Nasza strona używa ciasteczek do zapamiętania Twoich preferencji oraz do celów statystycznych. Korzystanie z naszego serwisu oznacza zgodę na ciasteczka i regulamin.
Pokaż więcej informacji »
Drogi czytelniku!
Zanim klikniesz „przejdź do serwisu” prosimy, żebyś zapoznał się z niniejszą informacją dotyczącą Twoich danych osobowych.
Klikając „przejdź do serwisu” lub zamykając okno przez kliknięcie w znaczek X, udzielasz zgody na przetwarzanie danych osobowych dotyczących Twojej aktywności w Internecie (np. identyfikatory urządzenia, adres IP) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów w celu dostosowania dostarczanych treści.
Portal Nowa Europa Wschodnia nie gromadzi danych osobowych innych za wyjątkiem adresu e-mail koniecznego do ewentualnego zalogowania się przy zakupie treści płatnych. Równocześnie dane dotyczące Twojej aktywności w Internecie wykorzystywane są do pomiaru wydajności Portalu z myślą o jego rozwoju.
Zgoda jest dobrowolna i możesz jej odmówić. Udzieloną zgodę możesz wycofać. Możesz żądać dostępu do Twoich danych osobowych, ich sprostowania, usunięcia, ograniczenia przetwarzania, przeniesienia danych, wyrazić sprzeciw wobec ich przetwarzania i wnieść skargę do Prezesa U.O.D.O.
Korzystanie z Portalu bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza też zgodę na umieszczanie znaczników internetowych (cookies, itp.) na Twoich urządzeniach i odczytywanie ich (przechowywanie informacji na urządzeniu lub dostęp do nich) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów. Zgody tej możesz odmówić lub ją ograniczyć poprzez zmianę ustawień przeglądarki.
Międzymorze / 31.08.2024
Paulina Siegień
Chiny nie zdemokratyzują Białorusi. Zachód ma plan, ale Łukaszenka musi spełnić warunki
W krajach Unii Europejskiej sąsiadujących z Białorusią panuje konsensus zarówno elit rządzących, jak i większości opozycyjnych, że Białoruś powinna pozostać niepodległym krajem, a w przyszłości mogłaby być krajem demokratycznym i przewidywalnym, państwem, z którym można współpracować, robić interesy, realizować wspólne projekty. Nikt nie chce regularnej rosyjskiej armii na terytorium Białorusi ani tego, by siły FSB, które chronią rosyjskich granic, przeniosły się pod naszą granicę - mówi Kamil Kłysiński, ekspert Ośrodka Studiów Wschodnich Kamil Kłysiński w rozmowie z Pauliną Siegień.
(Shutterstock)
Posłuchaj słowa wstępnego trzeciego wydania magazynu online!
Paulina Siegień: W 2025 roku na Białorusi odbędą się wybory prezydenckie. Kto w nich wystartuje?
Kamil Kłysiński:To intryga jak w kiepskim kryminale, napisanym bez dbałości o szczegóły. Wiadomo, że Aleksander Łukaszenka. On sam już to przyznał. Jeżeli zdrowie mu nie przeszkodzi, co też trzeba brać pod uwagę, i jeżeli Putin nie będzie miał innego zdania, to Łukaszenka wystartuje i oczywiście „wygra” te wybory.
Co to znaczy, że Putin może mieć inne zdanie? Czy Rosja jest w stanie po prostu przywieźć nowego prezydenta Białorusi w teczce?
Jest w stanie i zawsze była. Ale zawsze musiała się też liczyć z kosztami, zważyć zyski i straty. Skoro Łukaszenka jest do dziś u władzy, to najwyraźniej w Moskwie uznano, że taka sytuacja jest korzystniejsza. Kreml nie chciał ryzykować destabilizacji białoruskiej nomenklatury, która jest przyzwyczajona do tego, że rządzi Łukaszenka i to on przywozi decyzje z Moskwy, nikt inny. Kreml nie chciał naruszać tego układu sił i być może nie widział dla niego lepszej alternatywy. Ale to wcale nie jest constans, to się może zmienić, jeśli zmienią się okoliczności.
Co by się musiało zmienić w tym układzie sił między Rosją i Białorusią?
Istnieje taka teza, że gdyby Putin poniósł porażkę w Ukrainie, na tej okrutnej i zupełnie niepotrzebnej wojnie, to mógłby sobie zrekompensować ewentualne straty w Ukrainie sukcesem na Białorusi. Na przykład w postaci o wiele bardziej lojalnego wobec Moskwy, mniej chimerycznego i charyzmatycznego przywódcy w Mińsku.
Mówimy o scenariuszu aneksji?
Niekoniecznie. Mówimy o scenariuszu aneksji de facto, ale aneksja de iure jest mało prawdopodobna. To bardzo medialna teza, że Rosja nagle wchłania Białoruś, a jej obwody stają się zwykłymi regionami w Federacji Rosyjskiej. Uważam, że to mało prawdopodobny wariant. Natomiast nie można wykluczyć, że Putin chciałby mieć w Mińsku kogoś bardziej posłusznego, kogoś, kto z pełnym oddaniem będzie realizować wszystkie wyznaczone przez Moskwę zadania. Mówiąc metaforycznie, kogoś, kto byłby zależny od Kremla na 150 procent i na przykład bez zawahania wprowadziłby białoruskie wojska do Ukrainy. Co prawda nie jestem przekonany, że Rosji tak bardzo zależy na udziale białoruskiego wojska w tej wojnie, zwłaszcza że to armia nieduża i słabo wyszkolona, bez doświadczenia bojowego. Ale gdyby pojawiła się taka potrzeba, to Moskwa może wymienić Łukaszenkę na kogoś zupełnie prorosyjskiego, takiego jak generał Aleksandr Wolfowicz, sekretarz Rady Bezpieczeństwa Białorusi. Ale powtórzę, że moim zdaniem scenariusz A to scenariusz reelekcji Łukaszenki w przyszłym roku.
W co gra Łukaszenka w tej chwili w kwestiach dotyczących wojny w Ukrainie? Po ataku Sił Zbrojnych Ukrainy na obwód kurski niektórzy analitycy sugerowali, że mógł mieć w tym udział Łukaszenka, wycofując wojsko spod granicy z Ukrainą, co osłabiło ukraińskie siły. Kiedy jednak do ataku doszło, zadeklarował powrót wojska na te pozycje, choć analitycy uważają, że niewiele z tych deklaracji wynika.
Z zasady ostrożnie podchodzę do wszelkich teorii spiskowych. W tym przypadku jest to o tyle niedorzeczna hipoteza, że gdyby Łukaszenka tak właśnie uczynił, to musiałby się liczyć z negatywną reakcją Kremla. Przy obecnym stanie zależności od Rosji Łukaszenka musiałby być samobójcą politycznym, podejmując własną grę z Kijowem. Mińsk raczej musi nieustannie demonstrować swoją lojalność wobec Moskwy, więc tego rodzaju manewry przy granicy, przesunięcia pewnych jednostek w stronę pogranicza z Ukrainą, rozpatrywałbym raczej w tym kluczu. Innymi słowy, Łukaszenka i jego działania są elementem rosyjskiej dezinformacji o rzekomym ryzyku ponownego uderzenia z północy.
Białoruscy emigranci z tej fali po 2020 roku dużo ryzykują, podróżując na Białoruś, ale to się wciąż zdarza i znam osoby, które to ryzyko podjęły. Całe szczęście udało im się wrócić do Polski. Wrażenia, które przywożą z tych podróży, są bardzo bolesne. Mówią o totalnej rusyfikacji, wchodzeniu rosyjskich podmiotów we wszystkie sfery życia, czy to biznesowego, czy medialnego, czy rozrywkowego. Jakie konsekwencje może mieć ten proces dla Białorusi i czy jest odwracalny?
To jest jedna z moich głównych obaw co do Białorusi. Obawa oparta na bardziej przypuszczeniach niż twardych faktach, bo nie mamy w tej chwili żadnych kompleksowych badań socjologicznych prowadzonych bezpośrednio na Białorusi. Jeśli takie badania się prowadzi, to jedynie przez internet, co uniemożliwia reprezentatywność grupy. Więc to, co się dzieje wewnątrz Białorusi, w białoruskim społeczeństwie, jest zagadką. Pesymistycznie możemy zakładać – a ja wolę zakładać pesymistyczny scenariusz, a potem ewentualnie przyjemnie się zaskoczyć – że tendencje rusyfikacyjne będą wpływały na białoruską świadomość narodową, społeczną i państwową, że nastroje prorosyjskie będą dominowały. Będzie to wynikało również ze swoistego pogodzenia się z losem, bo Zachód nas nie chce, Zachód nas porzucił, nie mamy tam czego szukać, Zachód się izoluje, ogranicza przejazdy. Skoro coraz trudniej jest otrzymać wizę do UE, stypendium studenckie czy po prostu wyjechać na zakupy lub wakacje, to może jednak lepiej zostać z Rosją? Takie pytania mogą sobie zadawać Białorusini w kraju. To jest problem i duże wyzwanie.
Brzmi jak krytyka sankcji…
Nie, na pewno konstatacja tego faktu, że stoimy przed wyzwaniem związanym z rusyfikacją Białorusi, nie powinna nas prowadzić do wniosku, że należy znieść sankcje. Reżim na to w żaden sposób nie zasłużył, a to reżim Łukaszenki ponosi odpowiedzialność za obecny stan rzeczy na Białorusi. To przesunięcie w stronę Rosji to rzeczywiście największy problem w rachunku zysków i strat dotyczących polityki wobec Białorusi. Ale te sankcje są potrzebne, są jak najbardziej uzasadnione i przynoszą efekty. Niestety, nie ma czegoś takiego jak inteligentne sankcje, które uderzają tylko tam, gdzie tego chcemy i nie powodują skutków ubocznych. To jest obiektywny fakt, że wzrost obecności Rosji po wycofaniu się Zachodu z Białorusi, co nastąpiło z winy Łukaszenki, może mieć różne negatywne konsekwencje i trzeba już teraz zastanawiać się, jak im przeciwdziałać.
Mówi pan, że sankcje nałożone na Białoruś przynoszą efekty. Jakie to efekty?
Z powodu sankcji białoruska gospodarka ma trudności z pozyskiwaniem nowych technologii, odnową infrastruktury przemysłowej. Od połowy 2021 roku białoruskie władze ukrywają statystyki handlowe. To problem dla mnie jako analityka, bo nie wiemy, dokąd Białoruś wysyła produkty naftowe, które wcześniej sprzedawała na Zachód i na Ukrainę, co robi z nawozami potasowymi. Pośrednio można budować obraz na podstawie statystyk innych państw, z którymi handluje Białoruś, np. Chiny, ale to nie dostarcza pełnych informacji. Skoro statystyki zostały utajnione, to znaczy, że z handlem nie jest dobrze. Ilekroć Łukaszenka oburza się na sankcje, a robi to, nie przebierając w słowach, udowadnia tylko, że sankcje są istotną presją, którą odczuwa.
Na emigracji działa polityczne przedstawicielstwo białoruskich sił demokratycznych ze Swiatłaną Cichanouską na czele. Ale czas leci, prestiż opozycji powoli eroduje, coraz trudniej wpływać jej na sytuację w kraju. Jak pan widzi przyszłość białoruskiego ruchu opozycyjnego na uchodźstwie?
Swiatłana Cichanouska i jej otoczenie stanowią reprezentację demokratycznej, wolnej Białorusi i tego nikt im nie odmawia. Takie przedstawicielstwo i liderzy są niezwykle potrzebni. Komunikują się z Zachodem, a przez nich Zachód komunikuje się ze społeczeństwem białoruskim lub przynajmniej z jego aktywną politycznie częścią. Oprócz tego białoruska opozycja i jej struktury to symbol tego, że Białoruś wcale nie jest prorosyjska, że nie wszyscy Białorusini sympatyzują z polityką Putina i Łukaszenki, że znacząca grupa Białorusinów dokonała wyboru cywilizacyjnego i jest to wybór europejski, nawet jeśli członkostwo w Unii Europejskiej to dla Białorusi bardzo daleka perspektywa. Natomiast fakt, że to białoruskie środowisko na emigracji jest skłócone, że dochodzi w nim do podziałów i nieporozumień, uważam za normalną kolej rzeczy. Nie znam przykładu politycznej emigracji, która żyłaby w doskonałej zgodzie i była świetnie zorganizowana. Przy czym akurat to ostatnie trzeba oddać Białorusinom i Białorusinkom. Są dość dobrze zorganizowani i aktywni, zrzeszają się w różnych stowarzyszeniach, organizują wydarzenia, częściowo integrują się ze sobą, wspierają rodziny więźniów politycznych. Ale prawdą jest też to, że długie przebywanie na emigracji działa na niekorzyść, oddala od spraw i nastrojów w kraju. Utrzymanie więzi z krajem i kanałów komunikacji z ludźmi na miejscu to największe wyzwanie. Opozycja musi ciągle pokazywać, że pamięta o ludziach na Białorusi i ma dla nich plan na wypadek, gdyby, dajmy na to, Łukaszenka umarł lub nastąpił inny istotny przełom. Białoruska emigracja polityczna rozumie te ograniczenia i wyzwania, jakie przed nią stoją.
Sam pan wspomniał o stanie zdrowia Łukaszenki, więc zapytam, na ile wiarygodne są docierające do nas informacje, że nie jest z nim najlepiej i być może białoruski dyktator będzie musiał ustąpić z urzędu?
Z olbrzymią pokorą podchodzę do oceny stanu zdrowia osób publicznych, bo nie mam ani odpowiedniego wykształcenia, ani sprawdzonych informacji. Mogę tylko wnioskować na podstawie tego, co widzę, że Łukaszenka rzeczywiście nie czuje się najlepiej. Widać to po jego twarzy, posturze, sam zresztą ostatnio narzekał na samopoczucie, co prawda w swoim stylu, czyli obracając to w żart. W przypadku tak spersonalizowanych systemów politycznych zdrowie dyktatora jest jednak problemem całego aparatu państwowego, dlatego toczą się na ten temat liczne dyskusje. Chociażby Paweł Łatuszka z opozycyjnego Gabinetu Przejściowego zadał ostatnio celne pytanie, czy Zachód i białoruska opozycja są gotowe na nagłe odejście Łukaszenki.
No właśnie, czy Zachód w ogóle ma jakiś plan dla Białorusi?
Na pewno nie wszyscy pogodzili się z tym, że Białoruś trafiła pod skrzydła Rosji. Na pewno dla państw dalej na zachód od nas to nie jest jednak priorytet. W Polsce, na Litwie i Łotwie, czyli krajach sąsiadujących z Białorusią, panuje jednak konsensus zarówno elit rządzących, jak i większości opozycyjnych, że Białoruś powinna pozostać niepodległym krajem, a w przyszłości mogłaby być krajem demokratycznym i przewidywalnym, z którym można współpracować, robić interesy, realizować wspólne projekty. Nikt nie chce regularnej rosyjskiej armii na terytorium Białorusi ani tego, by siły FSB, które chronią rosyjskich granic, przeniosły się pod naszą granicę. Plan jest taki, że gdy Łukaszenka wypuszcza więźniów politycznych, wstrzymuje organizowanie migracji przez białorusko-polską granicę i podejmuje rozmowy z opozycją, Zachód otwiera się na dialog i jest gotów wspierać Białoruś. Unia przygotowała 3,5 miliarda euro, to tak zwany plan Marshalla dla Białorusi, który ma zostać uruchomiony w momencie politycznych przemian, aby wspierać modernizację kraju, zabezpieczyć jego potrzeby w przełomowym okresie, związane chociażby z makroekonomiczną i energetyczną reorientacją. Unia Europejska ma więc świadomość, że zmiana orientacji geopolitycznej Białorusi to koszt i jest gotowa wziąć jego część na siebie. W tej chwili absolutnym priorytetem dla całego Zachodu jest wsparcie Ukrainy, więc można odnieść wrażenie, że Białoruś została nieco zapomniana, że zniknęła z agendy, ale wcale tak nie jest. Może nie jest to teraz najważniejsza i najpilniejsza kwestia, ale my tutaj jako sąsiedzi i Zachód pamiętamy o Białorusi.
W kontekście Białorusi dużo się mówi o roli Chin. Złagodzenie kryzysu na granicy polsko-białoruskiej przypisuje się wizycie prezydenta Dudy w Pekinie, gdzie prosił chińskie władze o dyskretne wywarcie presji na Łukaszenkę. Widzimy więc tutaj, że Pekin może odgrywać rolę pośrednika, który uspokaja agresywne zapędy swojego sojusznika. Ale z drugiej strony to chyba właśnie Chiny pozwalają Łukaszence balansować rosyjskie wpływy w warunkach izolacji od Zachodu?
Chiny są głównym partnerem w białoruskiej koncepcji dalekiego łuku polityki zagranicznej. Ta dziwna i dość abstrakcyjna nazwa oznacza sięgającą korzeniami jeszcze lat 90. koncepcję budowy relacji z państwami pozaeuropejskimi. To ma być taka trzecia noga, alternatywna dla stosunków z Rosją i Unią Europejską, z Zachodem. Obecnie, wobec złamania współpracy z Zachodem, to jest ta druga noga, alternatywna dla Rosji. Chiny są absolutnie kluczowe dla Łukaszenki, chociaż nigdy nie będzie to równorzędna alternatywa, przynajmniej nie w najbliższej perspektywie. Niemniej jednak białoruski przywódca chciałby rozwijać współpracę z Chinami, chciałby być solidnym i przewidywalnym partnerem dla Pekinu, któremu może zaoferować korytarz transportowy przez Białoruś do Europy. Około 5-6 procent ogólnej wartości chińskich transportów do Europy przechodzi przez Białoruś. Chiny mają oko na Białoruś i wiedzą, że to jest szansa na zwiększenie przepustowości tych przewozów. Łukaszenka zaś wie, że nie warto irytować Chińczyków, i rozumie, że to on jest w tej relacji petentem. Publicznie przedstawia to inaczej, pompuje balonik, że to Białoruś jest strategicznym partnerem Chin w regionie. Chińczycy obserwują to z politowaniem, ale i z dalekowschodnią grzecznością. Z dostępnych informacji medialnych wynika, że Andrzej Duda wysłał taki sygnał chińskim władzom, że awanturnicze działania Łukaszenki na granicy, śmierć polskiego żołnierza, mogą mieć konsekwencje dla ruchu towarowego. Myślę, że ten sygnał dotarł także do Łukaszenki, który w następstwie wizyty polskiego prezydenta zmniejszył presję migracyjną na granicy.
Nie oczekujmy, że Chiny staną się pośrednikiem, który będzie rozwiązywać trudne problemy w naszym sąsiedztwie i dyscyplinować dyktatorów. Nie ma co ulegać złudzeniu, że dzięki Chinom wypuścimy więźniów politycznych i zdemokratyzujemy Białoruś.
Jakie narzędzia wpływu czy też nacisku na białoruski reżim nam pozostają, zwłaszcza w przypadku więźniów politycznych?
Walka o tych ludzi trwa nieustannie. Reżim zna warunki, wie, jak może doprowadzić do złagodzenia sankcji, jak przywrócić relacje handlowe ze światem, przynajmniej z tą jego częścią, którą obchodzi demokracja i prawa człowieka. Wszystkie rozwiązania i propozycje są na stole. Rozumiem, że media i opinia publiczna oczekują szybkich i spektakularnych efektów, ale rozmowy na temat uwolnienia więźniów politycznych to żmudny proces, który nie lubi blasku fleszy. Tego się nie robi publicznie.
Kamil Kłysiński jest głównym specjalistą Ośrodka Studiów Wschodnich w Zespole Białorusi, Ukrainy i Mołdawii. Absolwent politologii w Instytucie Nauk Politycznych i Dziennikarstwa oraz wschodoznawstwa w Instytucie Wschodnim na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. W latach 2013-2016 pracował w Ambasadzie RP w Wilnie. W swojej pracy badawczej specjalizuje się w polityce zagraniczna i wewnętrznej Białorusi,
sytuacji białoruskiej gospodarki i bezpieczeństwie energetycznym, a także procesach społecznych i białoruskiej polityce pamięci.
Publicznie warunki zostają postawione Białorusi, a Białoruś publicznie je odrzuca. Nie oznacza to, że nie trwają różne zabiegi i komunikacja. Niedawno przekonaliśmy się, że wymiana więźniów jest możliwa. Rosja i USA dokonały takiej wymiany w Ankarze na początku sierpnia. Ona była przygotowywana bardzo długo, w ciszy, w tajemnicy, głównie przez służby specjalne. To proces delikatny i niezwykle złożony. Nadmiar emocji tutaj z pewnością nie pomaga. Natomiast wypuszczenie wszystkich więźniów politycznych czy zwolnienie kluczowych osób z tego grona byłoby z punktu widzenia Łukaszenki oznaką słabości i czegoś takiego nie spodziewałbym się w najbliższym czasie. Obawiam się, że dopóki Łukaszenka jest u władzy, do dialogu z Zachodem nie dojdzie. Białoruski przywódca to dzisiaj polityk niezdolny do elastycznych działań, który paranoicznie boi się o władzę po traumie wyborów i protestów 2020 roku. Wyolbrzymia zagrożenie, a to każe mu się kurczowo trzymać Rosji. Rozwijanie współpracy z Chinami to maksimum tego, na co go stać. Dlatego musimy czekać.
Projekt "Wspieramy Białoruskie Przebudzenie'24" został dofinansowany przez Fundację Solidarności Międzynarodowej w ramach polskiej współpracy rozwojowej Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP kwotą 230 000 zł.
Publikacja wyraża wyłącznie poglądy autora i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.