Ultimatum i starcie czy ryzykowne rozmowy. Białoruska opozycja stoi przed dylematem
Alaksandr Łukaszenka w weekend spotkał się z przedstawicielami białoruskiej opozycji w miejscu dość nietypowym, bo w areszcie śledczym KGB. Nie ma w tym w sumie niczego zaskakującego, biorąc pod uwagę fakt, że większa część liderów białoruskiej opozycji, która nie wyjechała z kraju, właśnie w takich miejscach się znajduje.
Blokada podczas jednego z marszów opozycji w Mińsku (Maksim Safaniuk/Shutterstock)Większość obserwatorów białoruskiej sceny politycznej od samego początku oskarżała prezydenta o blef. Dialog z Cichanouskim czy Babaryką, zamkniętymi w areszcie, ma być jedynie graniem na czas i próbą osłabienia rewolucyjnych nastrojów, przynajmniej części protestujących.
Nie dając zatem wiary słowom ani gestom Łukaszenki, opozycja dalej "robi swoje", a prezydent reaguje coraz ostrzej. Nie dość, że protestujących w weekend emerytów władza potraktowała gazem łzawiącym i armatkami wodnymi, to jeszcze zastępca szefa MSW, Giennadij Kazakiewicz, zapowiedział, że opozycja jest już na tyle zorganizowana i zradykalizowana, że milicja może być zmuszona użyć broni.
W odpowiedzi na coraz gwałtowniejsze działania białoruskiej władzy Swiatłana Cichanouska przedstawiła Łukaszence ultimatum. Albo do 25 października wyznaczy on datę swojego odejścia z urzędu, uwolni więźniów i powstrzyma siły porządkowe od przemocy wobec protestujących, albo opozycja zorganizuje ogólnonarodowy protest.
Kości zostały rzucone
Słowa Cichanouskiej to jasny sygnał, że chce pokazać siłę białoruskiej "ulicy". Powody ku temu są oczywiste. Białoruska rewolucja raczej tli się, zamiast płonąć, a zachwycający spokój protestów może uspokajać również władze w Mińsku. Łukaszenka nie musi się raczej obawiać, że protestujący szturmem wezmą Pałac Niepodległości, czy zaczną dokonywać samosądów na milicjantach. Opozycja potrzebuje przełamania impasu, a ogólnonarodowy protest i strajk byłyby do tego idealne.
Masowe protesty nie tylko mogą poszczerbić, i tak słabo kręcące się, tryby białoruskiej gospodarki, lecz także ponownie zwrócić uwagę państw ościennych na Białoruś. Unia Europejska mogłaby zyskać kolejną motywację do działania na rzecz obywateli, a pochłonięta sytuacją na Kaukazie Moskwa zdecydować o tym, że przynajmniej jeden z trzech pożarów na obszarze tzw. "bliskiej zagranicy" należy szybko ugasić, dając Łukaszence do zrozumienia, że czas udać się na polityczną emeryturę.
Zwłaszcza aspekt gospodarczy strajku, czyli pogłębiające się zadłużenie (naturalnie na konto Rosji) mogłoby przekonać Kreml do ponownego rozważenia opcji "uratowania Białorusinów" od Łukaszenki. Jedną rzeczą jest bowiem posiadać państwo dalece od siebie uzależnione, a takim Białoruś niewątpliwie jest. Drugą, zupełnie inną, jest utrzymywanie niewydolnego finansowo bankruta, który nieustannie wyciąga z rosyjskiego budżetu pieniądze i tanie surowce.
Cichanouska może zatem nadać białoruskim protestom nową dynamikę. Reakcje białoruskich siłowików wskazują jednak na to, że również oficjalny Mińsk stawia wszystko na jedną kartę i jeżeli ludzie faktycznie wyjdą na ulice, to ulice te mogą spłynąć krwią w znacznie większym stopniu niż dotychczas. Obydwie strony muszą być na to gotowe, bo użycie ostrej amunicji wobec protestujących może być punktem zwrotnym, po którym nie będzie już możliwości powrotu do obecnej sytuacji.
Dialog z Łukaszenką?
Czy Alaksandr Łukaszenka w ogóle dopuszcza możliwość ugięcia się i nawiązania dialogu z własnym narodem? Co gorsza, narodem przemawiającym ustami kobiety, która miała być tak niegroźna, że można ją było dopuścić do udziału w wyborach i prowadzenia kampanii? Chociaż wydaje się, że jakakolwiek forma ustępstwa jest białoruskiemu liderowi całkowicie obca, to nie można zakładać, że chce on odejść jako symbol "wszystkiego, co najgorsze" w historii Białorusi.
Nie ulega bowiem wątpliwości, że sytuacja w kraju w ciągu całej jego historii jest wyjątkowa. Przeciągające się protesty, połączone z kolejnymi przykładami brutalności milicji, oddalają możliwość szybkiej stabilizacji sytuacji. Jeśli Łukaszenka nie zdawałby sobie z tego sprawy, musiałby być osobą o naprawdę niskim ilorazie inteligencji, a za takiego pod żadnym pozorem nie można go uważać.
Niewykluczone zatem, że "dialog w więzieniu" prowadzony przez Łukaszenkę jest właśnie takim sondowaniem gruntu i sprawdzaniem nastrojów opozycyjnych liderów – tych, którzy po wyjściu z więzienia, wejdą gładko w białoruską politykę.
Prowadzenie rozmów o reformach konstytucyjnych z zamkniętymi w areszcie "bandytami" jest karkołomnym posunięciem politycznym, ale też dowodem na to, że Łukaszenka zdaje sobie sprawę, iż pewne zmiany są nieuniknione. Inaczej zagrożony będzie on sam, jego rodzina i struktury, które stworzył.
Widząc to wszystko, nie można zatem z góry zakładać, że Łukaszenka "nigdy się nie ugnie", a jakakolwiek zapowiedź dialogu z jego strony jest blefem. Zarówno wschodni, jak i zachodni sąsiedzi Białorusi, potrafili zorganizować przekazanie władzy, z zapewnieniem bezpieczeństwa ustępującej stronie.
Bartosz Tesławski
redaktor naczelny i założyciel portalu NaWschodzie.eu. Miłośnik Białorusi i sympatyk całej Europy Wschodniej. Absolwent Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego. Były zastępca redaktora naczelnego portalu Eastbook. Kierownik projektu e-commerce w Wydawnictwie Gospodarczym.
Jeżeli Łukaszenka mógłby nie obawiać się o los swój i swoich bliskich, a wraz z nim nie obawialiby się o niego przedstawiciele struktur siłowych, obecnie zaciekle próbujący spacyfikować białoruskie protesty, to dialog nie jest wykluczony. Będzie to raczej dialog przypominający bardziej biznesowe układy niż podniosłe starania dyplomatów, ale w efekcie możemy zobaczyć niedługo zupełnie nową twarz Białorusi. Inaczej jedna ze stron będzie musiała obalić stronę przeciwną, a nie wydaje się, aby którakolwiek w tym momencie gotowa była ustąpić.