Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Ukraina / 18.07.2024
Paweł Kazarin, przekład Anna Ursulenko

"Walka między absolutnym Dobrem a absolutnym Złem". Deportacje Tatarów Krymskich uznano za zbrodnie [FRAGMENT KSIĄŻKI]

Rosyjska aneksja Krymu dla Tatarów krymskich oznaczała znalezienie się na celowniku Moskwy. Cała ich historia obala bowiem główne mity Kremla. Między innymi opowieść o "Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej".

Sejm podjął uchwałę w sprawie upamiętnienia ofiar sowieckiego ludobójstwa dokonanego na Tatarach krymskich.

„Akty ludobójstwa i prześladowania Tatarów krymskich napełniają nas szczególnym bólem. Zwracamy uwagę na bezcenny wkład Tatarów w historię i dziedzictwo narodowe Polski oraz podkreślamy wielowiekowe, pokojowe współżycie na terenie Rzeczypospolitej Obojga Narodów i Rzeczypospolitej Polskiej”
Foto tytułowe
Krym, 2018r., starszy mężczyzna podczas wydarzenia poświęconego rocznicy deportacji Tatarów Krymskich w 1944 r. (Shutterstock)



Posłuchaj słowa wstępnego trzeciego wydania magazynu online!



Dziewięć dni dzieli 9 maja od 18 maja. Pierwsza data jest obchodzona na anektowanym Krymie hucznie i z pompą. Z pochodami, fajerwerkami i wielkim rozmachem. Drugą datę wspomina się zdawkowo i mimochodem. Ponieważ jest to dzień deportacji Tatarów krymskich.

Dziewięć dni po tym, jak Armia Czerwona wyzwoliła półwysep od wojsk niemieckich, rdzenni mieszkańcy Krymu zostali zesłani do Azji Środkowej. Nie pozwolono im wrócić do domu przez następne pół wieku. Związek Sowiecki nie tylko wymazał Tatarów krymskich ze swojej powojennej historii, skazał ich również na rolę pariasów. I nawet porażka w zimnej wojnie niewiele w tym względzie zmieniła.
Pobierz magazyn ZA DARMO
Magazyn Nowa Europa Wschodnia Online
jest bezpłatny.

Zachęcamy do wsparcia nas na Patronite


Albowiem po 1991 roku Krym stał się skansenem prosowieckiej nostalgii. W regionie, gdzie ludność przyjezdna stanowiła większość, to nie było zaskoczeniem. Radziecka etyka i estetyka zostały tu zachowane w ich pierwotnej postaci. Ludzie chodzili na wiece z flagami nieistniejących już imperiów i portretami martwych dyktatorów. Przekonywali samych siebie o  słuszności ich decyzji i czynów. Żyli w przestrzeni zmienionej toponimiki i wyretuszowanej historii. Zapewniali wszystkich, że monopol na Krym należy do nich. I bronili się przed myślą, że "kiełbaski po symferopolsku" to po prostu przechrzczony lula kebab, a "Biełogorsk" to przemianowany Karasubazar.

Sowiecka mitologia była dla nich bardzo wygodna. Ponieważ pozwoliła wymazać rdzennych mieszkańców Krymu z historii półwyspu. Pozwoliła ogłosić ich zdrajcami i kolaborantami, aby potem odmówić im prawa do własnego domu. Tatarom krymskim odmawiano nawet udziału w sowieckiej "komunii", którą co roku celebrowano dziewiątego maja.

Kiedy w krymskich miastach składano kwiaty pod pomnikami upamiętniającymi Armię Czerwoną, nikt nie argumentował, że należy pamiętać nie tylko o czynach rosyjskich żołnierzy, ale także o Andrieju Własowie i Rosyjskiej Armii Wyzwoleńczej, o XV Korpusie Kawalerii Kozackiej SS czy 29 Dywizji Grenadierów SS. Tak się złożyło, że temat udziału rosyjskich kolaborantów w wojnie został okryty szczelną zasłoną milczenia. Jeśli jednak Tatarzy krymscy chcieli być dopuszczeni do obchodów 9 maja, musieli co najmniej publicznie wyrazić skruchę.

W Związku Radzieckim celebrowaniu zasług poszczególnych narodowości w zwycięstwie nad III Rzeszą towarzyszyła akceptacja faktu, że oprócz bohaterów zdarzali się wśród nich także kolaboranci. I tylko w odniesieniu do Tatarów krymskich to podejście nie obowiązywało. Zostali oni uznani za kolaborantów, wśród których było kilku bohaterów.

Jak mantrę powtarzano argument, że "odsetek zdrajców" wśród Tatarów krymskich był wyższy niż wśród innych narodowości. Ale wszyscy ci, którzy porównują liczbę Rosjan i Tatarów krymskich walczących po różnych stronach frontu zapominają o jednej prostej rzeczy: kolaboracjonizm jest możliwy tylko na terenach okupowanych. W Tomsku czy Władywostoku nie mogło być ani nazistowskiej policji, ani ochotniczych batalionów gwardii – Niemcy tam nie dotarli, a zatem miejscowa ludność nie stała przed takim wyborem. Dlatego ci, którzy chcieliby obliczyć "współczynnik zdrady", powinni wziąć za podstawę liczbę osób mieszkających na terenach zajętych przez Wehrmacht. Dałoby to zupełnie inne proporcje.




Okładka książki "Dziki Zachód Europy Wschodniej"
"Dziki Zachód Europy Wschodniej” to zapiski z podróży osoby, która opuściła swój dom, by w nim pozostać. Autorska chronologia najnowszej historii Ukrainy. To próba podsumowania wszystkiego, co nas zmieniło i wszystkiego, co pozostało niezmienne. Wojna pogrążyła Ukrainę w dyskusjach o nas samych. Próbujemy dowiedzieć się, gdzie kończą się „oni”, a zaczynamy „my”. Dowiadujemy się, czy można oszukać logikę historyczną i kogo stawiać na piedestale. „Dziki Zachód Europy Wschodniej” - to próba usystematyzowania wszystkiego, o co się spieramy i wszystkiego, co udało nam się uzgodnić. Ta książka zrodziła się z okupacji i wojny. I dlatego nie będzie jej kontynuacji. Przynajmniej taką nadzieję ma autor.


Ale każda próba dyskusji na ten temat spotykała się z oskarżeniami o herezję. Co wcale nie dziwi. Deportacja rujnowała bowiem główne symboliczne spoiwo sowieckiego imperium – mit Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. W ramach tego mitu wszystkie wydarzenia od 1941 do 1945 roku były przedstawiane jako walka między absolutnym Dobrem a absolutnym Złem. Gdyby więc deportację uznać na zbrodnię, to okazałoby się, że w 1944 roku „Dobro” samo dopuściło się przestępstwa. Więc albo nie było do końca "dobrem", albo to, co zrobiło, nie było "zbrodnią". I to drugie podejście dla człowieka radzieckiego było bardziej znajome i komfortowe.

Ponieważ w takim razie nie trzeba prosić o wybaczenie. Nie ma potrzeby kwestionowania dogmatycznej w swojej prostocie logiki tego, co zaszło. Nie trzeba podważać mądrości dowództwa i kierownictwa partii. A zatem grunt, stojąc na którym, zwykło się oceniać przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, nie usuwa się spod nóg.

Stanowili mniejszość. Te 15%, przeciwko którym tak łatwo było się jednoczyć. Ten rdzenny naród, który rytualnie wspominano w Kijowie przed wyborami, tylko po to, by natychmiast o nim zapomnieć. Krym niezmiennie pozostawał więc wyborczym matecznikiem partii prosowieckich. Aneksja półwyspu była finalnym akordem tych procesów.

Po czym Tatarzy Krymscy po raz kolejny zostali wypchnięci poza nawias. Rosja bowiem po 2014 roku pogrążyła się w zaciekłym prosowietyzmie. Wypowiedziała wojnę całemu światu o prawo do ponownego rozegrania 1991 roku. I w ramach tej wojny radziecka etyka i estetyka zostały wyniesione na sztandary w całej Federacji Rosyjskiej.








A Tatarzy Krymscy zawsze byli najbardziej nieradzieccy na niemal całkowicie proradzieckim Krymie. Nie mogli być inni: niemożliwe jest zaakceptowanie etyki i estetyki państwa, które eksmitowało twój naród z ojczyzny i nie pozwoliło mu wrócić przez długie czterdzieści lat. A teraz Tatarzy krymscy zostali uznani przez Rosję za wichrzycieli. Za potencjalnych naruszycieli jej integralności terytorialnej. Za głównych niepokornych w regionie zagrabionym przez Moskwę.

W ciągu przedwojennych dwudziestu trzech lat Tatarzy krymscy zbudowali na półwyspie gęstą sieć horyzontalnej współpracy, która chroniła ich przed bezprawiem władzy. Nie jest więc przypadkiem, że ten system medżlisów został zaatakowany przez rosyjskie służby bezpieczeństwa: Kreml nie toleruje konkurencji. W rezultacie Medżlis Tatarów Krymskich został zdelegalizowany jako "organizacja ekstremistyczna".

Kijów rzadko wspomina o półwyspie. Podczas gdy los Doniecka i Ługańska jest omawiany na antenach, Symferopol i Sewastopol pozostają w medialnym getcie. Być może dlatego, że liczba przesiedleńców z Krymu jest niewielka – a ten temat nie dodaje punktów i wyborców tym, którzy są gotowi wyciągnąć go z zapomnienia. Ale cała rzecz w tym, że problemy narodu krymskotatarskiego to nie tylko kwestia logiki politycznej. To kwestia etyki ogólnonarodowej.

Ci, którzy mają w zwyczaju mówić o  Tatarach krymskich jako o kolejnej mniejszości narodowej Ukrainy, po prostu demonstrują swoją ignorancję. Każda z tych mniejszości ma ojczyznę poza krajem zamieszkania. A Tatarzy krymscy nie mają ojczyzny poza Krymem. Półwyspem, który należy do Ukrainy, ale został zaanektowany przez Rosję.

Pawło Wołodymyrowycz Kazarin jest ukraińskim dwujęzycznym dziennikarzem, publicystą i filologiem-krytykiem literackim. Pracuje w mediach od 2004 roku. Pracował w DTRK „Krym”. W latach 2012-2014 mieszkał i pracował w Moskwie. Współpracował z wydawnictwami „Slon.ru”, „Radio Svoboda”, „Nova Gazeta” i Carnegie Moscow Center. W 2021 r. opublikował wielokrotnie nagradzaną książkę „Dziki Zachód Europy Wschodniej” (2021). Wraz z początkiem inwazji Rosji na Ukrainę dołączył do sił obrony terytorialnej Sił Zbrojnych Ukrainy i obecnie walczy na froncie wschodnim przeciwko siłom rosyjskim.
W tym właśnie tkwi problem: w nawale kwestii taktycznych i sytuacyjnych umyka nam główny wątek. Wojna nie zaczęła się w Donbasie – zaczęła się na Krymie. Ta wojna, która następnie przeniosła się do Europy. W ramach której doszło do zestrzelenia malezyjskiego Boeinga. Otrucia rodziny Skripalów. Ingerencji w amerykańskie wybory. Próby zamachu stanu na Bałkanach. Wojskowej interwencji w Syrii. Poczynań rosyjskich najemników w Afryce i skandali szpiegowskich na całym świecie.

Zmiana flag na Krymie była wypowiedzeniem tej wojny. I ta zakończy się dopiero wtedy, gdy flagi na półwyspie znów zmienią swoje barwy. Nie możemy o tym zapomnieć. Nie możemy też zapominać o tych, którym przez te wszystkie lata przyszło żyć po drugiej stronie okopów.

Ponieważ tu chodzi nie tylko o etykę, lecz także o logikę.


18 maja 2019 r.

Tłumaczenie: Anna Ursulenko