Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Ukraina / 06.10.2024
Anastasija Łewkowa

Za Perekopem jest ziemia. Krym jest pograniczem kultur [FRAGMENT KSIĄŻKI]

Autorka fragmentu powieści Za Perekopem jest ziemia, Anastasija Łewkowa, przenosi nas do świata dzieciństwa bohaterki, w którym przeszłość i tożsamość narodowa odciskają piętno na codziennych chwilach, a rodzinne opowieści i tradycje stają się fundamentem wspólnoty. Bohaterka wspomina lato spędzone z rodziną swojej przyjaciółki, gdzie ścierają się różne kultury, emocje, a także strach i radość. To nostalgiczne i pełne emocji obrazy życia krymskich Tatarów, w których odżywają wielowiekowe tradycje, język i pamięć o przeszłości, kontrastujące z wewnętrznymi przeżyciami bohaterki, próbującej odnaleźć swoje miejsce w świecie na pograniczu różnych tożsamości.
Foto tytułowe
(Shutterstock)



Posłuchaj słowa wstępnego trzeciego wydania magazynu online!



Czy byłam swoja w ich domu?


Pamiętam, jak na podwórku grałyśmy w gumę i kręciłyśmy skakankami. Czasem któraś się potykała, upadała, rozbijała kolana, płakała – zdarzało się, że byłam to ja. Alije mówiła wtedy: „Aydı, aysa, ağla, tekâran” (No, popłacz sobie trochę), ja płakałam, a ona mnie obejmowała i zapewniała, że rozumie, że ludzi niekiedy coś boli, bywają smutni albo się boją, nie ma w tym nic złego, nie trzeba się wstydzić – oczywiście naśladowała w tym swoją mamę. Ciocia Ajsze na pewno tak samo obejmowała Alije tonącą we łzach, dopytywała, czy jest jej smutno, czy się boi. Raz widziałam, jak któryś z kuzynów Alije histerycznie płakał, a ciocia Ajsze trzymała go w objęciach, patrzyła na niego i kołysała, dopóki się nie uspokoił. Wtedy pocałowała malca w głowę i znowu poszedł bawić się z dziećmi.
Pobierz magazyn ZA DARMO
Magazyn Nowa Europa Wschodnia Online
jest bezpłatny.

Zachęcamy do wsparcia nas na Patronite



Pamiętam, jak brodaci mężczyźni murowali dom, ciocia Ajsze nalewała hoszaf, a któryś z nich zapytał: „Bu kimniñ qızçığı?” (Czyja to dziewczynka?). „Qazaq balası” – z lekkim lekceważeniem odpowiedziała Anife-bitá. Nie wiedziałam wtedy, co znaczą te słowa, ale ciarki przeszły mi po plecach. Chciałam się schować, a najlepiej uciec, ale głupio mi było tak od razu; wiedziałam, że trzeba poczekać. Dalej grałyśmy w gumę, ale nie potrafiłam już w pełni zaangażować się w zabawę, moja beztroska się ulotniła, nie chciałam pić hoszafu. Moje zachowanie nie umknęło uważnej Alije, zapytała: „Saña ne oldı? Sen bir şeyge qasevetlenesiñ? Bir şeyden qorqasıñ?” (Co się stało, jest ci smutno? Boisz się?). Wtedy się rozpłakałam – ze smutku i strachu.

„Qazaq balası?” – ze zdziwieniem dopytywał mężczyzna. „Ya o bizler kibi laf ete de! Em de bet sımadan bizimkilerge beñzey…” (Przecież mówi po naszemu. Z wyglądu też nasza…) „Ruslar da çeşit türlü ola. Tilni ise balalar pek tez ögrene” (Rosjanie są różni z wyglądu. A dzieci szybko uczą się języków) – wyjaśniła mu prababcia. „Bizimkler olarnıñ tilini pek tez ögreneler. Bunıñ maşallası bar. Belki, adam olur” (Nasze szybciej uczą się ich języka. Zuch dziewczyna, będą z niej ludzie) – pochwalił „Baqarıq” (Zobaczymy) – zdawkowo odpowiedziała bitá, nieufna i ostrożna.

Naprawdę jej się bałam. Przy niej robiłam się mała, wydawało mi się, że coś przeskrobałam, a ona patrzyła badawczo albo wyczekująco, jakby jeszcze co do mnie się nie zdecydowała. Dilara-bukaná, babcia, stosunkowo młoda kobieta – początkowo nie wiedziałam że to babcia, bo moja była znacznie starsza – traktowała mnie inaczej niż anászka, mama Alije, a dla mnie ciocia Ajsze. Anászka zachowywała się przyjaźnie, okazywała mi troskę, a bukaná rzadko do mnie się odzywała. Babászka – tata Alije, wujek Bekir – przechodząc obok, gładził nas po głowach: raz moją, raz Alije, albo oburącz mnie i swoją córkę jednocześnie. „Nasılsıñız dülberler?” (Jak się macie, piękności?) – zagadywał. Miałam ochotę zostać tam na dłużej. Mieszanka strachu przed Afine-bitá z miłością do Alije i cioci Ajsze, ciągły ruch na podwórku, rozpiętość emocji – raz śmiech, raz płacz – i to, że nie musiałam ich ukrywać, nawet przed sobą, jak magnesem przyciągały mnie do Memetowów. Nie wiedziałam jednak, czy bitá pozwoli mi zostać.

U nich i wszystkich wokół ciągle coś się budowało. Zawsze jacyś mężczyźni uwijali się przy cemencie, mieszali wapno, murowali. Już jako nastolatka usłyszałam powiedzenie: „Wyjdź za mąż za Tatara, będziesz całe życie mieszkać na budowie”.

Prababcia nie zamierzała zrezygnować z wpływu na życie wnuków i prawnuków, brała w nim aktywny udział. W domu obowiązywał zakaz wypowiadania więcej niż kilku rosyjskich słów z rzędu. „Rusça laf etme!” (Nie mów po rosyjsku!) – raz po raz karciła Anife-bitá. Miała do tego wiele okazji. Zięciowie i synowe albo dalecy krewni, którzy wpadali na kilka godzin, żeby nad czymś się naradzić lub w kilkudniową gościnę, przechodzili na język, do którego już nawykli.
Okładka książki "Za Perekopem jest ziemia"
Anastasia Lewkowa zaczęła prace nad powieścią Za Perekopem jest ziemia. Powieść krymska jeszcze w 2012 roku. Autorka przeprowadziła około dwustu wywiadów z ponad pięćdziesięcioma mieszkańcami Krymu, zdobywając w ten sposób nie tylko wiedzę o kulturze i historii, ale również o poglądach ludności półwyspu.

Wydana w 2023 roku powieść jest w Ukrainie bestsellerem - na kijowskich targach literackich Książkowy Arsenał znalazła się wśród najczęściej sprzedawanych pozycji, kupiła ją nawet para prezydencka – Ołena i Wołodymyr Zełenscy.

Bitá śpiewała krymskotatarskie pieśni i opowiadała bajki, prenumerowała dziennik „Yıldız” – zamawiała po kilka jednakowych egzemplarzy (na wszelki wypadek, gdyby ktoś z krewnych zapomniał opłacić subskrypcję) i zachęcała bliskich do czytania, szczególnie swoje synowe i mężów wnuczek. Podobno często opowiadała o sürgünlik, deportacji, ale nie pamiętam, żeby kiedykolwiek robiła to przy mnie, poznałam tę historię z relacji cioci Ajsze i Alije. Zapamiętałam kołysanki, które ciocia Ajsze śpiewała młodszym synom, bliźniętom; potem się dowiedziałam, że i ona na nich wyrosła. Tak naprawdę to nie były kołysanki, ale Ural-bağı i Dertli qawal – pieśni ze strasznymi słowami: „niech spłonie Ural, przemieni się w popiół, wzrok stracą ci, którzy wygnali nas z Krymu”. Za każdym razem, kiedy to słyszałam, czułam lodowate zimno między łopatkami, miałam jednak wrażenie, że tekst dotyczy czegoś bardzo ważnego, z czym nie należy dyskutować.

***


Czasem Anife-bitá brała ze stołu bardzo starą książkę i, kołysząc się na lewo i prawo, czytała. Urodziła się jeszcze na początku stulecia, znała arabski, więc czytała Koran w oryginale. To wydanie było wielkie, ciężkie i niesamowicie piękne, bogato ilustrowane. Z równie olśniewającymi książkami miałam potem do czynienia już tylko dlatego, że pracowałam w muzeum etnograficznym.

Kiedy dzieci za bardzo hałasowały i przeszkadzały dorosłym, bitá wołała je do domu, do pokoju, z którego okien widać było Chan-saraj. Sadzała nas wokół siebie i dopóki na dworze Dilara-bukaná kręciła z dziadkiem betoniarką, a inni mężczyźni murowali, słuchaliśmy jej opowieści: ciocia Ajsze z niemowlętami na rękach, Alije i inne dzieci z rodziny oraz ja. To na pewno były bajki i zawsze zaczynały się tak samo: „Bir zamanda bar eken, bir zamanda yoq eken” (Czy tak było, czy nie było). Rozdziawialiśmy usta, nie wszystko rozumiałam, bo w płynnej recytacji słowa się zlewały; wypowiedzi bohaterów Anife-bitá jakby wyśpiewywała. Mój rozum, a raczej wyobraźnia, wyłapywały z tej bajki-pieśni frazy: „Kete-kete, altı ay, bir küz kete… Tizden çamur, lâkin tobuqlarına toz qonmay. Aylanıp baqsa, ine boyu qadar yol kete” (Idą, idą sześć miesięcy i jeszcze jedną jesień idą… Po kolana w błocie, a na stopach ani paproszka. Oglądają się za siebie i widzą, że przejechali szlak jak igła długi). Dzieci patrzyły jak zaczarowane, ciocia Ajsze pochrząkiwała, a ja, słuchając tego wszystkiego, wiedziałam, że trafiłam do bajki, tylko jedno pytanie kłuło mnie drzazgą w sercu, chociaż zadałam je sobie później: czy zasłużyłam? Nie powinno było mnie tam być, dotarłam w to miejsce bocznymi ścieżkami, Anife-bitá jeszcze nie zdecydowała, czy wolno mi tu zostać. Wydawała mi się surowym, ale sprawiedliwym sędzią. Takiego człowieka się boimy, ale i szanujemy, i chcemy być jak najbliżej niego, tuż obok, i go słuchać, i robić, co powie…

Wydarzenie (kliknij plakat)


W naszej rodzinie nikt nie opowiadał bajek na głos, nigdy. I aż tak tłumnie w jednym pokoju się nie gromadziliśmy.

Anastasia Lewkowa jest pisarką i dziennikarką, a także koordynatorką projektów kulturalnych. Do tej pory ukazały się cztery książki autorki, w tym zbiór opowiadań o tematyce krymskotatarskiej dla dzieci Aszik Omer. Pisarka jest również współzałożycielką projektu Krymski Inżyr / Qırım inciri, dzięki któremu na podstawie konkursu opublikowano już pięć tomów o tym samym tytule.
Bitá śpiewała i opowiadała, dzieci z ciocią Ajsze siedziały wokół i słuchały. Przy tym zajęciu zastała nas moja mama. Przyszła zabrać mnie do domu, bo w gości przyjechali dziadek i babcia.

Przez całą drogę do domu mocno trzymała mnie za rękę i milczała. Dopiero kiedy skręciłyśmy w naszą ulicę, zapytała:

– O czym opowiadała babcia Alije?
– To jej prababcia – odpowiedziałam. Obrażona zacisnęłam usta.

Na tym rozmowa się skończyła. Może mama pomyślała, że bitá uczy nas muzułmańskich modlitw. Myślę, że nie przyznała się ani tacie, ani swoim rodzicom, co zobaczyła w domu mojej przyjaciółki, w którym spędzałam prawie połowę tamtego lata. Może im nawet nie powiedziała, że przyjaźnię się z Tatarką.

Dziadek, babcia i tata nie wiedzieli, że znam krymskotatarski. Po prostu nie zmieściłoby im się to w głowach. Po wielu latach wyszło na jaw, że mama się domyślała. Instynktownie rozumiałam: nic z tego, czego nauczyła mnie Alije i jej krewni, nie nadaje się do powtórzenia rodzicom – nie będą tego pochwalać. Alije wstąpiła po mnie do naszego domu raptem kilka razy. Nigdy nie weszła do środka, czekała na progu, i zawsze, chociaż tego nie zaplanowałyśmy, rozmawiałyśmy po rosyjsku. Przerzucałyśmy się krótkimi frazami, które wtedy były dla Alije osiągalne, i krew zastygała mi w żyłach, kiedy sobie wyobrażałam, że oto zaraz moja przyjaciółka powie choćby słowo w swoim języku. Byłam przekonana, że czekałaby nas katastrofa. Wstydziłam się uprzedzić o tym Alije, a rodziców zarówno się wstydziłam, jak i bałam.

Nigdy nie zaliczyłyśmy wpadki. Za to mama zastała mnie przy wspólnym słuchaniu krymskotatarskiego folkloru.

Joanna Majewska-Grabowska - tłumaczka, edukatorka i ukrainistka, wykładowczyni na Uniwersytecie Jagielloński. W życiu zawodowym i prywatnym zajmuje się popularyzacją wiedzy o Ukrainie. Współpracowała między innymi z magazynami „Herito" i „Dwutygodnik" oraz Fundacją im. Stefana Batorego. Najważniejsze książki w jej dorobku to „Planeta Piołun" Oksany Zabużko, „Dlaczego w sztuce ukraińskiej są wielkie artystki" oraz „Ukraina. Wyrwać się z przeszłości" Jarosława Hrycaka.
Po tym zdarzeniu moje wizyty u Memetowów skończyły się na dziewięć lat. Kto wie, może gdyby nie tamten dzień, Anife-bitá wcześniej czy później posiadłaby większą wiedzę na temat mojej rodziny i nie zechciałaby mnie już widzieć? Był koniec sierpnia przed moją i Alije pierwszą klasą. Trafiłyśmy do różnych szkół, wyobrażałam sobie, że znowu tam przychodzę, że z przyjaciółką skaczemy w gumę i się przytulamy, piję hoszaf, jem jantyki i mierzę krokami fundamenty budynku, który wznoszą dziadkowie i liczni wujkowie Alije.

Kontakt wznowiłyśmy już jako nastolatki. Spotkałyśmy się w klubie dyskusyjnym. Kiedy po długiej przerwie odwiedziłam ich – nowy – dom, oprócz rosyjskiego znałam jeszcze ukraiński i angielski, mało co pamiętałam z krymskotatarskiego, a nieufnej i mądrej bitá już nie było.

Tłumaczenie powstało w ramach seminarium Tłumacze bez Granic. Przedsięwzięcie dofinansowane przez Centrum Dialogu im. Juliusza Mieroszewskiego oraz Gminę Wrocław.