Jedwabny Szlak / 30.10.2020
Paweł Pieniążek
Afgańczycy zwyczajnie mają dość. Talibowie czują zwycięstwo
Talibowie wiedzą, że czas gra na ich korzyść. Prezydent USA Donald Trump przyznał, że gdy tylko zagraniczne wojska opuszczą Afganistan, istnieje duża szansa na przejęcie przez nich władzy w kraju. Tymczasem dla większości Afgańczyków życie stało się po prostu cierpieniem.
Niezależnie od tego, w której części kraju mieszkają, w rozmowach z Afgańczykami jak mantra pojawiają się zmęczenie wojną i chęć jej natychmiastowego zakończenia, ale jednocześnie brak nadziei, że mogłoby się to wydarzyć. Trudno mamić kolejnym obietnicami społeczeństwo, które doświadcza konfliktu zbrojnego od czterech dekad.
Od 19 lat trwa jego obecna odsłona: wojna afgańskiego rządu wspieranego przez państwa zachodnie – w tym przede wszystkim Stany Zjednoczone – przeciwko talibom. Na początku XXI wieku wydawała się łatwa i szybka do zakończenia. Stała się jednak najdłuższą w całej historii USA.
Konflikt, który wielokrotnie uważano za skończony, nie wydaje się zmierzać do szczęśliwego finału. A kolejne podpisane porozumienia nie zmieniają tego, że ofiarą przemocy wciąż pada ludność cywilna.
Reset resetu
W Afganistanie walki trwają bez przerwy, w niemal wszystkich 34 prowincjach. W pierwszej połowie października talibowie przeprowadzili dużą ofensywę w prowincji Helmand w południowej części kraju. W rezultacie – według lokalnych władz – około 35 tys. osób musiało opuścić swoje domy w stolicy prowincji, mieście Laszkargah. Celem miało być zajęcie go wraz z okolicznymi wsiami. To największa eskalacja, odkąd 12 września w stolicy Kataru Ad-Dausze rozpoczęły się rozmowy pokojowe między talibami a rządem. Mimo wielkich oczekiwań, przełom nie nastąpił.
"Liczba zabitych i rannych cywilów – główny wskaźnik intensywności przemocy – jak do tej pory była niższa w 2020 roku [niż w latach ubiegłych – przyp. red.], ale w ostatnich tygodniach wydaje się pojawiać niepokojąca zmiana [tej tendencji – przyp. red.]" – brzmiało oświadczenie Misji Wsparcia Narodów Zjednoczonych w Afganistanie po wydarzeniach w Helmandzie. "Cywile są regularnie zabijani lub ranieni w walkach zbrojnych. Dużą liczbę ofiar powoduje broń pośrednia – moździerze, rakiety, granaty".
Już w następnym tygodniu po spotkaniu w Ad-Dausze doszło do ciężkich starć w kilku prowincjach, w tym w Oruzganie w środkowym Afganistanie. W ciągu doby zginęło 57 członków sił rządowych. Talibowie jak zwykle nie podali liczby ofiar po swojej stronie, a przedstawiciele afgańskich władz donosili o 80 zabitych. Zginęli także cywile. Dzień wcześniej w rezultacie nalotów sił rządowych w prowincji Kunduz w północnowschodniej części kraju miało życie straciło 12 z nich. Celem miała być baza talibów, nie wiadomo jednak, czy ponieśli oni jakieś straty.
W rezultacie narastającej przemocy 15 października specjalny wysłannik Białego Domu do Afganistanu Zalmay Khalilzad po negocjacjach ogłosił, że Stany Zjednoczone i talibowie porozumiały się, by "ściśle się trzymać" zasad porozumienia zawartego na początku roku.
Wrócić do Świąt
To właśnie w lutym miał nastąpić pierwszy z przełomów. Wówczas Amerykanie podpisali z talibami historyczne porozumienie pokojowe. Na jego mocy zagraniczne wojska mają zostać wycofane nie później niż do maja 2021 r., co od lat było jednym z kluczowych postulatów talibów. W końcu amerykańska inwazja z 2001 r. obaliła ich władzę w kraju. W zamian zobowiązali się do zawieszenia broni względem zagranicznych wojsk, udziału w wymianie jeńców i… do zwalczania terroryzmu.
Prezydent Donald Trump naciska, by żołnierze opuścili kraj na długo przed zaplanowanym terminem – do końca bieżącego roku. "Przed Świętami Bożego Narodzenia powinniśmy mieć w domach wszystkich naszych DZIELNYCH mężczyzn i kobiety służących dotąd w Afganistanie" – napisał na Twitterze.
W listopadzie w Stanach Zjednoczonych mają się odbyć wybory prezydenckie, a Trump przegrywa w sondażach, więc jest mu potrzebny każdy sukces. Powrót wojsk z Afganistanu byłby realizacją jednej ze złożonych przez niego ważnych obietnic. Inni przedstawiciele USA, w tym Khalilzad, mówią jednak jasno, że nie widzą, by warunki do opuszczenia Afganistanu, w tym zmniejszenie przemocy, zostały spełnione.
Duchy na straży
Mimo ograniczonych sił i ponoszonej od lat dużej liczby ofiar Talibowie wiedzą, że czas gra na ich korzyść. Ofensywa na Helmand jest tylko jednym z wielu ognisk walk. W ciągu ośmiu miesięcy od porozumienia Amerykanie zredukowali kontyngent się z 13 do około 4,5 tys. żołnierzy. W niektórych regionach powoduje to pogorszenie bezpieczeństwa cywilów. Afgańska armia nie była sobie w stanie poradzić z jego zapewnieniem, mając wsparcie amerykańskich wojsk, więc tym bardziej nie uda jej się tego zrobić samodzielnie.
Powołany przez Kongres Stanów Zjednoczonych Specjalny Inspektor Generalny ds. Odbudowy Afganistanu John F. Sopko opublikował kolejny raport kwartalny ze złymi informacjami. Wynika z niego, że w południowych prowincjach Afganistanu, w tym Helmandzie, 50–70 proc. policjantów to "duchy": fikcyjnie zatrudnione osoby, których pensje są przez kogoś przywłaszczane, zapewne przez ich nominalnych zwierzchników. Przy okazji okazało się, że połowa z faktycznie odbywających służbę funkcjonariuszy zażywa narkotyki (od 8 do 11 proc. afgańskiego społeczeństwa jest od nich uzależniona, co wiąże się z biedą, brakiem perspektyw i łatwym dostępem).
"The Washington Post" opisał niedawno przypadek stolicy prowincji Paktia, miasta Gardez, leżącego 120 km na południe od Kabulu. Amerykańskie wojska pozostawiły tam po sobie pustą bazę. Lokalne władze alarmują, że od tego czasu w mieście wzrosła liczba zabójstw, zmniejszyła się liczba dzieci uczęszczających do szkół, a talibowie powiększają sferę wpływów.
Lista ofiar ciągle rośnie
Trudno stwierdzić, którą stronę popierają Afgańczycy, bo nie ma badań, które by to sprawdzały. Bez wątpienia jest grono ludzi opowiadających się za fundamentalistycznym porządkiem wprowadzonym przez talibów i tych, którzy wolą poinwazyjny ład. Jedni i drudzy odnoszą się do obecnej sytuacji bardzo krytycznie.
Afgańczycy są niezadowoleni i nie widzą szans na lepsze życie. Dobitnie pokazały to badania przeprowadzone przez amerykański instytut Gallupa w 2018 roku. Afgańczycy ustanowili światowe antyrekordy. 85 proc. respondentów stwierdziło, że ich życie to cierpienie. Z kolei nikt nie uznał, że mu się powodzi. Średnio na dziesięciostopniowej skali ocenili swoje życie na 2,7, a najbliższą przyszłość na 2,3.
Niezależnie od wrażliwości i poglądów w zasadzie wszyscy zgadzają się w jednym – chcieliby, żeby wojna dobiegła końca i nareszcie zapanował spokój. Ogromne ofiary są bowiem ponoszone nie tylko na terytoriach rządowych, ale także na kontrolowanych przez talibów, choć ci ostatni nie upubliczniają swych strat.
Zgodnie z danymi zbieranymi przez "New York Timesa" od początku lipca zginęło przynajmniej 1159 członków sił rządowych i 464 cywilów. Natomiast według afgańskiej Narodowej Rady Bezpieczeństwa trzeci tydzień czerwca był najbardziej krwawym w ciągu 19 lat wojny. W ciągu siedmiu dni zginęło 291 członków sił rządowych, a 550 raniono. Już dwa lata temu prezydent Ashraf Ghani powiedział, że od 2015 r. zginęło 28 589 członków sił rządowych.
Długa droga do pokoju
Stany Zjednoczone nie są gwarantem stabilności w Afganistanie, bo inwazja z 2001 r. do tej pory nie zbliżyła kraju do podołania najbardziej palącym problemom: wojnie z talibami, biedzie i niskiemu poziomowi rozwoju gospodarczego. Chaotyczne działania i pośpiech ze strony Białego Domu jeszcze bardziej zaogniają tę sytuację. Talibowie czują się bezkarni, a deklaracje Stanów Zjednoczonych tylko dodają im morale. Jak choćby wypowiedź Trumpa sprzed kilku miesięcy, gdy stwierdził, że istnieje duża szansa na przejęcie władzy przez talibów w kraju po tym, jak zagraniczne wojska go opuszczą.
Paweł Pieniążek jest dziennikarzem, stałym współpracownikiem "Tygodnika Powszechnego". Relacjonował wydarzenia m.in. z Afganistanu, Iraku, Syrii i Ukrainy. Autor książek, w tym Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii (Wydawnictwo Czarne 2019), za którą został nominowany do Książki Reporterskiej Roku 2020 Grand Press. Laureat nagrody dziennikarskiej MediaTory w 2019 roku.
W rozmowach z Afgańczykami mieszkającymi na terytoriach rządowych stale powraca obawa, że jeśli proces pokojowy zostanie źle poprowadzony, kraj może zmierzać w stronę kolejnej eskalacji tej trwającej od dekad wojny. Jak w latach 90., gdy po opłakanej w skutkach inwazji Związku Radzieckiego (dla Związku Radzieckiego, ale przede wszystkim dla Afgańczyków), zwycięzcy mudżahedini, nie potrafiąc dojść do porozumienia, wymierzyli broń w siebie nawzajem. Najsilniejszą grupą okazali się talibowie, którzy doszli do władzy w rezultacie wojny domowej. Po kilku latach obaliła ich z kolei amerykańska inwazja. Dlatego trudno się dziwić Afgańczykom mówiącym, że już to wszystko widzieli.