Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Międzymorze > Barszcz / 26.09.2020
Maxim Rust

„Mury” Jacka Kaczmarskiego pomagają w walce z reżimem

Cierpliwość kiedyś się kończy. Białorusini potrzebowali dwudziestu sześciu lat, by czara goryczy się przelała. I stało się. Białorusini walczą o wolność, sprawiedliwość i praworządność śpiewając „Mury”. Z Andrejem Chadanowiczem, tłumaczem piosenek Jacka Kaczmarskiego na białoruski rozmawia Maxim Rust.
Foto tytułowe
Protest w Baranowiczach (CC)
"Mury" Jacka Kaczmarskiego, szczególnie ważne dla polskiej opozycji solidarnościowej, w Pana tłumaczeniu trafiły na usta Białorusinów i stały się jedną z najważniejszych piosenek protestów. Jakie były losy tego tłumaczenia?

Mury Kaczmarskiego znam od lat. Po raz pierwszy usłyszałem je, kiedy jeszcze uczyłem w Liceum Humanistycznym (Liceum Humanistyczne im. Jakuba Kołasa w Mińsku to jedna z nielicznych szkół, w których nauczanie odbywało się wyłącznie w języku białoruskim; zostało zamknięte przez władze Białorusi w 2003 roku – przyp. M.R.), często śpiewaliśmy ten utwór z licealistami. Na białoruski przełożyłem je dopiero w grudniu 2010 roku, w sytuacji bardzo podobnej do obecnej, w dniu wyborów prezydenckich. Postanowiłem, że wyjdę protestować po ich sfałszowaniu, a przekaz tej piosenki doskonale pasował do okoliczności – jest łatwa w odbiorze, a jednocześnie ma niesamowity poetycki potencjał. Po zakończeniu wyborów 19 grudnia 2010 roku, kiedy tłum protestujących zebrał się na placu Niepodległości w Mińsku, wszedłem na cokół pomnika Lenina i przez megafon wyśpiewałem ją po białorusku. Nie zdążyłem skończyć – OMON zaczął pacyfikować demonstrantów.

Andrej Chadanowicz – białoruski poeta, tłumacz, eseista, wykładowca literatury. W latach 2008–2017 był prezesem Białoruskiego PEN-Center. Czasami występuje jako bard, przekładając i wykonując piosenki protestu. Laureat nagrody Polskiego PEN Clubu za tłumaczenia polskiej literatury.
Moja wersja spodobała się ludziom, ale przez następne dziesięć lat była znana raczej w wąskim kręgu białoruskiej inteligencji. Później nagrałem płytę, na której ta wersja Murów też się znalazła. Naprawdę popularna, można rzec prawie ludowa, ta piosenka stała się jednak w tym roku, razem z utworem Pieriemien! (Chcemy zmian) Wiktora Coja. Obie piosenki weszły do kanonu utworów białoruskiego ruchu protestu. Mury są kojarzone z nadzieją na zmianę, ich tekst znają dziesiątki tysięcy ludzi. Piosenka jest energetyczna, działa na odbiorcę. Osobiście się przekonałem, że podczas jej wykonania można przezwyciężyć strach przed nieludzkim i brutalnym zachowaniem białoruskiego reżimu. To ważne w kontekście dzisiejszych protestów.

Jak Mury są rozumiane dzisiaj?

Główne znaczenie tego utworu polega na relacji między wykonawcą i słuchaczem. Kiedy idzie się do tłumu, zgromadzeni oczekują odpowiedzi na wiszące w powietrzu pytania. Zadaniem wykonawcy jest wykrzyczeć, wyartykułować żądania i pragnienia ludzi. Myślę, że rola poezji się zmarginalizowała, natomiast zarówno Mury, jak i Pieriemien! okazały się w obecnej sytuacji na Białorusi nader aktualne, odpowiadały na pragnienie zmiany odczuwane przez całe pokolenie. Przekaz tej piosenki to magia – widziałem, jak słuchaczom zaczynają błyszczeć oczy, coś w sobie odkrywają, coś pęka. Tak się dzieje zresztą nie tylko w kraju. Ostatnio byłem na demonstracji solidarności z Białorusią w Krakowie i na kilkutysięczny tłum Mury podziałały podobnie.

Widziałem, jak Mury w Pańskim przekładzie są śpiewane niemal na całym świecie, podczas różnych demonstracji – od Australii, przez Rosję, aż po Stany Zjednoczone. Jakie to uczucie?

W zasadzie teraz już nie czuję się jakoś specjalnie, dokładnie jak bohater piosenki w trzeciej zwrotce. Zrobiłem swoje, wykonałem misję. To samo wcześniej zrobił Kaczmarski, a przed nim Katalończyk Lluís Llach (autor oryginalnej wersji utworu z 1968 roku – przyp. M.R.). Mury zaczęły żyć własnym życiem. Jako wykonawca odgrywam drugorzędną rolę, jestem raczej atrakcją. Najważniejsze, że piosenkę zna i śpiewa cały naród. Z tego cieszę się najbardziej.

Ta piosenka doczekała się różnych interpretacji – od wersji heavymetalowej i folkowej po aranżację klasyczną – ale najistotniejsze jest to, że wykonują ją różni muzycy wspierający protesty, podczas demonstracji, wraz z wielotysięcznym tłumem. Obok mojego tłumaczenia zaczęły pojawiać się inne. Powstały kolejne zwrotki, czwarta i piąta, o aktualnym i politycznym wydźwięku. Można w nich usłyszeć apel do wojskowych, milicjantów, rządzących – nie mam z tym już nic wspólnego. I choć adresaci wydają się pozostawać głusi na apele własnego narodu, cieszę się, że wersja białoruska zaczęła żyć własnym życiem.

W Polsce trwają obchody czterdziestolecia powstania „Solidarności”. Polska polityka wobec Białorusi zmieniała się w ciągu ostatnich dwudziestu lat. Jak Pan widzi rolę zarówno Polski, jak i wspólnoty międzynarodowej teraz?

Jacek Kaczmarski, autor "Murów", Paweł Plenzner (CC)
Polska, Ukraina i kraje nadbałtyckie, przede wszystkim Litwa, są państwami i narodami Białorusi najbliższymi. Mamy też wspólną spuściznę historyczną, szczególnie w kontekście relacji z Rosją. Dlatego te kraje zdają sobie sprawę z powagi sytuacji na Białorusi. Wpisuje się ona jeszcze w koncepcję Giedroycia, według której lepiej mieć za sąsiadów nieduże, ale wolne i demokratyczne kraje niż nieprzewidywalną imperialistyczną Rosję.

Z jednej strony my, Białorusini, coraz bardziej czujemy się jak zakładnicy terrorystów, którzy mogą z nami robić, co chcą. Międzynarodową solidarność, w tym Polski, odbieramy jak okrzyki wsparcia dobiegające do nas zza murów więzienia. Dodają otuchy i sił. Ze wsparciem międzynarodowym bywa różnie, ale ważne jest poczucie, że nie zostaliśmy zapomniani ani pozostawieni własnemu losowi. Duża w tym zasługa Polski i Litwy.

Z drugiej strony jestem realistą i rozumiem, że żadne państwo nie rozwiąże naszych problemów, zresztą nie powinno się mieszać do białoruskiej polityki wewnętrznej. Chyba że Rosja, ale to inna sprawa. Poza tym obawiam się, że wyraźne i zdecydowane gesty poparcia dla wolnej Białorusi mogłyby jeszcze mocniej sprowokować Rosję do kolejnej awantury geopolitycznej. Sytuacja jest bardzo trudna, ale moim zdaniem po dwudziestu sześciu latach białoruski naród wreszcie pokazał, że potrafi samodzielnie walczyć o wolność, sprawiedliwość i praworządność. Skończył się okres romantycznych oczekiwań, że wszystko się zmieni jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Zaczęła się proza życia, codziennie trzeba wychodzić na ulice i walczyć o swoje. Dlatego sygnały wsparcia i solidarności sąsiadów są takie ważne.

Samowystarczalność białoruskiego protestu jest kluczowa, ale nie doszłoby do niego, gdyby nie świadomość społeczna. Jak postrzega Pan zmiany w białoruskiej tożsamości? Obserwując obecną sytuację, mam wrażenie że zachodzą one błyskawicznie. Jeszcze kilka miesięcy temu język białoruski czy biało-czerwono-biała flaga były na przykład dla młodzieży czymś obcym, teraz są już naturalne. Czy Białorusini wreszcie poczuli się jednym narodem?

Mam wrażenie, że protesty nie mogłyby być tak liczne ani nie zjednoczyłyby większości obywateli, gdyby nie doszło do zawarcia czasowego kompromisu. Protestują różne grupy społeczne, ale robią to wspólnie: prawica i lewica, chłopi i wykładowcy akademiccy, robotnicy i biznesmeni. Osiągnięto czasowe porozumienie i jest oczywiste, że gdy już zwyciężymy, powrócą dawne spory. Teraz liczy się jednak przede wszystkim strategiczne zjednoczenie sił.

O naszym proteście coraz częściej mówimy nie Rewolucja, lecz Ewalucja, nie mylić z ewolucją. (Aluzja do obrazu Chaima Soutine’a Ewa; znajdował się w zbiorze korporacyjnej kolekcji Belgazprombanku, zarekwirowanej przez władze po areszcie Wiktara Babaryki – przyp. M.R.). Ma wyraźnie podkreślony pokojowy, twórczy i kreatywny charakter. Tegoroczne protesty osiągnęły niesamowity poziom kreatywności! Biało-czerwono-białe barwy są interpretowane na tysiące sposobów. Innym ważnym zagadnieniem jest to, że symbolem białoruskiego protestu zostały kobiety. Dotychczas demonstracje uliczne były domeną mężczyzn, tym razem protest ma kobiecą twarz. Babcie, studentki, matki – to dzięki nim protesty zyskały ogromny rozgłos. Mamy do czynienia z novum, jeszcze niedawno nie do pomyślenia!

Wcześniej na demonstracje przychodziło kilka tysięcy uczestników, a teraz są ich setki tysięcy, dlatego bez przesady stwierdzam, że Białoruś zrobiła się dziesięć razy wolniejsza. To wszystko jest oznaką zmian nie tylko społecznych, ale też świadomościowych i tożsamościowych.

Jaka atmosfera panuje teraz w Mińsku? W jakim stopniu nastroje wolnościowe i prodemokratyczne udzielają się Białorusinom poza stolicą kraju? Czy mamy do czynienia z zaangażowanym centrum i bierną prowincją?

W żadnym razie. W Mińsku mieszka prawie jedna czwarta populacji kraju, więc z oczywistych względów stolica jest liderem protestów, ale po raz pierwszy w naszej najnowszej historii codziennie, dzień w dzień, protestują też mieszkańcy innych miast i miasteczek. Na przykład tego lata byłem z rodziną w Prużanie, zamieszkanym przez osiemnaście tysięcy osób mieście w obwodzie brzeskim. Po wyborach codziennie demonstrują tam setki ludzi. W weekend wychodzi parę tysięcy. Nie licząc tych, którzy jeżdżą na protesty do większych miast.

Tu pojawia się specyfika prowincji – wszyscy wszystkich znają. Na początku w małych miejscowościach rodziło to obawy: skoro wszyscy się znają, to nie jestem anonimowy, służby szybko mnie namierzą i się zemszczą. Tymczasem skutek okazał się odwrotny – stopień brutalności wśród znajomych nie może być tak wysoki jak w anonimowych większych miastach. Dodatkowo często w takich miejscowościach pracownicy sił bezpieczeństwa są kuzynami, sąsiadami, kolegami ze szkoły, partnerami protestujących itp. W takiej sytuacji oprawców powstrzymuje wstyd, więc rozwiązania siłowe są mniej powszechne. Także liczebność sił porządkowych na prowincji jest kilkukrotnie mniejsza niż w stolicy czy miastach obwodowych. Wszystko to sprawia, że na prowincji ludzie mniej się boją, protestować tam jest znacznie bezpieczniej niż w Mińsku, gdzie OMON-owcy pokazali, do czego są zdolni.

Kiedy rozpoczęła się demonstracja w Prużanie, podszedł milicjant i z dziesięć razy powiadomił zebranych, że akcja jest nielegalna. W odpowiedzi usłyszał: „I co mi zrobisz? Będziesz strzelać do stryjecznego szwagra?”. Milicjant się zaczerwienił i odszedł, a ja mogłem spokojnie śpiewać dla dwóch tysięcy protestujących na głównym placu miasta.

Mury: Wyrwij murom zęby krat Zerwij kajdany, połam bat A mury runą, runą, runą I pogrzebią stary świat!
Niesamowite jest to, że protesty trwają już miesiąc. W powszechnej opinii Białorusini to apatyczni indywidualiści, interesuje ich tylko własna przestrzeń lub najbliższe otoczenie. Czy obserwujemy narodziny społeczeństwa obywatelskiego na Białorusi, a może ono już istnieje?

Wspólnota powstaje na naszych oczach, zachodzą szybkie zmiany w świadomości. Myślę że Białorusini są nie tyle apatyczni, ile najbardziej cierpliwi w naszej części Europy. W pewnym sensie jesteśmy bardziej flegmatycznie-melancholijni niż nasi sąsiedzi. Potrzebujemy więcej czasu, żeby od słów przejść do czynów – zarówno tych dobrych, jak i złych, haniebnych, co wielokrotnie obserwowaliśmy w historii naszego kraju, szczególnie podczas wojny. Cierpliwość kiedyś jednak się kończy. Widocznie potrzebowaliśmy tych dwudziestu sześciu lat, żeby czara goryczy się przelała. Kiedy wreszcie do tego doszło, okazało się, że do protestu dojrzała większość społeczeństwa, od wielkomiejskiej młodzieży do pracowników państwowych fabryk.

Tegoroczny protest jest jak wielki wspólny kocioł, w którym gotuje się potrawa, a każdy przynosi do niej własne składniki. Ludzie o zupełnie różnych poglądach protestują wspólnie. Nie ma centrum decyzyjnego, demonstracje są zdecentralizowane. Ludzie sami się organizują, zarówno pod względem politycznym, jak i estetycznym. Protest jest kobiecy, ale i w pewnym sensie śpiewany…

Wspomniał Pan o specyfice protestów, szczególnie o kobiecych akcjach i kreatywności. Czy są jeszcze inne cechy wyróżniające tegoroczny zryw?

Foto. Natallia Rak (CC BY-NC 2.0)
Jest ich dużo, ale wyróżniłbym jeszcze przekaz religijny. Protestują wierni różnych wyznań. Kilka dni temu zorganizowali w Mińsku „Łańcuch Pokuty” – tysiące ludzi ustawiły się w żywy piętnastokilometrowy łańcuch, od Kuropat, uroczyska na obrzeżach Mińska, miejsca masowych egzekucji w trakcie stalinowskich czystek, nadal nieuznawanym przez państwo za miejsce pamięci, przez całe miasto. „Łańcuch Pokuty” kończył się przy owianym złą sławą areszcie przy ulicy Akreścina, w którym przetrzymuje się politycznych oponentów reżimu. To był ważny symbol – na Akreścina pracują duchowi spadkobiercy stalinowskich katów.

Ogromna część społeczeństwa chce w końcu rozliczyć się z komunistyczną spuścizną, i to w kraju, w którym – pomijając już istniejące ulice Lenina, Marksa, Engelsa – wciąż są odsłaniane nowe popiersia Dzierżyńskiego, a były minister spraw wewnętrznych, kiedy jeszcze pełnił tę funkcję, podczas państwowych uroczystości paradował w uniformie enkawudzisty. Władze tego państwa za jedną z najciekawszych atrakcji turystycznych uznają tak zwaną linię Stalina. (Historyczno-kulturowy kompleks dwadzieścia kilometrów od Mińska; w rzeczywistości fortyfikacje „linii Stalina” nie odegrały istotnej roli podczas wojny – przyp. M.R.). Częścią ruchu protestu stały się więc zarówno szeroko rozumiany przekaz religijny, jak i myślenie w kategoriach polityki historycznej.

Jaką rolę odgrywa w protestach inteligencja? Jak włączyli się do kampanii ludzie kultury?

To zależy od środowiska. Mamy przecież dwa związki pisarzy – prorządowy i niezależny. Niektórzy literaci i intelektualiści mogą sobie pozwolić na więcej, są niezależni i nie ukrywają swojej pozycji, a niektórzy zdobywają się na to, żeby wyjść na demonstrację jako szeregowi demonstranci, obywatele. Istotne znaczenie ma głos białoruskich autorytetów intelektualnych, w szczególności Swiatłany Aleksijewicz, członkini nowo powstałej opozycyjnej Rady Koordynacyjnej. Białorusini doceniają zaangażowanie pisarki, a o nastawieniu władz najlepiej świadczy chyba wezwanie jedynej białoruskiej laureatki Nagrody Nobla na przesłuchanie do Komitetu Śledczego.

Wyraźnie rozległ się głos środowiska teatralnego. Mam na myśli przede wszystkim pracowników Teatru im. Janki Kupały, którzy w akcie solidarności z protestującymi odeszli z pracy. Były już dyrektor teatru, Pawieł Łatuszka, z szeregów prołukaszenkowskiego establishmentu (w przeszłości był ambasadorem w Polsce i we Francji oraz ministrem kultury – przyp. M.R.) przeszedł na stronę protestujących. Opinia publiczna na Białorusi zawsze liczyła się z poglądami pisarzy, szczególnie takich ikon współczesnej białoruskiej literatury jak Uładzimir Arłou czy Uładzimir Niaklajeu, więc zajęte przez nich jasne stanowisko jest cennym drogowskazem. Na podstawie ich utworów powstają pieśni protestacyjne. Ważna jest również działalność naszego PEN-Center, szczególnie że na nasze apele solidarnie odpowiadają PEN-y z Polski, Gruzji, Ukrainy czy Stanów Zjednoczonych. Może zabrzmi to trochę nieskromnie, ale jestem dumny, że w protestach poprzez Mury Kaczmarskiego słychać również mój głos.

Białoruska inteligencja i ludzie kultury to przede wszystkim słowa, ale one mają wpływ na opinię społeczności międzynarodowej, dlatego słów nigdy za wiele.

Czy w białoruskiej przestrzeni publicznej w ostatnim czasie zrobiło się więcej miejsca dla kultury i literatury nie tylko tej niezależnej, ale i zaangażowanej?

Teraz nastąpił renesans poezji, szczególnie rozpowszechnianej za pośrednictwem nowych mediów. Później zapewne przyjdzie czas na coś bardziej uniwersalnego, na prozę. Poezja jest reakcją pierwotną, najbardziej emocjonalną, obecnie zaś stadium pewnego rodzaju walki kultury z reżimem. Na przykład za swój protestacyjny wiersz została zwolniona z posady w szkole popularna blogerka i pisarka Hanna Siewiaryniec (siostra opozycyjnego polityka Pawła Siewiaryńca, który już od kilku miesięcy przybywa w więzieniu – przyp. M.R.). Szykanowani na różne sposoby są też inni twórcy, ale generalnie widzę, że wielu poetów przestaje się bać i już nie milczą.

Co ciekawe, zachodzi pewna solidarność i symbioza różnych rodzajów sztuki. Ledwo zdążyłem napisać jeden ze swoich wierszy, a znani współcześni białoruscy muzycy klasyczni zrobili z niego kantatę i zaśpiewali ją przed białoruską filharmonią. To był chyba szczyt moich poetyckich osiągnięć. Generalnie protest sprawia wrażenie poetyckiego, szczególnie w świetle tysięcy latarek komórek podczas wieczornych demonstracji.

Czy współczesna kultura w jakiś sposób „przerabia” trwający polityczny kryzys?

Dokonuje się konsolidacja całego społeczeństwa, a twórcy występują przede wszystkim jako obywatele, nie zaś jako ludzie kultury. Co istotne, wielu wykonawców popkulturowych wcześniej występujących na reżimowych widowiskach zaczyna wyrażać swoją postawę obywatelską, tworzyć muzykę protestacyjną, zwalniają się z państwowych posad. Podobnie jest z pisarzami. Ostatnio zrobił na mnie wrażenie post popularnej białoruskiej pisarki Natalli Batrakowej, autorki poczytnych powieści, dostępnych w każdej księgarni. Oznajmiła, że nie weźmie udziału w państwowym Dniu Białoruskiego Piśmiennictwa, ponieważ nie może udawać, że w kraju nic się nie dzieje. Myślę, że takich twórców będzie więcej. Najświeższą spektakularną akcją była publiczna rezygnacja ponad stu młodych laureatów państwowej nagrody dla twórców z prezydenckiego stypendium. Ta tendencja będzie się nasilać.

Nie mam wątpliwości – sztuka współczesna doby protestu powstaje pod wpływem emocji, często jest naiwna. Niedługo stanie się artefaktem, dzięki któremu potomni zobaczą, jak sierpień 2020 roku zmienił Białoruś. Nie mam też wątpliwości, że wkrótce pojawią się pogłębione opracowania zmian zachodzących w białoruskich sztuce i kulturze w tym okresie. Wydarzeń drugiej połowy 2020 roku wystarczy na kilkanaście powieści i kilka nietuzinkowych seriali.

Maxim Rust – doktor nauk politycznych, analityk polityczny i badacz społeczny, redaktor „New Eastern Europe”.