Nasza strona używa ciasteczek do zapamiętania Twoich preferencji oraz do celów statystycznych. Korzystanie z naszego serwisu oznacza zgodę na ciasteczka i regulamin.
Pokaż więcej informacji »
Drogi czytelniku!
Zanim klikniesz „przejdź do serwisu” prosimy, żebyś zapoznał się z niniejszą informacją dotyczącą Twoich danych osobowych.
Klikając „przejdź do serwisu” lub zamykając okno przez kliknięcie w znaczek X, udzielasz zgody na przetwarzanie danych osobowych dotyczących Twojej aktywności w Internecie (np. identyfikatory urządzenia, adres IP) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów w celu dostosowania dostarczanych treści.
Portal Nowa Europa Wschodnia nie gromadzi danych osobowych innych za wyjątkiem adresu e-mail koniecznego do ewentualnego zalogowania się przy zakupie treści płatnych. Równocześnie dane dotyczące Twojej aktywności w Internecie wykorzystywane są do pomiaru wydajności Portalu z myślą o jego rozwoju.
Zgoda jest dobrowolna i możesz jej odmówić. Udzieloną zgodę możesz wycofać. Możesz żądać dostępu do Twoich danych osobowych, ich sprostowania, usunięcia, ograniczenia przetwarzania, przeniesienia danych, wyrazić sprzeciw wobec ich przetwarzania i wnieść skargę do Prezesa U.O.D.O.
Korzystanie z Portalu bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza też zgodę na umieszczanie znaczników internetowych (cookies, itp.) na Twoich urządzeniach i odczytywanie ich (przechowywanie informacji na urządzeniu lub dostęp do nich) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów. Zgody tej możesz odmówić lub ją ograniczyć poprzez zmianę ustawień przeglądarki.
Międzymorze / 08.11.2024
Lusine Charatian
Istnieją dwa rodzaje strachu: strach przed życiem i strach przed śmiercią
„Istnieją dwa rodzaje strachu: strach przed życiem i strach przed śmiercią. Oba uniemożliwiają życie”. Lilit napisała ten post na Facebooku, po czym wzięła głęboki oddech. Koniec, kropka. Siebie uwolniła od balastu myśli, ją wypuściła na wolność.
(Shutterstock)
Posłuchaj słowa wstępnego trzeciego wydania magazynu online!
Morze
To było w zeszłym roku, kiedy zamieściła na Facebooku zdjęcia z Nowego Jorku i opatrzyła je komentarzem: „big cities kill your fears…”. Duże miasta zabijają twój strach. Stambuł też jest dużym miastem. Jeszcze zanim pierwszy raz pojechała do Stambułu, miała sen, bez początku i bez końca. Błąkała się po jakimś historycznym mieście. Otaczały ją grube stare mury, ciągle szła wzdłuż nich. Wiedziała, że za murami jest morze, ale nie udało jej się dotrzeć na brzeg, zgubiła się i została w wąskich uliczkach miasta. Kiedy w Stambule jedli ryby na moście Galata nad Bosforem, zdała sobie sprawę, że sen się ziścił, zaczęła więc szukać klucza do ślepego zaułka w wąskich uliczkach Taksim.
Siedząc teraz w hotelu, przed laptopem, liczyła polubienia posta na Facebooku i czekała na komentarze, aby kontynuować dyskusję. Znowu rozmyślała o minionym dniu. Mimo wielu wizyt w Stambule nigdy wcześniej nie była w łaźni tureckiej. Brzydziła się. W domu mówili, że jest kopią cioci ze strony mamy. Niezamężna siedemdziesięciolatka ze względu na samotne bezmęskie życie, a może z innych, nieznanych krewnym powodów, przejawiała awersję do wszystkiego. Nie to, że była purytanką, po prostu czuła odrazę do ludzi z ich zarazkami. Kiedy odwiedzały tę ciotkę, nie pozwalała im usiąść na kanapie, dopóki nie rozłożyła na niej gazety. Kładła też zawsze gazetę na krześle, zanim podsunęła je gościowi.
Kiedyś poważnie zachorowała i trafiła pod opiekę młodszej siostry, bez swoich rzeczy։ pościeli, naczyń. Młodsza siostra mieszkała na wsi, nie miała w domu toalety, jedynie wychodek na podwórzu. Siłą prowadzali tam ciotkę. Przy obiedzie zawsze pytała, czy naczynia są dobrze umyte, czy nikt ich nie dotykał. Trwało to około miesiąca. Gdy wyzdrowiała i wróciła do domu, jej siostra powiedziała szczerze: „Byłam tak zmęczona twoim charakterem, że za każdym razem plułam ci do miski, zanim nalałam zupę”. Z tą wiedzą biedna ciocia nie pożyła długo.
Krewni stale porównywali niepokojąco brzydliwą Lilit do ciotki. Już w dzieciństwie nikomu nie pozwalała dotykać swojego łóżka, nawet jeśli kładła się w ubraniu w pościel niezmienianą od miesiąca. Nie napiła się z cudzej szklanki, przed jedzeniem milion razy sprawdzała, czy łyżka i talerz są czyste. Zarówno strach, jak i cała reszta dziwactw narastały z wiekiem.
Lusine Charatian – ormiańska pisarka antropolożka, badaczka, poruszająca temat ludobójstwa Ormian, a także problemy tożsamości kobiet we współczesnym świecie. Tytuł oryginalny opowiadania: "Cowy" z książki "Anmoruki pakughi" ("Morze", "Ślepy zaułek niezapominajki") Ծովը Անմոռուկի փակուղի. Książka ukaże się nakładem Wydawnictwa Pogranicze w 2025 roku.
W niektórych scenach filmu Aviator, z DiCaprio w roli głównej, zobaczyła siebie: za nic nie otworzyłaby dłonią drzwi do publicznej toalety, po milionach umyć wciąż czułaby się brudna. Wraz z rosnącymi dziwactwami, wiedzą i doświadczeniem życiowym pojawiły się lęki. Oczywiście strach przed śmiercią wykiełkował po pierwszym odejściu bliskiej osoby. Początkowo Lilit bała się zapalenia opon mózgowo-rdzeniowych i doszukiwała się u siebie jego objawów. Z wiekiem odkryła inne choroby։ nowotwory wszystkich możliwych typów, niewydolność nerek, zawał, udar mózgu, różne infekcje. Krótko mówiąc, pomimo wielu i częstych wizyt w Stambule nie chodziła do łaźni tureckiej ze strachu przed infekcjami.
Prawdopodobnie nie poszłaby tam nigdy, gdyby Anusz jej nie namówiła.
Tego dnia były wolne. Skończyły pracę, zrobiły zakupy i wreszcie miały czas dla siebie. Zostawiły matkę w hotelu i we dwie poszły do łaźni tureckiej w Galatasaraյ. Wybrały to miejsce po długich poszukiwaniach, za radą lokalnych znajomych.
Recepcjonistka w kobiecym hammamie, kobieta po sześćdziesiątce, nie mówiła w żadnym innym języku niż turecki. Miała na sobie bawełniany szlafrok i coś w rodzaju turbanu na głowie. Inne kobiety, podobnie ubrane i mniej więcej w tym samym wieku, wchodziły i wychodziły, a ona z uśmiechem na twarzy i mówiąc coś po turecku, dała Lilit i Anusz klucze oraz po cienkim bawełnianym ręczniku w kratkę, po czym zaprowadziła je do szatni.
W małym pokoju Lilit zamknęła drzwi na klucz, wielokrotnie sprawdziła, czy aby na pewno nie wpuszczą intruza. Po kolei zdejmowała z siebie elementy ubrania, starając się nie dotykać niczego w szatni. Już naga, jedynie w majtkach, starannie złożyła całą odzież i schowała do plecaka. Wsunęła stopy w gumowe japonki, które zabierała ze sobą wszędzie, gdziekolwiek się udawała, w hotelach wchodziła w nich nawet do wanny. Owinęła się w kraciasty ręcznik i się rozejrzała. Wszystko zrobiła, jak należy; wszystko było na swoim miejscu, czyste ubrania i własny ręcznik w osobnej torbie․ Jak zawsze, gdy próbowała uchronić się przed znanym-nieznanym, jej usta zaczęły mówić „Ojcze nasz”. Przekręciła klucz i otworzyła drzwi szatni. Anusz była gotowa, czekała.
Do tajemniczej przyjemności prowadziły wysokie drzwi, a za nimi Lilit ogarnęło przyjemne ciepło, otoczyły ją kłęby pary, pot nagromadzony przez wieki, upał o smaku i zapachu mydlanej piany i ludzkiego mięsa. Recepcjonistka z zagadkowym uśmiechem wepchnęła dziewczyny do środka i przekazała innej, lecz podobnej kobiecie. Opiekunka zdjęła z nich kraciaste koce-ręczniki i kazała się położyć na marmurowym stole pośrodku sklepionej czworokątnej komnaty.
Ruchy automatycznie zwolniły i nabrały magicznego znaczenia.
Marmur zaskoczył przyjemnym ciepłem, po sąsiedzku leżała już inna naga kobieta. Lilit położyła się na plecach i wzięła głęboki oddech, do jej płuc wraz z parą wniknęło pięćset lat wiedzy o łaźni tureckiej. Ciało było napięte, gotowe stawić czoła widzialnym i niewidzialnym zarazkom zamieszkującym akweny i zakamarki ścian łaźni tureckiej. Mikroby szykowały się w kątach do ataku, krążyły w wodzie i rozmnażały się w ludzkim pocie. Rozbiegane oczy wypatrywały niebezpieczeństwa, a nagie ciało zamierzało stawić mu czoła całą siłą stężałych mięśni. Mózg nie miał czasu poukładać myśli ani uporządkować zmartwień, które bez ustanku wirowały w głowie, aż pod wpływem ciepłej, miękkiej ciszy łaźni tureckiej i światła lampy-mandali zwisającej z wysokiego kopułowego sufitu nagle ustąpiły miejsca wszechogarniającemu poczuciu pustki. Lilit dostała kiedyś mantrę, ale od dawna jej nie używała, zapomniała treści i teraz na próżno usiłowała czymś ją zastąpić. Dziwne uczucie: w ciągu dwóch minut bez mantry i modlitwy zapadła się w tę samą pustkę, do której doprowadzały ją długie wyciszające modlitwy. Mięśnie napięły się po raz ostatni, lecz nie natknęły się na żadne niebezpieczeństwo; potem ciało owładnęła parna siła tysiącletniego miasta. Lilit poczuła ulgę. Pogrążyła się w niebycie, nie istniało już nic poza mandalą nad głową.
W trakcie medytacyjnego półsnu straciła poczucie czasu. Do pomieszczenia weszły trzy kobiety, wszystkie po sześćdziesiątce, z pomarszczonymi twarzami. Miały na sobie podobne bawełniane szlafroki i turbany z ręczników. Były to kessaczi, każda trzymała tradycyjną rękawicę kessa. Każda podeszła do jednej z trzech kobiet leżących na marmurze. Przypominało to rytuał, ale w opustoszałej głowie zagubiło się jego znaczenie. Kobieta przydzielona Lilit uśmiechnęła się, ręką sprawdziła miękkość skóry podopiecznej. Na migi kazała się przewrócić i położyć na brzuchu. Zaczęła masaż pleców rękawicą. Z tej pozycji Lilit nie mogła śledzić pracy swojej kessaczi, ale obserwowała, co się dzieje po sąsiedzku: metodyczne ruchy masażystki, kręcenie głową, uśmiechy. Lilit, Anusz i trzecia kobieta, nieznajoma, najprawdopodobniej Niemka, regularnie jęczały z przyjemności, potem brały głęboki oddech, a kessaczi zachowywały się, jakby wspólnie kosiły pole: każda była zajęta swoją pracą, ale regularnie wymieniały między sobą słowa. Odprawiały taniec grupowy, rytualny taniec grupowy.
Jako pierwsza opuściła swoje pole kessaczi Niemki: ponownie uśmiechnięta, podeszła do kranu na przeciwległej ścianie. Napełniła miskę, wróciła i wylała wodę na klientkę. Ciecz zabrała martwy naskórek i razem z nim spłynęła pod Lilit. W głowie natychmiast zaroiło się od robaków. Powróciły w postaci zarazków ze startej skóry nieznajomej, lecz za chwilę ponownie zniknęły, bo kessaczi Niemki zdjęła szlafrok. Czarny seksowny koronkowy stanik i dopasowane majtki wyglądały absurdalnie na starej kobiecie. Ciało miała naprawdę starcze, nogi i ręce zdeformowane od zapalenia wielostawowego, skórę pomarszczoną i zwiotczałą; może zniszczyło ją wiele lat pracy w łaźni tureckiej.
Obserwację szczegółów ciała kessaczi Niemki przerwała osobista kessaczi Lilit: obróciła podopieczną na bok i zaczęła pocierać rękawicą przeciwną stronę jej ciała. Teraz przed Lilit stała kessaczi Anusz, także już w bieliźnie na zdeformowanym ciele. Lilit poczuła lekkie klepnięcie w ramię, odwróciła się, a wtedy jej kessaczi odsłoniła identyczny dezabil; między wygiętymi w pałąk nogami przeleciałaby piłka. Spłynął martwy naskórek. Z całej trójki Lilit straciła go najwięcej i teraz spoglądała na utracone komórki, całym ciałem czując, od jakiego ciężaru się uwolniła. Wzięła głęboki oddech, jęknęła. Zanim zdążyła ponownie zaczerpnąć powietrza, szczelnie otuliły ją mydliny, wszystkich i wszystko wokół spowiła piana.
***
Z łaźni wyszły o zmierzchu. Razem z martwą skórą Lilit pozostawiła w kamiennej komnacie wiele lat życia, do zatłoczonego Istiklal wkroczyła otwarta na nowe wrażenia jak noworodek.
– Napijmy się gdzieś herbaty – zaproponowała Anusz.
– Chętnie.
Weszły do najbliższej herbaciarni. Gdy kelner przyniósł im czarny napar, obie nagle wybuchnęły śmiechem.
– To było jak taniec czarownic – stwierdziła Anusz. – Chyba specjalnie zatrudniają tam staruszki, żeby klientki czuły się piękne.
Tak, przypominało to obrzędy czarownic, Lilit nie znalazła lepszego słowa. Herbata była bardzo dobra. Humor im dopisywał. Po herbacie postanowiły coś zjeść, potem wstąpiły na drinka, potem naszła je ochota na spacer. Dopiero przed północą przypomniały sobie, że muszą wracać do hotelu. Spokój noworodka rozpuścił się w ludzkim morzu Istiklal, otwartą porowatą skórą Lilit wchłaniała jego sól. Dawno nie była tak żądna wszelakich bodźców. Poczuła, zrozumiała, namacalnie się przekonała, że strachy zniknęły, zlały się z tłumem wielomilionowego miasta, pozostały w łaźni tureckiej, a nowo narodzone ciało rwało się powitać świat właśnie tu, w Taksim, i zrozumiała, że już nie musi szukać morza za murami.
Pieszo dotarły do hotelu. Od wejścia powitał je podniesiony, niespokojny głos matki Lilit.
– Gdzie byłyście?
W ciągu trzydziestu lat życia Lilit ostatni raz słyszała takie nuty w głosie matki piętnaście lat temu. Pojechała wtedy z przyjaciółmi do Caghkadzoru, nikogo z rodziny o tym nie uprzedziła, do Erywania wróciła dopiero około północy. Zadzwoniła wtedy wprawdzie do domu, ale z obcego telefonu, i akurat była w przejściu podziemnym Barekamutjun. Matka, z twarzą zapuchniętą od łez, po wywróceniu do góry nogami kostnic całego miasta, siedziała w kuchni i paliła papierosa za papierosem. Lilit nie wiedziała, gdzie podziać oczy.
W holu ponownie wybrzmiało pytanie.
– Gdzie byłyście?
Nowo narodzone ciało Lilit zadrżało i się wyprężyło, zaskoczone. Matka była blada, stała w drzwiach ich pokoju. Choć w hotelu obowiązywał zakaz palenia, napływał zza nich smród papierosów.
– Gdzie byłyście? – powtórzyła.
– W hammamie – powiedziała Lilit.
– Gdzie?
– Mamo, nie rób tu skandalu. Wejdźmy do pokoju i porozmawiajmy.
– Jaki skandal? Nie rozumiecie, gdzie jesteście? Co by było, gdyby…
Zanim matka zdążyła wymienić choćby jedną alternatywną wersję zdarzeń, twarz nowo narodzonej Lilit rozciągnęła się w uśmiechu wyrażającym zdziwienie, złość, oburzenie, a w końcu obrazę.
Weszły. Usiadły na łóżkach, a matka nie przestawała palić. Paliła i płakała. Nie wolno samotnie spacerować nocą po tym wrogim mieście! Na biurku leżały książki, wspomnienia z czasów ludobójstwa. Matka wzięła je ze sobą do Stambułu, dała Lilit do przeczytania w samolocie.
Tatew Chaczatrian - tłumaczka, menedżer programów edukacyjnych i autorka treści. Uczestniczka seminarium Tłumacze bez Granic 2024
Przekład powstał w ramach seminarium Tłumacze Bez Granic: edycja czarnomorska organizowanego przez Kolegium Europy Wschodniej. Przedsięwzięcie dofinansowane przez Centrum Dialogu im. Juliusza Mieroszewskiego oraz Gminę Wrocław.