Nasza strona używa ciasteczek do zapamiętania Twoich preferencji oraz do celów statystycznych. Korzystanie z naszego serwisu oznacza zgodę na ciasteczka i regulamin.
Pokaż więcej informacji »
Drogi czytelniku!
Zanim klikniesz „przejdź do serwisu” prosimy, żebyś zapoznał się z niniejszą informacją dotyczącą Twoich danych osobowych.
Klikając „przejdź do serwisu” lub zamykając okno przez kliknięcie w znaczek X, udzielasz zgody na przetwarzanie danych osobowych dotyczących Twojej aktywności w Internecie (np. identyfikatory urządzenia, adres IP) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów w celu dostosowania dostarczanych treści.
Portal Nowa Europa Wschodnia nie gromadzi danych osobowych innych za wyjątkiem adresu e-mail koniecznego do ewentualnego zalogowania się przy zakupie treści płatnych. Równocześnie dane dotyczące Twojej aktywności w Internecie wykorzystywane są do pomiaru wydajności Portalu z myślą o jego rozwoju.
Zgoda jest dobrowolna i możesz jej odmówić. Udzieloną zgodę możesz wycofać. Możesz żądać dostępu do Twoich danych osobowych, ich sprostowania, usunięcia, ograniczenia przetwarzania, przeniesienia danych, wyrazić sprzeciw wobec ich przetwarzania i wnieść skargę do Prezesa U.O.D.O.
Korzystanie z Portalu bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza też zgodę na umieszczanie znaczników internetowych (cookies, itp.) na Twoich urządzeniach i odczytywanie ich (przechowywanie informacji na urządzeniu lub dostęp do nich) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów. Zgody tej możesz odmówić lub ją ograniczyć poprzez zmianę ustawień przeglądarki.
Międzymorze / 02.08.2024
Natalia Rusiecka
Drogi, ludzie i drzewa... Mińsk w oczach dziecka był labiryntem ulic
Od dziecka zachwycały mnie białoruskie miasteczka. Przede wszystkim swoją przestrzenią, inną niż ta, do której byłam przyzwyczajona. W dzieciństwie Mińsk był dla mnie (i nic się w tej kwestii nie zmieniło) labiryntem ulic z natłokiem budynków mieszkalnych, sklepów. Wioska, w której mieszkali dziadkowie, gdzie spędzałam prawie wszystkie weekendy i wakacje, miała dwie uliczki, przecinające się na krzyż. Na głównej stały: nasza chata, szkoła, sklep, biblioteka oraz budynek sielskiej rady. Od skrzyżowania jeden koniec biegł w stronę lasu, drugi – do sąsiedniej wioski.
(Shutterstock)
Posłuchaj słowa wstępnego trzeciego wydania magazynu online!
Natomiast miasteczka, zwłaszcza na zachodzie oraz północnym zachodzie Białorusi, zawsze miały rynek, stały na nim kościół i cerkiew, od rynku biegły ulice z domkami. Budynki kościoła i cerkwi zdawały się przytrzymywać niebo, które w Mińsku zakrywały blokowiska. Na wsi niebo leżało na drzewach i chatach. Na wschodzie kraju często brakowało mi tych niezwykłych budynków, ale układ był taki sam: rynek, sklepy, szkoła, park, a niekiedy nawet karczma. W miasteczkach można było też zobaczyć pałace lub zamki (przynajmniej ich ruiny) i to nadawało im wręcz bajecznego charakteru: myślałam, że kiedyś mieszkały w nich księżniczki.
Drogi moich wędrówek po Białorusi prowadziły przez Zasław, Raków, Wołożyn, Szczuczyn, Lidę, Nowogródek, Czerwień, Berezynę, Kliczew. Na mapie dziecięcych podróży zapisały się również Śmiłowicze, które mijaliśmy po drodze do dziadków, a także: Mińsk, Czerwień (dawny Ihumeń) i wioska Wajniława. Do Śmiłowicz jeździło się po walonki. Utworzony około stu lat temu zakład produkuje to niezwykłe obuwie do dziś. Ale moje pierwsze walonki były robione ręcznie: szarobrązowe, mięciutkie, ciepłe i lekkie – pamiętam, jak się nimi cieszyłam. Moja dziecięca wyobraźnia rysowała portret dobrego czarodzieja, który wyczarował je dla mnie, bo te sprzedawane w sklepie były czarne, twarde i niewygodne.
Przed Śmiłowiczami drogę przecinała Wołma. Dopiero w szkole zrozumiałam, że to nie ta rzeka, o której śpiewano w piosence: „tieczot rieka Wołga...”. W starszych klasach poznałam prawdziwą historię miasteczka: jak się okazało, mieszkali tu kiedyś Ogińscy, Moniuszkowie, Wańkowiczowie. Postacie książąt z bajki, stworzone przez moją dziecięcą wyobraźnię, stawały się częścią historii, otrzymywały imiona i nazwiska realnych osób, które mieszkały tu, na naszej ziemi, budowały te pałace i zamki, rozwijały miejscową kulturę: uprawiały muzykę, malarstwo, literaturę. Zobaczyłam wtedy swoją małą ojczyznę w innym świetle, jej historia stopniowo łączyła się w mojej głowie z historią Europy.
Ta miłość do miasteczek pozostała ze mną na zawsze. Nawet kiedy los pchnął mnie dalej, na Zachód, zawsze z wielką przyjemnością zwiedzałam niewielkie miejscowości w Polsce, na Słowacji, w Austrii.
W październiku 2019 roku miałam przyjemność uczestniczyć w Międzynarodowym Kongresie Tłumaczy Gombrowicza. Uczestnicy zwiedzali miejsca gombrowiczowskie, między innymi francuskie miasteczko Vence nieopodal Nicei, w którym Witold Gombrowicz spędził ostatnie lata życia. W lipcu 1939 roku Gombrowicz wypłynął statkiem „Chrobry” do Argentyny i nigdy już nie wrócił do Polski.
Vence leży na Lazurowym Wybrzeżu, u stóp Alp. Te malownicze okolice Nicei od końca XIX wieku zaczęły się cieszyć niezwykłą popularnością wśród artystów i pisarzy, jedni przyjeżdżali na krótko, inni spędzali tam nieco więcej czasu. Tu mieszkali i tworzyli między innymi Henri Matisse, Pablo Picasso, Marc Chagall.
Miasteczko przywitało nas letnim, ulewnym deszczem, ale już na drugi dzień było słonecznie i dość ciepło, jak na połowę października. Udałam się na spacer. Stare Miasto z jego brukowanymi uliczkami, kamienicami z białego kamienia lśniły skąpane w deszczu i były tak czyste, że chciało się iść boso. Ulice były zbyt wąskie, żeby mógł nimi przejechać samochód, więc prawie ich tu nie było. Nie było też drzew, chyba że w dużych donicach, dlatego miałam wrażenie, że chodzę nie ulicami miasta, ale korytarzami ogromnego pałacu. Od czasu do czasu, idąc takim korytarzem, można było wyjść na dziedziniec: mały plac z fontanną, kościółkiem lub wieżyczką. Takie małe miejscowości, otoczone potężnymi murami obronnymi, nie bez powodu nazywano „orlimi gniazdami”: ukryte w górach, zasłonięte przed wiatrem i nieprzyjacielem miasteczko fascynuje i zachwyca przytulnością. Tu wszystko jest wręcz miniaturowe, jak w gniazdku. Nawet Katedra Matki Bożej jest niewiarygodnie malutka. Mimo że znajduje się na głównym placu – Place Georges Clémenceau – mogłabym jej nie zauważyć, gdyby nie jaskrawo żółty kolor fasady i umieszczona na niej pozłacana figurka Matki Bożej, odbijająca promienie niskiego, jesiennego słońca. Kościół został zbudowany w miejscu dawnej świątyni Marsa z IV wieku. O czasach starożytnego Rzymu przypominają wyryte w kamieniu napisy na pilastrach budynku. Wygląd zewnętrzny kościoła pozostał niezmieniony od XII wieku, natomiast wnętrza były odnawiane. W baptysterium katedry w 1979 roku pojawiła się mozaika autorstwa Chagalla, która przedstawia biblijną historię o tym, jak w trzcinach nad brzegiem Nilu córka faraona znalazła kosz z małym Mojżeszem, przyszłym prorokiem.
Idąc uliczkami Vence, myślałam o tym, jak w pierwszej połowie XX wieku docierali tu emigranci z ziem dzisiejszej Białorusi. Urodzony w Łoźnie, Marc Chagall dorastał w Witebsku, pobierał naukę w Petersburgu i Paryżu, zaraz po rewolucji 1917 roku założył Akademię Sztuk Pięknych w Witebsku, ale wkrótce musiał opuścić Białoruś na zawsze. Otrzymał obywatelstwo francuskie, II wojnę światową przeczekał w Ameryce, powrócił do Francji i zamieszkał w Saint-Paul-de-Vence.
W zamyśleniu przeszłam przez bramę i nieoczekiwanie natrafiłam na dość duże drzewo. To był jesion, który rósł na placu swojego imienia – Place du Frêne. Legenda mówi, że posadził go król Franciszek w 1538 roku. Zastanawiałam się, czy to jest ten sam okaz, który pamięta króla Franciszka. Kiedy zauważyłam pod drzewem jakiś plakat, postanowiłam podejść bliżej. Na plakacie widniała reprodukcja obrazu przedstawiającego właśnie ten jesion. Uważnie przeczytałam metryczkę: Chaim Soutine, „Drzewo w Vence”, 1929. Kolejny emigrant – tym razem ze Śmiłowicz!
Pierwsze wzmianki o Śmiłowiczach pochodzą z 1582 roku (kiedy jesion królewski w Vence miał ponad czterdzieści lat) i już wtedy osada miała charakter wieloetniczny, za sprawą osiedlających się tam Tatarów. W 1736 roku zaczęli przybywać tu Żydzi, uzyskując przywilej z rąk Krzysztofa Zawiszy. Tak niebo nad Śmiłowiczami trzymały kiedyś cerkiew, kościół, meczet i synagoga.
Chaim Soutine urodził się w Śmiłowiczach w 1893 roku w rodzinie krawca i był dziesiątym z jedenaściorga dzieci. Nikt wtedy nie mógł wiedzieć, że przyszedł na świat wielki malarz francuski. Chaim wyjechał z rodzinnego miasteczka najpierw do Mińska, gdzie pobierał lekcje rysunku u Jankiela Krugera, potem uczył się w szkole Iwana Trutniewa w Wilnie, a stamtąd udał się do Paryża, gdzie dołączył do twórczego środowiska w La Ruche i spotkał się ze swoimi rodakami z Witebska – Chagallem i Ossipem Zadkinem. Wszyscy zostali sławnymi artystami. Żaden z nich nie wrócił do domu.
Na początku XX wieku nastąpił wzrost emigracji zarobkowej. Troje z rodzeństwa Soutine’a wyjechało do USA. Ludzie w poszukiwaniu lepszego życia opuszczali swoje domy. Niewykluczone, że chcieli wrócić, zaś tragiczne wydarzenia XX wieku na zawsze zmieniły kulturowy, etniczny oraz religijny krajobraz Białorusi. Rewolucja, wojna domowa, dwie wojny światowe, czerwony terror, represje stalinowskie – wszystko to spowodowało nieodwracalne straty.
14 października 1941 roku zostało zlikwidowane getto w Śmiłowiczach, w miejscu stracenia Żydów stoi dzisiaj pomnik informujący o śmierci 2 tysięcy „obywateli radzieckich”. Rodzice Chaima Soutine’a zmarli przed wojną, zostali pochowani na miejscowym kirkucie (według informacji umieszczonych na stronie muzeum Soutine’a w Śmiłowiczach ich grobów nie udało się odnaleźć). Część rodziny zdążyła się ewakuować przed nadejściem wojsk nazistowskich, dzięki czujności szwagra Soutine’a – Szoloma Cukiermana.
Po wojnie w Śmiłowiczach mieszkało niewielu Żydów, większość z nich pracowała jako nauczyciele w szkole, ale byli też krawcy, grabarze, szewcy. Latem do naszej wioski przyjeżdżał Feba, który sprzedawał różne artykuły gospodarstwa domowego. To on namówił moją babcię na zakup maszyny do szycia, babcia opanowała umiejętność szycia i przekazała ją swoim trzem córkom oraz mnie.
Wracam do Vence i uświadamiam sobie, jak bardzo upływ czasu jest tu widoczny. Zmienia oblicze miasta, niespostrzeżenie wplatając historie różnych narodów w swoją własną. Rzymskie fundamenty świątyni, starożytny bruk, katedra z mozaiką Marca Chagalla, królewski jesion i obraz Soutine’a obok, zamek w Villeneuve z XVII wieku, kapliczka różańcowa Henriego Matisse’a, Place Godeau z kolumną Marsa, willa Alexandrine, w której mieszkał Witold Gombrowicz.
Jak wyglądają dzisiaj Śmiłowicze? Czy coś przypomina o sławnej przeszłości miasteczka? Czy przetrwało coś z tych dawnych czasów? Większość zabytków została utracona na zawsze: kościół barokowy i budynki klasztorne z XVIII wieku ocalały jedynie na rysunku Napoleona Ordy. Wnętrza synagogi można zobaczyć na jednym ze zdjęć, po XIX-wiecznej cerkwi i synagodze nie pozostało śladu. Podczas II wojny światowej zniszczono wiele budynków mieszkalnych, w tym dom siostry Soutine’a, w którym znajdowały się prace malarza: według wspomnień siostrzenicy Soutine’a były to portrety jego sióstr, Etel i Mery, a także portret nieznanego mężczyzny. Los tych prac nie jest znany.
W Śmiłowiczach zachował się częściowo park i pałace: stary – budowę którego rozpoczął jeszcze Stanisław Moniuszko, i nowy – dobudowany przez Leona Wańkowicza, męża Pauliny Moniuszki, ostatniego ordynata majątku. Dziś w nowym pałacu mieści się Szkoła Rolnicza, stary znajduje się w opłakanym stanie. W latach świetności budynki były otoczone wspaniałym parkiem, jeszcze dziś można tu spotkać modrzewie, białą morwę, czarne świerki, jodłę niebieską i syberyjską.
Malowniczy park swoją niezwykłą dla tego regionu roślinnością (mówią, że przed rewolucją rosły tu nawet palmy!) i pięknem budynków pałacowych, połączonych szklarnią, mógł zachwycać Chaima Soutine’a tak samo, jak jesion w Vence czy drzewa w innych zakątkach Francji, które malarz chętnie przenosił na płótna. Może wspominał wtedy wierzbę na brzegu Wołmy, pod którą siadywał i rysował jako mały chłopiec. Malarz nigdy nie wrócił do Śmiłowicz, a nawet nie zawsze się do nich przyznawał (wstydził się czy nie chciał tłumaczyć?). Mówił, że pochodzi z Wilna, nie zostawił też wspomnień o swoim dzieciństwie spędzonym w małym białoruskim miasteczku. Na szczęście po latach do miasteczka wróciła pamięć o sławnym malarzu i w 2008 roku przy wsparciu UNESCO w Śmiłowiczach została otwarta placówka muzealna: Przestrzeń Chaima Soutine’a.
Prawie sto lat po tym, jak Soutine wyjechał do Francji, jego prace po raz pierwszy trafiły na Białoruś. W 2011 roku prezes Biełhazprambanku, Wiktar Babaryka, zainicjował zakup obrazu „Les grands pres a Chartres, au vіaduc” („Wielkie łąki w Chartres przy wiadukcie”). Dwa lata później bank przywrócił Białorusinom jeszcze jedną pracę Soutine’a – „Ewę”, która nieoczekiwanie odegrała ważną rolę w historii współczesnej Białorusi, stając się symbolem oporu.
W 2020 roku Wiktar Babaryka został kandydatem na prezydenta, jego kandydaturę aktywnie poparli ludzie kultury. Niestety, 18 czerwca 2020 został zatrzymany, a wraz z nim „Ewa” – w związku z prowadzonym śledztwem obrazy z Galerii Biełhazprambanku zostały dołączone do sprawy. Wieść o areszcie „Ewy” szybko się rozeszła. Na Facebooku Białorusini ustawiali „Ewę” jako zdjęcie profilowe, w sieci zaczął krążyć hasztag #EVAlucja, za granicą organizowano akcje FreeEva. Zatrzymanie „Ewy” przeżywano tak, jakby była żywą osobą, uczestniczką protestów. Pojawiły się memy z „Ewą”, o „Ewie” zaczęto pisać wiersze, portret „Ewy” pojawił się na koszulkach, torbach, kubkach. Zewsząd patrzyła na Białorusinów, skupiona, z zamkniętymi ustami i rękami skrzyżowanymi na piersiach, całym swoim wyglądem mówiła: wygramy! „Ewa” Soutine’a odzyskała wolność, podczas gdy machina represji wobec ludzi dopiero się rozkręcała. Tysiące Białorusinów pozostają w więzieniu do dziś.
Wiktar Babaryka 6 lipca 2021 roku został skazany na 14 lat pozbawienia wolności i skierowany do kolonii karnej o zaostrzonym rygorze. Od dłuższego czasu nie ma z nim kontaktu. Jego syn, Eduard, przez trzy lata był przetrzymywany w areszcie, a w 2023 roku został skazany na 8 lat więzienia.
Natalia Rusiecka - slawistka, białorutenistka, poetka, tłumaczka. Adiunkt w Katedrze Literaturoznawstwa Słowiańskiego na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Tłumaczy literaturę polską i ukraińską na język białoruski oraz rosyjski, a także literaturę białoruską na język polski. Autorka tomików poezji Dva biassońni (2004) i Kaštany ŭ kiešniach (2015). Przekłady literackie były publikowane w wydaniach książkowych oraz na łamach periodyków w Białorusi i Polsce.
Ludzie i drzewa mają różne losy. W dalekim Vence na placu własnego imienia stoi ogromny jesion. Sam, jak król, trochę obojętnie patrzy dookoła. Przeżywa swoje długie życie w tym samym miejscu, w którym został posadzony. Chaim Soutine wyjechał z rodzinnego miasteczka, przemierzył całą Europę. Na południu Francji zachwycił się pięknem potężnego drzewa i stworzył jego portret. Inny portret zawędrował na Białoruś: „Ewa” uczestniczyła w dziejach kraju, skąd pochodził jej autor, trafiła za kraty i odzyskała wolność. Nie wszyscy Białorusini, którzy trafili do zakładów karnych tylko za to, że chcieli jak najlepiej dla swojej ojczyzny, wyjdą na wolność. W więzieniu zmarł 57-letni artysta, malarz, performer, Aleś Puszkin. Są też inne ofiary nieustających represji.
Ci, którzy zdążyli uciec, setki tysięcy Białorusinów, zdolnych, kreatywnych, szukają bezpiecznego miejsca, gdzie można uwić gniazdo i wychować dzieci. Gdzie można będzie się rozwijać i tworzyć. Rysować drzewa – w Vence, Chartres, Warszawie, Wilnie, Berlinie.
Czy kiedykolwiek powrócą do domu?
Projekt "Wspieramy Białoruskie Przebudzenie'24" został dofinansowany przez Fundację Solidarności Międzynarodowej w ramach polskiej współpracy rozwojowej Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP kwotą 230 000 zł.
Publikacja wyraża wyłącznie poglądy autora i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.