Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Jedwabny Szlak / 09.07.2024
Klaudia Khan

Władze w Beludżystanie karzą wymuszonymi zaginięciami. Rodziny poszukują swoich bliskich

„W tej niepewności umieramy tysiąc razy dziennie” – mówi Sammi Deen Baloch, od ponad dekady protestująca przeciwko wymuszonym zaginięciom aktywistów w pakistańskim Beludżystanie. Wśród nich jest jej ojciec, którego nie widziała od kilkunastu lat.
Foto tytułowe
(Wiki Commons)



Posłuchaj słowa wstępnego trzeciego wydania magazynu online!

Pobierz magazyn ZA DARMO
Magazyn Nowa Europa Wschodnia Online
jest bezpłatny.

Zachęcamy do wsparcia nas na Patronite


Ci, którzy zobaczyli Beludżystan, mówią, że jest piękny. Jednak niewiele osób odwiedza tę największą, a jednocześnie najmniej ludną prowincję Pakistanu. Beludżystan cieszy się złą sławą. Ministerstwa spraw zagranicznych odradzają wszelkich podróży do tego regionu, a obcokrajowcy, którzy mimo przestróg chcą tam wjechać, muszą ubiegać się o No Objection Certificate (NOC) – specjalny dokument upoważniający do wjazdu. W pakistańskich mediach co rusz pojawiają się informacje o zamieszkach w regionie, o atakach terrorystycznych i zakończonych sukcesem (czytaj: czyjąś śmiercią) akcjach wojska. Ale Beludżowie, których znam, uważają, że zła sława jest całkowicie niezasłużona – Beludżystan jest gościnną prowincją, a problemy są sztucznie wywoływane przez armię oraz rząd federalny, który traktuje ten region po macoszemu. Ponad 60 procent mieszkańców Beludżystanu żyje poniżej progu ubóstwa. Prowincja zajmuje najniższe miejsce pod względem dostępu zarówno do służby zdrowia – wskaźniki umieralności noworodków i matek są tu bardzo wysokie, jak i edukacji – zaledwie połowa ludności umie czytać i pisać. Ponadto większa część ludności Beludżystanu nie ma dostępu do gazu naturalnego, mimo że w prowincji znajdują się największe w Pakistanie złoża tego paliwa, i jedynie 36 procent Beludżów korzysta z energii elektrycznej. Jak uzasadnia to rząd w Islamabadzie, duże rozproszenie ludności zamieszkującej tereny wiejskie uniemożliwia doprowadzenie tam prądu. W Beludżystanie jest biednie, ale nie to najbardziej boli jego mieszkańców. Brutalna polityka rządu, przypominająca rządy kolonialne, a także uprowadzenia aktywistów, liczone już w tysiącach, to główne oskarżenia przeciwko Islamabadowi.

Już od czasu powstania Pakistanu w 1947 roku stosunki między Beludżystanem a Islamabadem były konfrontacyjne i okresowo przybierały gwałtowny charakter. Sytuacja zaostrzyła się po 2004 roku, gdy w ramach sprzeciwu wobec polityki energetycznej rządu oraz planowanej budowy portu w Gwadar (przy współpracy z Chinami) partyzanci dokonali zamachów na obiekty wojskowe na terenie Beludżystanu. Operacje wojskowe mające na celu ostateczne spacyfikowanie nacjonalistów beludżyckich przyniosły wręcz odwrotny skutek, doprowadzając do pogłębienia konfliktu, wzrostu tendencji separatystycznych i intensyfikacji działań partyzanckich, a w następstwie – także do represji wobec aktywistów.

O problemie wymuszonych zaginięć w Beludżystanie pisze między innymi Amnesty International:

W dniu 16 stycznia 2024 roku Komisja Śledcza ds. Wymuszonych Zaginięć poinformowała, że od 2011 roku odnotowała łącznie 10 078 wymuszonych zaginięć, z czego 3485 i 2752 miało miejsce odpowiednio w prowincjach Khyber Pakhtunkhwa i Beludżystan.

Praktyka wymuszonych zaginięć stosowana przez władze pakistańskie stanowi naruszenie zobowiązań Pakistanu wynikających z międzynarodowego paktu praw obywatelskich i politycznych oraz konwencji w sprawie zakazu stosowania tortur oraz innego okrutnego, nieludzkiego lub poniżającego traktowania albo karania, którego jest państwem stroną.


Uprowadzenia działaczy i uciszanie mediów krytykujących politykę rządu federalnego w Beludżystanie tylko pogarszają relacje na linii Kweta–Islamabad. Rodziny zaginionych od kilkunastu lat protestują, domagając się powrotu bliskich i sprawiedliwego procesu dla oskarżonych. Jedną z liderek protestujących rodzin jest Sammi Deen Baloch, dwudziestopięcioletnia działaczka, która wyszła z rodziną na ulice po tym, jak zaginął jej ojciec.


Klaudia Khan: Protestujesz od czasu zniknięcia twojego ojca, prawda?


Sammi Deen Baloch: Tak, mój ojciec, dr Deen Mohammed Baloch, lekarz i pracownik rządowy, został uprowadzony ze swojego szpitala w Khuzdar w Beludżystanie 28 czerwca 2009 roku. Od tego czasu nie wiemy, gdzie przebywa, nie wiemy, co się z nim dzieje. W chwili porwania miałam dziesięć lat. Teraz skończyłam studia i przez cały ten czas brałam udział w protestach: protestowaliśmy na drogach, przed klubami prasowymi, protestowaliśmy w święta Eid, podczas innych świąt i w zwykłe dni. Ja, moja młodsza siostra, moja mama i inni członkowie rodziny jako jedni z pierwszych zaczęliśmy protestować. Wydaje mi się, że obecnie rodzinom osób zaginionych znacznie łatwiej jest przyłączyć się do protestu, ale kiedy zaczynaliśmy, było to bardzo trudne. Bardzo dużo nas to kosztowało, ale pomimo trudności nigdy nie zrezygnowaliśmy z aktywizmu na rzecz zaginionych. Obecnie prowadzę Voice for Baloch Missing Persons (VBMP).


Czy przez te lata aktywności coś się zmieniło?


Cóż, zmieniły się tylko metody. Początkowo rodziny dostawały okaleczone ciała osób zaginionych. Następnie odkryto setki masowych grobów w różnych regionach Beludżystanu. Donosiły o tym Amnesty International i inne organizacje broniące praw człowieka. Następnie odkryliśmy, że ciała osób zaginionych przewożono do pewnego szpitala w Kwecie, skąd były zabierane przez agencje państwowe i chowane na cmentarzu w Kwecie, w nieoznakowanych grobach. Jakimś cudem dowiedzieliśmy się, że jest to cmentarz zaginionych osób i po długotrwałej kampanii zaprzestano tego procederu.

Ale ludzie nadal byli porywani, a po ich zniknięciu stawiano przeciwko nim fałszywe zarzuty, twierdząc, że byli terrorystami, że znaleziono przy nich dużą ilość materiałów wybuchowych oraz broni, że zostali zabici „w akcji”.

Ten niedawny marsz [zakończony w marcu 2024 roku, po tym, jak aresztowano wielu uczestników – przypis K.K.] rozpoczęliśmy po tym, jak Mola Bakhsh, młody Beludż, został porwany, a następnie jego rodzina została poinformowana, że zginął „w akcji”. Jego bliscy wiedzieli, że to nieprawda, bo jego sprawa była już rozpatrywana przez sąd, a on przebywał w areszcie. Sąd przekazał Molę Bakhsha Counter Terrorism Department (Departamentowi Zwalczania Terroryzmu – CTD), a CTD wydało oświadczenie, że Bakhsh był terrorystą i został zabity w akcji odwetowej w górach. To był pierwszy taki przypadek, gdy zaginęła osoba, której postawiono już zarzuty w sądzie. Jego rodzina zaczęła protestować, a gdy protest się nasilił, rozpoczęliśmy marsz z Beludżystanu do Kwety, a następnie do Islamabadu.


(Shutterstock)
Dlaczego tak wiele osób w Beludżystanie znika?


Niewątpliwie istnieje ruch na rzecz oddzielenia Beludżystanu od Pakistanu. Widzimy też, że ludność Beludżystanu jest pozbawiona podstawowych praw człowieka i tysiące działaczy politycznych domagają się równości i sprawiedliwości. Żądają zamknięcia posterunków kontrolnych w różnych obszarach Beludżystanu i zapewnienia podstawowych praw człowieka, takich jak prawo do edukacji. Gdy zaczynają o tym głośno mówić i prowadzą kampanie, znikają. Mój ojciec, podobnie jak wielu innych, był działaczem politycznym. Należał do Baloch National Movement (Ruchu Narodowego Beludżów) i za jego pośrednictwem wypowiadał się przeciwko niesprawiedliwości, przeciwko temu, że państwo odmawia naszemu społeczeństwu podstawowych praw. Bronił też innych ludzi traktowanych niesprawiedliwie przez państwo. I dlatego został uprowadzony i do dziś nie wiemy, co się z nim stało.


Jedyne, czego domagamy się w stosunku do osób zaginionych, jest postawienie ich przed sądem i umożliwienie im sprawiedliwego procesu. Jeżeli zostaną uznani za winnych, jeżeli sąd uzna, że dopuścili się przestępstwa przeciwko państwu, to niech poniosą karę zgodnie z prawem i konstytucją. Zamiast tego po prostu są uprowadzani, a ich rodziny przeżywają traumę. To jest nie do zaakceptowania.


Takie traktowanie nie będzie sprzyjać pozytywnemu nastawieniu ludności Beludżystanu do rządu…


Dokładnie. Kwestia osób zaginionych stanowi problem od wielu lat i przez te wszystkie lata rodziny osób zaginionych domagały się jedynie podstawowego prawa, gwarantowanego przez konstytucję tego kraju – prawa do sprawiedliwego procesu. Żądamy tylko, aby nasi bliscy dostali szansę na obronę i aby to sąd mógł zdecydować, czy są winni, a jeśli tak, jaka należy im się kara.

Od chwili zniknięcia mojego ojca minęło czternaście lat. Jeśli ktoś jest winny zabójstwa, może zostać skazany na czternaście lat więzienia, ale my nie wiemy, co zrobił mój ojciec, by zasłużyć na taką karę. Żyjemy w zawieszeniu. Moja mama nie wie, jaki jest jej status, sama siebie nazywała półwdową. Ja i moje rodzeństwo nie wiemy, czy jesteśmy sierotami, czy powinniśmy jeszcze czekać na ojca. Pytamy: na czym polega nasza zbrodnia, dlaczego przechodzimy tę próbę?

Jeśli nasi bliscy zrobili coś złego, jeśli zostaną uznani za winnych, to mogą zostać ukarani, ale dlaczego karać ich rodziny? Czym zawiniła moja matka, która wiedzie życie półwdowy? Czym zawiniła moja babcia, która na łożu śmierci płakała za synem? Dlaczego musimy przez tyle lat zmagać się z tym bólem? Dlaczego przechodzimy przez te tortury?

Wesprzyj nas na PATRONITE


Czy uważasz, że wasza sprawa otrzymuje wsparcie ze strony organizacji krajowych lub międzynarodowych?


Myślę, że pomimo naszych protestów nie udało nam się zwrócić uwagi świata na problem łamania praw człowieka, na problem osób zaginionych. Tylko czasami, gdy zostajemy aresztowani przez policję podczas protestów, gdy zostajemy pobici, jak miało to miejsce podczas naszej kampani w Islamabadzie, w takich przypadkach międzynarodowe organizacje humanitarne i organizacje broniące praw człowieka zauważają naszą walkę i wstawiają się za nami, ale przez większość czasu świat nas nie zauważa.


Biorąc pod uwagę pobicie i znęcanie się, których doświadczyłaś ze strony policji, czy nie boisz się dalej protestować?


Jesteśmy zmuszeni protestować; nie pozostaje nam już nic innego. Całe życie spędzamy na oczekiwaniu i nie wiemy, gdzie są nasi bliscy. W tej niepewności umieramy tysiąc razy dziennie. Nie uważamy się za pełnoprawnych ludzi, jesteśmy całkowicie zniszczeni wewnętrznie, nie mamy już nic do stracenia. Jesteśmy atakowani z wielu stron. Nawet mój dom rodzinny we wsi został zajęty przez siły państwowe. Mój telefon był wiele razy zhakowany. Teraz mieszkamy w Karaczi i kiedy ludzie rozpoznają we mnie osobę protestującą na rzecz bezpiecznego uwolnienia mojego ojca, nie chcą wynajmować mojej rodzinie mieszkań, bo zostaliśmy napiętnowani jako terroryści. Ale my po prostu żądamy podstawowych praw.


Czy masz jeszcze nadzieję? Czy widzisz jakąś drogę do pojednania?


Pakistan jako państwo i kolejne rządy zaprzeczają łamaniu praw człowieka i kwestii wymuszonych zaginięć, co pokazuje, że nie zależy im na pojednaniu.
Klaudia Khan - "Po mamie Kaszubka, po tacie Polka, po mężu Pasztunka". Na co dzień mieszka z rodziną w Islamabadzie, gdzie do niedawna pracowała jako nauczycielka polityki globalnej, aktualnie działa w organizacji pozarządowej udzielającej pomocy uchodźcom. Okazjonalnie dziennikarka. Z wykształcenia specjalistka do spraw zrównoważonego rozwoju, która pasjonuje się tradycyjną wiedzą ekologiczną.

Inne artykuły Klaudii Khan
Na początek rząd powinien uznać odpowiedzialność za tę sytuację, powiedzieć: tak, zrobiliśmy coś takiego, wasi ludzie zostali uprowadzeni. Jak teraz możemy rozwiązać ten problem? Jednak państwo nie jest gotowe przyjąć na siebie odpowiedzialności, a rodziny osób zaginionych, które sprzeciwiają się tej sytuacji, uznawane są za terrorystów.

Mimo to głośno sprzeciwiamy się takiemu traktowaniu i walczymy wciąż tylko dlatego, że mamy nadzieję. Uważamy, że nasi bliscy są niewinni i wierzymy, że do nas wrócą. Politycy – tacy jak Imran Khan czy Mariam Nawaz i wielu innych podczas kampanii wyborczych – obiecywali nam, że sprowadzą naszych bliskich do domu, ale po wygranych wyborach, gdy już mają zagwarantowane stanowiska, zapominają o swoich obietnicach. Nasza walka jednak trwa.