Nasza strona używa ciasteczek do zapamiętania Twoich preferencji oraz do celów statystycznych. Korzystanie z naszego serwisu oznacza zgodę na ciasteczka i regulamin.
Pokaż więcej informacji »
Drogi czytelniku!
Zanim klikniesz „przejdź do serwisu” prosimy, żebyś zapoznał się z niniejszą informacją dotyczącą Twoich danych osobowych.
Klikając „przejdź do serwisu” lub zamykając okno przez kliknięcie w znaczek X, udzielasz zgody na przetwarzanie danych osobowych dotyczących Twojej aktywności w Internecie (np. identyfikatory urządzenia, adres IP) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów w celu dostosowania dostarczanych treści.
Portal Nowa Europa Wschodnia nie gromadzi danych osobowych innych za wyjątkiem adresu e-mail koniecznego do ewentualnego zalogowania się przy zakupie treści płatnych. Równocześnie dane dotyczące Twojej aktywności w Internecie wykorzystywane są do pomiaru wydajności Portalu z myślą o jego rozwoju.
Zgoda jest dobrowolna i możesz jej odmówić. Udzieloną zgodę możesz wycofać. Możesz żądać dostępu do Twoich danych osobowych, ich sprostowania, usunięcia, ograniczenia przetwarzania, przeniesienia danych, wyrazić sprzeciw wobec ich przetwarzania i wnieść skargę do Prezesa U.O.D.O.
Korzystanie z Portalu bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza też zgodę na umieszczanie znaczników internetowych (cookies, itp.) na Twoich urządzeniach i odczytywanie ich (przechowywanie informacji na urządzeniu lub dostęp do nich) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów. Zgody tej możesz odmówić lub ją ograniczyć poprzez zmianę ustawień przeglądarki.
Międzymorze / 26.01.2025
Paulina Siegień
Łukaszenka idzie na siódmą kadencję. Dyktator zaprowadził Białoruś w ślepy zaułek
Łukaszence może się wydawać, że po tzw. wyborach prezydenckich w 2025 roku ostatecznie odzyskuje pełną polityczną kontrolę nad krajem i raz na zawsze zamyka burzliwy rozdział, który rozpoczął się pięć lat wcześniej. Nie da się jednak cofnąć czasu, a Białoruś jeszcze długo będzie odczuwała dotkliwe skutki działań i decyzji Łukaszenki, które podejmował od 2020 roku, by utrzymywać władzę za wszelką cenę.
(Shutterstock)
Posłuchaj słowa wstępnego czwartego wydania magazynu online!
W piątek 24 stycznia w stolicznej Mińsk-Arenie zorganizowano wielki finał „Maratonu Jedności”. W okresie przedwyborczym takie maratony w formie miejskich festynów odbywały się w całym kraju. Towarzyszącym im wydarzeniom artystycznym nadano czerwono-zieloną oprawę, czyli kolorystykę łukaszenkowskiej flagi. Niby nie były to wydarzenia o charakterze kampanii wyborczej, ale Białorusini przecież odczytują intencje w mig. Hasło „Czas wybrał nas” i powtarzanie mantry o stabilności i pokoju, które zapewniają obecne władze, miało jeden wyraźny cel: przekonanie obywateli o konieczności kolejnej reelekcji Alaksandra Łukaszenki. W piątek podczas kulminacyjnego wydarzenia maratonu w Mińsku Łukaszenka zasiadł na głównej trybunie w otoczeniu bliskich współpracowników. W ten sposób uroczyście zakończono kampanię przed wydarzeniem, przez białoruską opozycję na emigracji nazywanym „niewyborami” lub „bezwyborami”.
Tym razem satrapa Mińska dopilnował, by nie powtórzyć błędów sprzed pięciu lat. W grupie starannie wyselekcjonowanych kontrkandydatów nie było nikogo, kto mógłby realnie zagrozić procesowi wyborczemu zmierzającemu do jednego oczywistego celu – przytłaczającej wygranej Alaksandra Łukaszenki. To już siódme wybory, które pozwolą mu pozostać na czele Białorusi, nawet jeśli wygrał tylko te pierwsze w 1994 roku.
Pojednawcze ruchy reżimu
Na Białorusi wciąż panuje atmosfera strachu. Społeczeństwo nie miało nawet szansy otrząsnąć się z trwających pięć lat represji i polityki terroru, choć reżim wykonał do tej pory kilka pojednawczych gestów. Łukaszenka w 2024 roku co pewien czas podpisywał amnestie dotyczące więźniów politycznych – zazwyczaj tych, którym kończyły się wyroki i którzy poprosili go o ułaskawienie. Pokazano też w końcu Wiktara Babarykę, kandydata w wyborach prezydenckich 2020, i jego najbliższą współpracownicę Marię Kalesnikawą, która po aresztowaniu Babaryki w czerwcu 2021 roku wsparła kampanię Swiatłany Cichanouskiej. Oboje odsiadują długie wyroki w białoruskich koloniach karnych. Przez dwa lata nie było z nimi żadnego kontaktu, reżim utrzymywał ich w pełnej izolacji od świata, uniemożliwiając nie tylko spotkania z rodziną, ale nawet z adwokatem. Dlatego pojawiały się uzasadnione obawy o ich stan zdrowia, rodziły się nawet pytania, czy wciąż żyją. W listopadzie reżim pozwolił Kalesnikawej na widzenie z ojcem, a w styczniu materiał z uwięzionym Babaryką opublikował Raman Pratasiewicz. Pratasiewicz był współtwórcą opozycyjnego medium Nexta, ale po porwaniu w 2021 roku został złamany przez białoruskie służby i podjął się pracy w roli reżimowego propagandysty.
W styczniu 2025 roku, niedługo przed planowanym dniem wyborów, dwuznaczne oświadczenie wygłosił prokurator generalny Andrej Szwed. Podczas spotkania ze studentami powiedział, że wszystkie osoby podejrzewane o działalność terrorystyczną lub ekstremistyczną albo już zostały osądzone, albo trwają ich procesy. W ten sposób zasugerował, że kolejnych zatrzymań za udział w protestach 2020 i 2021 roku nie będzie, bo nie ma już kogo represjonować. Białorusinki i Białorusini nie są oczywiście na tyle naiwni, by uwierzyć, że te symptomy zapowiadają prawdziwą odwilż. Reżim Łukaszenki przetrwał rewolucję 2020 roku tylko dzięki przemocy, represjom i masowemu terrorowi politycznemu. Utrzymywanie społeczeństwa w strachu i dyscyplinie pozostaje jedynym narzędziem kontroli, bez którego struktury łukaszenkowskiego państwa zaczęłyby się walić jak domek z kart.
Dlatego jeśli gdzieś nastąpiło poluzowanie, to gdzie indziej trzeba dokręcić śrubę. Przed wyborami metodą takiego dokręcania jest zbieranie podpisów poparcia dla głównego kandydata, prowadzone na szeroką skalę w miejscach pracy – zarówno państwowych, jak i prywatnych. Z relacji bohaterów materiału opublikowanego przez Citydog.io wynika, że podpisy zbierano w znanym jeszcze z sowieckich czasów trybie dobrowolno-przymusowym. Nieprzekonani do pozostawienia swojego autografu pod poparciem dla kandydatury Alaksandra Łukaszenki zazwyczaj ulegali ostatecznie jednemu argumentowi, jakim była informacja, że poza listami poparcia oddzielnie powstają inne – osób, które odmówiły postawienia podpisu. Przed wyborami zaostrzono także przepisy dotyczące opieki nad dziećmi, by do zbytniej aktywności na polu publicznym rodziców zniechęcała skutecznie groźba utraty praw opiekuńczych i umieszczenia potomstwa w domu dziecka.
Wybory bez protestów
W tym roku Łukaszenka zrezygnował z organizacji głosowania za granicą. Lokale wyborcze otworzono tylko w kraju. Od dawna na Białorusi obowiązuje procedura tzw. głosowania przedterminowego. W sobotę 25 stycznia centralna komisja wyborcza chwaliła się, że skorzystało z niej ponad 30 procent uprawnionych do głosowania, a w niedzielę rano oficjalnie poinformowała, że na wcześniejsze głosowanie zdecydowało się niespełna 42 procent wyborców. Rozciąganie wyborów w czasie to stary trik autorytarnych dyktatur, który pozwala w nieograniczony sposób manipulować procesem wyborczym i samymi wynikami. Brak możliwości głosowania w białoruskich placówkach dyplomatycznych poza krajem ma zaś uniemożliwić diasporze wykorzystanie wyborów do politycznych demonstracji. Dmuchając na zimne, białoruski reżim zdecydował się na przeniesienie wyborów z okresu letniego – w 2020 roku wybory odbyły się w sierpniu, więc kadencja prezydencka, którą uzurpuje Łukaszenka, mija dopiero za pół roku – na zimę, co znajduje dwojakie tłumaczenie. Z jednej strony praktyczne – zimą ludzie są mniej skorzy do protestów na ulicach. Jeśli takie było założenie, to trzeba przyznać, że tegoroczna zima Łukaszence nie sprzyja, bo mimo końcówki stycznia zamiast siarczystych mrozów na dworze panuje wiosenna aura. Mimo to nikt nie spodziewa się wystąpień politycznych w związku z kolejnymi sfałszowanymi wyborami. Białoruskie społeczeństwo pogrążyło się w apatii, złamane porażką rewolucji 2020 roku.
Drugie wytłumaczenie de facto przyspieszonych wyborów kryje się w sytuacji regionalnej i globalnej, z której Łukaszenka musi zdawać sobie sprawę. Za pomocą ściśle kontrolowanego procesu wyborczego ze spodziewanym wynikiem Łukaszenka chce pokazać, że odzyskał ostatecznie pełną polityczną kontrolę w kraju, a poprzez masowe poparcie odnowił swoją społeczną legitymizację. W ten sposób zamierza raz na zawsze zamknąć rozdział wyznaczony wyborami 2020 roku i przystąpić do negocjacji dotyczących zakończenia wojny w Ukrainie, które miesiącami zapowiadali Donald Trump i ludzie z jego otoczenia. Co prawda po inauguracji nowego prezydenta USA z dnia na dzień staje się coraz bardziej wątpliwe, czy te negocjacje w ogóle się rozpoczną i przyniosą realne skutki. Jednak to od ruchów Trumpa dotyczących Ukrainy i Rosji zależy także przyszłość Białorusi, jej miejsce w nowym geopolitycznym układzie, a zarazem osobiste losy Łukaszenki i jego rodziny, dlatego chce on w jakiejkolwiek formie być uczestnikiem tych procesów.
Białoruś w ślepym zaułku geopolityki
Brzmi to jak mrzonka, bo w końcu nie po to Rosja od trzech lat bombarduje Ukrainę, by białoruskiemu satrapie tworzyć warunki wybijania się na niezależnego gracza międzynarodowego. Głębokie uzależnienie od Rosji, które stało się efektem decyzji Łukaszenki podjętych w 2020 roku (czyli przyjęcia pomocy w tłumieniu protestów, by utrzymać się za wszelką cenę u władzy), to dziś największe obciążenie dla Białorusi. Łukaszenka zapewne dobrze rozumie, że kraj, którym rządzi, może zostać razem z Rosją za nową żelazną kurtyną. Podejście Trumpa, oparte nie na wartościach czy prawie, a na twardym interesie i transakcyjnym stosunku do umów międzynarodowych, może z kolei dawać mu nadzieję – jeśli nie na wywikłanie się z tego układu, to przynajmniej na lepsze możliwości balansowania kremlowskiej presji. Jednak bez znaczącego osłabienia Rosji Białoruś nie ma szans na radykalne zmiany swojego statusu. Zbyt wiele decyzji podjętych w ostatnich latach trwale przywiązuje ten kraj do widzimisię Kremla. Po 2020 roku Łukaszenka uzależnił białoruską gospodarkę od rosyjskiej, w tym także od rosyjskiej machiny wojennej. A to oznacza, że ekonomiczny kryzys, w który wchodzi właśnie Rosja, nieuchronnie odbije się na sytuacji gospodarczej Białorusi. W kraju przyspieszyła rusyfikacja, która przejawia się nie tylko w państwowej polityce kulturalnej, ale i w dominacji rosyjskich podmiotów na białoruskim rynku. Jakby tego było mało, Alaksandr Łukaszenka zabiegał o rozmieszczenie rosyjskiej broni jądrowej na Białorusi – najwyraźniej w przekonaniu, że będzie to dla jego reżimu trwała polisa od wojny, np. ataku ze strony Ukrainy lub nawet NATO. Ale rosyjski arsenał atomowy na Białorusi to także trwała rosyjska kontrola nad krajem. Przede wszystkim zaś dyktator z Mińska pozwolił Rosji na korzystanie z białoruskiego terytorium dla celów agresji na Ukrainę, co uczyniło z Białorusi współagresora. Nawet gdyby reżim wypuścił teraz wszystkich więźniów politycznych, to odbudowanie zaufania w relacjach z zachodnimi partnerami brzmi jak misja niemożliwa.
Wszystkie te sprawy będą ciążyły na Białorusi latami, nawet po odejściu Łukaszenki. Coraz więcej jest bowiem sygnałów, że zdrowie „prezydenta” słabnie. O poważnych problemach zdrowotnych Łukaszenki świadczą okresy, kiedy długo nie pojawia się publicznie, a o pogorszeniu kondycji satrapy donosi mająca swoje źródła białoruska opozycja. Do sprawy swojego zdrowia Łukaszenka odnosi się zresztą niekiedy sam – tak jak uczynił podczas styczniowego wystąpienia, kiedy odniósł się do politycznych emigrantów. Stwierdził wtedy, że oni chcieliby, by „prezydent zdechł”, i od razu odparł: „Nie doczekacie się!”. Ten pokrętny dialog, wygłoszony samodzielnie przez Łukaszenkę, był formą autokomentarza do swojego wyraźnie osłabionego głosu i dał wyraz typowej dyktatorskiej paranoi.
Powyżej przytoczone słowa Łukaszenki pokazują również, że żywi on wciąż silną urazę wobec działających na emigracji białoruskich sił demokratycznych i odczuwa jakiś rodzaj obawy o swoją pozycję, którą skutecznie podkopuje działalność Swiatłany Cichanouskiej i jej biura, lobbującego na Zachodzie za sankcjami i zwiększeniem presji na reżim w Mińsku. Z perspektywy zagranicznej może się wydawać, że wpływy Cichanouskiej i zbudowanej wokół niej opozycyjnej reprezentacji Białorusi – Gabinetu Przejściowego czy Koordynacyjnej Rady – kurczą się z każdym dniem.
Paulina Siegień jest redaktorką portalu New.org.pl. Jako dziennikarka specjalizuje się w zagadnieniach dotyczących Europy Wschodniej. Współpracuje z „New Eastern Europe”, „Krytyką Polityczną” i „Newsweekiem”.
Nawet „niewybory” 2025 roku rzucają im wyzwanie, bo coraz więcej osób zastanawia się, czy w obliczu kończącej się kadencji nie wygasa również mandat Cichanouskiej jako liderki demokratycznych Białorusinek i Białorusinów. Kiedy wewnątrz opozycji trwają dyskusje o efektywności dotychczasowych działań i dalszej strategii, reżim udowadnia, że postrzega Cichanouską jako zagrożenie. Gdyby tak nie było, w przededniu wyborów nie pojawiłoby się sprokurowane przez służby deepfake’owe wideo, na którym rzekoma Swiatłana Cichanouska ogłasza, że rezygnuje z roli białoruskiej liderki i wycofuje się z polityki. Jest więc stanowczo za wcześnie, by składać broń. Cichanouska ma bowiem rację, kiedy powtarza, że trzeba być w ciągłej gotowości, bo okazja do zmian może pojawić się w każdej chwili.