Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Międzymorze / 17.01.2025
Paulina Siegień

Rosja sprowokowała kryzys energetyczny w Naddniestrzu. Usiłuje zdestabilizować Mołdawię przed wyborami

Rosja wywołała kryzys energetyczny w Naddniestrzu, odcinając region od gazu i energii, co destabilizuje sytuację przed wyborami w Mołdawii. Władze w Tyraspolu obarczają winą Mołdawię, podczas gdy Kreml dąży do osłabienia proeuropejskiego rządu. Ekspert Vadim Pistrinciuc podkreśla, że Mołdawia nie ma innego wyboru niż dalsza integracja z Europą.
Foto tytułowe
(Shutterstock)



Posłuchaj słowa wstępnego czwartego wydania magazynu online!



Paulina Siegień: Kogo należy winić za kryzys energetyczny w Mołdawii, a przede wszystkim w Naddniestrzu?


Vadim Pistrinciuc:
Odpowiedź jest oczywista. Winić należy rosyjską agresję militarną na Ukrainę. Rosja używa wszystkich możliwych narzędzi, by wpływać na sytuację wewnętrzną w Mołdawii. To nie pierwszy kryzys energetyczny, któremu jesteśmy poddawani przez Moskwę, poważny kryzys mieliśmy w 2022 roku, na początku wojny. Oczywiście wielu ekspertów winą za obecną sytuację będzie otwarcie obarczać Ukrainę, gdyż zatrzymała ona tranzyt rosyjskiego gazu przez swoje terytorium. Ale w Mołdawii są inne szlaki, które Rosja mogłaby wykorzystać, gdyby tylko chciała. Gazprom w tej chwili po prostu nie wywiązuje się z umownych zobowiązań, a w przypadku Naddniestrza Moskwa pokazuje, że nie obchodzi jej ten region, któremu patronuje od początku mołdawskiej niepodległości i gdzie utrzymuje bazę wojskową. To jeszcze raz udowadnia, że przedłużające się, zamrożone konflikty na całym obszarze postsowieckim, kreowane i napędzane przez Rosję, są jedynie narzędziem geopolitycznego nacisku i nie mają nic wspólnego z ochroną interesów tej czy innej grupy ludności w krajach, których te konflikty dotyczą. Dokładnie tak wygląda dzisiaj sytuacja w Naddniestrzu.
Pobierz magazyn ZA DARMO
Magazyn Nowa Europa Wschodnia Online
jest bezpłatny.

Zachęcamy do wsparcia nas na Patronite


To może w końcu mieszkańcy Naddniestrza dostrzegą, że są narzędziem w geopolitycznej grze Kremla, surowym materiałem, który ten gotowy jest poświęcić dla własnych celów. Przejrzą na oczy i zrozumieją, że w ich interesie leży zacieśnienie relacji z rządem w Kiszyniowie. Optymistyczny scenariusz?


Na pozór to logiczne, co Pani mówi, ale kryją się tu pewne niuanse. W Naddniestrzu nie ma wolności słowa, a ludzie bywają aresztowani za komentarze w mediach społecznościowych. W regionie od czasów wojny w 1992 roku dominują rosyjskie narracje, serwowane przez rosyjską propagandę. Młodsi, bardziej mobilni ludzie potrafią się z tej blokady informacyjnej wyrwać – regularnie jeżdżą na prawy brzeg Dniestru, pracują w Kiszyniowie, więc widzą, że po tej stronie wszystko działa, jest gaz, prąd, ogrzewanie. My co prawda za nie płacimy, w odróżnieniu od Naddniestrza, które nie płaciło za rosyjski gaz w ogóle i jeszcze zarabiało na produkcji i sprzedaży prądu z tego gazu dla pozostałej części Mołdawii. Tacy ludzie, którzy mają kontakt z inną rzeczywistością niż tylko Naddniestrza, zapewne zadają sobie pytania, odczuwają zmęczenie i rozczarowanie władzami regionu i ogólną sytuacją, obawiają się wojny. Ale naiwnym byłoby oczekiwanie jakiejś kolektywnej, masowej zmiany wzorców postrzegania świata w Naddniestrzu, bo nie ma tam ani wolności słowa, ani pluralizmu, ani demokracji. Region jest pod ścisłą polityczną kontrolą i nie istnieje tam przestrzeń, by dyskusja tego typu mogła się odbyć. A ludzie, którzy są naprawdę niezadowoleni, bo zdają sobie sprawę, że są tylko kukiełkami w rosyjskim teatrze, po prostu wyjeżdżają za granicę. Nie tracą swojego życia na próby oddolnych zmian. Więc scenariusz, który Pani przedstawiła, jest bardzo optymistyczny, ale mało realny.


Odkąd 1 stycznia rosyjski gaz przestał płynąć do Naddniestrza, mieszkańcy regionu mierzą się z brakiem ogrzewania, przerwami w dostawie prądu. Ale to nie samozwańcze władze w Tyraspolu, a rząd w Kiszyniowie zdaje się mieć większy problem, prawda?


Bieżąca sytuacja w Naddniestrzu jest bardzo zła. Odcięci od ogrzewania mieszkańcy zaczęli używać elektrycznych grzejników, a to zwiększyło pobór mocy i doprowadziło do przerw w dostawie prądu. Gdzieniegdzie trwają one już nawet po kilka godzin. W sieci pojawia się mnóstwo relacji w postaci krótkich filmików, pokazujących ludzi przy świecach, którzy grubo ubrani próbują jakoś przetrwać. Ale władze w Tyraspolu oskarżają o ten stan rzeczy mołdawski rząd, a o Rosji w ogóle nie wspominają. Przy czym z uprawianego przez nich dyskursu nietrudno odnieść wrażenie, że tamtejsze władze coś wiedzą, że jest tu jakaś ukryta agenda. Nie zachowują się wcale jak w sytuacji głębokiego kryzysu, kiedy jeszcze prawie cała zima przed nimi, a surowców energetycznych brak. Prawdopodobnie wiedzą, że Rosja będzie chciała przywrócić dostawy gazu, ale w minimalnej objętości, zaspokajającej jedynie potrzeby Naddniestrza, ale już niepozwalającej na produkcję energii elektrycznej przez znajdującą się w regionie elektrownię, od której kontrolowana przez rząd część Mołdawii kupowała prąd. To był prąd w korzystnej cenie dla mołdawskich konsumentów, ze względu na bliskość elektrowni i wynegocjowany kontrakt. Celem Kremla może tu być sytuacja, gdy to prawobrzeżna część kraju będzie musiała zmierzyć się z ograniczeniami w dostępie do energii elektrycznej, choć grozi nam to w mniejszym stopniu, bo jesteśmy teraz częścią europejskiego systemu. Ale na pewno w takiej sytuacji grozi nam dotkliwy wzrost cen prądu. Już teraz mieszkańcy prawobrzeżnej Mołdawii płacą za gaz i energię dużo więcej niż mieszkańcy Naddniestrza i niż płacili w poprzednich latach, gdy polegaliśmy na rosyjskich dostawach, zanim zaczęliśmy uniezależniać się od Moskwy. To już trzeci kryzys energetyczny w ostatnich latach i to jest ogromna presja na społeczeństwo.


Jaki jest cel takiego działania Rosji?


Wywołanie społecznego niezadowolenia, krytyki pod adresem obecnych, proeuropejskich władz, prezydentki. Od lutego 2022 roku Rosja robi to właściwie bez przerwy. Usiłuje wywoływać kryzysy, które będą osłabiały mołdawską państwowość, wpływały na nastroje wyborcze. Mołdawia radzi sobie z tymi kryzysami, znalazła rozwiązania w sytuacjach awaryjnych. Ale wysokie ceny energii elektrycznej, którą kupujemy na rynku europejskim, bardzo mocno uderzają w gospodarkę. Nasz potencjał ekonomiczny jest o wiele słabszy niż państw europejskich, a przy obecnych cenach prądu gospodarka nie jest konkurencyjna. Koszty energii przewyższają koszty pracy, co wywiera ogromną presję na obywateli nie tylko w sferze kosztów utrzymania gospodarstwa domowego. Bo ponieważ z ekonomicznego punktu widzenia trzeba produkować więcej i wydajniej, znacznie większą presję odczuwają przedsiębiorstwa, firmy i pracownicy.


Jakie scenariusze rozwiązania obecnego kryzysu energetycznego są na stole? Omówiliśmy ten optymistyczny, ale jednocześnie mało realny, kiedy skruszone Naddniestrze wpada w ramiona Mołdawii. Ale krążą też niezwykle alarmujące prognozy co do rozwoju wydarzeń.


Vadim Pistrinciuc jest dyrektorem mołdawskiego Instytutu Inicjatyw Strategicznych, ekspertem w dziedzinie polityki społecznej i rozwoju. Był deputowanym do parlamentu Mołdawii w latach 2014–2019. Od 2009 do 2012 roku pełnił funkcję wiceministra pracy i ochrony socjalnej, a od 2012 do 2013 roku był starszym doradcą premiera Mołdawii. Posiada bogate doświadczenie jako ekspert, kierownik projektu i konsultant organizacji międzynarodowych (UNDP, UNICEF) w dziedzinie ochrony socjalnej, praw człowieka, reform administracji publicznej i walki z korupcją. Jest doktorem socjologii. W 2019 roku rozpoczął pracę jako badacz w berlińskim biurze Europejskiej Rady Spraw Zagranicznych (ECFR), a także jako stypendysta Fundacji Konrada Adenauera.
Trudno dyskutować o alarmujących prognozach na przyszłość, skoro cały czas trwa wojna, Ukraina jest ostrzeliwana, ludzie umierają. Codziennie żyjemy w alarmującej rzeczywistości. Pojawiają się teraz pomysły, zarówno wśród mołdawskich, jak i ukraińskich liderów opinii, że warto byłoby wykorzystać sytuację i raz na zawsze zakończyć konflikt dotyczący Naddniestrza. Ale Mołdawia nie ma wcale jakichś szczególnych narzędzi, by to zrobić, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że w Naddniestrzu stacjonuje rosyjska armia. Nie jest jej może dużo, wobec wojny w Ukrainie te jednostki zachowują się biernie. Jednocześnie z punktu widzenia prawa międzynarodowego Naddniestrze to część Mołdawii i znajduje się w jej jurysdykcji. Tutaj, w Kiszyniowie, zasadniczo panuje konsensus, że problem Naddniestrza można rozwiązać tylko na drodze politycznej, nie ma mowy o rozwiązaniu siłowym. Ale dopóki trwa wojna, polityczne rozwiązanie jest niemożliwe, bo nie da się go osiągnąć bez Ukrainy i Rosji. Dopiero kiedy zapanuje pokój, będzie można o tym dyskutować. Na tym etapie, na którym jesteśmy, nie wierzę w żadne niespodziewane rozwiązania. Po obu brzegach Dniestru ludzie chcą pokoju – co do tego jestem przekonany – i nie ma zgody ani poparcia dla jakichkolwiek militarnych czy paramilitarnych interwencji.


Zakładamy, że Rosja wkrótce przywróci dostawy gazu dla Naddniestrza, ale zostawi prawobrzeżną Mołdawię bez taniego prądu. To spowoduje społeczne niezadowolenie, a w tym roku przed Mołdawią wybory parlamentarne. Jaki będzie wpływ obecnego kryzysu na sytuację wyborczą? Czy to o te wybory gra teraz Moskwa?


Tak, to jest plan Kremla. I to nie jest pierwszy raz, kiedy podobny plan jest implementowany. Po raz pierwszy mieliśmy coś podobnego w 2003 roku, kiedy ówczesny rząd komunistów z prezydentem Woroninem odmówili podpisania tzw. planu Kozaka [zakładał federalizację Mołdawii według rosyjskiej koncepcji – red.], a Rosja w odpowiedzi nałożyła embargo na mołdawskie wina. Wtedy też po raz pierwszy mieliśmy do czynienia z zatrzymaniami ludzi, którzy byli wysyłani do Mołdawii w celu manipulowania wyborami. To był cały pociąg ludzi – konsultantów politycznych, tzw. polittechnologów, prowokatorów. To, z czym stykamy się obecnie, nie jest więc niczym nowym dla Mołdawii, ale sytuacja jest trudna, trzeba to przyznać. Trudno bowiem będzie wytłumaczyć ludziom kolejne wysokie podwyżki cen energii w przeciągu zaledwie trzech lat. Rządząca partia na pewno poniesie koszty tej sytuacji, ale z drugiej strony trzeba przyznać, że potrafi się ona w sytuacjach kryzysowych mobilizować i stara się tłumaczyć, skąd biorą się takie, a nie inne decyzje. Władze wyjaśniają, jaką rolę odgrywa w tym wszystkim Rosja i wielu ludzi naprawdę to doskonale rozumie. Partia Działania i Solidarności na pewno nie straci jądra swojego elektoratu, czyli jakichś 20 procent. Co do wyborów parlamentarnych, tutaj wciąż mamy wiele niewiadomych, bo nie wiemy, jakie partie i w jakich blokach będą startować, ile będzie sił proeuropejskich, ile prorosyjskich i jakie będą ostateczne możliwości koalicyjne. I to wszystko zależy zarówno od dynamiki wydarzeń zewnętrznych, jak i wewnątrzkrajowych.


Jednym z niepokojących scenariuszy, bardzo rozpowszechnionym również w Ukrainie, jest to, że obecny kryzys wypromuje jakiegoś prorosyjskiego mołdawskiego polityka, który pojedzie do Moskwy z pokłonem, poprosi o tani gaz i tanią energię, a jego uniżona prośba zostanie spełniona. W kraju zostanie przyjęty jako bohater i w ten sposób Rosja wygra najbliższe wybory parlamentarne. A kiedy w Kiszyniowie będzie już lojalny wobec Kremla rząd, to dojdzie do zjednoczenia z Naddniestrzem, co na zawsze zmieni mołdawską mapę wyborczą. Prorosyjskie władze będą nie do pobicia i zawrócą Mołdawię z europejskiej ścieżki.


Ten plan wybiega zbyt daleko w przyszłość. Co do początku, to tak, to jest bardzo prawdopodobne, że pojawi się jakiś aktor z mołdawskiej sceny politycznej, który wystąpi jako zbawca i dzięki poplecznictwu Moskwy zwiększy szanse swoje i swojego ugrupowania na wygraną w wyborach. Ale i tę sytuację dobrze znamy. Kiedy Rosja nałożyła embargo na wino, w tej roli wystąpił autentycznie prorosyjski Igor Dodon. Firmy produkujące wino, należące do stowarzyszenia, które prowadził, otrzymały zgodę na eksport. Więc to samo może wydarzyć się teraz, ale nie jestem pewien, czy będzie to aż tak efektywne. Mołdawianie znają już ten schemat, mają teraz też więcej dostępu do informacji, analiz, lepiej rozumieją, co się dzieje, niż te dwadzieścia lat temu.


A druga część tego scenariusza, z ponownym zjednoczeniem z Naddniestrzem, które nastąpi wtedy, kiedy prorosyjskie siły wygrają wybory parlamentarne i stworzą rząd?


Wszyscy chcemy zjednoczenia z Naddniestrzem, ale nie na dowolnych warunkach. Najpierw konieczna jest demilitaryzacja tego regionu, czyli wyprowadzenie rosyjskich wojsk. Potem potrzebna jest demokratyzacja, bo społecznie i politycznie Naddniestrze tkwi w Związku Radzieckim. Dopiero wtedy będzie można usiąść do stołu i wspólnie szukać rozwiązań, które zadowolą wszystkich obywateli. Wygrana wyborów parlamentarnych jakiejkolwiek siły politycznej nie musi wcale oznaczać, że będzie mogła ona robić co chce, z pominięciem społecznych potrzeb i oczekiwań. A zdania na temat tego, czym i jakie powinno być Naddniestrze w przyszłości, są mocno podzielone.


Należy Pan do optymistycznych ekspertów, którzy uważają, że pomimo teraźniejszych zawirowań Mołdawia nie zboczy ze ścieżki eurointegracji. Czy rzeczywiście w obecnej sytuacji geopolitycznej ta ścieżka nie jest zagrożona?


Zawsze istnieje dla niej jakieś zagrożenie. Mamy wojnę, która toczy się po drugiej stronie granicy. Wy, członkowie UE i NATO, macie chociaż to poczucie bezpieczeństwa, artykuł 5… Chociaż biorąc pod uwagę ostatnie deklaracje Trumpa, i z tym należałoby być ostrożnym. My w Mołdawii jesteśmy w ciągłym i bezpośrednim niebezpieczeństwie. Czy Putin może z dnia na dzień zacząć nas bombardować? Tak, o ile wystarczy mu broni i środków, by kontynuować wojnę bez końca. Ale jest też optymizm, który opiera się na pragmatycznych przesłankach. My po prostu nie mamy innego wyjścia. Mołdawianie nie chcą, by cały ich kraj zamienił się w Naddniestrze, nie chcą żyć w takim kraju. Oczywiście na przestrzeni lat zawsze będą pojawiały się polityczne siły, optujące za podejściem suwerenistycznym, może będziemy mieli władze, które nie będą zbyt aktywne w negocjacjach akcesyjnych.
Paulina Siegień jest redaktorką portalu New.org.pl. Jako dziennikarka specjalizuje się w zagadnieniach dotyczących Europy Wschodniej. Współpracuje z „New Eastern Europe”, „Krytyką Polityczną” i „Newsweekiem”.

Inne artykuły Pauliny Siegień
Ale i tak nie mamy innych, lepszych opcji. Ani gospodarczo, ani społecznie. Nawet obecny kryzys pokazuje, że ratunek jest w Europie, bo gdy jesteśmy poddawani presji energetycznej ze strony Rosji, to energii nie kupujemy nie wiadomo skąd, tylko od Europy. Wszystko będzie oczywiście zależało od bieżących nastrojów, które mogą się zmieniać. Obserwujemy teraz tę eksplozję populizmu na całym świecie, a słowa Trumpa można odbierać jako zachętę dla Putina. To wszystko stanowi dla nas zagrożenie, ale nie chodzi tylko o Mołdawię, która przez ponad dwadzieścia lat różnych kryzysów i presji ze strony Rosji wypracowała swoistą odporność. Tutaj chodzi o całą Unię Europejską. Spójrzmy na ostatnie wybory w Rumunii, na wynik wyborów prezydenckich w Chorwacji, która jest stosunkowo nowym członkiem UE. Zagrożenie rosyjską ingerencją nie dotyczy jedynie Mołdawii, jest powszechne, ale wygra pragmatyzm. Bez silnej Unii Europejskiej jej państwa zostaną pokonane, i to nawet nie w sensie militarnym, ale ekonomicznym. A ludzie przecież chcą żyć lepiej, dostatniej. Mołdawianie też tego chcą.