Nasza strona używa ciasteczek do zapamiętania Twoich preferencji oraz do celów statystycznych. Korzystanie z naszego serwisu oznacza zgodę na ciasteczka i regulamin.
Pokaż więcej informacji »
Drogi czytelniku!
Zanim klikniesz „przejdź do serwisu” prosimy, żebyś zapoznał się z niniejszą informacją dotyczącą Twoich danych osobowych.
Klikając „przejdź do serwisu” lub zamykając okno przez kliknięcie w znaczek X, udzielasz zgody na przetwarzanie danych osobowych dotyczących Twojej aktywności w Internecie (np. identyfikatory urządzenia, adres IP) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów w celu dostosowania dostarczanych treści.
Portal Nowa Europa Wschodnia nie gromadzi danych osobowych innych za wyjątkiem adresu e-mail koniecznego do ewentualnego zalogowania się przy zakupie treści płatnych. Równocześnie dane dotyczące Twojej aktywności w Internecie wykorzystywane są do pomiaru wydajności Portalu z myślą o jego rozwoju.
Zgoda jest dobrowolna i możesz jej odmówić. Udzieloną zgodę możesz wycofać. Możesz żądać dostępu do Twoich danych osobowych, ich sprostowania, usunięcia, ograniczenia przetwarzania, przeniesienia danych, wyrazić sprzeciw wobec ich przetwarzania i wnieść skargę do Prezesa U.O.D.O.
Korzystanie z Portalu bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza też zgodę na umieszczanie znaczników internetowych (cookies, itp.) na Twoich urządzeniach i odczytywanie ich (przechowywanie informacji na urządzeniu lub dostęp do nich) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów. Zgody tej możesz odmówić lub ją ograniczyć poprzez zmianę ustawień przeglądarki.
Międzymorze / 26.10.2020
Adam Balcer
Polacy i Ukraińcy wpadli w potrzask historii. Gesty prezydentów tego nie zmienią
Polacy i Ukraińcy inaczej traktują przeszłość. Różnią się też w ocenie historii. To przekłada się na politykę i emocje. Mimo wspólnych interesów relacje Warszawy i Kijowa "utknęły" w punkcie, z którego nie uda się wyjść bez nowego podejścia. Prof. Tomasz Stryjek w rozmowie z Adamem Balcerem przekonuje, że nie wystarczy "reset" ogłaszany przez prezydentów.
Prezydenci Duda i Zełenski w Kijowie (CC president.gov.ua) Jakie znaczenie ma historia w polityce zagranicznej i wewnętrznej Polski, a jakie na Ukrainie?
Podejście do historii w Polsce i na Ukrainie jest odmienne. U nas historia jest istotnym elementem tożsamości narodowej oraz stałym tematem debaty publicznej. Potwierdza to regularne przywoływanie w niej wydarzeń i postaci historycznych, aby opisać współczesność. Z drugiej strony zadawanie pytań: "Jacy jesteśmy jako naród?", "Jak ukształtowała nas historia?", "Czy powinniśmy w sobie zmienić jakieś cechy uwarunkowane przez przeszłość?" nie ma tak głębokiej tradycji w ukraińskim życiu publicznym.
Profesor Tomasz Stryjek, historyk i politolog Instytutu Studiów Politycznych PAN i Collegium Civitas, zajmuje się historią najnowszą, kulturami historycznymi i polityką pamięci państw Europy Środkowej i Wschodniej. Ostatnio z Grzegorzem Motyką i Mariuszem Zajączkowskim opublikował książkę Międzynarodowe aspekty akcji "Wisła".
Naturalnie dyskusja kwitła w gronie ideologów, polityków i publicystów w diasporze ukraińskiej w okresie od rewolucji lat 1917–1921 do powstania państwa w 1991 r. oraz wśród Ukraińców mieszkających w II Rzeczypospolitej. Niektóre wątki tej debaty pojawiły się w niepodległej Ukrainie, ale odpowiedź na pytania typu: "Jak decyzje, które podejmowali nasi przodkowie, określają to, kim współcześnie jesteśmy?" czy "Jak nasza historia wpływa na wizerunek kraju na świecie?" nie zajęła kluczowego miejsca w debacie publicznej nad Dnieprem.
Dlaczego sytuacja na Ukrainie jest inna niż w Polsce?
Wynika to z dwóch okoliczności historycznych i jednej współczesnej.
Po pierwsze, z braku własnego państwa przez wiele stuleci historii Ukrainy. Chodzi tu zwłaszcza o XIX i XX w., kiedy w całej Europie kształtowały się tożsamości nowoczesnych narodów. Wprawdzie w XIX w. państwa polskiego też nie było, ale po I Rzeczypospolitej pozostały elity, które miały wystarczająco silną pozycję, aby podtrzymywać debatę o historii i tożsamości narodowej.
Po drugie, z mniejszej liczby wydarzeń politycznych i militarnych w historii Ukrainy symbolizujących zwycięstwa i odgrywanie ważnej roli w Europie. I Rzeczpospolitą Polacy dziś uznają za własne państwo, natomiast Ukraińcy traktują jako obce. A odgrywała ona przecież, zdaniem wielu polskich historyków, rolę regionalnego mocarstwa. Stąd silna nad Wisłą tendencja do rozważań o historycznym i współczesnym przywództwie Polski mającej stanąć na czele całego regionu położonego na wschód od Niemiec. Odpowiednika takiej wizji lidera regionu na Ukrainie nie znajdziemy.
Wreszcie po trzecie, debata publiczna na Ukrainie rozwinęła się po 1991 r. w warunkach niekontrolowanej prywatyzacji i potężnej oligarchii. Media na Ukrainie, szczególnie telewizja, znalazły się w rękach oligarchów zainteresowanych dostarczaniem taniej rozrywki i autopromocją, a nie służbą publiczną. Ta sytuacja powoli zmienia się od 2014 r.
A jaki jest związek między polityką zagraniczną i polityką historyczną?
W Polsce występuje silna wrażliwość, wręcz przeczulenie na ocenianie Polaków przez międzynarodową opinię publiczną, szczególnie przez pryzmat stosunków polsko-żydowskich oraz relacji z sąsiadami, najczęściej właśnie z Ukraińcami. W parze idzie z tym polska potrzeba potwierdzania naszej wyjątkowości przez zagranicę. W przypadku relacji z Ukrainą władze i część opinii publicznej starały się takie potwierdzenie polskiej wyjątkowości wywołać, eksponując jednostronną martyrologię wołyńską. Co ważne, były to nie tylko władze prawicowe, rządzące od 2015 r., ale także centrowe, w latach 2007–2015. Te ostatnie działały z użyciem zdecydowanie bardziej dyplomatycznych narzędzi wpływu i generalnie zajmowały się kwestiami historycznymi w relacjach z Ukrainą od przypadku do przypadku. Jednak, kiedy już postanawiały się nimi zająć, podejmowały decyzje pod naciskiem prawicowych partii i opinii publicznej.
Czy coś się zmieniło po wyborach na Ukrainie w 2019 r. i dojściu do władzy Wołodymyra Zełenskiego?
Różnica między Polską i Ukrainą pod względem stosunku do historii jeszcze wzrosła po zmianie władz w Kijowie. Ekipa prezydenta Wołodymyra Zełenskiego jest zdecydowanie mniej zainteresowana historią niż otoczenie jego poprzednika, Petra Poroszenki. Jednak nawet w latach 2014–2019 państwo ukraińskie zajmowało się przeszłością mniej, niż to się wydawało większości polskich ekspertów oraz polityków. Poza latami 2014–2015, kiedy na pierwszym planie znajdowała się wojna propagandowa Rosji z Ukrainą, zanurzenie w historii ukraińskiego życia publicznego było wyraźnie płytsze niż kiedykolwiek w Polsce od końca lat 90. XX w.
Co więcej, po względnej stabilizacji konfliktu o Krym i Donbas w 2016 r., historia znowu zeszła na Ukrainie na drugi plan. W 2019 r. Wołodymyr Wjatrowycz odszedł z funkcji prezesa Ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej (UIPN), który uległ zresztą przekształceniu. Zajmuje się on dzisiaj szeroko pojętą kulturą i przeszłością, a nie jak kiedyś niemal wyłącznie ukraińskim ruchem niepodległościowym i martyrologią w XX w. W efekcie dziś brakuje w Kijowie jednoznacznego przeciwnika, który podtrzymywałby po polskiej stronie motywację do kontynuowania sporu.
Czy w takim razie jest dzisiaj szansa na przełom i przybliżenie stanowisk w trudnych kwestiach historycznych między Polską i Ukrainą?
Nadal trudno sobie to wyobrazić. Sprawy zaszły za daleko, aby dla powrotu na ścieżkę dialogu wystarczyło proste ogłoszenie "resetu".
Jest to możliwe na poziomie międzypaństwowym, czego próbą jest wspólna Deklaracja prezydentów obu państw z 12 października. Jednak jeśli nawet przywódcy mogą czasami "zapomnieć" o historii, to nie sposób tego równie łatwo osiągnąć w przypadku historyków i całych społeczeństw. W Polsce od lat realizowano kurs, który jego łagodniejsi zwolennicy określają mianem non possumus, zaś bardziej radykalni rozumieją jako stawianie Ukrainie warunków typu ultimatum we wzajemnych stosunkach i uzależniania od ich spełnienia wsparcia Kijowa na arenie międzynarodowej. W drugim przypadku mam na myśli np. wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego z 2017 r., w której uzależnił poparcie Polski dla wejścia Ukrainy do UE od zdecydowanego odcięcia się Kijowa od UPA i Stepana Bandery.
Zwolennicy stawiania warunków obrali ten kurs znacznie wcześniej. W 2009 r. oraz ponownie w 2013 r. sejm przegłosował uchwały, w których uznał zbrodnię wołyńską za "nosząca «znamiona ludobójstwa»". Już wtedy po stronie ukraińskiej rozumiano to jako formę nacisku. Polscy posłowie jakby nie zdawali sobie sprawy z tego, że podbijają stawkę u części opinii publicznej, która przeżywa politykę zagraniczną jak kibice piłkarscy mecze, z dogrywkami i rzutami karnymi.
Jednak nie tylko strona polska podgrzewała atmosferę.
W 2015 r. ukraińska Rada Najwyższa przyjęła ustawę uznającą OUN i UPA za wchodzące w poczet kilkunastu organizacji walczących o niepodległość kraju w XX w. Jakiekolwiek były intencje, zrobienie tego niedługo po przemówieniu prezydenta Bronisława Komorowskiego w Radzie było błędem dyplomatycznym. Wynikał on, jak sądzę, z niezadania sobie przez ukraińskich polityków większego trudu sprawdzenia, jaka jest skala zainteresowania OUN, UPA i Wołyniem w Polsce. Zignorowano, że zainteresowanie to jest duże, dość powszechne oraz nie będące wyłącznie wynikiem manipulacji i propagandy – jak uważało wielu ukraińskich ekspertów – środowisk kresowych oraz nacjonalistycznych.
Przy okazji pierwszej rocznicy wołyńskiej pod rządami prawicy w lipcu 2016 r. obie izby parlamentu w Polsce uznały zbrodnię wołyńską wprost za ludobójstwo. Natomiast w styczniu 2018 r. parlament wprowadził poprawki do ustawy o IPN uznające faktycznie ukraiński nacjonalizm z drugiej ćwierci XX w. za zbrodniczy. Wprawdzie uchylił je rok później Trybunał Konstytucyjny, niemniej na Ukrainie wrażenia, że obóz rządzący w Polsce zupełnie przestał się liczyć z wrażliwością partnera w Kijowie, nie dało się już zatrzeć. W 2019 r. dialog historyczny polsko-ukraiński znalazł się w martwym punkcie. Strona ukraińska ponosi za to współodpowiedzialność. Od momentu gdy kwestia wołyńska stała się na początku XXI w. kluczowym tematem we wzajemnych relacjach, Ukraina była stroną reaktywną albo wręcz nieaktywną. Jej strategia polegała na chowaniu głowy w piasek i próbie przeczekania wzmożenia polskiej opinii publicznej i elity politycznej. Ostatnie kilkanaście lat pokazało, że ta strategia nie działa.
Jakie znaczenie ma użycie terminu "ludobójstwo"?
Musimy sobie też jasno powiedzieć, że jego użycie bardzo utrudnia jakikolwiek dialog historyczny. Potwierdzają to inne przypadki narodów historycznie skonfliktowanych, np. Serbów i Chorwatów w ich sporze o zbrodnie na terytorium Bośni i Hercegowiny oraz Chorwacji popełnione w latach 1991–1995. Oczekiwanie, że jakieś państwo przyzna się do popełnienia ludobójstwa jest iluzją. Niemcy są wyjątkowym przypadkiem przyjęcia odpowiedzialności za Holocaust oraz inne zbrodnie z lat 1933–1945, ale tylko dlatego, że były okupowane przez aliantów, a następnie przyjęte na równorzędnych warunkach do wspólnoty euroatlantyckiej. W przypadkach takich jak serbsko-chorwacki konflikt o historię istnieją przynajmniej pewne instytucje arbitrażowe, jak Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości. Oddalił on wzajemne oskarżenia obu stron w sprawie ludobójstwa. Natomiast polsko-ukraińskim sporem historycznym niewiele kto się interesuje. Oczywiście poza Polakami, Ukraińcami oraz służbami państwa rosyjskiego.
Na czym polega największy problem w Polsce z postrzeganiem historii polsko-ukraińskiej?
Nad Wisłą ten temat jest zdominowany przez OUN, UPA i rzeź wołyńską. Bandera wyrósł w polskiej opinii publicznej na jedną z paru najważniejszych postaci w historii Ukrainy. Właściwie trudno by było znaleźć poza Bohdanem Chmielnickim kolejną postać z jej przeszłości, którą Polacy jeszcze dobrze kojarzą. Znacznie dalej wśród najwybitniejszych postaci ukraińskich rozpoznawanych przez Polaków jest Taras Szewczenko, który dla Ukraińców odgrywa rolę dyżurnego symbolu kultury ukraińskiej.
Rzeź wołyńska jest też obecna w polskiej kulturze masowej. Wielka była rola filmu Wołyń, dystrybuowanego najpierw w kinach, a następnie pokazywanego w publicznej i prywatnej telewizji. Pamięć o innych zbrodniach, które dotknęły ziem wschodnich dawnej Rzeczypospolitej, np. operacji polskiej NKWD z lat 1937–1938, jest znacznie słabsza. Polacy także niewystarczająco zdają sobie sprawę ze skali martyrologii Ukraińców w XX w. Ponadto polska opowieść o konflikcie polsko-ukraińskim i zbrodniach z lat 1943–1947 stała się na swój sposób kanoniczna. W drugiej dekadzie XXI w. za mało było wewnętrznej polskiej dyskusji na te tematy. Można czasami odnieść wrażenie, jakby odrzucenie przez wielu ukraińskich historyków i UIPN rozmowy o zbrodniach masowych na Wołyniu i Galicji jako o ludobójstwie popełnionym przez UPA wpłynęło na polskich partnerów w taki sposób, że przestali dyskutować o tych sprawach między sobą.
Między polskimi badaczami dziejów nie ma rozbieżności w sprawie Wołynia?
Wśród historyków zajmujących się konfliktami polsko-ukraińskimi w Polsce, znajduje się dzisiaj niewielu młodych. Nawet pokolenie historyków, antropologów czy socjologów w średnim wieku zajmujących się tą tematyką – co ciekawe, jest w nim wyraźnie więcej kobiet – mało już czuje się odpowiedzialne za dialog polsko-ukraiński. Dążenia do porozumienia i pojednania mają dla nich drugorzędne znaczenie. Przedstawiciele tego pokolenia są skupieni na samych badaniach. Raczej nie są zainteresowani upublicznieniem ich wyników poza kręgiem akademickim oraz wpływaniem na poglądy Polaków i Ukraińców. Jednocześnie inne okresy historii polsko-ukraińskiej niż 1918–1947 są dzisiaj w niewielkim stopniu obecne w polskiej kulturze popularnej i pamięci historycznej. Mało jest obecnie książek popularnonaukowych poświęconych historii polsko-ukraińskiej ujętej całościowo. Powstało ich trochę w latach 90., ale następnie zdecydowanie pogorszył się klimat dla ich pisania. Nie przebijają się również do opinii publicznej próby pokazania postaci, wydarzeń i zjawisk z polsko-ukraińskiej historii symbolizujących współdziałanie czy współistnienie. A przecież z takich epizodów składa się ona w większości.
Jak można wyjść ze ślepej uliczki, w której się znaleźliśmy?
Bardzo przydałaby się w Polsce dyskusja nad zmianą paradygmatu w podejściu do historii polsko-ukraińskiej. Warto przyjrzeć się temu, jak rządy Rzeczypospolitej na ziemiach wschodnich wyglądają z perspektywy teorii postkolonialnej. Kilkanaście lat temu zaczęli po nią sięgać literaturoznawcy, jednak nigdy nie podjęto na większą skalę próby jej weryfikacji w badaniach historii dwóch narodów. Moim zdaniem, należy przyłożyć większą wagę do wymiaru ekonomicznego i społecznego konfliktów polsko-ukraińskich. Spojrzeć ponownie na doświadczenie wyzysku i biedy, konfliktu między szlachtą i chłopstwem, hierarchii społecznej połączonej z różnicami wyznaniowymi, etnicznymi i kulturowymi. W tym wszystkim, a nie tylko w antypolskiej ideologii OUN i UPA oraz zwyrodnieniu prowadzenia wojny pod okupacją sowiecką i niemiecką, tkwią źródła zbrodni na Wołyniu i w Galicji Wschodniej w latach 1943–1944.
Czy takie podejście też ma jakieś pułapki?
Odwołując się do modelu postkolonialnego, trzeba oczywiście uwzględnić specyfikę naszego regionu. Dostrzec różnice z innymi doświadczeniami rządów kolonialnych, szczególnie w krajach pozaeuropejskich. Na przykład proste przełożenie jeden do jednego dzisiejszych francuskich zmagań z dziedzictwem kolonialnym w Algierii nie będzie w Polsce przekonujące i ostatecznie się nie przyjmie. Na modelu postkolonialnym w Polsce ciąży też niestety skojarzenie z marksistowską klasową wykładnią dziejów Europy Wschodniej dominującą w ZSRR i wśród jego satelitów. Nie należy jednak tego modelu z góry odrzucać jako rzekomo możliwego do zastosowania jedynie w badaniach historycznych na innych kontynentach niż Europa.
Nie przekonuję mnie argument, że model postkolonialny zupełnie nie przystaje do mieszanych etnicznie krajów europejskich, w których autochtoni (rządzeni) i przybysze (rządzący) byli chrześcijanami, nie różnili się rasowo, żyli na jednym terytorium oraz znajdowali się w momencie podboju na podobnym poziomie rozwoju ekonomicznego. Warto pamiętać, że jest on od wielu lat wykorzystywany w badaniach innych regionów w Europie, np. historii relacji irlandzko-angielskich/brytyjskich. Obecnie ten model zyskuje popularność na Ukrainie do interpretacji historii jej relacji z Rosją. Wydaje się, że będzie też coraz częściej stosowany przez ukraińskich historyków do opisu przeszłości polsko-ukraińskiej.
Ważne jest dziś także ukazywanie polskiej opinii publicznej historii polsko-ukraińskiej w szerszym europejskim, a nawet światowym kontekście. Im więcej porównań oraz wskazywania podobieństw i różnic między historycznymi relacjami innych narodów a Polakami i Ukraińcami, tym lepiej.
Adam Balcer jest dyrektorem programowym w Kolegium Europy Wschodniej.
Jednocześnie trzeba pozostać realistą. W polskiej debacie publicznej obecnie jednoznacznie przeważa myślenie o przeszłości przez pryzmat paradygmatu narodowego, wizja Polaków jako ofiar i bohaterów, a wreszcie idealizacja Kresów Wschodnich. Zatem jeśli widzę światełko w tunelu i długoterminowe szanse na zmianę status quo, to dzisiejsze realia napawają mnie jedynie umiarkowanym optymizmem.