Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Międzymorze / 16.10.2024
Jarosław Kociszewski

Z reżimem na Białorusi trzeba walczyć. Przemoc nie jest rozwiązaniem

Rozmowa o realiach terroru białoruskiego jest trudna dla kogoś, kto przez to przeszedł i nadal ma przyjaciół za kratami. Jest to traumatyczne doświadczenie, z którym każdy radzi sobie na swój sposób. Igor Bancer, białoruski więzień polityczny, który teraz mieszka w Polsce mówi, że z reżimem trzeba walczyć, ale nie przemocą.
Foto tytułowe
(Shutterstock)



Posłuchaj rozmowy z Igorem Bancerem:



Ostry terror na Białorusi, porównywany z terrorem stalinowskim, trwa co najmniej od czasu sfałszowanych wyborów prezydenckich w 2020 r. Słyszymy o nim zazwyczaj od prawników i organizacji, które pomagają ofiarom. Przez więzienia i łagry dotychczas przeszły i wciąż przechodzą dziesiątki tysięcy ludzi. Trzeba jednak pamiętać, że te opresyjne działania są wymierzone w konkretne osoby. Rozmawiam z Igorem Bancerem – białoruskim muzykiem, youtuberem, performerem i aktywistą pokrzywdzonym przez terror w Białorusi, który obecnie działa w Polsce między innymi na rzecz więźniów politycznych i ofiar terroru.
Pobierz magazyn ZA DARMO
Magazyn Nowa Europa Wschodnia Online
jest bezpłatny.

Zachęcamy do wsparcia nas na Patronite


W jaki sposób doszedłeś do punktu, w którym stwierdziłeś, że nie jest Ci po drodze z programem Łukaszenki i gotów jesteś zaryzykować, żeby mu się przeciwstawić?


Zacznę od sprostowania, bo nie jestem Białorusinem, tylko Polakiem z Białorusi, mam paszport Białorusi. Moja rodzina od pokoleń mieszkała na kresach wschodnich Rzeczypospolitej, na terenach zachodniej Białorusi. Natomiast odpowiadając na pytanie, to własny etos, korzenie, do których człowiek się przyznaje i się ich nie wstydzi, pomagają przejść przez życie. Dlatego gdyby nie moje polskie pochodzenie, to na pewno byłbym w innym miejscu w życiu. Muszę więc podziękować rodzicom za to, co mi dali. Urodziłem się w czasach ZSRR, ale mama nie pozwoliła temu pierwiastkowi polskiemu i pamięci pokoleń zaniknąć niezależnie od zalewu propagandy radzieckiej. W rezultacie zostałem wychowywany w Związku Radzieckim ze świadomością, że otoczka zewnętrzna, propaganda, czerwone sztandary to „postmodernizm”. Z kolei prawda jest tym, co rodzice mówią dziecku w domu.

Gdy komuna upadała w Polsce, a później rozpadał się Związek Radziecki, miałem dziesięć, jedenaście lat i już nie byłem małym dzieckiem. Pamiętam, że na fali tych przemian demokratycznych ludzie w Związku Radzieckim, także na terenie Białorusi, myśleli, że będzie dobrze, że Białoruś też się wyzwoli spod jarzma komunistycznego i spod jarzma imperium. Była nadzieja, że dołączymy do narodów europejskich nie tylko na papierze. Pamiętam totalny pluralizm w szkole. Mówić można było wszystko i cenzura nie istniała. Potem przyszedł rok 1994 i w wyborach na Białorusi wybrano Łukaszenkę, który dwa lata później zarządził referendum, którym zastąpił narodowe symbole białoruskie ponownie symbolami komunistycznej Białoruskiej Republiki Ludowej z ZSRR. Dodał też rosyjski jako język państwowy, co zmarginalizowało język białoruski i kulturę białoruską. Wtedy, w 1996 r., stało się dla mnie oczywistym, że w państwie jest źle.

Choć tak naprawdę widać to było już w 1995 r., kiedy w parlamencie białoruskim spałowano deputowanych z frakcji opozycyjnej Białoruski Front Ludowy. Mimo tego, że chronił ich immunitet, na rozkaz Łukaszenki do budynku parlamentu weszło białoruskie ZOMO i ich tam spałowało. Oczywiste było, że w państwie demokratycznym coś takiego nie może się zdarzyć.

Przełomowy dla mnie był rok 1996 czy 1997, gdy poznałem Andrzeja Poczobuta. On wtedy był jeszcze młodym, gniewnym, bardziej lewicowym aktywistą i ten fakt, w połączeniu z liberalnych wychowaniem i wyniesioną z domu pamięcią o polskich korzeniach, ugruntował przekonanie, że Białoruś jest częścią Europy nie tylko geograficznie. Dlatego poznanie Andrzeja Poczobuta było dla mnie punktem zwrotnym i nadal jestem z nim związany, co obecnie jest bardzo emocjonalne i trudne z powodu jego uwięzienia.


Czy uważasz, że o demokrację białoruską trzeba walczyć? Trzeba walczyć o Andrzeja Poczobuta?


Od roku 2020 aż po wojnę w Ukrainie w 2022 r. powtarzałem, że gdy mówimy o rewolucji na Białorusi, mówimy o rewolucji pokojowej. Wiem, że jest to eufemizm, bo dążymy do przekazania władzy, a układ okrągłego, kwadratowego czy jakiegokolwiek innego stołu nie jest dosłownym rozumieniem rewolucji, która zawsze ciągnie za sobą krew i terror ze strony państwa oraz bojówki czy partyzantkę ze strony drugiej. Dlatego gdy mówię o rewolucji, nie nawołuję do zabijania, tylko emocjonalnie wyrażam chęć zmiany władzy, która nie rozumie, że w XXI w. demokratyzacja jest koniecznością.

Uważam, że walka o Andrzeja jest słowem dobrym, bo walczyć można na różne sposoby. Nie mam na myśli tego, co powiedział szef białoruskiego KBG o planowanym rajdzie z Litwy na 120 autach terenowych z karabinami maszynowymi. Aż trudno sobie wyobrazić, że Łukaszenka opowiadał dwa lata temu z kamienną twarzą o planie takiego rajdu samochodami z karabinami maszynowymi jakby rodem z Mad Maxa. Ja nie mówię o odbijaniu Andrzeja siłą z więzienia, tylko o upominaniu się o ludzi takich jak Andrzej Poczobut, Maria Kalesnikawa czy Siergiej Cichanouski. Bardzo ważne jest przy tym, aby walczyć o każdego więźnia politycznego w Białorusi, ale oczywiście aresztowanie anonimowego człowieka za wpis w internecie i jego los nie przemówią do wyobraźni zwykłego Amerykanina, Anglika czy nawet Polaka. Dlatego tak ważne są te osobistości, do których można się odwoływać i pokazywać na ich przykładzie, jak źle się dzieje w państwie białoruskim. Podkreślę jeszcze raz, że nie zachęcam tutaj do czynów podpadających pod kodeks karny.

Nie chodzi o przemoc – chodzi o upominanie się i staranie się o doprowadzenie do uwolnienia ludzi, którzy są więźniami tego okrutnego systemu. Oczywiście znowu jest to ogólnik, który dla każdego znaczy co innego, natomiast Ty znasz to od środka. Co z Twojej perspektywy oznacza „okrutne białoruskie więzienie”?

Wiosną w 2021 r. w grodzieńskim więzieniu o najostrzejszym rygorze ogłosiłem suchy strajk głodowy. Powiedziałem o tym jedynej sensownej osobie z personelu więzienia – majorowi, który jest psychologiem i de facto drugą osobą w więzieniu. To jest więzienie dla patorecydywy, no i oczywiście dla politycznych. Poprosiłem, żeby przekazał kierownikowi więzienia, że to jest głodówka polityczna i zostanę wywieziony nogami do przodu. Powiedziałem, że jak opadnę z sił, to albo mnie wypuścicie, albo wywieziecie nogami do przodu, bo umrę, zanim karetka przebije się przez korki, a wy sprawdzicie personel. On się tylko zaśmiał, mówiąc, że mnie uratują. W ubiegłym roku, 11 lipca 2023 r., w więzieniu grodzieńskim, w tym samym miejscu, zmarł znany artysta i performer Aleś Puszkin. Tam nie ma oddziału szpitalnego, tylko nieduża cela cała wyłożona kafelkami i dlatego nazywana jest szpitalną, ale tam nie ma możliwości udzielenia pomocy.

Tak, ludzie są poniewierani w więzieniach na Białorusi, ale na początku porównałeś reżim Łukaszenki ze stalinowskim. Hiperbola jest zabiegiem literackim i wolałbym używać bardziej stonowanych sformułowań, ponieważ terror stalinowski miał rozmach, a tutaj gnębią jedną osobę, Alesia Puszkina, za to, że pozwolił sobie powtórzyć swój najbardziej znany performance. Gnębią Andrzeja Poczobuta za to, że nie chce podpisać podania o ułaskawienie do Alaksandra Łukaszenki. Gnębią Marię Kalesnikawą za to, że potrafi się uśmiechać mimo tego, że trzymają ją w odosobnieniu, a jak wychodzi na zewnątrz, to innym więźniom każą się chować, żeby nikt jej nie zobaczył. To jest małostkowe, a Stalin miał rozmach. Tak naprawdę jego spadkobiercą jest Putin, który też ma rozmach. Chciał sobie dziad z botoksem zaorać Ukrainę, to to zrobił. Terror na Białorusi nie ma tej skali.


Dobrze, to Łukaszenka nadal jest szefem kołchozu i jego skala jest mniejsza. Natomiast jeżeli człowiek zderza się z tą ścianą, to jest ona wystarczająco duża, żeby zrobić mu krzywdę. Ludzie umierają prywatnie i pojedynczo. To jest bardzo osobiste przeżycie i w związku z tym jak można to przetrwać?


W 2020 r., gdy w Grodnie trwały protesty, część moich kolegów aresztowano już 9 sierpnia. Ja się ukryłem przed policją, bo wiedziałem, że jak mnie aresztują, to zrobią ze mnie lidera protestu w Grodnie. Aresztowali mnie 10 sierpnia, ale już wtedy, między innymi dzięki Marii Kalesnikawej, na ulice zaczęły wychodzić pokojowe marsze kobiet ubranych na biało. Dlatego wypuszczono mnie 13 sierpnia, choć dostałem dziesięć dni aresztu. Wcześniej już byłem bity w więzieniu grodzieńskim, gdzie próbowano zrobić ze mnie lidera protestów. Pomogło mi to, że miałem już wtedy sprawę administracyjną i zgłosiłem chęć posiadania adwokata, a moja małżonka podpisała z nim umowę. Gdybym tego nie zrobił, to po prostu bym teraz z tobą nie rozmawiał. Pierwszy raz mówię o tym publicznie, ale bili mnie wtedy, żeby zrobić ze mnie zrobić lidera protestów antyłukaszenkowskich w Grodnie. Mówiłem, że jestem muzykiem, influencerem, celebrytą, ale nie mówiłem nigdy, że trzeba zabijać policjantów. Wtedy już mieli taką narrację, że szły bojówki uzbrojone w pręty i noże, żeby zabijać policjantów. Leżę tam, przepraszam za naturalizm, we własnej urynie, bo tak mnie bili, że pęcherz mi puścił, i tłumaczę, że ja do niczego takiego nie namawiałem. Powtarzam, żeby sprawdzili, że jest już przeciwko mnie sprawa administracyjna, a ja jestem pokojowym demonstrantem. Wtedy skończyło się bicie, a jeden z tajniaków wyszedł na 15 minut. Jak wrócił, powiedział, że muszę mieć plecy u władz i dlatego zaraz znowu wrzucą mnie do celi. Odpowiedziałem, że gdybym miał plecy, to by mnie tu nie było, ale to mnie uratowało.

Wesprzyj nas na PATRONITE


13 sierpnia 2020 r. zostałem wypuszczony na fali kobiecych protestów przeciwko przemocy. Trzeba pamiętać, że już 10 sierpnia zabito Szutowa w Brześciu, a 11 w Mińsku zabito Tarajkowskiego. Kobiety wyszły na ulice pokojowo, z kwiatami, jak w Ameryce Łacińskiej, żeby powiedzieć „stop przemocy”. 16 sierpnia 2020 r. na terenie całego kraju odbyły się największe wiece pokojowe w najnowszej historii Białorusi. Według ocen oficjalnych w Mińsku było 250 000 osób, a według moich towarzyszy – ponad milion. Nawet w Grodnie, które liczy sobie 330 000 mieszkańców, niektórzy moi koledzy i koleżanki pisali o 100 000. Potem zgodziliśmy się na liczbę 70 000, ale ja uważam, że było 35 000 – 40 000, co i tak jest bardzo dużo jak na takie miasto. W każdym dużym mieście, w każdej miejscowości odbyły się protesty. Nawet w małych miasteczkach wychodziło po kilkadziesiąt osób, choć już wtedy trwały represje. Mimo to wieczorem decydenci wezwali do rozejścia się do domów. Nie wiem, kto podjął taką decyzję ani dlaczego. Mam nadzieję, że kiedyś historycy się dowiedzą i osądzą. To była noc z niedzieli na poniedziałek i jestem pewien, że gdybyśmy zostali i przeczekali do rana, to obudzilibyśmy się w nowym kraju.

Natomiast wieczorem, gdy te setki tysięcy, miliony ludzi w całym kraju zaczęły rozchodzić się po domach, zebrałem naszą ekipę w Grodnie i powiedziałem, że dzisiaj nasza pokojowa rewolucja właśnie przegrała dzięki „liderom”. Powiedziałem, że każdy musi być gotowy na emigrację wewnętrzną, ale też na wyjazd z kraju, jeśli ma jakieś problemy z władzami i nie chce iść do więzienia. Poprosiłem, żeby zrobili wszystko, co mogą, żeby władze się do nich nie dobrały, albo żeby udali się na emigrację, jeśli boją się więzienia. Było nas wtedy tam ze 20, może 30 osób. Młodzi ludzie patrzyli na mnie z niedowierzaniem po tym, jaki kilka godzin wcześniej przeżyli uniesienie, bo myśleli, że wygrali z reżimem, bo przecież ludzi wypuszczono z więzień, odbyły się wiece pokojowe, a ten tu mówi, że zaczną się represje.

W rezultacie mamy rok 2024 i represje nie ustają od czterech lat. Niektórzy z moich kolegów świadomie poszli do więzienia, jak znany dziennikarz Paweł Możejko czy Andrzej Poczobut. Wielu jest na emigracji wewnętrznej. Zostali na Białorusi, wiedząc, że w każdej chwili mogą zostać aresztowani.

Ja wybrałem emigrację, bo mam zarzuty karne, więc gdybym został, poszedłbym do więzienia i nie wiem, czy bym to przeżył. To jest bardzo trudny temat i każdy sam odpowiada za swoje wybory. Myślę, że w przyszłości dobrą odpowiedzią będzie lustracja, która odpowie, kto w dobie największego kryzysu pozostał człowiekiem i zachował resztki człowieczeństwa.


Czy jest jakakolwiek możliwość realnego wsparcia i pomocy ludziom represjonowanym? Na przykład Ihar Melnikau, jeden z autorów publikowanych tutaj artykułów, został skazany na cztery lata więzienia. Pisał i publikował teksty czysto historyczne o wspólnej przeszłości polsko-białoruskiej, a nie o polityce.


Na Białorusi zajmował się rekonstrukcją historyczną i nawet grał w klipie zespołu jednego z moich kolegów. Ważne jest, że zajmował się działalnością naukową, która do roku 2020 była legalna. Nawet teraz jest legalna, tyle że teraz odkręcają kota ogonem i rezultatem jest jakiś surrealizm. Znam go jako jednego z najlepszych i najbardziej rzetelnych historyków, który pisał w sposób maksymalnie neutralny i wyważony, bez ocen. Brak mi słów po prostu.


Czy można jakoś pomóc ludziom takim jak Ihar?


Większość z moich kolegów i koleżanek, więźniów politycznych, pewnie się ze mną nie zgodzi, ale ja uważam, że taką metodą są sankcje. Nie jest to metoda widoczna i jest rozłożona w czasie, ale przykład Związku Radzieckiego pokazuje, że sankcje działają. Świat jest teraz zdywersyfikowany, metoda jest trudna, bo reżim zawsze coś tam sobie znajdzie, ale ostatni przykład wymiany rosyjskich więźniów politycznych pokazuje, że to działa. Ilia Jaszyn, jeden ze znanych uwolnionych opozycjonistów rosyjskich, powiedział na spotkaniu w Wilnie, że według niego Łukaszenka teraz wypuszcza ludzi, ponieważ w zamian za to dostaje części zamienne do swojego samolotu, a nie może ich kupić na wolnym rynku z powodu sankcji. Białorusi oczekują efektu tu i teraz, ale taki efekt można osiągnąć tylko czołgami, a my nie chcemy trzeciej wojny światowej.

Białorusini z traumami po więzieniu, zatrzymaniu czy pobiciu oczekują efektu i skarżą się na to, że politycy tylko gadają. Ale reżimu nie zmienia się pstryknięciem palcami, co pokazuje też historia Polski. Ważne są zatem akcje Amnesty International. Trzeba też rozmawiać i przyciągać uwagę jak najszerszych grup osób na całym świecie i stosować sankcje, które działają, choć pozornie są nieskuteczne.


A na poziomie indywidualnym jest szansa dotarcia chociażby ze słowem do ludzi uwięzionych, czy izolacja jest tak kompletna, że oni dopóki nie wyjdą z więzienia, nie będą wiedzieli, że ktoś o nich zabiegał?


Najbardziej znani więźniowie polityczni celowo utrzymywani są w totalnej izolacji. To jest bardzo ciężkie psychicznie. Pamiętam, jak sam siedziałem przez pięć miesięcy. Znanych jest kilkunastu, może kilkudziesięciu więźniów, ale tak naprawdę nie wiemy, ilu ludzi siedzi z artykułów politycznych. Setki? Tysiące? Łukaszenka oczywiście mówi, że nie ma więźniów politycznych, a wszyscy siedzą na podstawie kodeksu karnego. Natomiast rozmawiam z ludźmi, którzy emigrują po wyjściu z więzienia, i oni mówią, że system nie jest szczelny, a informacja dociera. Dlatego trzeba pisać listy i przekazywać je przez znajomych czy organizacje, które tym się zajmują. Jak ja siedziałem w więzieniu, to jeszcze takie kartki, a nawet listy, dostawałem. Teraz jest trudniej, ale warto o tym mówić i warto pisać. Nawet jeśli ktoś anonimowy z Ameryki czy Europy napisze list do Andrzeja Poczobuta i ten list utknie na poziomie KGB, to zostanie w aktach sprawy. Historycy może kiedyś to docenią, a może klawisz przy okazji szepnie Andrzejowi, że kolejna paczka listów poszła do kosza, i to już będzie wsparcie.
Igor Ramanowicz Bancer – białoruski muzyk, dziennikarz i działacz społeczny narodowości polskiej, były redaktor naczelny Głosu znad Niemna na uchodźstwie, były rzecznik Związku Polaków na Białorusi, więzień polityczny i więzień sumienia.
Zachęcam do pisania, ale też do tego, żeby Białorusią się interesować, nawet googlować to, co się na Białorusi dzieje. Przecież jesteśmy sąsiadami, a reżim na Białorusi kiedyś się skończy i znowu będziemy żyli pokojowo jako najlepsi sąsiedzi. Żywie Biełaruś! Sława Ukrainie! Putin chujło!

Projekt "Wspieramy Białoruskie Przebudzenie'24" został dofinansowany przez Fundację Solidarności Międzynarodowej w ramach polskiej współpracy rozwojowej Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP kwotą 230 000 zł.

Publikacja wyraża wyłącznie poglądy autora i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.