Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Ukraina / 12.08.2024
Iryna Scherbyna

„Idziesz z nami”. Ukraina mobilizuje coraz młodszych ludzi

Sprawdzanie dokumentów wojskowych na ulicach stało się powszechnym zjawiskiem w Ukrainie — a także sposobem na uzupełnienie szeregów armii ukraińskiej. Toteż najbardziej dyskutowanym tematem ukraińskiego lata jest aktualizacja danych w TCK (ТЦК — Terytorialne Centrum Kompletacji, odpowiednik polskiej Wojskowej Komendy Uzupełnień), ośrodkach zajmujących się mobilizacją obywateli do Sił Zbrojnych Ukrainy. Za tym biurokratycznym sformułowaniem kryje się wielka kampania mobilizacyjna, którą Kijów rozpoczął wiosną tego roku.
Foto tytułowe
(Shutterstock)



Posłuchaj słowa wstępnego trzeciego wydania magazynu online!



Zgodnie z nowelizacją przepisów o mobilizacji od połowy maja do połowy lipca ukraińscy mężczyźni w wieku od 18 do 60 lat zostali zobowiązani do aktualizacji swoich danych i posiadania wojskowego dokumentu rejestracyjnego, który jest dostępny również w wersji elektronicznej. Dokument ten okazywany jest na żądanie przedstawiciela TCK, funkcjonariusza Policji lub Państwowej Służby Granicznej.

Nad projektem ustawy o mobilizacji dyskusja trwała od stycznia — władze Ukrainy deklarowały, że w 2024 roku muszą zmobilizować pół miliona rekrutów. Według ustawy wiek poboru ukraińskich mężczyzn obniżono z 27 do 25 lat. Z początkiem maja weszły w życie także nowe normy pracy wojskowych komisji lekarskich: z dokumentów wojskowych zniknął status osoby „o ograniczonej sprawności” — zamiast tego lekarze precyzują, gdzie może pełnić służbę osoba cierpiąca na określone schorzenie.
Pobierz magazyn ZA DARMO
Magazyn Nowa Europa Wschodnia Online
jest bezpłatny.

Zachęcamy do wsparcia nas na Patronite


Po przyjęciu nowelizacji Ukraina co miesiąc pozyskuje do wojska nawet 30 tys. osób, czyli tyle, ile co miesiąc rekrutuje armia rosyjska — pisał pod koniec lipca „The New York Times”, powołując się na anonimowych ekspertów wojskowych. Liczba ta jest dwukrotnie większa niż w ostatnich miesiącach zimy. Z publikacji wynika jednak, że władze Ukrainy oficjalnie nie komentują tych informacji. Ukraińscy wojskowi, z którymi rozmawiali dziennikarze „NYT”, potwierdzili, że sytuacja znacznie się poprawiła w porównaniu z końcem 2023 roku, ale nie zaspokaja w pełni „zapotrzebowania na ludzi”.

O tym, jak to wygląda w praktyce, porozmawialiśmy z czterema Ukraińcami, którzy zostali zmobilizowani w maju tego roku, po wejściu w życie nowych przepisów. Bohaterowie: „Przewodnik”, 27 lat, pochodzący z obwodu czerniowieckiego, przed poborem marketingowiec; „Wieża”, 25 lat, kurier i administrator z Charkowa; „Hak”, 26 lat, hutnik, Dniepr; „Ostry”, 40 lat, pracownik budowlany z obwodu wołyńskiego.


„Jesteśmy przygotowywani na pierwszą linię”


Ostry: — Funkcjonariusze podeszli na przystanku, poprosili o dokumenty. Dali mi wezwanie i już na drugi dzień udałem się do komendy uzupełnień. Była tam WŁK (Wojskowa Komisja Lekarska), przeszedłem, i od razu kazali mi jechać do Łucka. Wcześniej miałem ograniczoną sprawność fizyczną. Dali mi na poligonie karabin maszynowy, nigdy nie trzymałem go w rękach. Ręce mi się trzęsły, denerwowałem się, ale stopniowo się do tego przyzwyczajałem.

Przewodnik: — To była zwykła kontrola na „blokpoście”, kontrola dokumentów. Powiedziano mi: „Twoje dane nie zostały zaktualizowane, zgodnie z nowym prawem musisz je zaktualizować”. Odpowiedziałem, że mam na to 60 dni, i tak zgłosiłbym się do komendy uzupełnień. W grudniu byłem już na komisji i uznano mnie za niezdolnego do służby wojskowej — wtedy jednak długo musiałem czekać na badania lekarskie. Dlatego chciałem, żeby to się szybko skończyło, i wsiadłem do samochodu, pojechałem z funkcjonariuszami. Nie opierałam się.

Wieża: — Zabrano mnie pod koniec maja, w Karpatach, gdzieś około 30–40 km od granicy ukraińsko-rumuńskiej. Szedłem tam ze znajomym, by obejrzeć płot graniczny (śmiech). Wcześniej przyjechaliśmy z Charkowa pociągiem, kupiliśmy bilet do stacji końcowej. Wysiedliśmy jednak wcześniej, zapłaciliśmy konduktorowi 500 hrywien (50 zł), żeby nas wysadził na „spokojnej” stacji, gdzie nie było funkcjonariuszy. Na stacjach na Zakarpaciu stanęli jak drzewa w lesie i łapali chłopców. Wychodzili z nami turyści, chłopcy i dziewczęta, było widać, że to na pewno turyści, bo mieli dobry sprzęt turystyczny. Ja miałem mapę Sztabu Generalnego z zaznaczonymi posterunkami granicznymi, mapę szlaków turystycznych, a na telefon pobrałem kilka gigabajtów map topograficznych. Patrol zatrzymał nas jednak już w strefie przygranicznej, trzeciego dnia naszej „wycieczki”. Padał deszcz, straciliśmy trochę czujność i zostaliśmy złapani przez patrol Straży Granicznej. Przeszliśmy wtedy około 50 km, jeszcze trochę nam zostało do granicy. Nie miałem wystarczająco dużo pieniędzy, aby zapłacić „przemytnikom” za drogę do Rumunii.

Hak: — Szedłem do pracy, zatrzymali mnie funkcjonariusze już na mocy nowego prawa, czyli po 18 maja, kiedy już zatrzymywano ludzi na ulicach. Poproszono mnie o dane. Podałem, ale funkcjonariusze nie mogli mnie znaleźć w żadnym rejestrze, mimo że w 2019 roku odbyłem półtora roku służby wojskowej. Zdziwiłem się, że nie znaleźli moich danych. Być może problem leży w rejestrach elektronicznych, które nie nadążają za papierowymi teczkami.

Wieża: — Zarzucono nam próbę nielegalnego przekroczenia granicy, chociaż mój znajomy chciał wyrzucić z okna swój zagraniczny paszport i 300 euro. Kiedy składaliśmy zeznania, w pewnym momencie padło: „No cóż, chłopaki, nie jest tajemnicą, że zaraz po was przyjadą z komendy uzupełnień”. Było to dla nas zaskoczenie. Podobno taka praktyka jest powszechna w rejonach przygranicznych. Mój przyjaciel został jednak wypuszczony, bo ma 23 lata, za młody jest na służbę. A ja kilka dni później przeszedłem komisję lekarską i zostałem wysłany do ośrodka szkoleniowego.

Przewodnik: — Funkcjonariusze są różni. Jeden mówił do mnie w bandyckim slangu: „Nie rób ze mnie jaj, wszyscy jesteście tacy sami”. Próbujesz normalnie rozmawiać, a on cię depcze po prostu. A chłopaki, którzy już walczyli na froncie i widzieli tę sytuację, potem na papierosie mówili: „No cóż, współczujemy, źle trafiłeś”. Ci z frontu to zazwyczaj nie krzyczą, tylko tłumaczą wszystko jak trzeba, panuje u nich dyscyplina.

Hak: — Funkcjonariusze rozmawiali ze mną normalnie, nie zastraszali, byli dość uprzejmi, z doświadczeniem bojowym, jeden miał protezę nogi, drugi twarz podrapaną odłamkami. Nie uciekałem, wsiadłem z nimi do busa, pojechałem do okręgowej komendy uzupełnień, gdzie mnie zostawili. Tam zaczęli aktualizować moje dane od zera.

Wieża: — Kiedy nas wszystkich zebrali, tacy „turyści” jak ja stanowili może 10–15 proc. Większość — bez żadnego przeszkolenia, zwykle złapana w drodze do pracy. Ktoś wyszedł na przerwę na papierosa lub poszedł do sklepu i został otoczony przez czterech lub pięciu dużych mężczyzn, którzy powiedzieli: „Idziesz z nami”.

Przewodnik: — Ale rozumiem, że potrzebujemy środków mobilizacyjnych, więc teraz wszyscy się nadajemy. Jesteśmy szkoleni na pierwszą linię.


Odhaczyli i powiedzieli: „Nadajesz się”


Przewodnik: — W grudniu byłem „niezdolny” do służby w wojsku, a w maju już się nadawałem. Komisja potwierdziła, że mam ograniczenia, ale mogę przystąpić do służby. Potem doprowadzono mnie na poligon, byliśmy dzieleni w zależności od tego, kim byliśmy w życiu cywilnym.

Wieża: — Byłem traktowany normalnie, słyszałem o dużo gorszych sytuacjach. Zachowywałem się grzecznie. Po badaniach lekarskich — podpisach, pieczątkach, badaniu krwi, fluorogramie — wraz z innymi funkcjonariuszami mieszkałem w barakach, jadłem z nimi kolację. Tak było przez trzy dni. Zabrali nam telefony, kazali napisać do bliskich, że wszystko jest w porządku. Funkcjonariusze boją się, że bliscy zaczną dzwonić do prawników, zanim dostaniemy kartę wojskową. Dla nich to „dodatkowy ból głowy” — tak usłyszałem. Zabrano nas więc do Iwano-Frankiwska, a stamtąd na poligon w sąsiednim regionie. Tam przeszliśmy podstawowe szkolenie wojskowe.

Hak: — Potem było badanie lekarskie — mam arytmię serca i torbiel prawej ręki, czyli w ogóle nie mogę jej naciągnąć, bo w każdej chwili może po prostu odmówić. Mam na to wszystko dokumenty, ale trzeba je było zebrać w systemie HELSI (to ukraiński rejestr państwowy, który gromadzi całą historię medyczną). Ale z jakiegoś powodu mnie tam też nie znaleźli. Powiedziałem, że nie zgadzam się na wojskową komisję lekarską, chcę dostarczyć dokumenty, które mam. Nie ucieknę, wiecie, gdzie mieszkam, gdzie mieszka moja matka, gdzie walczy mój ojciec — jest w wojsku. Pozwólcie, że zbiorę tylko dokumenty, żeby normalnie przejść komisję, która powie: do tego się nadaję, ale do tego nie. Ale i tak mnie zbadali i odhaczyli, że nadaję się do wszystkiego.

Wesprzyj nas na PATRONITE


„Niestety, potrzebni są przede wszystkim szturmowcy”


Wieża: — Przez pierwsze dni siedzieliśmy na poligonie, praktycznie nic nie robiliśmy, kilkakrotnie przemieszczaliśmy się po terenie. Tam złożyliśmy przysięgę. Trwało to niecały tydzień. Kiedy rozpoczęło się szkolenie, był pewien szok, ale większość zachowywała się grzecznie. Bywali instruktorzy, którzy chcieli nam przekazać coś pożytecznego, ale bardzo często nie byli w stanie, bo dobrych instruktorów nie ma zbyt wielu, a nas jest dużo i trudno poświęcić uwagę każdemu z osobna. Musimy, jak nam mówią, „zwiększyć nasz wskaźnik przeżycia”.

Przewodnik: — Byli ludzie, którzy od pierwszych dni byli oburzeni sposobem, w jaki zabrano ich do wojska. Ale mimo wszystko jest ten patos. Wśród ludzi odczuwałem miłość do własnej ojczyzny. Spoczywa na nas pewna odpowiedzialność za swoich bliskich, po prostu nie chcemy ich stracić. Wyobraź sobie: budujesz karierę, żyjesz własnym życiem i w pewnym momencie idziesz do wojska, a jutro może przytrafić ci się dosłownie wszystko. Wszyscy się boją. Ja też. Rozumiem jednak, że teraz po prostu nie mam innego wyjścia. Z każdym dniem wojny zbliża się dzień wysłania na front. Każdego. Nieważne, jak bardzo tego nie chcesz, prędzej czy później i tak pójdziesz do wojska. Im dłużej trwa wojna, tym więcej ludzi pochłonie.

Hak: — Zabrano mnie na poligon, gdzie byli tacy jak ja. Wiele osób, może gdzieś tysiąc. Na szczęście teraz nie jesteśmy już wywożeni od razu „na przód” [pierwsza linia frontu – red.]. Na początku pełnoskalowej wojny tak robili, także z ludźmi, którzy nigdy nawet nie trzymali broni w rękach.

Przewodnik: — Wiarę w to, że wszystko będzie dobrze, dają instruktorzy, przede wszystkim ci, którzy mają doświadczenie bojowe, którzy przeszli front, najbardziej gorącą fazę początku wojny. Od razu mówią nam prawdę: rób to i tamto. Paradoksalnie nie ma tu hurrapatriotyzmu, jest realizm, a to wzbudza zaufanie. Jeden z instruktorów powiedział nam: „jeśli masz przed sobą wyjście bojowe, aby zaatakować wroga, ale widzisz, że twoja drużyna nie stoi na nogach, nie ma zapału, to lepiej nigdzie nie wychodzić”. Teraz ukraińscy instruktorzy odchodzą od pewnego rodzaju standaryzacji, nauczania podręcznikowego. Przekazują swoje doświadczenie, że jeśli zrobisz tak i tak, da ci to szansę na skuteczne uderzenie w siły wroga i przeżycie.

Wieża: — Co zapamiętałem? Bałagan i krzyki. Ktoś ciągle krzyczy, ciągle mówi w impertynencki sposób. Niektórzy młodzi instruktorzy, zwłaszcza ci, którzy są już „w systemie”, potrafią dobrze przekazać informację, ale jeśli coś im się sypie, od razu zaczynają krzyczeć. Każdy jest cały czas w stresie.

Przewodnik: — Ze względu na ogrom ludzi i ograniczony czas nie ma możliwości, aby poświęcać uwagę każdemu z osobna, przyglądać się jego umiejętnościom, odpowiednio je wykorzystywać, aby każdy znalazł się w miejscu, w którym będzie najbardziej przydatny. Jest na przykład człowiek, który jest dobrze zaznajomiony z technologią, pracuje w niej od wielu lat i byłby dobrym mechanikiem. A teraz jest po prostu szturmowcem biegającym z karabinem maszynowym.

Hak: — Mam duże doświadczenie w zbieraniu i naprawie komputerów. Zapytali, czy gram w gry. Powiedziałem, że to moje hobby, dużo gram. Od razu zostałem zarejestrowany jako operator drona. Wiem, że spawacze są od razu zabierani do brygad. Mimo to istnieje pewien logiczny podział. Ale logiczne jest również to, że takich stanowisk jak moje jest stosunkowo niewiele. Potrzebni są szturmowcy, ich zawsze brakuje.

Przewodnik: — Żołnierze kontraktowi mają większy wybór. Zmobilizowani nie mają wyboru. Idziesz tam, gdzie jesteś potrzebny. Ojczyzna cię potrzebuje i nie ma odwrotu.


„K...., no wzięli, to idź i walcz”


Przewodnik: — Wciąż nie mogę uwierzyć, że mam już na sobie mundur. Że jestem żołnierzem. Nawet teraz większość z nas myśli, że jesteśmy cywilami. Choć bycie żołnierzem to odpowiedzialność. Nie powinniśmy myśleć o sobie jak o jakichś niewolnikach państwa. Bycie żołnierzem ukraińskim to jednak bycie przykładem dla ludzi. Dużo zależy od plutonu. Jest mi łatwiej, bo mam małą grupę żołnierzy i jakoś się zgrywamy, wspieramy się nawzajem. Każdy dzień spędzasz z tymi samymi ludźmi, nie ma tu przestrzeni osobistej. Trzeba się dogadać z ludźmi o różnych temperamentach, w różnym wieku, o bardzo zróżnicowanych doświadczeniach życiowych. W wojsku wszyscy jesteśmy razem. Taki los.

Hak: — Początek wielkiej wojny przyjąłem bardzo boleśnie. Bałem się, a do tego mój ojciec poszedł walczyć. Powiedział: „zostań pracować, pomagaj mamie”. Ojciec nadal walczy. A matka została sama. Kiedy mnie zabrano, moja mama i dziadkowie przez prawie tydzień brali leki uspokajające. A ojciec, który już był ranny, powiedział: „K...., no wzięli, to idź i walcz”.

Wieża: — W zasadzie już od roku biorę leki przeciwdepresyjne. Jestem z Charkowa i już byłem pod ostrzałem artyleryjskim, chodziłem w czasie ostrzałów do sklepu. Polegam na swoich siłach, na sile ludzi, którzy służą u mojego boku, ponieważ widzę, że ci ludzie reprezentują świetny poziom. Co mnie demotywuje? Lek przez nieznanym. Komunikujemy się ze sobą i już wiemy, że dowódcy są bardzo różni. Ktoś naprawdę ciężko pracuje dla swoich ludzi, a ktoś traktuje ich jak jednostki statystyczne.

Przewodnik: — Ci, którzy nie rozumieją, co się z nimi dzieje, popadają w depresję. Dlatego ważne jest, aby mieć w pobliżu pobratymca, który powie: „Wszystko w porządku. Wszystko będzie dobrze”. Tak jest dużo łatwiej.

Hak: — Uposażenie faktycznie działa demotywująco. Przychodzisz do armii i wszystko musisz kupić sam. Pierwsze, co przychodzi ci do głowy, to pytanie: ile to kosztuje? Zaczynasz prosić rodzinę, żeby ci kupiła. Moja mama organizowała zbiórkę, żeby kupić mi pas taktyczny, kamizelkę kuloodporną i płyty do niej. Pas z balistyką — to około 7 tysięcy hrywien (700 zł), kamizelka w okolicach 15–20 tysięcy hrywien (1,5–2 tys. zł). Jeszcze hełm. Jeśli mówimy o butach, spodniach itp., to one są, ale nie zawsze są dopasowane i nie zawsze w dobrym rozmiarze. Teraz martwię się o to, czy będę miał amunicję i sprzęt.

Przewodnik: — Moi bliscy się boją, nie chcą, żebym służył, bo w cywilu byłem im bardziej potrzebny. Ale jednocześnie są dumni, wspierają mnie, robią zbiórki i kupują sprzęt. Z jednej strony jest świadomość zagrożenia, z drugiej strony wsparcie bliskich, a nawet dalszych osób z mojego otoczenia. Wszyscy się boją. Dosłownie teraz dostałem telefon. Powiedziano mi, że chłopaki, z którymi byłem na szkoleniu, są już gdzieś na Wschodzie. Kilka kilometrów od linii ognia. I są już tacy, którzy zginęli.

Hak: — W 2022 roku było sporo emocji, które pomagały ludziom przezwyciężyć strach. To była reakcja obronna. Do walki poszli mężczyźni po czterdziestce, którzy mieli już kawałek życia za sobą i mieli o kogo walczyć. A ja jeszcze niczego nie przeżyłem! Teraz państwo mobilizuje na wojnę facetów w wieku dwudziestu kilku lat. Ale z drugiej strony, jeśli tu wejdzie Rosja, to też nie będziemy mieli życia. I tak źle, i tak niedobrze.