Nasza strona używa ciasteczek do zapamiętania Twoich preferencji oraz do celów statystycznych. Korzystanie z naszego serwisu oznacza zgodę na ciasteczka i regulamin.
Pokaż więcej informacji »
Drogi czytelniku!
Zanim klikniesz „przejdź do serwisu” prosimy, żebyś zapoznał się z niniejszą informacją dotyczącą Twoich danych osobowych.
Klikając „przejdź do serwisu” lub zamykając okno przez kliknięcie w znaczek X, udzielasz zgody na przetwarzanie danych osobowych dotyczących Twojej aktywności w Internecie (np. identyfikatory urządzenia, adres IP) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów w celu dostosowania dostarczanych treści.
Portal Nowa Europa Wschodnia nie gromadzi danych osobowych innych za wyjątkiem adresu e-mail koniecznego do ewentualnego zalogowania się przy zakupie treści płatnych. Równocześnie dane dotyczące Twojej aktywności w Internecie wykorzystywane są do pomiaru wydajności Portalu z myślą o jego rozwoju.
Zgoda jest dobrowolna i możesz jej odmówić. Udzieloną zgodę możesz wycofać. Możesz żądać dostępu do Twoich danych osobowych, ich sprostowania, usunięcia, ograniczenia przetwarzania, przeniesienia danych, wyrazić sprzeciw wobec ich przetwarzania i wnieść skargę do Prezesa U.O.D.O.
Korzystanie z Portalu bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza też zgodę na umieszczanie znaczników internetowych (cookies, itp.) na Twoich urządzeniach i odczytywanie ich (przechowywanie informacji na urządzeniu lub dostęp do nich) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów. Zgody tej możesz odmówić lub ją ograniczyć poprzez zmianę ustawień przeglądarki.
Międzymorze / 15.12.2024
Abliakim Ilmij
"Dom był tak samo pusty jak nasz, psia buda." Wspomnienia o głodzie z dziennika Siundius
Głód, samotność i rozpacz w obliczu ludzkiej obojętności – wstrząsające wspomnienia dwunastoletniej dziewczynki z lat wielkiego głodu na Krymie rozdzierają serce. Abliakim Ilmij w swoim poruszającym dziele maluje obraz zniszczonej wioski, gdzie głód zmienia ludzi w drapieżników, a nadzieja staje się luksusem.
(Shutterstock)
Posłuchaj słowa wstępnego trzeciego wydania magazynu online!
Jaki to był głód, jaka byłam głodna! Chciwa materia ciała drapie pazurami, bije pięściami, moje oczy to ciemnieją i gasną, to zachodzą łzami i bielmem. Och, gdybyście wiedzieli, jak bardzo chce mi się jeść! Dokąd teraz pójdę? Sąsiedzi od dawna ode mnie się opędzają; kiedy widzą, że nadchodzę, chowają się w domu i zamykają drzwi. Również krewni ode mnie się odwrócili. Wujek z żoną za próg nie wpuszczają. Kiedyś czasem mnie przywołali i nakarmili kromką chleba, ale w końcu powiedzieli: „Dłużej nas na to nie stać, drogie dziecko”. Czasem zapraszała mnie ciocia Sanije, koleżanka z dzieciństwa mojej mamy. Myślę, że zrezygnowała po tym, jak mąż ją pobił.
Nie rozumiem tego świata. Człowiek niekiedy zostaje na nim sam, choćby mieszkał we wspólnocie, pośród bliskich, w swojej rodzinnej miejscowości! Jakby nikogo oprócz niego nie było na całym świecie…
Aj, odpędzę te myśli, lepiej się zastanowię, gdzie znaleźć coś do jedzenia. Nie dostanę nic, nawet jeśli poproszę. Sama sobie nie wezmę, boję się, że mnie złapią na kradzieży. Zresztą nie ma co kraść! Biedni zjedli wszystko, co mieli, a bogaci wszystko schowali. Pokręcę się jednak tu i tam, a nuż coś przygarnę. Mam jedynie duszę, ale i jej chcą mnie pozbawić… Co oni zrobili mojemu biednemu bratu Kurtijowi: gonili go jak wściekłego psa, dopadli i zabili. Boże mój, ludzkie okrucieństwo nie zna granic! Co mam jeść? Myślę, myślę, w domu nie zostało nic, nawet stare buty. Przyjdzie mi jeść trawę, tylko ona jest za darmo. Kiedy żujesz słomę, siano, gałązki, w ustach masz mętlik, nie do zniesienia!…
Zamroczona głodem, wyszłam na podwórko. Wróble ćwierkają wśród drzew, ślinka mi cieknie, ale jak je złapać? Nagle mój wzrok padł na cmentarz, nieodległy. Zadrżałam. Strach przed śmiercią zmieszał się z radością, że wkrótce zakosztuję niebiańskich pokarmów. Och, co mi po nich, skoro jestem głodna tu i teraz? Pieczone gołąbki same nie wpadną do gąbki, a ja nie mam nawet wróbli jak złapać. Frrrr… właśnie odleciały, nie został po nich żaden ślad. Jeśli ktoś się nimi naje, to chyba tylko w wyobraźni, taki sam głodomór jak ja. Nie ma jednak wyjścia, trzeba znaleźć coś do jedzenia. Proś, odbierz siłą, ukradnij… Nie chcę umrzeć jak moi rodzice. Zmarł mój biedny ojciec, nie wiem, gdzie jego grób. Mamę pochowano bez całunu.
Moja sytuacja jest taka: brudna zabiedzona sierota, sama jak palec… Mimo to chcę żyć, przedłużyć to bolesne życie o kolejny dzień. Chcę sobie odciąć kawałek gardła i zjeść go na surowo. W baśni król poderżnął gardła swoim dzieciom i na ich krew złowił drapieżnego ptaka. Chcę żyć! Czy serce to wytrzyma… Mój Boże, jak by to było, gdyby człowiek nie czuł głodu?!
Pociemniało mi w oczach. Nagle w nozdrza uderzył ostry zapach qatlamy. Pachniało jak marzenie, ale drożdże, roztopione masło i pistacje czułam naprawdę. Wypadam na główną drogę, jak szalona biegnę w stronę tego zapachu. Zatrzymał mnie jakiś mężczyzna.
– Dokąd pędzisz, Siundius? – zapytał i dał mi surowego ziemniaka.
Rozpoznałam go: babiarz Quddus. Kiedy zdałam sobie sprawę, że to on, zainteresowałam się:
– A ty skąd idziesz? I skąd masz ziemniaki?
– Nie krzycz! Uciekajmy, Siundius.
Bez słowa wyjaśnienia zaciągnął mnie do swojego domu.
Dom Quddusa był tak samo pusty jak nasz, psia buda. Och, kiedy moja droga ciocia Sale jeszcze żyła, dbała o niego jak o rajski zakątek. Wtedy lśnił czystością i panował w nim idealny porządek, a teraz… Ach, ilu ludzi zabił ten głód, ilu zabił… Quddusowi z całego majątku został miedziany czajnik. Za życia cioci Sale zawsze lśnił; teraz w środku i na zewnątrz pokrywała go patyna. Wrzuciliśmy do niego kilka ziemniaków i zawiesiliśmy nad ogniem. Resztę zakopaliśmy w popiele.
Nie sposób było czekać, aż się ugotują. Gdy wbijaliśmy zęby w półsurowe bulwy, zjawiła się ciocia Asije.
– Dzieci, przechodząc obok nowej kawiarni, zobaczyłam, że pan Muradsza jest zdruzgotany i bardzo zły, ponieważ ty, chłopcze, okradłeś jego piwnicę – powiedziała ze łzami w oczach. – Krzyczał: „Należy go zabić jak jego brata!”. Mój drogi dzieciaku, bądź ostrożny. Jeśli cię znajdą, rozszarpią na kawałki.
Quddus zdrętwiał.
– To prawda, zrobiłem to. Widziała mnie jego żona… Nie mam czego dłużej szukać we wsi. Pójdę do Aqjaru. Chodźmy razem, Siundius. Ziemniaków wystarczy dla nas obojga na całą drogę. Jeśli chcesz, możesz iść ze mną!
Przeraziła nas ta wiadomość, więc zebraliśmy się bez zwłoki, choć zdążyło się ściemnić. Wcześniej moja noga nie postała poza wioską. Od dawna wiedziałam o istnieniu Aqjaru, ale nigdy tam nie byłam, nawet nie myślałam, że go zobaczę na własne oczy. W drogę wyruszyłam pełna entuzjazmu, lecz nagle przygniotła mnie świadomość, że opuszczam wieś i zmierzam do ruskiego miasta. Za każdym razem, gdy oglądałam się za siebie, światła wsi, jarzące niczym smocze oczy, mrugały w oddali i mnie przyzywały.
Abliakim Ilmij (1887–1947) – krymskotatarski pisarz, dziennikarz i działacz społeczny. Odegrał ważną rolę w życiu kulturalnym i politycznym Krymu, zasiadał w pierwszym krymskim parlamencie narodowym. W działalności literackiej skupiał się na historii i kulturze Tatarów Krymskich. Akcja Wspomnień o głodzie rozgrywa się w latach 1921–1922, w czasie wielkiego głodu na Krymie. Chociaż Ilmij nadał jej formę dziennika dwunastoletniej dziewczynki, powieść dotyczy tragedii masowej.
Naprzeciwko nich wieczorna ciemność niczym mgła wypełniła kręte doliny i przykryła wzgórza. Zdawało się, że silne jesienne wiatry pchają góry w naszą stronę, na kawałki szarpią czarne chmury. Pogoda była okropna, noc czarna, a droga długa. Quddus powiedział, że choćbyśmy szli bez ustanku, nie dotrzemy rano do Aqjaru. A jeśli się rozpada, gdzie się schronimy?
Rodzinna wioska ma zalety. Nawet gdy ktoś tobą gardzi, zawsze znajdzie się współczująca dusza. Pan Temirsza chciał nas zabić, ale ciocia Asije nas ostrzegła. A jeśli coś nam się stanie, kto nas rozpozna i uratuje? Przez kilka miesięcy żyliśmy na pół martwi, a jednak przetrwaliśmy. Ludzie we wsi mówili, że wkrótce dostaniemy racje żywnościowe…
Przemyślałam to wszystko i powiedziałam Quddusowi:
– Wracajmy.
Nie zamierzał. Szturchnął mnie.
– Wieś zjadła majątek naszych rodziców, bogaci chłopi zabrali nam wszystko… Harowałem dla nich od siódmego roku życia, a dziś wyrzucono mnie na środek drogi. Mój ojciec od dzieciństwa był parobkiem u bogatego Muradszy, a w czarne dni gospodarz po prostu go wyrzucił. Mój brat Abqadyr hodował owce. Cielę stratowało go na śmierć. Muradsza chciał mnie zabić tylko za to, że wziąłem kilka ziemniaków, które własnoręcznie zasadziłem na polu uprawianym przez mojego ojca. Nic po nas, Siundius, w tej przeklętej wiosce. Szukajmy szczęścia gdzie indziej. Nie wrócę. A ty, jeśli chcesz, proszę bardzo. Wieś jest tam, trafisz!
Rozmawiając, nie zauważyliśmy, że przeszliśmy szmat drogi. Światła wioski zniknęły w oddali. Na szczęście wiatr rozwiał chmury i ucichł. Stanowczy głos Quddusa wzbudził zaufanie i szacunek. Już nie wykluczałam, że w Aqjarze będzie nam lepiej. W zmęczonych nogach poczułam przypływ siły. Gdyby Quddus nie powiedział: „Odpocznijmy przy ognisku”, poszłabym dalej.
Przy takim ogniu odpoczywają wędrowcy po długim dniu w górach. Najpierw pełgał nieśmiało, ale nagle buchnął wysoki płomień, przyjemny jak kominek. Resztę ziemniaków ponownie zakopaliśmy w popiele, a potem zjedliśmy je na gorąco. Cóż to była za rozkosz, zjeść wieczorem w górach, przy ognisku, gorące ziemniaki.
Byłam zmęczona. Poczułam to dopiero, kiedy usiadłam. Ogień zmiękczył moje zmęczone ciało, jakby było z wosku. Byłam tak zmęczona, że oparłam się o kolana Quddusa i zasnęłam…
Widziałam siebie w dużym pałacu. Stał w ogrodzie z pięknym dziedzińcem. Pojawiła się moja mama, wzięła mnie za rękę i poprowadziła do grupy dzieci. Byłam zaskoczona, gdy ruszyła do wyjścia, zaczęłam płakać. Otoczyły mnie dziewczynki z grupy, zasypały pytaniami, podały mi kromkę białego chleba. Już miałam zatopić w niej zęby, gdy Quddus mnie obudził.
– Och, dlaczego to zrobiłeś?! – zapytałam wściekła. – Przynajmniej we śnie zjadłabym chleb. Bardzo brakuje mi chleba…
Wstałam, płomienie przygasły. Do miasta i z jego strony zmierzali wędrowcy, zatrzymywali się na widok ogniska. Były wśród nich młode Tatarki. Biedne, nosiły węgiel do Aqjaru. Wcześniej nie przekraczały progów swoich domów, a teraz musiały handlować węglem. Noszą węgiel pieszo przez trzydzieści, czterdzieści wiorst. Byli wśród nich i trzydziestoletnia Rosjanka, i dwoje ruskich dzieci, i czterdziestoletni Tatar.
Rosjanka zmierzała na południe, szukać pracy. Dzieci powiedziały, że w Aqjarze nikt ich nie zatrudnił, dlatego ruszyły dalej. Jak jaskółki, gdy zrobiło się chłodniej, różnymi drogami ludzie ściągali do Aqjaru, ale nie zdołali utrzymać się w mieście. Usłyszeli, że w Jałcie jest ciepło, więc przenieśli się tam. Chociaż w łachmanach, dzieciaki trzymały się dzielnie. W szerokim świecie nie umrą z głodu. Biedny Tatar był bardzo zmęczony, twarz miał spuchniętą, światło w oczach zgasło, język mu spuchł, chłopina ledwie bełkotał. Zwaliło mu się na głowę tyle problemów, że księgi by ich nie pomieściły.
Zeram Zeitullaieva – tłumaczka z języka krymskotatarskiego. Pracowała na uniwersytecie Vistula, w fundacji Dunaj Instytut Dialogu oraz w Polskim Radiu. Uczestniczka seminarium Tłumacze bez Granic 2024.
Przez całe życie pracował fizycznie. Własnymi rękami utrzymywał pięcioosobową rodzinę. Sam kręcił młynem, na plecach dźwigał drwa, tylko on zarabiał na chleb dla wszystkich. Po całym dniu harówki zawsze znalazł chwilę dla rodziny. Potem bieda nastała w całym kraju i każdy w rodzinie musiał utrzymać się sam, więc się rozeszli w poszukiwaniu lepszego życia. Rozpierzchli się jak ptaki wypłoszone z gniazda. Tatar ostatni opuścił dom. Długo już był w drodze, kto wie, czy wystarczy mu sił, by dotrzeć do Aqjaru. Nawet jeśli dojdzie, co będzie tam robił? Ach, ile takich rodzin tłucze się teraz po drogach…
Przekład powstał w ramach seminarium Tłumacze Bez Granic: edycja czarnomorska organizowanego przez Kolegium Europy Wschodniej. Przedsięwzięcie dofinansowane przez Centrum Dialogu im. Juliusza Mieroszewskiego oraz Gminę Wrocław.