Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Transatlantyk / 21.07.2024
Tomasz Otocki

Tęczowy sztandar łopocze nad Bałtykiem? [MAGAZYN ONLINE]

Kraje bałtyckie, przede wszystkim Estonia, zbierają w rankingach Międzynarodowego Stowarzyszenia Lesbijek i Gejów o wiele więcej punktów niż Polska. Jednak sytuacja osób LGBT+ nad Bałtykiem nie jest wcale różowa. Zorganizowany hejt władzy zastępuje często społeczny konserwatyzm, o wiele silniejszy niż nad Wisłą czy Dunajem.
Foto tytułowe
(Shutterstock)



Posłuchaj słowa wstępnego drugiego wydania magazynu online!



Gdyby Estonia nie była członkiem Trójmorza, ale jednym z krajów zachodnich, z pewnością spotkałaby się z krytyką w prawicowej prasie. Jeszcze bardziej niż Łotwa, która pod koniec maja wybrała na prezydenta wyoutowanego geja, Edgarsa Rinkēvičsa, w latach 2011–2023 ministra spraw zagranicznych w kolejnych prawicowych koalicjach, Estonia podąża drogą równouprawnienia.
Pobierz magazyn ZA DARMO

Artykuł został opublikowany w drugim numerze magazynu Nowa Europa Wschodnia Online. Obecnie wszystkie numery magazynu są bezpłatne!

Uruchomiliśmy także Patronite.
Będziemy wdzięczni, jeżeli wesprzesz jego rozwój i dołączysz do społeczności Patronów.


Pod koniec czerwca Riigikogu (parlament Estonii) podjął przełomową decyzję: zalegalizował małżeństwa jednopłciowe. Na Litwie zaś, trochę przypadkiem, przeszedł dość okrojony projekt ustawy o zalegalizowaniu związków partnerskich „neutralnych płciowo”, za którym głosowali głównie konserwatyści i liberałowie. Kraje bałtyckie, przede wszystkim Estonia, zbierają w rankingach Międzynarodowego Stowarzyszenia Lesbijek i Gejów (International Lesbian and Gay Association, ILGA) o wiele więcej punktów niż Polska. Jednak sytuacja osób LGBT+ nad Bałtykiem nie jest wcale różowa. Zorganizowany hejt władzy zastępuje często społeczny konserwatyzm, o wiele silniejszy niż nad Wisłą czy Dunajem.

Mirosław Kodis jest Polakiem mówiącym z pięknym wileńskim akcentem. Pierwszy raz widziałem go, gdy relacjonowałem dla „Przeglądu Bałtyckiego” Europride w Rydze w 2015 roku, pierwszą paradę równości na terenie byłego Związku Sowieckiego (warto zaznaczyć, że Łotysze uważają, że ich do 1990 roku kraj był pod okupacją, a w czasach ZSRR homoseksualizm we wszystkich krajach bałtyckich podpadał pod kodeks karny). Kodis pojawił się w ogrodzie Vērmanes z tęczową flagą, później zresztą pod tym samym sztandarem widziałem go w Jurmale. Od lat wspiera osoby LGBT+, teraz jako radny Rygi wybrany z listy liberalno-lewicowej koalicji. Przez trzy lata popierał liberalnego mera Mārtiņša Staķisa. Ten ostatni wywołał skandal podczas Riga Pride 2023, wywieszając na miejskim ratuszu tęczową flagę. Nie spodobało się to narodowcom, uznali gest mera za samowolkę. Wicemer Rygi Edvards Ratnieks ze Zjednoczenia Narodowego „Wszystko dla Łotwy!” nie omieszkał przypomnieć w mediach, że rada miasta Rygi nie jest w rękach jednej partii, zaś ratusz to „centralny budynek miasta, a nie prywatna własność czy kawiarnia jednego urzędnika”. Warto dodać, że od 2020 roku Rygą rządzi szeroka koalicja stronnictw łotewskich, które dotychczas były w opozycji wobec rosyjskiego mera Rygi Niła Uszakowa. Do lata w tej koalicji zasiadali także lewicowi Postępowi, mający największą frakcję w radzie miejskiej, orędownicy praw osób LGBT+ (w przeciwieństwie do Uszakowa, który chciał się pozycjonować jako socjaldemokrata, ale do walki o mniejszości seksualne czy prawa kobiet serca nie miał).

Po prawdzie Staķis nie zrobił jednak niczego, czego nie przerabiałoby wcześniej Wilno, w którym liberalny mer Remigijus Šimašius odsłaniał tęczową ławeczkę przed ratuszem czy tęczowe przejście dla pieszych. „Ten mer zajmuje się tylko symboliką” – mówili konserwatywni wilnianie, załamując ręce. Należą do nich również liczni Polacy, choć polskiej partii AWPL-ZChR (Akcja Wyborcza Polaków na Litwie – Związek Chrześcijańskich Rodzin) nie przeszkadzało wspieranie Šimašiusa, a wcześniej Artūrasa Zuokasa deklarującego, że on nigdy w paradzie równości nie pójdzie (w 2013 roku jako mer zakazał marszu, organizatorzy sądzili się z nim w sądach kilku instancji; kandydując ponownie w marcu 2023 roku, stwierdził, że jednak zezwoliłby na paradę, za co podziękował mu homoseksualny aktywista i konkurent w wyborach na mera Tomas Vytautas Raskevičius).

Liberalni merowie Wilna i Rygi robią jednak swoje. Tallinn nieco odstaje, co można uznać za swoisty paradoks. We wszystkich rankingach ILG-i Estonia zbiera bowiem średnio dwa razy więcej punktów niż pozostałe kraje, już w 2014 roku Riigikogu zalegalizował związki partnerskie dla osób LGBT+ i przyjął konwencję stambulską. Estonia jest o wiele bardziej postępowa, choć są tutaj pewne haczyki.

Chętnie na rozmowę ze mną umawia się Piotr, historyk, który studiował w jednym z krajów Wschodu. Prosi, by na wszelki wypadek zmienić jego imię, nazwiska zaś nie podawać, bo polska społeczność w Estonii jest „dość konserwatywna”, zresztą to samo można powiedzieć o Rosjanach. – Tallinn w ogóle jest wielokulturowy, różnorodny, a społeczność LGBT+ w porównaniu z Polską ma się dobrze. Nie jest jednak rewelacyjnie. W Tallinnie do niedawna był tylko jeden klub dla osób LGBT+, ostatnio otwarto jeszcze jeden. Warto dodać, że są to miejsca, gdzie można potańczyć, napić się alkoholu, słowem spędzić fajnie czas. Można poczuć się swobodnie – dzieli się swoim klubowym doświadczeniem Piotr. Estonia nie jest jednak rajem dla ludzi, którzy chcą sobie publicznie okazywać uczucia, co może wynikać także z północnej mentalności Estończyków, którzy pod tym względem przypominają bardziej Finów niż Litwinów czy Łotyszy. – W Tallinnie osoby nieheteronormatywne nie chodzą po ulicy, trzymając się za rękę. Moim zdaniem wynika to przede wszystkim z tego, że mieszkańcy Estonii nie są jeszcze otwarci na różne inności, istnieje jakaś obawa przed komentarzami, spojrzeniami itp. No, chyba że po prostu same osoby LGBT+ nie chcą upubliczniać swoich uczuć, wiedząc, że może to sprowokować niepotrzebne reakcje ludzi na ulicy – zastanawia się mój rozmówca.

Rządząca Tallinnem Partia Centrum, na którą lubią głosować rosyjskojęzyczni Estończycy, nie wychyla się z obroną praw osób LGBT+, zresztą w Riigikogu głosowała przeciwko „małżeństwom dla wszystkich”. Wspiera je natomiast premierka Kaja Kallas, choć nie ona zainicjowała ten projekt, tylko dwie bardziej progresywne partie wchodzące w skład jej trzeciego gabinetu: Estońska Partia Socjaldemokratyczna oraz liberalna, centrowa Estonia 200. Jako pierwsi sztandar równouprawnienia podnieśli zresztą estońscy Zieloni od lat znajdujący się poza Riigikogu. Wadim Biełobrowcew, poseł centrystów, w czerwcu głosował przeciwko „małżeństwom dla wszystkich” – cała frakcja była przeciw, podobnie jak partia konserwatystów zrzeszonych w ugrupowaniu Isamaa (Ojczyzna) oraz antyeuropejscy nacjonaliści z Estońskiej Konserwatywnej Partii Ludowej (EKRE). Do niedawna był wicemerem Tallinna, który spośród wszystkich estońskich miast jest najbardziej przychylny społeczności LGBT+ (to samo można powiedzieć o Wilnie i Rydze na tle Litwy i Łotwy). Biełobrowcew deklaruje w rozmowie ze mną: – Nie jestem przeciwnikiem osób LGBT+. – Gdy pytam go, dlaczego głosował przeciw, odpowiada: – Są różne aspekty, poczynając od tego, że koalicja powiązała to z zaufaniem do rządu, a my temu rządowi zdecydowanie nie ufamy. Jednak ja jestem dość konserwatywny w kwestii małżeństwa i uważam, że musi to być związek kobiety i mężczyzny. Popieram tak zwaną ustawę o konkubinacie, która ma rozwiązywać wszystkie prawne aspekty wspólnego życia dwóch osób różnej lub tej samej płci. Nie powinno być prawnej dyskryminacji i wiem, że większość członków naszej frakcji zagłosowałaby za tym. Ale koalicja nie chciała iść tą drogą i po prostu wrzuciła wszystko do jednego worka, w zasadzie nie pozostawiając nam żadnych opcji.

Piotr cieszy się z uchwalenia równościowej ustawy, jednak wskazuje, że Estończycy są powściągliwi w zabieraniu głosu na temat osób LGBT+ i zwykle mówią: „nie obchodzi mnie, kto z kim śpi, nie wchodzę nikomu do łóżka”. To samo mówił mi kiedyś ówczesny przewodniczący Riigikogu, socjaldemokrata Eiki Nestor, określając tę cechę Estończyków jako sprzyjającą akceptacji odmienności. Nestor wskazywał wtedy na problemy z przyjęciem aktów wykonawczych do prawa o związkach partnerskich uchwalonego w 2014 roku przez parlament. – Problem jest z Partią Centrum, która ma wciąż wielu wyborców rosyjskojęzycznych myślących w sposób sowiecki. Albo są związani z Cerkwią prawosławną. Najbardziej przeciwna związkom partnerskim jest nacjonalistyczna partia EKRE – przypominał w 2017 roku Nestor. W międzyczasie EKRE urosła w siłę. W 2015 roku weszła do Riigikogu, uzyskując 8% głosów, zaś w 2019 roku poprawiła wynik dwukrotnie i na dwa lata weszła do rządu. Zrobiła spore zamieszanie, nie wpłynęła jednak znacząco na światopogląd Estończyków. Także teraz, choć ma w parlamencie aż 17 przedstawicieli (Partia Centrum, do niedawna najsilniejsza przeciwniczka Partii Reform Kai Kallas, ma o jednego posła mniej, Ojczyznę zaś reprezentuje ośmiu posłów), musiała się pogodzić z tym, że została przegłosowana.

Nestor, który w tym roku skończył 70 lat i większą część życia spędził w Estońskiej Socjalistycznej Republice Radzieckiej, wskazuje w rozmowie ze mną, że wszystko jest kwestią przyzwyczajenia. – Ludzie zobaczą, że ja wciąż jestem ze swoją żoną, ktoś jest ze swoim mężem. Pytam ludzi, czy boją się, że dwie kobiety albo dwaj mężczyźni przyjdą do ich ogrodu i będą się całować pod jabłonią. „Tak!”. Ale po przyjęciu ustawy widzą, że nic takiego się nie dzieje. Wszystko jest takie, jak było. Rozmawiam z uczniami, studentami, i oni dziwią się, w czym jest problem.

Na Łotwie jest o wiele trudniej niż w Estonii. Teoretycznie najbardziej postępowa jest stolica, gdzie odbywają się marsze osób LGBT+, są kluby. W zamku ryskim zaś od lipca 2023 roku urzęduje homoseksualny prezydent Edgars Rinkēvičs, wybrany w maju przez łotewski Sejm. Rygą do 2020 roku rządziła koalicja Socjaldemokratycznej Partii „Zgoda” Niła Uszakowa oraz Honor Służyć Rydze. Na pierwszą z tych partii głosowali głównie rosyjskojęzyczni Łotysze znani z niechęci do osób LGBT+. Jednak jak przekonuje mnie liberalny aktywista, syn protestanckiego pastora Martins Levuškāns (po ojcu Rosjanin, ale określa się jako Łotysz): – Wśród młodego pokolenia Rosjan nic nie jest takie jasne. Homofobia dotyka głównie starsze pokolenia, ale także etnicznych Łotyszy. – Z kolei Mirosław Kodis, Polak, który walczy o liberalne wartości na Łotwie, wskazuje, że Ryga zmieniła się jako miasto, niezależnie od tego, o jakiej społeczności mówimy, czy o tych posługujących się językiem Rainisa (narodowego wieszcza Łotyszy), czy Puszkina.

Vilnius pride 2023 (Shutterstock)


Prajdy tylko w Rydze


– W ciągu ostatnich 10 lat Ryga poczyniła postępy w dziedzinie praw społeczności LGBT+ – mówi w rozmowie z „Nową Europą Wschodnią” Kodis. Jest jednak jedno „ale”. – Jesteśmy nadal jednym z homofobicznych krajów w Europie, dotyczy to również prawa i postaw społeczeństwa, które staje się niewątpliwie coraz bardziej tolerancyjne, ale dzieje się to bardzo powoli – narzeka Kodis. Gdyby wyboru Rinkēvičsa na prezydenta nie przykryły inne ważne wydarzenia, liberalna prasa na świecie miałaby z pewnością powody do świętowania. „Posowiecka Łotwa bardziej postępowa od innych krajów Europy Wschodniej” – krzyczałyby nagłówki artykułów. Nic bardziej mylnego.

Sejm w Rydze do tej pory nie wyraził zgody na ratyfikację konwencji stambulskiej. Związki partnerskie, w przeciwieństwie do małżeństw osób tej samej płci w Estonii, w tej kadencji nie przejdą, bo wspiera je zaledwie 30–40% parlamentarzystów. Niewiele zmieni także rekonstrukcja rządu, nawet jeśli wejdą do niego Postępowi, którzy właśnie opuścili koalicję rządzącą Rygą. Do 2020 roku Łotwa była według rankingu ILG-i „najbardziej homofobicznym krajem Europy”. O ile prajdy zeszły w Polsce do takich małych miejscowości jak Bełchatów czy Piaseczno, o tyle ze świecą ich szukać w Dyneburgu, Lipawie czy Jełgawie. Zresztą w ostatnich wyborach samorządowych jedną z liberalnych kandydatek w kurlandzkiej Lipawie próbowano zdewaluować oskarżeniem, że jak dojdzie do władzy, to wprowadzi paradę równości w tym portowym mieście. – Riga Pride odbywa się co roku i uczestniczy w nim coraz więcej firm, ale są to głównie firmy zagraniczne. Na Łotwie ważna jest nie tylko zmiana prawa, ale także edukacja społeczeństwa, ucieczka od stereotypów – mówi Kodis. Z kolei nad Jeziorem Stropskim koło Dyneburga (80% jego mieszkańców jest rosyjskojęzyczna) na początku maja pobito brutalnie aktywistów LGBT+, którzy agitowali za przyjęciem przez Łotwę konwencji stambulskiej krytykowanej przez prawie wszystkie łotewskie związki wyznaniowe. Sprawcy nie działali z motywów religijnych, społeczność rosyjskojęzyczna jest często dosyć zeświecczona i liberalna w kwestiach takich jak choćby aborcja. Jednak „gejostwo”, zakazane w Związku Radzieckim, chcą tępić. Takie przykłady na prowincji można by mnożyć, choć podobne przypadki zdarzają się także w Rydze. Jesienią 2020 roku w dzielnicy Ķengarags zaatakowano profesora Uniwersytetu Stradiņša, Denissa Hanovsa, który przyszedł na targ ze swoim partnerem. Rzucano w niego antygejowskie wyzwiska, grożono gwałtem. „Na targu w Ķengarags, gdzie są stragany z kwiatami, podeszło do nas dwóch mężczyzn. Minęli nas, a potem zaczęli publicznie i głośno wyrażać swoje pogardliwe uwagi na temat mojego ciała. Kopali mnie w plecy. Odwróciłem się i zapytałem: «Co robisz? Zaraz zadzwonię na policję!». Na to jeden z nich wyzwał mnie słownie, nazywając mnie gejem, tylko po rosyjsku”, opisywał zdarzenie Hanovs.


„Prezydent żyje w czystości”, sugeruje arcybiskup


– Kto was tak załatwił? – zapytałem Lindę Freimane, reemigrantkę ze Szwecji, podczas Europride w Rydze w 2015 roku. – Homofobia nad Dźwiną to koktajl religijno-sowiecki – narzekała wtedy ówczesna szefowa stowarzyszenia osób LGBT+ i ich przyjaciół Mozaika. Rzeczywiście na Łotwie przeciwko związkom homoseksualnym solidarnie protestują przedstawiciele wszystkich wyznań. Pastorzy luterańscy potrafią przebić w surowości polskich księży katolickich, choć istnieje mały emigracyjny Kościół luterański zwany w skrócie LELBP (Latvijas Evaņģēliski luteriskā Baznīca pasaulē; krajowy nazywa się Latvijas Evaņģēliski luteriskā Baznīca – LELB), który wspiera związki partnerskie. Kościół jest nieduży, liczy nieco ponad 20 tysięcy wiernych, podczas gdy LELB liczy ich kilkanaście razy więcej. Ostatnio arcybiskup krajowego Kościoła luterańskiego Jānis Vanags wzywał do spokoju społecznego. „Z tego, co mi wiadomo, nowo wybrany prezydent nie żyje w grzechu” – pisał na Facebooku po wyborach do Sejmu, dając Rinkēvičsowi „świadectwo moralności”. Nie uspokoił tym radykałów. Tylko że Łotwa, choć bardziej homofobiczna niż Polska, jest także krajem większego spokoju, czasem nawet apatii. Na co dzień żyją tutaj razem dwie niezbyt lubiące się społeczności: Łotysze i rosyjskojęzyczni. Głosują na inne partie, czytają inne media, inaczej myślą o historii, Europie, Putinie. W ostatnich latach nie było w Rydze żadnych wielkich demonstracji, nawet gdy lider partii Łotwa na Pierwszym Miejscu (LPV, zdobyła swoją popularność na krytyce ograniczeń covidowych, a także na retoryce à la America first Donalda Trumpa) Ainārs Šlesers wzywał do „walki z reżimem Kariņša–Levitsa” (nazwiska byłego premiera i byłego prezydenta). – Tomasz, tutaj nikt nie zadźgałby nożem prezydenta kraju albo miasta, takie rzeczy tylko u was – mówi mi jeden z ryskich znajomych.

Po wygranej Rinkēvičsa („za” padło w Sejmie 52 głosów, o jeden głos więcej ponad wymaganą większość) konserwatyści nie mają się czego bać, nowy prezydent nie będzie rozdawał prezentów środowiskom progresywnym. W gruncie rzeczy jest konserwatywny, a jedyny program, który popiera, to przyjęcie konwencji stambulskiej i związki cywilne dla osób LGBT+. O małżeństwach jednopłciowych nieśmiało przebąkują tylko Postępowi. Jednak tak naprawdę prezydent nie ma tutaj żadnych kompetencji. O związkach i konwencji zadecydować musi parlament, a ten jest nawet czasem bardziej konserwatywny niż poprzedni (fakt, że wybrał na prezydenta geja, nie ma tutaj żadnego znaczenia). By wskazać, że Rinkēvičs nie jest żadnym progresywistą: w czasie gdy był szefem dyplomacji, nie prowadził „feministycznej” polityki zagranicznej, którą chlubiła się Szwecja, a teraz chlubią się Niemcy (oba kraje są zresztą bardzo bliskie Łotwie), nie potępiał Polski za orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego w sprawie przerywania ciąży, co uczynili na przykład politycy z Zachodu, nie wymagał nawet od własnych ambasadorów, tak jak jego koledzy w Wilnie czy Tallinnie, by podpisywali listy w obronie społeczności LGBT+ na całym świecie. – W relacjach z rządem PiS niczego nie zepsuje, przecież nie pójdzie do klubu gejowskiego podczas wizyty w Warszawie – anonimowo mówi w rozmowie ze mną jeden z polskich polityków.

Prezydent Łotwy Edgars Rinkēvičs (Shutterstock)


Aktywiści bardziej wskazują na Sąd Konstytucyjny niż prezydenta


Organizacje aktywistów są ostrożne w ocenach. – Z zadowoleniem przyjęliśmy jego wybór. W swoim przemówieniu wspomniał o „szklanym suficie”. Każdy dzieciak LGBT+ w kraju, który to słyszał, wiedział, co miał na myśli. Nie ma powodu, dla którego nie mógłbyś zostać głową państwa, twoja seksualność, tożsamość płciowa nie musi stać na przeszkodzie, abyś objął najwyższy stołek w kraju. To było niezwykle inspirujące – chwali Rinkēvičsa w Garina, aktywistka LGBT+, która ma pracowity tydzień, bo właśnie wróciła z Sofia Pride z równie konserwatywnej Bułgarii. Rinkēvičs był pierwszym tej rangi politykiem bałtyckim, który w 2014 roku przyznał na Twitterze, że jest gejem. Po kilku latach do prawicowego rządu dołączyła minister spraw wewnętrznych Marija Golubeva, żyjąca w związku z drugą kobietą, ale jej już było łatwiej. Szlaki przetarł ktoś inny.

Jest jednak pewne „ale”, jak to na Łotwie. – On nigdy nie zostanie gejowskim prezydentem Łotwy. Zrobi to, co trzeba, nie dlatego, że jest gejem, ale dlatego, że tak po prostu należy. Od dwóch lat mamy już dwa orzeczenia Sądu Konstytucyjnego, w których stwierdza się, że pary jednopłciowe muszą być postrzegane i uznawane przez państwo, co oznacza, że potrzebują pewnego rodzaju ram prawnych, aby zarejestrować swoje związki – przypomina Garina. Warto dodać, że Sąd Konstytucyjny Łotwy nie jest sądem na telefon (o co oskarża się polski Trybunał Konstytucyjny), zresztą nie byłoby to możliwe, bo Łotwą od lat rządzą skomplikowane prawicowe koalicje, ale to właśnie wśród ugrupowań umiarkowanej prawicy, podobnie jak na Litwie, było dotąd najwięcej sojuszników osób LGBT+. Lewica była bowiem na Łotwie albo obojętna, albo wręcz homofobiczna.

O konserwatyzmie lewicy ciekawie opowiadała mi w 2014 roku ówczesna posłanka Litewskiej Partii Socjaldemokratycznej Marija Aušrinė Pavilionienė, profesorka Uniwersytetu Wileńskiego, feministka. – W naszej frakcji jest tylko sześć osób popierających moje stanowisko. Ale z tych sześciu osób tylko ja mówię głośno i otwarcie, co myślę. Inni tego unikają. Niby zagłosują za, ale gdy się prosi ich o zabranie głosu, nie chcą – mówiła Pavilionienė w rozmowie z Programem Bałtyckim Radia Wnet. – Socjaldemokraci na Litwie mają większe poparcie na prowincji. W Wilnie, Kownie i Kłajpedzie, trzech największych litewskich miastach, ludzie głosują na prawicę. Lewica nie ma dużego poparcia w tych miastach. Więc my dostajemy głosy na prowincji, gdzie silne wpływy ma Kościół katolicki. I księża mówią: jak poprzesz to i to, no to będzie niedobrze. W ten sposób załatwia się sprawy.

Litwa jest krajem katolickim, jednak welowyznaniowa Łotwa wcale nie jest bardziej przyjazna wobec społeczności LGBT+, wręcz przeciwnie. Socjaldemokratyczna Partia „Zgoda” nie wychylała się nigdy ze wsparciem dla osób LGBT+, bojąc się utraty rosyjskojęzycznego elektoratu. Nił Uszakow, lider „Zgody”, gdy stał na czele samorządu Rygi, nie zająknął się nigdy na temat praw osób LGBT+. Z kolei Łotewska Socjaldemokratyczna Partia Robotnicza, ugrupowanie pisarza i polityka Rainisa znającego osobiście Józefa Piłsudskiego, odpowiedniczka naszej Polskiej Partii Socjalistycznej, jeszcze kilka lat temu wyszła z inicjatywą zakazu marszów równości w Rydze. Homofobiczni są także łotewscy Zieloni, było to zresztą powodem ich rozstania z Europejską Partią Zielonych.

To wszystko to już stare dzieje. – Prezydent jest odpowiedzialny za ochronę konstytucji. To będzie prezydent, który jest gejem. Ale to niczego nie zmienia – mówi mi Garina. Skądinąd konstytucja Łotwy, podobnie jak polska, wskazuje, że „małżeństwo jest związkiem kobiety i mężczyzny” (zapis ten wprowadzono w 2005 roku z inicjatywy Šlesersa, w tym samym roku odbył się traumatyczny dla wielu pierwszy marsz Riga Pride, podczas którego w uczestników rzucano ekskrementami), jednak konstytucjonaliści już dawno wypowiedzieli się, że nie stoi to w sprzeczności z zalegalizowaniem związków partnerskich. O małżeństwach na Łotwie nikt na poważnie nie mówi.

Wesprzyj nas na PATRONITE


Okeanidė zapowiada przełom


Nie mówi się także o tym na Litwie. Dopiero w 2020 roku pojawiła się po wielu latach debaty niewielka szansa, że kraj ten zalegalizuje związki partnerskie „neutralne płciowo”. – Zobaczysz, że tak będzie – mówił mi wtedy Tomas Vytautas Raskevičius, aktywista LGBT+, drag queen Okeanidė, obecnie poseł na Sejm, a jeszcze niedawno kandydat na „progresywnego mera” Wilna (ostatecznie przegrał z konserwatystą Valdasem Benkunskasem). Partia tego ostatniego jest jednak w koalicji z Partią Wolności Raskevičiusa zarówno w samorządzie stolicy, jak i w parlamencie. Koalicję tę uzupełnia w Sejmie trzecie ugrupowanie Ruch Liberalny Republiki Litewskiej, którego przewodnicząca, marszałkini Sejmu Viktorija Čmilytė-Nielsen, poddała w maju pod głosowanie, dość nieoczekiwanie, okrojony, ale jednak przełomowy projekt legalizujący związki partnerskie obu płci. Przeszedł większością głosów, ale tylko dlatego, że kilku konserwatywnych posłów było akurat poza Wilnem. – Mamy teraz zawirowania z kryzysem politycznym na Litwie. Podobnie jak na Łotwie mówiło się o rozwiązaniu Sejmu, o nowym rządzie, nic z tego nie wyszło – wskazuje w rozmowie ze mną mój znajomy stojący blisko partii konserwatywnej (sam, podobnie jak większość konserwatywnych posłów, popiera związki LGBT+). – Jednak nawet jeśli Sejm przetrwa do końca kadencji w 2024 roku, to szanse na zalegalizowanie związków osób LGBT+ są mizerne. Trzecie czytanie odbędzie się jesienią, może później. Ale jednak kilku głosów brakuje. A nowy Sejm może być jeszcze bardziej konserwatywny, nie w sensie wpływów mojego ugrupowania, lecz sił konserwatywnych społecznie, nawet tych lewicowych.

Co ciekawe, socjaldemokracja litewska, która ma szansę na najlepszy wynik w przyszłorocznych wyborach, wcale tak ochoczo nie wspiera praw osób LGBT+. Niby są wpisane do programu, ale połowa posłów lewicy ich nie poparła w głosowaniu w 2021 roku. Nazwano to wtedy w prasie „wielkim blamażem lewicy”.


Rejonowy konserwatyzm


Tymczasem pojawiło się nowe pokolenie socjaldemokratów, takich jak choćby mer rejonu wileńskiego Robert Duchniewicz, któremu polska partia AWPL-ZChR zarzucała, że wprowadzi paradę osób LGBT+ w konserwatywnym dotąd rejonie (który w 2009 roku intronizował, przy wsparciu opozycji, Chrystusa Króla). Jednak to nie Duchniewicz na pierwszym posiedzeniu rady wystąpił z flagą LGBT+. Zrobił to także asystent ministry sprawiedliwości Eweliny Dobrowolskiej, należącej do tego samego ugrupowania co Raskevičius. Ma to znaczenie o tyle, że już widać, że nowy mer nie będzie chciał iść na udry z konserwatywną społecznością.

Daniel Ilkiewicz, szef Partii Wolności w rejonie wileńskim, twierdzi, że sytuacja osób LGBT+ na Litwie jest złożona. W rozmowie z „Nową Europą Wschodnią” wskazuje, że w przeszłości wprowadzono pewne ograniczenia prawne dotyczące osób homoseksualnych, takie jak ustawa z 2009 roku o ochronie niepełnoletnich przed negatywną informacją publiczną. Chodziło o dostęp osób nieletnich do informacji o tematyce związanej z seksualnością LGBT+.

Co ciekawe, zrobił to Sejm zdominowany przez konserwatystów, którzy w ciągu dekady zmienili jednak zdanie – przyjęli nawet w swoje szeregi pierwszego homoseksualnego parlamentarzystę Rokasa Žilinskasa, skądinąd nielubianego przez aktywistów (nie chciał wspierać parad równości, był przeciwnikiem małżeństw osób tej samej płci, początkowo także i związków partnerskich, później zmienił zdanie, także w kwestii parad). Teraz lider konserwatystów Gabrielius Landsbergis uważa, że dyskusja o prawach społeczności LGBT+ to przeszkoda w rozwoju Litwy, którą trzeba usunąć, a więc zalegalizować związki partnerskie. – W ostatnich latach można zaobserwować pewne zmiany w kierunku większej akceptacji i ochrony praw osób LGBT+. W parlamencie rozpoczęto prace nad ustawą dotyczącą związków cywilnych – mówi Ilkiewicz, jednak podkreśla, że problemy pojawiają się w bardziej konserwatywnych rejonach. – Stosunek do społeczności LGBT+ w rejonie wileńskim zależy od mentalności i przekonań mieszkańców, większość ludności to polskojęzyczni katolicy. Ten fakt negatywnie wpływa na akceptację społeczności LGBT+ – dodaje radny rejonu wileńskiego. Szefowa Ilkiewicza zaś w 2019 roku mówiła w rozmowie z „Przeglądem Bałtyckim”: „Polacy na Litwie są niestety bardziej homofobiczni niż Litwini”. Litwini są ogólnie bardziej tolerancyjni wobec osób LGBT+ niż mniejszości słowiańskie. Nie tylko dlatego, że mieszkają w Wilnie, a Słowianie głównie „w rejonach”, dużą rolę odgrywa także mniejsze przywiązanie do religii.

Tallin Pride 2023 (Shutterstock)


Jedziński dyskutuje z Biedroniem


Bądźmy jednak sprawiedliwi i nie straszmy polskim konserwatyzmem, co lubią robić niektórzy Litwini. Gdy parada równości próbowała wejść do Kowna, przeciwko wypowiedział się mer Litwin Visvaldas Matijošaitis. Nigdy nie doszło do zorganizowania prajdu w Kłajpedzie czy w miastach typu Szawle lub Poniewież. To także pewna lekcja do odrobienia dla Litwy. Zresztą czasem okazuje się, że dialog jest możliwy nawet wśród największych antagonistów. „Rozważając przyjęcie ustaw ograniczających prawa mniejszości seksualnych, Litwa zbliża się do Rosji” – podkreślał w 2014 roku Robert Biedroń, wizytując litewski Sejm. Polityk spotkał się wtedy z litewskimi działaczami na rzecz osób LGBT+, a także przeciwnymi im politykami, między innymi z posłem Akcji Wyborczej Polaków na Litwie Zbigniewem Jedzińskim, uważanym za konserwatystę i zwolennika putinowskiej Rosji. „Po prostu chcemy zrozumieć i zgłębić ten temat. Wymaga on szerszej dyskusji, ponieważ źródła naukowe, z jakich korzystałem, mówią wyraźnie, że tych urodzonych nietradycyjnie gejów jest mniejszość. Część trafia do tego środowiska pod wpływem alkoholu, narkotyków, w klubach czy w więzieniu. Na co pan Biedroń powiedział, że jest to nieprawda, ponieważ gejem się jest od urodzenia. Przytoczył tu swój przykład. Obiecałem posłowi, że raz jeszcze przestudiuję ten temat” (cyt. za: Jedziński: Część ludzi staje się gejami pod wpływem alkoholu, narkotyków i więzienia, portal radia Znad Wilii).

AWPL-ZChR nigdy nie porzuciła konserwatywnej retoryki, a Jedziński jest już i poza Sejmem, i poza partią. Jednak coraz więcej Litwinów przekonuje się, że osoby LGBT+ nie odbiorą praw osobom o orientacji większościowej. Nie oznacza to, że Litwa zalegalizuje związki partnerskie szybciej niż Polska. Spośród krajów bałtyckich w zasadzie tylko w Estonii sprawa jest już odhaczona, choć jak twierdzą aktywiści do zrobienia jest jeszcze dużo. – Równość małżeńska to ogromny krok naprzód, ale nie rozwiązuje wszystkich problemów. Ludzie potrzebują więcej i lepszych informacji na temat kwestii LGBT+. Brak informacji i dezinformacja to duży problem, który napędza dyskryminację i zastraszanie. Nasz system wspierania osób transpłciowych istnieje od 1999 roku, jest naprawdę przestarzały i wymaga reformy. Jest więc nad czym pracować – mówi mi Eeva Koplimets, działaczka stowarzyszenia na rzecz LGBT+.

Tomasz Otocki– zastępca redaktora naczelnego „Przeglądu Bałtyckiego”, członek zarządu Fundacji Bałtyckiej. O krajach bałtyckich pisze od 2010 roku, związany m.in. z Programem Bałtyckim Radia Wnet, Nową Europą Wschodnią, a także polskimi portalami na Litwie. Najlepiej czuje się w Rydze i Windawie.

Inne artykuły Tomasza Otockiego
Podczas sierpniowej wizyty w Polsce prezydent Edgars Rinkēvičs uścisnął rękę prezydentowi Dudzie i raczej nie szepnął mu do ucha: „głupio postąpiłeś w 2020 roku”. Jesteśmy w Trójmorzu, to trochę zobowiązuje. Podobnie premierka Litwy Ingrida Šimonytė, z którą Polska ma ostatnio bardzo dobre stosunki, nie będzie przekonywać PiS do wsparcia osób LGBT+. Nie uczyni tego Kaja Kallas. Politycy bałtyccy nie chcą o to kruszyć kopii, walczyć z polskim konserwatyzmem, którzy często jest tutaj postrzegany jako zaściankowość. Jednak na swoim podwórku Bałtowie wprowadzają już inne prawa, które niekoniecznie muszą się podobać politykom w Warszawie. Ale może to właśnie w polskiej stolicy symboliczny sztandar LGBT+ zawiśnie szybciej niż w Wilnie i Rydze?