dokumencie deklarują, że teraz Niemcy będą – zwłaszcza w ramach UE i NATO – ściśle konsultować się w sprawach polityki bezpieczeństwa z partnerami z Europy Środkowo-Wschodniej. Postulaty potrzeby większej owartości i wrażliwości na głosy państw tego regionu pojawiały się w RFN już wcześniej. W zeszłym roku, już w trakcie wojny w Ukrainie, niejednokrotnie mówili o tym Michael Roth, były wieloletni wiceszef niemieckiej dyplomacji z ramienia SPD, i Anton Hofreiter z partii Zielonych, przewodniczący komisji do spraw UE w Bundestagu. Czy i w jaki sposób postulaty zwiększonej wrażliwości na głosy tych państw będą rzeczywiście uwzględniane, trudno przewidzieć. Pewne jest jednak, że to respektowanie głosów partnerów i sojuszników z Europy Środkowo-Wschodniej jest wstępnym warunkiem do odbudowy nadwyrężonego zaufania wobec Niemiec w tej części kontynentu i sprawowania przez Berlin przywództwa w Unii Europejskiej.

Poza kwestią zaufania innym niezbędnym warunkiem pełnienia kierownictwa we wspólnocie jest dysponowanie strategicznym przygotowaniem. Problem strategicznego deficytu w niemieckiej polityce zagranicznej i bezpieczeństwa podnoszony jest w Niemczech już od wielu lat. Problem w coraz większym stopniu zaczęły dostrzegać także elity polityczne. Skutkiem była nasilona pod koniec rządów Merkel dyskusja o konieczności utworzenia w RFN gremium na wzór amerykańskiej Narodowej Rady Bezpieczeństwa, które miałoby za zadanie ustalać priorytety i koordynować działania całego rządu i administracji publicznej w sprawach dotyczących polityki zagranicznej i bezpieczeństwa. Często wypowiadała się na ten temat szefowa resortu obrony i jednocześnie przewodnicząca Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej Annegret Kramp-Karrenbauer, szykująca się do roli następczyni Merkel. W trakcie wykładu na Uniwersytecie Bundeswehry w Monachium w 2019 roku mówiła, że narodowa rada bezpieczeństwa miałaby być miejscem, które „zapewni niezawodną koordynację […] strategicznych instrumentów”. Zaznaczmy, że w Niemczech do tej pory nie istniał tego typu organ. Funkcjonuje co prawda Federalna Rada Bezpieczeństwa (Bundessicherheitsrat), w skład której wchodzi kanclerz, szef Urzędu Kanclerskiego i część ministrów, ale w praktyce jej działalność skupia się na udzielaniu zezwoleń na eksport sprzętu i uzbrojenia wojskowego do innych państw.

Kwestia braku gremium, które stanowiłoby forum do wyznaczania i uzgadniania kluczowych kierunków działań państwa w polityce zagranicznej i bezpieczeństwa, nie jest jednak w tym wypadku najistotniejsza. W Republice Federalnej Niemiec przede wszystkim nie udało się wypracować jednej spójnej strategii bezpieczeństwa, która określiłaby priorytetowe cele oraz definiowała potrzebne do ich realizacji instrumenty. Opracowywane były jedynie dokumenty o charakterze sektorowym, skupiające się wyłącznie na wybranych zagadnieniach. Kryterium narodowej strategii nigdy nie spełniały białe księgi dotyczące polityki zagranicznej i Bundeswehry przygotowywane przez resort obrony. Koncentrowały się one bowiem tylko na sprawach bezpieczeństwa militarnego i rozwoju sił zbrojnych, a inne obszary bezpieczeństwa zajmowały w nich jedynie marginalne miejsce.

Brak strategicznej podbudowy, deficyt pogłębionej analizy stosunku między przyjmowanymi celami i niezbędnymi do tego zdolnościami oraz analizy skutków podejmowanych działań często negatywnie oddziaływały na skuteczność Niemiec w polityce zagranicznej i bezpieczeństwa, powodując przy tym nie tylko szkody dla samego Berlina, ale nierzadko też dla efektywności działań całej Unii w wymiarze wewnętrznym i zewnętrznym.

Odnosząc się tego pierwszego wymiaru, wróćmy do przykładu kryzysu zadłużeniowego w strefie euro. Traktowanie przez kanclerz Merkel konieczności ratowania wspólnej waluty jako priorytetowego celu skutkowało tym, że kryzys finansowo-gospodarczy szybko przyczynił się do wywołania kryzysu obronnego. W obliczu konieczności ograniczenia wydatków publicznych związanej z drastycznym pogorszeniem sytuacji gospodarczej Niemcy i inne państwa europejskie decydowały się na ostre cięcia w swoich budżetach obronnych. Ze skutkami tego zmagamy się do dzisiaj, co pookazuje wyraźnie wojna w Ukrainie. Podobne przykłady można zaobserwować, przyglądając się zewnętrznej aktywności Niemiec w okresie kanclerstwa Merkel. Spójrzmy chociażby na kwestię niemieckiego podejścia do destabilizacji sytuacji bezpieczeństwa w Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie. Także w tym przypadku po stronie Berlina nie było działań, które opierałyby się na sprecyzowanej strategii. Widać to zwłaszcza na przykładzie konfliktów w Libii i Syrii po arabskiej wiośnie. RFN działała wówczas reaktywnie, nie wykazując się gotowością ani do większego zaangażowania, ani do tego, aby pod swoim przewodnictwem wypracować plan działań w ramach UE. Takie wnioski płyną także z wydanej w 2021 roku wnikliwej analizy działań Niemiec wobec wojny w Syrii autorstwa Sönke Neitzela i Bastiana Mattea Scianny pod tytułem Blutige Enthaltung. Deutschlands Rolle im Syrienkrieg (Krwawy dystans. Rola Niemiec w wojnie w Syrii). Autorzy wskazywali, że w Berlinie wiele mówiono o potrzebie kompleksowego podejścia resortów spraw zagranicznych, obrony, spraw wewnętrznych oraz ministerstwa do spraw współpracy gospodarczej i rozwoju wobec sytuacji kryzysowych, jednak w praktyce niewiele z tego wynikało. „Zabrakło strategii, a także kultury strategicznej w podejściu do tego, jak reagować na kryzysy” – konkludowali Neitzel i Scianna. Konsekwencją braku odpowiedniego zaangażowania ze strony UE i RFN wobec problemów Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu był masowy napływ uchodźców i migrantów do Europy. Berlin przez brak strategicznej podbudowy w swojej polityce zagranicznej stał się zatem współodpowiedzialny za wiele kryzysów, z którymi musiała się zmierzyć w ostatnich latach Unia Europejska i jej państwa członkowskie.

Pewne nadzieje w kwestii uzupełnienia deficytu strategicznej podbudowy w Niemczech można wiązać z gabinetem kanclerza, ale i tutaj należy zachować słuszną dozę sceptycyzmu. Przygotowanie pierwszej narodowej strategii bezpieczeństwa zostało zapowiedziane w umowie koalicyjnej SPD, Zielonych i FDP zawartej po wyborach do Bundestagu w 2021 roku. Rozpoczęcie prac na tym dokumentem zostało oficjalnie ogłoszone przez szefową niemieckiej dyplomacji Annalenę Baerbock w marcu 2022 roku i zgodnie z założeniami miała zostać zaprezentowana na trwającej od 17 do 19 lutego 2023 roku Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa. Termin nie został dotrzymany ze względu na ostry spór między Urzędem Kanclerskim i resortem spraw zagranicznych, pod którego auspicjami trwały prace nad przygotowaniem strategii. Jedną z głównych osi nieporozumienia jest to, gdzie zostanie umocowana planowana narodowa rada bezpieczeństwa, przy kanclerzu czy w ministerstwie.

Spory dotyczące zakresu kompetencji w polityce zagranicznej i bezpieczeństwa między tymi dwoma ośrodkami nie są niczym nowym. Podobne toczyły się w okresie rządów koalicji SPD i Zielonych pod przywództwem Gerharda Schrödera i Joschki Fischera. Niemcy podobnie jak inne państwa zmagają się z syndromem państwa resortowego, któremu brakuje ponadresortowej koordynacji działań. Dziś jednak dużo ważniejszą kwestią, która mogłaby być rozwiązana przy okazji prac nad strategią bezpieczeństwa, jest sposób dogłębnej przebudowy części administracji rządowej odpowiedzialnej za sprawy związane z aktywnością międzynarodową. W styczniu w wywiadzie dla „Internationale Politik” o tym, że konieczne jest „silne powiązanie różnych instrumentów polityki zagranicznej, polityki handlowej, współpracy rozwojowej, polityki bezpieczeństwa i obrony”, mówił Christoph Heusgen, wieloletni doradca kanclerz Merkel do spraw polityki zagranicznej, a obecnie szef Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa. Dwa lata temu, jeszcze przed powołaniem nowego rządu, proponował wspólnie z Wolfgangiem Ischingerem, swoim poprzednikiem na stanowisku szefa monachijskiej konferencji, połączenie resortu dyplomacji z ministerstwem odpowiedzialnym za współpracę gospodarczą i politykę rozwojową.





U kresu możliwości


„Wielkość Niemiec, ich położenie geograficzne, ich potęga gospodarcza, krótko mówiąc: ich waga, czynią z nas kluczowe państwo, niezależnie od tego, czy tego chcemy, czy nie. Dotyczy to także potencjału militarnego”. Z tymi słowami ówczesnej minister obrony Christiny Lambrecht, które wypowiedziała w ubiegłym roku w trakcie wystąpienia w Niemieckim Towarzystwie Polityki Zagranicznej trudno polemizować. Tak, Niemcy są państwem odgrywającym poważną rolę w wielu politycznych wymiarach, również w odniesieniu do polityki bezpieczeństwa i obrony. Ich potencjał wojskowy ma kluczowe znaczenie dla zdolności całej Unii Europejskiej i europejskiej części NATO. Trudno dzisiaj jednak mówić o perspektywie przejęcia przez RFN przywództwa militarnego Unii Europejskiej. Głównym problemem na tej płaszczyźnie wciąż pozostaje kwestia ograniczonych zdolności, która szkodzi wiarygodności RFN jako zaufanego partnera i sojusznika. Na papierze Niemcy z Bundeswehrą liczącą obecnie 183 277 żołnierek i żołnierzy dysponują trzecią największą po Francji i Włoszech armią w UE. Jednak niemieckie siły zbrojne od lat znajdują się w poważnym kryzysie, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę mający dziś znaczenie priorytetowe potencjał w zakresie obrony terytorialnej i sojuszniczej,.

(Shutterstock)
Pu upadku żelaznej kurtyny Republika Federalna Niemiec w porównaniu z innymi państwami europejskimi mocno zredukowała wielkość swoich sił zbrojnych (w latach 70. Bundeswehra liczyła pół miliona żołnierzy). Podejmowane od końca ostatniej dekady XX wieku reformy Bundeswehry były nakierowane przede wszystkim na rozbudowę jej zdolności do udziału w misjach i operacjach zarządzania kryzysowego realizowanych przez ONZ, NATO i UE. Obrona terytorialna i sojusznicza zeszła na dalszy plan. Sytuacja w niemieckich siłach zbrojnych zaczęła się pogarszać od czasu podjętej przez drugi gabinet Merkel reformy (2009–2013), za której realizację odpowiadali ministrowie z ramienia chadecji. Podobnie jak poprzednie reformy, również ta miała służyć głównie rozbudowie zdolności Bundeswehry do udziału misjach i operacjach zarządzania kryzysowego, jednak jednym z głównych motywów jej rozpoczęcia przez rząd koalicji chadeków i liberałów było dążenie do zwiększenia oszczędności budżetowych w związku z trwającym wówczas kryzysem finansowo-gospodarczym. Wskutek tej reformy nie tylko nie rozwiązano wcześniej trapiących Bundeswehrę problemów, ale narastać zaczęły nowe, w tym brak napływu nowych kadr wywołany w dużej mierze pospieszną i źle zaplanowaną decyzją z 2011 roku o zawieszeniu obowiązkowej służby wojskowej. Na początku 2014 roku, tuż przed rozpoczęciem aneksji Krymu przez Rosję, pełnomocnik Bundestagu do spraw sił zbrojnych Hellmut Königshaus wskazywał w raporcie, że pod względem stanu uzbrojenia i sprzętu Bundeswehra jest „u kresu swoich możliwości”. Ilustracją stanu, w jakim znajdowała się wówczas niemiecka armia pod względem gotowości operacyjnej w zakresie sprzętu i uzbrojenia, mogą być problemy z zapewnieniem uzbrojenia i sprzętu dla 371. batalionu grenadierów pancernych wchodzącego w skład szpicy NATO. Skompletowanie wyposażenia na jego potrzeby wymagało pożyczenia elementów ekwipunku z kilkudziesięciu innych jednostek.

Sytuacja w niemieckich siłach zbrojnych nie poprawiła się też w kolejnych latach po aneksji Krymu i po rozpoczęciu wojny we wschodniej Ukrainie, gdy znaczenia zaczęła nabierać kwestia zdolności w zakresie obrony terytorialnej i sojuszniczej. W 2014 roku szefowa resortu obrony Ursula von der Leyen zapowiedziała szeroko zakrojony plan działań naprawczych pod hasłem „zmiany trendu” (Trendewende). Działania podejmowane przez resort obrony pod kierownictwem obecnej przewodniczącej Komisji Europejskiej nie przełożyły się jednak na poprawę stanu Bundeswehry. Większych dokonań na tym polu nie miała również następzyni von der Leyen, Kramp-Karrenbauer. Można było odnieść wrażenie, że Berlin nadal lekceważył kwestie odpowiedniego zabezpieczenia zdolności w tym obszarze. Zaznaczmy, że w niemieckiej Białej księdze bezpieczeństwa i przyszłości Bundeswehry z 2016 roku Rosja została określona tylko jako „wyzwanie”, a nie problem czy zagrożenie w kontekście bezpieczeństwa europejskiego.

Skutkiem wieloletnich zaniedbań w sprawach polityki obrony związanych z lekceważeniem skali zagrożenia na wschodnich granicach NATO i UE było to, że w chwili rozpoczęcia inwazji Rosji na Ukrainę zdolności Bundeswehry w zakresie obrony terytorialnej czy możliwości udzielenia wsparcia sojusznikom w ramach NATO pozostawały wątłe. W dniu rosyjskiej napaści na Ukrainę inspektor wojsk lądowych Bundeswehry gen. Alfons Mais wyraził opinię, że niemiecka armia jest „praktycznie goła” pod względem swoich zdolności operacyjnych. Dzisiaj, dwanaście miesięcy później, ta opinia nadal wydaje się aktualna. Nie można oczywiście powiedzieć, że w dziedzinie polityki bezpieczeństwa i obrony w ciągu ostatniego roku w Niemczech nie wydarzyło się nic. Ogłoszony przez kanclerza Scholza 27 lutego 2022 roku plan działań związku z rosyjskim atakiem na Ukrainę, zakładający zwiększenie pomocy militarnej dla Ukrainy, wzrost wydatków obronnych oraz wzmocnienie potencjału sił zbrojnych miał charakter przełomowy, biorąc pod uwagę dotychczasowy kurs Berlina wobec narastających napięć na linii Moskwa–Kijów. Przypomnijmy, że jeszcze krótko przed początkiem rosyjskiej inwazji nowo powstały rząd koalicji socjaldemokratów, Zielonych i liberałów trzymał się twardo kursu ostatniego gabinetu Merkel. Podobnie jak on zakładał, że kryzys uda się zażegnać dzięki zaangażowaniu dyplomatycznemu, z dystansem też odnosił się do wysuwanych przez USA propozycji obłożenia Rosji sankcjami w wypadku rozpoczęcia przez nią wrogich działań wobec Kijowa. Wykluczał całkowicie możliwość udzielania pomocy wojskowej Ukrainie pod postacią dostaw uzbrojenia i sprzętu wojskowego. Nie było wtedy też mowy o konieczności szybkiego zwiększenia potencjału sił zbrojnych na wypadek wzrostu zagrożenia ze strony Moskwy.

Zgodnie z zapowiedziami szefa niemieckiego rządu w czerwcu ubiegłego roku ustanowiony został specjalny fundusz w wysokości stu miliardów euro na wzmocnienie zdolności Bundeswehry. Jednak prace nad realizacją niezbędnych inwestycji z jego środków toczą się chaotycznie i w dość powolnym tempie, na co skarżą się politycy opozycyjnej chadecji i przedstawiciele niemieckiego przemysłu zbrojeniowego. Nie tylko w tej sprawie ostatnie miesiące nie były zbyt owocne dla poprawy kondycji niemieckich sił zbrojnych. Dużą część odpowiedzialności za to ponosi była minister obrony z ramienia SPD Christina Lambrecht. Nie tylko nie miała ona szerszego rozeznania w sprawach podległego jej resortu, ale też nie przejawiała chęci większego zaangażowania, aby to zmienić. Jej urzędowanie zostanie zapamiętane jako seria większych i mniejszych wpadek i skandali. Wskutek błędów popełnionych w procesie planowania budżetu podległego jej ministerstwa w tym roku Bundeswehrze miało zabraknąć choćby środków za zakup amunicji i paliwa oraz realizację zaplanowanych ćwiczeń.

Kwestia odpowiednich nakładów pozostaje nadal jednym z głównych problemów, z jakimi musi zmagać się niemiecka armia. Sam stumiliardowy fundusz jest niewystarczający. Jak stwierdził niedawno w wywiadzie dla tygodnika „Der Spiegel” wiceadmirał Jan Christian Kaack, Inspektor Marynarki wojennej RFN: „Jeśli budżet obronny nie zostanie zwiększony, to specjalny fundusz pozostanie tylko środkiem paliatywnym”.

Na potrzebę znacznego zwiększenia nakładów na siły zbrojne wskazywali już eksperci. W ubiegłym roku o tym, że aby znacząco zwiększyć potencjał Bundeswehry, potrzeba trzystu miliardów euro, czyli trzykrotność kwoty ustanowionego funduszu, mówił szef Związku Rezerwistów Bundeswehry Patrick Sensburg. W styczniu 2023 roku to samo przyznali pełnomocniczka Bundestagu do spraw sił zbrojnych z ramienia SPD, Eva Högl, oraz Inspektor Generalny Bundeswehry gen. Eberhard Zorn. Obecnie o tym, że sto miliardów euro nie wystarczy, mówi wyraźnie nowy minister obrony, Boris Pistorius. Według niemieckich mediów rozpoczął już starania, aby w kolejnych budżetach zwiększyć wydatki obronne o dodatkowe dziesięć miliardów euro. Kwestia odpowiednich nakładów na siły zbrojne jest oczywiście kluczowa z punktu widzenia zagwarantowania ich gotowości operacyjnej, ale ma również ważne znaczenie symboliczne. Jest niezbędna dla zachowania wiarygodności Niemiec jako lojalnego i odpowiedzialnego sojusznika w ramach NATO.

Szanse na to, aby w bliskiej perspektywie RFN była gotowa na objęcie przywództwa w UE w obliczu trwającej wojny w Ukrainie, nie wydają się zbyt duże. Niemcom brakuje wiarygodności, nadwyrężonej błędami w polityce wobec Federacji Rosyjskiej. Błędy te ośmieliły Putina do podejmowania coraz bardziej wrogich działań wobec państw położonych przy zachodnich granicach FR. W ostatnich miesiącach wiarygodność Berlina została podważona także przez sposób, w jaki Niemcy angażują się w pomoc zaatakowanej Ukrainie.
Karol Janoś – politolog i niemcoznawca. Absolwent Kolegium Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych i Wydziału Nauk Politycznych i Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego. Zawodowo związany z Instytutem Zachodnim, gdzie zajmuje się niemiecką polityką zagraniczną i bezpieczeństwa oraz Wspólną Polityką Bezpieczeństwa i Obrony Unii Europejskiej.
Nazywanie kursu gabinetu kanclerza Scholza chwiejnym, chaotycznym czy pozbawionym strategicznej podbudowy wydaje się uprawnione. Opierając się na wcześniejszych doświadczeniach, można mieć poważne wątpliwości co do tego, czy przedstawi strategię dającą odpowiedź na główne wyzwania stojące przed państwami członkowskimi Unii Europejskiej. Odbudowa zaufania wśród sojuszników i partnerów, wypracowanie i uzgodnienie spójnej strategii w polityce zagranicznej oraz zabezpieczenie niezbędnych do tego zdolności jest procesem skomplikowanym i czasochłonnym, wymagającym determinacji. Co do tego, czy Berlin jest na tyle zdeterminowany, można mieć wątpliwości, biorąc pod uwagę ostatnie doświadczenia od czasu ogłoszenia Zeitenwende.

Dziś Niemcy wydają się wyłącznie warunkowo zdolne do tego, aby przewodzić w Unii Europejskiej.