"Wolność słoneczna". Głębsza pamięć i powrót do źródeł europejskiej kultury
"Pod pozorem natywnej serwuje się turystom jej bliskowschodnią wersję i kawę po turecku" zauważa Jacek Hajduk. W swojej książce podejmuje próbę przybliżenia zapomnianego DNA Starego Kontynentu. Autor szuka głębi w powierzchowności XXI wieku, w percepcji kultury wydającą się być tylko trudniejszą wersją turystyki.
(Shutterstock)
Książka Jacka Hajduka
Wolność słoneczna
od pierwszych stron
niesie ważne przesłanie,
choć z początku
ulotne, trudne do rozpoznania.
Autor rozsnuwa nić, za którą
podąża się przez cały tekst, a udaje się ją
złapać dopiero w końcówce lektury. Mimo
że wątła, nić nie zrywa się pod ciężarem
ważkiej myśli. Przesłania
Wolności słonecznej
nie da się jednak "ani opowiedzieć, ani streścić, ani sparafrazować" (jak notabene
napisze autor o jednym z tekstów Stanisława
Vincenza). Z tego chociażby powodu
książka Hajduka warta jest lektury,
choć wolałabym napisać "przeżywania" –
tak jak się przeżywa wędrówki przez wysokogórskie
przełęcze albo pierwszy od
dawna haust słonego wiatru od morza.
Jacek Hajduk jest filologiem klasycznym,
akademikiem, pisarzem, tłumaczem
(między innymi Kawafisa), redaktorem
(między innymi naczelnym "Czasu Literatury"),
dziennikarzem – człowiekiem pisma
całym sercem i rozumem. Nic dziwnego,
że swoje eseje postanowił zbudować
na wierze w słowo pisane, a na jej zakładnika
wziął oręż potężny: wspomniane
sensualne instrumentarium. Publikację
otrzymaliśmy przez to gatunkowo niekoherentną,
jakby poddaną sensualnej dykcji
autora.
Quasi-naukowy wywód nierówno
się przecina z gawędą, opisami przywodzącymi
skojarzenia z intymnym bedekerem
("Jadę koleją relacji Saloniki–Larissa
na południe, wzdłuż egejskich brzegów
homeryckiego krajobrazu. Jest sierpień
któregoś roku. Na pewno sierpień, bo
w Grecji bywam, jeśli już bywam, prawie
zawsze w sierpniu"), po trochu z pamiętnikowym
filozofowaniem, a momentami
nawet z prozą. Czyżby autor w ten sposób
chciał zbliżyć się do ideału z eseju Stanisława
Vincenza
Krajobraz jako tło dziejów?
Przywołuje go w
Wolności słonecznej jako
tekst "po mistrzowsku łączący elementy
dziennika podróży, epickiego obrazu, prozy
refleksyjno-filozoficznej, gawędy szlacheckiej,
opisu etnograficznego czy liryki krajobrazowej". Synkretyzm formy miałby
sens, skoro książka Hajduka wyrasta z "tęsknoty
za prostymi »prawdami starowieku
«, za dobrem, otwartością i wspólnotą",
jak wyjaśnia autor we wstępie. Mistrzem
otwartości, jej krzepkim patronem, jest
oczywiście twórca Na wysokiej połoninie;
wszystko więc – a zyskujemy to przekonanie
w toku lektury – zostało zszyte
mocno i pewnie.
Autorskie kredo wiary w słowo pojawia
się u Hajduka z nonszalancją właściwą
dla erudyty gdzieś w środku książki:
"Słowo powołuje do istnienia Światło,
a Światło zaświadcza o kreacyjnej potędze
Słowa. Stwórca nie tylko głosi Słowo
i daje Światło, ale sam jest Słowem i sam
jest Światłem. Mówiąc językiem retoryki,
Słowo i Światło są tu synekdochami,
odpowiednio: Literatury i Życia, których
nierozerwalność, jak widać, została usankcjonowana
już u początku". Pisząc o "nierozerwalności"
słowa i życia, autor przypomina
o prasplocie, na którym od wieków
opiera się nasza kultura; przywołując
narodziny świata, przywołuje ich towarzysza
– Logos. Pisarstwo autora ma ten
prasplot obłaskawić, wyostrzyć, uzmysłowić.
Sprzężenie zmysłowego ze słownym
przesądza o wyjątkowości tej książki.
Wolność słoneczna jest więc w jej głównym
nurcie pisarskim małym (choć imponującym
ilością wziętego na warsztat
materiału) projektem powrotu do źródeł.
Jacek Hajduk podjął próbę przybliżenia
kodu genetycznego europejskiej kultury,
zapomnianego DNA Starego Kontynentu,
a zwłaszcza – i w to zadanie włożył najwięcej
wysiłku – pokazania miejsc przecięcia
się antropologii z Innym.
Na ich
styku mowa człowiecza waży na wszystkim,
również na przechodzonym wzdłuż
i wszerz ludzką stopą krajobrazie – i odwrotnie.
Na odwrotność wskazuje Hajduk,
kiedy cytuje, parafrazuje oraz interpretuje
eseje Vincenza
Pole Bobrowe i
Brama do
Węgier (części
Krajobrazu jako tła dziejów).
Słowa są bowiem pamięcią przestrzeni,
jej głębszą wersją. To w żywej mowie
nieustannie odnawia się dialog ze światem
niemym, jak wersy pieśni homeryckiej
przynoszą zmysłowe elementy świata,
krajobrazu (falowanie morza, delikatność
lub siłę wiatru itp.); atomy dobrze
pojętego "sąsiedztwa", umiejętności bycia
blisko ludzi i natury w każdym miejscu –
co podkreślał zawsze w swoich tekstach
adherent huculskiej kultury.
Słowo "krajobraz" Hajduk powtarza za
Vincenzem, autor
Na wysokiej połoninie
zaś oczywiście za Homerem, Pauzaniaszem
oraz innymi mistrzami "starej mowy",
w przeciwieństwie do późniejszego
wynalazku, pisma, "gęstym ściegiem
zszywającej człowieka z jego najbliższą
ojczyzną". Nie trzeba nikomu tłumaczyć,
że filolog klasyczny postrzega świat jako
Świat-z-Homera, z Pliniusza, z Tacyta,
z tłumaczeń Biblii – świat możliwy dzięki
pracy odsłaniania warstw języków i kultur,
które z czasem jak pasożyty zasłoniły
prawie całkowicie swojego żywiciela.
Wiedza o świecie starej Hellady, przed
wojną jeszcze otwarta dla uczniów gimnazjów
klasycznych, dziś stała się wiedzą
specjalistyczną, a w rozumieniu dzisiejszej polityki wobec edukacji wręcz zmarginalizowaną,
niepotrzebną. Autor podaje
przykład Grecji: pod pozorem natywnej
"greckości" serwuje się turystom jej bliskowschodnią
wersję i kawę po turecku.
Jest to książka również o szukaniu głębi
w powierzchownej, miałkiej egzystencji
człowieka XXI wieku; w percepcji kultury,
która zdaje się być tylko trudniejszą wersją
turystyki.
Czytając eseje Hajduka, myślę
o tym, czego mi brakuje w naszym dzisiejszym
stosunku do mowy, literatury, za
czym autentycznie tęsknię i czego żałuję.
"Rytmy najdawniejszych pieśni przekazują
więcej ze starożytności niż księgi historyków.
Słyszano je na Ukrainie, u Hiperborejczyków
i za oceanem. Są trwalsze niż
najtrwalsze mury i gmachy. Wędrują przez
wieki jak ptaki przez morza: to w jednym
krańcu świata ucichną, to w innym rozbrzmią".
Zmieszane od wieków losy ludzi
i kultur, śródziemnomorski upał i kojący
go wiatr od morza przywołują Vincenza,
ale również nazwiska innych wybitnych miłośników Hellady, w tym Zbigniewa
Herberta – mieszkańca przedwojennego
Lwowa, ucznia VIII Państwowego Gimnazjum
im. Króla Kazimierza Wielkiego.
Czytam więc książkę Hajduka niejako
z myślą o nich wszystkich – niepokornych
pisarzach i badaczach, trochę szalonych,
z uporem szukających w kulturze wspólnego
mianownika. Dziś dosłownie garstka
ludzi pisze o literaturze w taki sposób, jak
krakowski redaktor, nadając jej właściwą,
czyli wysoką w kulturze pozycję. W epoce
cyfryzującej wszystko, w świecie mediów
społecznościowych, które mielą słowa
dopiero co napisane,
Wolność słoneczna
przedstawia się przez to jako rzecz szalona,
ale właśnie w tym szaleństwie nieodzowna.
Potrzebujemy czułej i uważnej
lektury świata, zwłaszcza w dzisiejszych
patriotyzmach, we wstrząsach, jakie przeżywa
polska
amor patriae – źle, bo gniewnie
i niewolniczo pojęta.