Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Transatlantyk / 23.06.2024
Karolina Rogaska

Polityczki nowej ery [MAGAZYN ONLINE]

Przez lata kobiety w polityce starały się nie tyle rządzić, ile zdobyć akceptację w męskim klubie. To się jednak zmienia – polityczki częściej wchodzą na tę scenę dokładnie takimi, jakimi są, i zmieniają zasady gry. A im ich więcej, tym lepiej dla nas wszystkich.
Foto tytułowe
(Shutterstock)



Posłuchaj słowa wstępnego pierwszego wydania magazynu online!



Kobieta po trzydziestce idzie w weekend na imprezę z przyjaciółmi. Tańczy, śpiewa, wypija kilka drinków. Po prostu dobrze się bawi. Wydaje się, że to scenariusz, który nie powinien budzić większych emocji. Chyba że jesteś polityczką. Wtedy impreza staje się dowodem twojej niekompetencji. Możesz się też dowiedzieć, że przynosisz wstyd tym, którzy na ciebie głosowali.

Z taką sytuacją musiała się zmierzyć trzydziestosiedmioletnia premierka Finlandii Sanna Marin. W sierpniu 2022 roku tabloid „Iltalehti” opublikował nagrania z imprezy, w której uczestniczyła. Dyskusja na temat tego, czy premier ma prawo się bawić, rozlała się na cały świat. Fiński prezenter telewizyjny Aleksi Valavuori sugerował, że polityczka powinna się podać do dymisji. W dyskusji pojawiły się też jednak głosy przeciwne. W Polsce medialni komentatorzy – jak Stanisław Skarżyński na łamach „Gazety Wyborczej” czy socjolożka i historyczka Helena Jędrzejczak w „Kulturze Liberalnej” – zastanawiali się: czy to na pewno chodzi o prawo polityków do zabawy w ogóle czy może o to, że wciąż żywy patriarchat każe nam odmawiać takiego prawa polityczkom?
Pobierz magazyn ZA DARMO
Artykuł został opublikowany w pierwszym numerze magazynu Nowa Europa Wschodnia Online. Obecnie wszystkie numery magazynu są bezpłatne!

Uruchomiliśmy także Patronite.
Będziemy wdzięczni, jeżeli wesprzesz jego rozwój i dołączysz do społeczności Patronów.


Mężczyźni zajmujący się polityką też imprezują – często w dużo bardziej spektakularny sposób – a jednak nie podważa się od razu ich kompetencji. Jest to raczej traktowane jako skandal, który miał prawo się wydarzyć, bo chłopcy już tak mają. Co więcej – jak pokazują badania She Looks like She’d Be an Animal in Bed: Dehumanization of Drinking Women in Social Contexts przeprowadzone przez Abigail R. Riemer z amerykańskiego Carroll University – widok imprezującej i pijącej kobiety sprawia, że dostrzegamy w niej mniej ludzkich cech, a widzimy ją bardziej jako obiekt. Pijący mężczyźni nie wywołują takich reakcji. Do tego moralność kobiet w polityce przykuwa większą uwagę niż moralność mężczyzn. W przypadku zachowań nieuczciwych (np. korupcji lub innych nadużyć finansowych) kobiety są oceniane dużo surowiej niż mężczyźni.

Sytuacji, które uszły na sucho politykom, a oznaczałyby koniec kariery polityczek, jest aż nadto. Wystarczy wspomnieć Silvio Berlusconiego – trzykrotnego premiera Włoch. Hulaszczy tryb życia, skandale seksualne czy podejrzenia przestępstw podatkowych nie przekreśliły go jako polityka. W 2019 roku udało mu się uzyskać mandat eurodeputowanego, a w 2022 roku z ramienia centroprawicowej koalicji wrócić do włoskiego rządu w roli senatora.

Uwikłanie w tego rodzaju skandale dla większości kobiet oznaczałoby dożywotnie wykluczenie z życia publicznego.


Nie w roli ofiary


Sanna Marin wyszła z nieprzyjemnej sytuacji obronną ręką. Przede wszystkim dzięki temu, że nie zamiotła tematu pod dywan. Stanęła przed dziennikarzami z otwartą przyłbicą. I, co wśród polityczek wcale nie jest jeszcze popularne, nie uciekała się do roli przepraszającej ofiary. „Tańczyłam, śpiewałam, imprezowałam, robiłam całkowicie legalne rzeczy. Nie mam nic do ukrycia. Chcę pokazać, że na tych stanowiskach pracują zwykli ludzie, którzy prowadzą zwyczajne życie. Mam życie rodzinne, zawodowe i tak, mam też czas wolny, który spędzam z przyjaciółmi. Prawie tak samo jak wielu ludzi w moim wieku” – stwierdziła w wywiadzie dla telewizji Yle.

Marin powiedziała to, co bało się głośno wyrazić wiele kobiet na całym świecie. Obroniła swoje prawo do robienia dokładnie tego, co chce, a nie tego, czego się od niej wymaga ze względu na płeć. Kobiety na Facebooku, Instagramie i TikToku wyrażały poparcie dla premierki. Wstawiały zdjęcia i filmy przedstawiające je z kieliszkiem w dłoni lub podczas tańca. I mówiły: patriarchat zakazywał nam cieszyć się z życia przez tysiące lat, koniec z tym.

Ważnym wątkiem tej tanecznej afery było też oskarżenie Marin o spożywanie narkotyków. Premierka szybko ucięła temat – zrobiła test, który wykazał, że nie przyjmowała żadnych nielegalnych substancji – ale plotkę zdążyła podchwycić rosyjska propaganda. Dla niej nie liczy się przecież prawda, a osiągnięcie celu. Rozpowszechnianie kłamstwa o zażywaniu narkotyków miało sprawić, że Finlandia – za pośrednictwem Marin – przestanie być postrzegana jako kraj godny wstąpienia do NATO. Na czym Władimirowi Putinowi zależy, bo im słabsze jest NATO, tym łatwiej jest mu realizować imperialistyczne zapędy i kontynuować wojnę w Ukrainie.

To jednak Sanny Marin nie zatrzymało. Najmłodsza na świecie głowa rządu z charyzmą prowadzi Finlandię prostą ścieżką do członkostwa w NATO. Jak na przedstawicielkę nowego pokolenia polityczek przystało: kobiet, które idąc do polityki, nie próbują udawać, że są mężczyznami w spódnicy. Takich, które nie boją się pokazywać w strojach innych niż garsonka, iść na paradę równości, ale i podejmować odważne polityczne decyzje.

Zaskarbiają tym sobie przychylność pokolenia Z, które oczekuje, że politycy nie dość, że będą mieć profile w mediach społecznościowych, to jeszcze będą aktywnie się na nich udzielać, a do tego będą w tym autentyczni. Oczekuje też, że będą wypowiadać się w ważnych dla nich sprawach równości płci, społeczności LGBTQ+ czy kryzysu klimatycznego. To grupa osób, której znaczna część dopiero co zdobyła lub zdobędzie prawa wyborcze. Ich sympatie są prognostykiem tego, w jakim kierunku będą musieli zmierzać politycy, by utrzymać się na stołkach. Sanna Marin i jej złożony w głównej mierze z kobiet rząd wychodzą naprzeciw tym oczekiwaniom [partia Marin, mimo jej osobistej popularności, przegrała wybory parlamentarne 2 kwietnia 2023 roku – przyp. red.].


W zgodzie z głoszonymi wartościami


Przykład finlandzki to nie jedyny, który pokazuje, jak zmieniają się polityczki i że polityka może wyglądać inaczej. Przez blisko sześć ostatnich lat szefową rządu Nowej Zelandii była Jacinda Ardern. 19 stycznia tego roku podała się do dymisji. Parafrazując słynne słowa Leszka Millera, pokazała, że prawdziwego polityka można poznać po tym, jak kończy. Czterdziestodwuletnia Ardern, znana z krytyki kapitalizmu i pracy ponad siły, pozostała w zgodzie z tymi wartościami, dając sobie prawo do odpoczynku. Ogłaszając swoją decyzję na posiedzeniu Partii Pracy, powiedziała: – Jestem człowiekiem. Dajemy z siebie tyle, ile możemy, i tak długo, jak możemy, a potem nadchodzi na nas czas. I dla mnie ten czas nadszedł. Nie mam dość energii na kolejne cztery lata.

W nowozelandzkich mediach wskazywano, że premierka opuszcza rząd i Partię Pracy w bardzo trudnym dla niej momencie. Poparcie dla jej ugrupowania spadło do 30%. To wynik braku realizacji wyborczych obietnic. Ardern nie udało się chociażby zmniejszyć ubóstwa wśród najmłodszych. Jednym z jej pierwszych posunięć było wprowadzenie ulg podatkowych dla gospodarstw domowych z dziećmi i początkowo przyniosło to nawet pozytywne skutki, jednak pandemia koronawirusa szybko zweryfikowała te działania jako niewystarczające. Premierka poległa również na polu walki o obniżenie emisji gazów cieplarnianych. Obejmowała urząd, zapowiadając działania, które na to pozwolą, jednak gdy rezygnowała, pomiary nie wskazywały na tendencje spadkowe w zakresie emisji.

Można stwierdzić: stchórzyła. Jednak rezygnacja, kiedy jest się przekonanym, że nie da się więcej zrobić dla kraju, jest raczej aktem odwagi. Politycy niechętnie podają się do dymisji, nawet jeśli swoją działalnością szkodzą interesowi społecznemu.


Sanna Marin po ujawnieniu nagrania, na którym tańczy, śpiewa i pije alkohol, nie zamiotła tematu pod dywan i, co wśród polityczek nie jest jeszcze popularne, nie uciekła się do roli przepraszającej ofiary (Shutterstock)


Chociaż nie wszystko poszło po myśli Ardern, to wyszła obronną ręką z sytuacji, w których nie radzili sobie inni. Jej podejście do kryzysu związanego z pandemią koronawirusa było traktowane jak wzór. Gdy tylko COVID-19 zaczął zbierać śmiertelne żniwo na świecie, Ardern natychmiast zamknęła granice dla obcokrajowców, mimo że Nowa Zelandia turystyką stoi. Wprowadziła też restrykcyjną kwarantannę dla powracających do kraju, dzięki czemu przez długi czas nie było właściwie żadnych zarażeń.

Turystykę trzeba było w końcu odmrozić, jednak do tego czasu większość dorosłych Nowozelandczyków zdążyła się zaszczepić. Tym samym Nowa Zelandia stała się krajem z najniższą śmiertelnością z powodu COVID-19. Zgodnie z danymi zebranymi w marcu 2023 roku łącznie odnotowała zaledwie 2,5 tysiąca zgonów związanych z koronawirusem.

Ardern doskonale radziła sobie z informowaniem na bieżąco obywateli o sytuacji w kraju. W trakcie pandemii urządzała cotygodniowe live’y na Facebooku, podczas których wyjaśniała, jakie decyzje podejmuje i czym są one uargumentowane. Nie obyło się bez ataków ze strony antyszczepionkowców, ale dla większości społeczeństwa taki rodzaj kontaktu był kluczowy, by zachować zaufanie do władzy.

Nowozelandka pokazała też, że w polityce zdecydowanie i konsekwencja nie muszą wykluczać czułości i empatii. Była pierwszą szefową rządu, która oficjalnie wzięła udział w paradzie równości. W lutym 2018 roku razem z 25 tysiącami osób wspierających równość przemaszerowała ulicami Auckland. „W Nowej Zelandii dzieci LGBTQ+ wciąż mają problemy ze zdrowiem psychicznym częściej niż inne nastolatki. To pokazuje, że wciąż mamy dużo do zrobienia” – komentowała swój udział w paradzie dla telewizji TVNZ.

Gdy urodziła dziecko, bez wahania wzięła urlop macierzyński, a wróciwszy do pracy po kilku tygodniach, zabierała je ze sobą w delegacje służbowe. Z jednej strony pokazała, że kobiety mają prawo do odpoczynku i czasu z noworodkiem, z drugiej – zburzyła stereotyp, że wraz z porodem na długi czas stają się niezdolne do pracy.

I znów, chociaż to z pozoru nic wielkiego, pokazywanie swojej kobiecej strony wymaga odwagi. Leonie Huddy i Nayda Terkildsen z New York University przeprowadziły w 1993 roku badania, w których starały się wyjaśnić, dlaczego wyborcy wolą, by kandydatki na urzędy polityczne wykazywały większe kompetencje w kwestiach socjalnych czy związanych z empatią, a kandydaci w sprawach związanych z wojskowością czy obronnością. Sprawdzały, na ile wpływają na to stereotypy związane z płcią oraz jakie cechy są preferowane przez polityków. Okazało się, że wyborcy mają tendencje do preferowania cech stereotypowo męskich (niezależność, przedsiębiorczość, dominacja) od cech stereotypowo żeńskich (wrażliwość, opiekuńczość, emocjonalność). Jak wynika z badań, pod wpływem patriarchalnych wzorców ludzie zakładają, że polityczka będzie sobie dobrze radzić z kobiecymi sprawami, jak opieka społeczna i zdrowotna, edukacja, rodzina. Ale niekoniecznie z gospodarką, obronnością, wojskiem czy polityką zagraniczną.

Ardern zadała kłam tym twierdzeniom, chociażby po masowych strzelaninach w meczetach w Christchurch w 2019 roku, w których zginęło 51 osób. W ledwie dziesięć dni podjęła zdecydowane kroki, by zmienić prawo dotyczące broni. Nie oglądając się na jej sprzedawców, wprowadziła zakaz sprzedaży broni półautomatycznej i szturmowej.


Kto złości Putina


O tym, że polityczki świetnie odnajdują się w stereotypowo męskich tematach, świadczy też wspomniana decyzja Sanny Marin ubiegania się o członkostwo Finlandii w NATO. Także inne polityczne liderki pokazały, że płeć nie ma znaczenia, gdy chodzi o twarde decyzje w obliczu wojny w Ukrainie. I to na przekór rosyjskiej propagandzie, wedle której kobiety kierujące zachodnimi resortami obrony są idiotkami zdolnymi jedynie do rozważań, jak powinien wyglądać mundur „żołnierza w ciąży”.

Zezłościć Putina mogła chociażby ministra obrony Belgii Ludivine Dedonder, która od początku inwazji popiera wsparcie militarne dla Ukrainy. I ma zamiar kontynuować dostawy sprzętu wojskowego do ogarniętego wojną kraju. „Przekażemy ciężkie karabiny maszynowe, a także badamy możliwości dostarczania amunicji przeciwlotniczej i przeciwpancernej” – zapowiedziała w styczniu podczas spotkania w Ramstein.

Złość Putina wywołała też pewnie prezydentka Słowacji Zuzana Čaputová. Jako jedna z pierwszych przywódczyń i przywódców otwarcie zwróciła się do Putina z potępieniem rosyjskiej agresji w Ukrainie. Apelowała do niego w mediach społecznościowych, m.in. na Twitterze, gdzie napisała: „Władimirze Putinie, każ swoim żołnierzom przestać krzywdzić niewinnych cywilów w Ukrainie. Powiedz swoim żołnierzom, by przestali gwałcić kobiety i dzieci. Prawo wojenne nadal obowiązuje. Krzywdzenie bezbronnych pokazuje Twoją słabość”.

Stanowczością wykazała się też prezydentka Mołdawii Maia Sandu, postawiona w szczególnie trudnej sytuacji. Putin oczekiwał od niej uległości. Gdy w 2020 roku wygrała wybory, pogratulował jej i napisał w telegramie: „Oczekuję, że pani działalność jako głowy państwa przyczyni się do konstruktywnego rozwoju stosunków między naszymi krajami. Byłoby to niewątpliwie zgodne z podstawowymi interesami obywateli Rosji i Mołdawii”.

Pojawiły się głosy, że prezydentka może być marionetką Putina, bo dostała poparcie od populisty Renato Usatîiego, charyzmatycznego przewodniczącego Naszej Partii, cieszącego się popularnością wśród prorosyjskiego elektoratu. Nie odcinała się też od prezydenta Rosji. Jednak to, że Sandu była początkowo ostrożna w ruchach, wynikało z przemyślanej strategii. Prezydentka wiedziała, że to, czy Rosja stanie się zagrożeniem dla jej kraju, zależy od nastawienia Putina. Mimo to, gdy ten rozpoczął zbrojną agresję na Ukrainę, potępiła ten akt, pisząc na Twitterze, że to „rażące naruszenie prawa międzynarodowego”. Poza tym wiedząc, że to nie spodoba się Moskwie, wprowadziła Mołdawię na ścieżkę przygotowawczą do akcesji do Unii Europejskiej.

Teraz z Kiszyniowa płyną głosy obawy przed próbą destabilizacji kraju przez Rosję. Niebezpodstawnie. 21 lutego 2023 roku przywódca Rosji uchylił dekret z 2012 roku częściowo wspierający suwerenność Mołdawii w rozstrzyganiu przyszłości Naddniestrza, separatystycznego regionu kontrolowanego przez Kreml. Dekret miał być gwarantem poszukiwania sposobów rozwiązania kwestii separatystycznej „w oparciu o poszanowanie suwerenności, integralności terytorialnej i neutralnego statusu Republiki Mołdawii” przy określaniu specjalnego statusu Naddniestrza. Maia Sandu mimo to nie zawraca z raz obranej ścieżki całkowitego uniezależnienia się od Rosji. Świadczą o tym chociażby ruchy, jakie wykonuje w celu zacieśnienia relacji za Stanami Zjednoczonymi. Gdy 21 lutego 2023 roku spotkała się w Warszawie z prezydentem USA Joe Bidenem, zaprosiła go do odwiedzenia jej kraju.

Dzień później napisała na Facebooku, że wykorzystała okazję, „aby przekazać prezydentowi Stanów Zjednoczonych, że w trudnej sytuacji, w jakiej się znajdujemy, z wojną na granicy, potrzebujemy jeszcze większego wsparcia USA, aby wzmocnić naszą odporność gospodarczą”.


Gdy Jacinda Ardern urodziła dziecko, bez wahania wzięła urlop macierzyński, a wróciwszy do pracy zabierała je ze sobą w delegacje służbowe (Shutterstock)


To już nie czas żelaznych dam


Zarządzanie w czasach kryzysu to trudny sprawdzian dla polityków. Polityczki zdają go dużo lepiej, niż zakładają stereotypy. Oczywiście są od tej reguły wyjątki, jak w przypadku szefowej rządu Wielkiej Brytanii Liz Truss, która zrezygnowała z funkcji 20 października 2022 roku po zaledwie 45 dniach, czym zapisała się w historii jako osoba najkrócej sprawująca ten urząd na Wyspach. Była szefowa Partii Konserwatywnej, zamiast ratować kraj, którego gospodarka ucierpiała w wyniku brexitu, pandemii i rosnących cen energii, tylko pogorszyła sytuację. Jej pomysłem na zwalczanie inflacji było obniżanie podatków dla najbogatszych – w sumie około 45 miliardów funtów obniżek podatków korporacyjnych, płacowych i dochodowych – co miało stymulować wzrost gospodarczy. Truss upierała się przy tym nawet wbrew sprzeciwom ekonomistów z Bank of England, którzy obawiali się, że w ten sposób powstanie spirala inflacyjna. Obawiali się słusznie, bo decyzje Truss wywołały panikę na rynkach finansowych i w konsekwencji gwałtowny spadek wartości funta.

W pewnym stopniu zgubiło ją to, że chciała robić politykę tak, jak jej idolka – Margaret Thatcher. Truss inspirowała się stylem zarządzania Żelaznej Damy. Nawiązywała do niej także w swoich stylizacjach, dając wyraz tego, jak kobiety w polityce powinny wyglądać i zachowywać się.

Nie zauważyła, że czasy „twardych” polityczek mających być lustrzanym odbiciem męskich odpowiedników powoli się kończą. Oczywiście nikt nie zakłada, że kobieta o wyraźnych cechach przywódczych, skupiona na karierze ma – wbrew sobie – stać się czuła i ciepła. Przez ostatnie stulecie, kiedy kobiety zostały w ogóle dopuszczone do polityki, starały się dopasować do mężczyzn, w swoich działaniach nie zwracając nadto uwagi na kwestie równości.

Margaret Thatcher, owszem, przetarła ten szlak innym kobietom jako pierwsza brytyjska szefowa rządu, ale jednocześnie nie ułatwiła kariery swoim koleżankom po fachu. Chociaż stwierdziła kiedyś: „Jeśli chcesz, by coś zostało powiedziane – powierz to mężczyźnie. Jeśli chcesz, by zostało zrobione – powierz to kobiecie”, to niekoniecznie stosowała się do tych słów w praktyce. Ze wszystkich stanowisk rządowych, jakie miała okazję obsadzić przez trzy kadencje, tylko na jedno powołała kobietę. Nosiła się jak dama, ale rządziła jak stereotypowy mężczyzna – i za to też ją chwalono, bo była „bardziej męska” niż niektórzy politycy.

Nie inaczej było w przypadku – porównywanej zresztą do Żelaznej Damy – kanclerz Niemiec Angeli Merkel. Polityczki słynnej ze swojego stonowania emocjonalnego i pragmatyzmu, a więc cech przypisywanych mężczyznom. Merkel rzadko dało się uchwycić na zdjęciach z partnerem czy bliskim. Tym samym wpisywała się w kolejny stereotyp – jeśli już kobieta ma się zajmować polityką, to musi umieć odstawić bliskich na bok. Wyborcy długo ufali bardziej takim polityczkom, wierząc, że kobiety nie potrafią skutecznie godzić życia rodzinnego i polityki. Co ciekawe, w przypadku mężczyzn jest odwrotnie – pokazywanie się w roli ojca i męża może zwiększać szanse wyborcze polityka. Dlatego tak często widzimy ich z rodzinami w trakcie kampanii politycznych, co widać było chociażby podczas polskiej kampanii prezydenckiej w 2020 roku, kiedy Andrzej Duda występował z córką i żoną. Z kolei Rafał Trzaskowski – znacznie częściej niż wcześniej – opowiadał, jak ważną rolę w jego życiu odgrywa małżonka i jak dużą podporę dla niego stanowi.

Paradoksalnie więc to, że Merkel była powtórnie zamężną i bezdzietną rozwódką, mogło zadziałać na jej korzyść. Jednocześnie te fakty z jej życia wzbudzały kontrowersje, gdy w 2005 roku objęła stanowisko kanclerz Niemiec. Fakt, że się jej udało, wpłynął na zmianę postrzegania kobiet w polityce, pokazując, że kobieta może zarządzać krajem i utrzymać wysokie zaufanie społeczeństwa przez wiele lat.

Gdy Merkel wchodziła do krajowej polityki – tak jak i wiele innych kobiet w tamtych czasach – musiała się dostosować do reguł politycznej gry stworzonych przez mężczyzn (na co polityczki z kolejnego pokolenia przyzwalają coraz rzadziej). I chociaż w latach 90. była ministrą do spraw kobiet, a więc miała szeroką wiedzę o tym, z jakimi wyzwaniami się mierzą, to już z implementacją tej wiedzy było gorzej. Jacqueline Boysen, biografka Merkel, w rozmowie z „Deutsche Welle” zauważyła, że nie miała w tym też specjalnego interesu. Aby utrzymać się przy władzy, Merkel potrzebowała bowiem poparcia swojej partii centroprawicowych konserwatystów, której nie po drodze z ideami feminizmu. Boysen wskazuje, że Merkel długo wahała się, czy nazwać siebie feministką. Przez lata zwlekała też z wprowadzeniem parytetu płci dla najwyższego kierownictwa dużych firm, bo preferowała politykę ograniczającą interwencje rządu. W końcu jednak, jak się zdaje, zauważyła, że równość nie wydarzy się sama. Zaczęła od własnej partii. W 2020 roku wspólnie z Ursulą von der Leyen przygotowały zmiany z statucie Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej (CDU), które zakładały, że kobiety mają mieć zagwarantowane od 1 stycznia 2025 roku 50% miejsc w kadrze kierowniczej ugrupowania.

Nie wspierając równości czy odstawiając na boczny tor programy społeczne, Angela Merkel zachowywała się de facto jak kolejny mężczyzna na wysokim stanowisku. I nie zmienia tego fakt, że była nazwana pieszczotliwie „Mutti”, czyli matką narodu niemieckiego. Zresztą, jak czytamy w analizie Od Kopciuszka do cesarzowej. Jak Merkel zmieniała Niemcy, przygotowanej przez Annę Kwiatkowską z Ośrodka Studiów Wschodnich, zaczynając swoją szesnastoletnią służbę w roli kanclerz, nie ukrywała, że zależy jej na poparciu mężczyzn. To ich zdanie wydawało się jej ważniejsze. Chociaż, twierdzi Kwiatkowska, ostatecznie i tak zyskała więcej zaufania ze strony kobiet.


Choć Putin oczekiwał od Mai Sandu uległości, ta potępiła rosyjską inwazję na Ukrainę i wprowadziła Mołdawię na ścieżkę przygotowawczą do akcesji do Unii Europejskiej (Shutterstock)


Tęsknota za panią prezydent na Kremlu


Skoro kobiety nie wnoszą do polityki nic ponad to, co ich koledzy po fachu, skąd to dążenie zachodnich krajów do parytetów czy zachwycanie się kobietami na przywódczych stanowiskach? Otóż, owszem, nie wnoszą, jeśli starają się dostosować do męskich reguł gry. To się jednak zmienia, gdy – jak Sanna Marin czy Jacinda Ardern – nie odżegnują się od feministycznego punktu widzenia czy nie boją się pokazywać wrażliwości i empatii, cech postrzeganych jako kobiece i odbieranych jako przejaw słabości. Chodzi zatem nie tylko o istnienie kobiet w polityce per se, ale też o to, jakie one są.

Kwestia liczby też jest nie bez znaczenia, chociaż nie chodzi tu o proste założenie, że im więcej kobiet w rządzie, tym lepiej. To, że ta matematyka działa, widzimy wyraźnie na przykładzie Finlandii, Norwegii czy Szwecji. To kraje wysoko rozwinięte, gdzie wraz z naciskiem na parytety wzrosła jakość życia mieszkańców, ich potrzeby socjalne zostały lepiej zaopiekowane. Łatwiej także walczyć z przemocą domową, bo kobiety wiedzą, że otrzymają wsparcie, i coraz mniej boją się zgłaszać na policję czy do prokuratury.

Gdyby jednak chodziło tylko o stopień feminizacji rządu, to najlepiej wypadłaby Rwanda. Zgodnie z danymi UN Women (oddział Organizacji Narodów Zjednoczonych zajmujący się równouprawnieniem płci i wzmocnieniem pozycji kobiet) z 2021 roku Rwandyjska Izba Deputowanych to jedyny organ parlamentu na świecie, gdzie liczba kobiet przekracza liczbę mężczyzn – stanowią aż 61% jej składu. To w dużej mierze efekt ludobójstwa z 1994 roku, kiedy zginęło większość rwandyjskich mężczyzn. Kobiety po prostu musiały wziąć sprawy w swoje ręce. Powstało Ministerstwo Płci i Promowania Rodziny, które zmieniło lub zniosło dyskryminujące przepisy, jak te zakazujące kobietom pracy nocą czy wstępowania do korpusu dyplomatycznego. Zniesiono też zapis mówiący o tym, że kobieta jest „częścią mienia” mężczyzny.

Z zachodniego punktu widzenia to po prostu zmiany, które pozwalają respektować prawa człowieka jako takie. Dla rwandyjskich kobiet to były kamienie milowe. Jednak wciąż powszechny jest tam problem przemocy domowej – może kobiety rządzą w parlamencie, ale już nie w swoim gospodarstwie. Feminizacja rządu pomaga, ale nie jest gwarantem tego, że potrzebne zmiany się wydarzą czy że stanie się to szybko. A czasem mogą nie wydarzyć się wcale – jak na Kubie, gdzie kobiety stanowią ponad połowę członków parlamentu, a mimo to są tam notorycznie łamane prawa człowieka, a ustrój prawny chroni de facto władzę, nie obywateli.

Jeśli jednak mówimy o demokracjach, w których kobiety wychodzą poza przestarzałe społeczne schematy, to nabiera sensu zasada zróżnicowania czy politycznych parytetów. Pozwala chociażby na odejście od męskocentrycznego spojrzenia na rzeczywistość – a to wciąż dominuje, wpływając na wszystkie aspekty naszego życia.

Więcej kobiet u władzy oznacza nie tylko zmianę perspektywy i korzyści dla przedstawicielek ich płci. Raport Potęga równości. Jak i dlaczego warto wspierać kobiety w karierze zawodowej firmy McKinsey & Company z 2017 roku wykazał, że większe zróżnicowanie płci kadry kierowniczej oznacza wzrost wydajności firmy, a także jej wyższe wyniki finansowe.

Jak w artykule dla CNN w 2001 roku zauważyła Madeleine Albright, była sekretarz stanu USA i ambasadorka tego kraju przy ONZ, „kobiety w polityce są szansą, bo podejmują kwestie, które innym łatwo przeoczyć, są gotowe wspierać idee, którym inni się sprzeciwiają, i dążą do położenia kresu nadużyciom, które inni akceptują”.

Podobne wnioski płyną z danych i blisko czterdziestoletniego doświadczenia pracy w ponad stu krajach organizacji National Democratic Institute. NDI podkreśla, że kobiety są gotowe w dużo większym stopniu niż mężczyźni działać ponad partyjnymi podziałami, pomagać zapewnić trwały pokój, wzmacniać zaufanie obywateli do demokracji poprzez ich własny udział w tejże oraz nadawać priorytet zdrowiu, edukacji i innym kluczowym wskaźnikom rozwoju.
Karolina Rogaska – absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu, reporterka i dziennikarka „Newsweeka”. Jej teksty ukazywały się m.in. w „Charakterach”, „Dzienniku Opinii”, w Onecie, Wirtualnej Polsce oraz w „Dużym Formacie”. Współautorka poradnika Jak mówić i pisać o osobach LGBT+?. Nakładem Wydawnictwa Poznańskiego w 2022 roku ukazała się jej książka Bez wstydu. Sekspraca w Polsce.


Znów: zapewne nie wszystkie i nie zawsze. Badania i obserwacje pokazują jednak pewne tendencje. Wiele mówi też to, że trudno przywołać postaci kobiet-dyktatorów. I zapewne nie wynika to tylko z faktu, że przez lata były z polityki wykluczone. Teraz mają do niej dostęp i wciąż – kraje, w których odchodzi się od demokratycznych standardów (jak Węgry), czy gdzie już funkcjonuje dyktatura (Rosja, Białoruś), są rządzone przez mężczyzn. Niestety, na razie możemy poprzestać tylko na wyobrażeniach, jak wyglądałby świat, gdyby u sterów tych państw stały kobiety. Ale pewnie wyglądałby lepiej.