Nasza strona używa ciasteczek do zapamiętania Twoich preferencji oraz do celów statystycznych. Korzystanie z naszego serwisu oznacza zgodę na ciasteczka i regulamin.
Pokaż więcej informacji »
Drogi czytelniku!
Zanim klikniesz „przejdź do serwisu” prosimy, żebyś zapoznał się z niniejszą informacją dotyczącą Twoich danych osobowych.
Klikając „przejdź do serwisu” lub zamykając okno przez kliknięcie w znaczek X, udzielasz zgody na przetwarzanie danych osobowych dotyczących Twojej aktywności w Internecie (np. identyfikatory urządzenia, adres IP) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów w celu dostosowania dostarczanych treści.
Portal Nowa Europa Wschodnia nie gromadzi danych osobowych innych za wyjątkiem adresu e-mail koniecznego do ewentualnego zalogowania się przy zakupie treści płatnych. Równocześnie dane dotyczące Twojej aktywności w Internecie wykorzystywane są do pomiaru wydajności Portalu z myślą o jego rozwoju.
Zgoda jest dobrowolna i możesz jej odmówić. Udzieloną zgodę możesz wycofać. Możesz żądać dostępu do Twoich danych osobowych, ich sprostowania, usunięcia, ograniczenia przetwarzania, przeniesienia danych, wyrazić sprzeciw wobec ich przetwarzania i wnieść skargę do Prezesa U.O.D.O.
Korzystanie z Portalu bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza też zgodę na umieszczanie znaczników internetowych (cookies, itp.) na Twoich urządzeniach i odczytywanie ich (przechowywanie informacji na urządzeniu lub dostęp do nich) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów. Zgody tej możesz odmówić lub ją ograniczyć poprzez zmianę ustawień przeglądarki.
Jerzy Giedroyc starał się wyciągnąć wnioski z najbardziej tragicznych doświadczeń
historii Polski i Europy w XX wieku. W czasach rosnącego w siłę
nacjonalizmu i autorytarnych tendencji filozofia "Kultury" znowu zyskała
na aktualności.
(Shutterstock) W programie politycznym "Kultury" paryskiej zawiera się światopogląd (obywatelska
i wielokulturowa tożsamość narodowa, świecka i liberalna demokracja, integracja
europejska, społeczna gospodarka rynkowa), który zapewne nigdy – ze względu na
swój uniwersalizm – nie straci daty ważności, nawet jeśli dzisiaj w Polsce, ale także
w wielu innych krajach postkomunistycznej Europy, ten program jest akceptowany
przez mniejszość. Idee Giedroycia i "Kultury" to synonimy pryncypialnego sprzeciwu
wobec "prawdziwie" polskiej, jedynej słusznej linii władzy nad Wisłą oraz eurosceptycznych
idei forsowanych przez wiele sił politycznych w Unii Europejskiej.
"To jest u mnie rzecz charakterystyczna – bardzo lubię iść pod włos" – wyznał Jerzy
Giedroyc w rozmowie z Barbarą Toruńczyk w 1981 roku. Dziś miałby naprawdę
sporo powodów do krnąbrności. Powracają etniczny nacjonalizm, egoizm narodowy.
W Polsce władza toleruje, a czasami wręcz wspiera język antyniemieckości, antyrosyjskości,
antysemityzmu i antyukraińskości. Islamofobia i homofobia stały się
nad Wisłą chlebem powszednim, trwałym elementem polskiej rzeczywistości. Na
całym Starym Kontynencie trudno obecnie mówić językiem europejskiej solidarności,
łatwiej wyznawać "realistyczny" eurosceptycyzm czy wręcz wrogie stanowisko
wobec integracji europejskiej. Zamiast wytyczać ambitne europejskie cele w XXI
wieku, zaproponować rozwiązania polityczne, które powiększą dobrobyt Europejczyków,
uciekamy w nacjonalistyczne retro-utopie, rekonstrukcje przegranych bitew.
Ekscytuje nas nostalgia, nie zaś europejska przyszłość.
Populiści hałaśliwie odrzucają wymiar wspólnotowy Unii Europejskiej. Nacjonalistyczni
politycy starają się nas przekonać, że nie budowa Unii Europejskiej jako
silnego aktora globalnego, lecz scentralizowane państwo narodowe jest najlepszą
odpowiedzią na cywilizacyjne wyzwania współczesności. Polacy, Węgrzy czy Czesi
chętnie przyjmują dotacje z Brukseli, ale nie chcą brać odpowiedzialności za Europę. Odpowiada nam Unia Europejska jako wspólny rynek, przestrzeń przepływu
kapitału, usług i ludzi, ale już mniej jako "praca domowa", w której mamy obowiązki,
na przykład przestrzeganie praworządności, zagwarantowanie równouprawnienia,
ochronę praw mniejszości. Autorytarni politycy z Europy Środkowo-Wschodniej
używają języka nacjonalistycznego, bo obawiają się europejskich standardów praworządności
i wynikających z nich mechanizmów kontroli władzy. W Polsce panuje
wręcz infantylna wiara w sojusz ze Stanami Zjednoczonymi, dominuje pasywność
wobec pomysłów pogłębiania zbiorowej obronności Europy. Liczą się puste obietnice
narcystycznego showmana, prezydenta Trumpa, nie zaś rozwój multilateralnej
unijnej polityki, która wzmocniłaby bezpieczeństwo Europy.
Nacjonalistyczny język niszczy też zbudowaną przez dziesięciolecia kulturę dobrosąsiedzkiego
partnerstwa. Deprecjonowane są inicjatywy pojednania z Niemcami
i Ukraińcami. Władza inwestuje w dystans do sąsiadów, w to, co dzieli, szczególnie
w obszarze pamięci. Nie interesuje jej partnerski dialog na temat przeszłości. Wyłącznie
"polski punkt widzenia" jest "prawdą
historyczną". Nie liczą się wieloperspektywiczność,
zrozumienie doświadczenia sąsiada.
Dokładnie trzydzieści lat temu minister
Krzysztof Skubiszewski, jeszcze przed
przełomowym zjednoczeniem Niemiec,
nazwał relacje Polaków z Niemcami wspólnotą
wartości i interesów. Mówił nie tylko
o aktualnych wówczas realiach, ale także
o perspektywach – ambicjach budowania
polsko-niemieckiego motoru Europy. Dziś ta perspektywa została wyparta z polskiej
polityki zagranicznej, jest deprecjonowana jako wasalna i antypolska ("niemiecka
V kolumna"). Zaniedbano tak ważne dla europejskich wpływów Polski polsko-francusko-
niemieckie partnerstwo w ramach Trójkąta Weimarskiego.
Wolimy tkwić na
peryferiach Europy, poza strefą euro, w sojuszu z Viktorem Orbánem, wodzem-oligarchą
o autorytarnych skłonnościach, i występować przeciwko integracji kontynentu.
Tak jest wygodniej, można się wymądrzać, wyżywać za swoje kompleksy na innych,
nie biorąc odpowiedzialności za Europę. Legitymizujemy naszą peryferyjność,
pielęgnując pogardę dla liberalizmu i sekularyzmu Niemców, dla ich wielokulturowości.
W naszym obrazie Niemiec roi się od sprzeczności. Wiemy, że w wielu wymiarach
życia publicznego, społecznego i gospodarczego ciągle gonimy za naszymi
zachodnimi sąsiadami. To budzi w nas mieszankę kompleksów i chaotycznych dysonansów.
Podziwiamy Niemcy za ich rozwój cywilizacyjny, a jednocześnie to, co
niemieckie, jest zgniłe, "bezbożne", słabe, naiwne, niemoralne. W mediach prorządowych Niemcy z jednej strony są ukazywani jako zniewieściali i kapitulujący przed islamistami
oraz LGBT, a z drugiej strony jako dominująca nad Europą potęga i kontynuacja
tradycji III Rzeszy. Stosunek do Niemiec przekłada się na co najmniej ambiwalentny
stosunek wielu Polaków do Zachodu, od wieków utożsamianego z sąsiadem
zza Odry.
Większość naszych katolickich duchownych wzmacnia antyzachodnią postawę
wiernych. Współczesny katolicyzm w Polsce, ale także na Słowacji czy Węgrzech,
pielęgnuje koncepcję zamkniętej twierdzy, jest antyuniwersalny, antyzachodni, klerykalny,
w innych kulturach i wyznaniach dostrzega jedynie zagrożenie. Polscy księża
oraz przychylni im politycy dużo mówią o wielokulturowej tradycji Rzeczypospolitej,
naszej odwiecznej tolerancji, atrakcyjności polskiej kultury, otwartości na
Innego. Jednocześnie we współczesnej europejskiej wielokulturowości upatrują zagrożenia
dla spójności etnicznego narodu. Swoim nacjonalistycznym, antyzachodnim
zachowaniem środkowoeuropejski katolicyzm zbliżył się do rosyjskiej Cerkwi,
walczącej z "Giejropą" i wspierającej autorytarno-imperialny reżim Putina.
Lekcje historii
Wszystkie te zjawiska budziłyby dziś zasadniczy sprzeciw Jerzego Giedroycia. Zapewne
przygnębiałby go powrót starych nieodrobionych lekcji. "Historia wprawdzie
się nie powtarza, ale udziela lekcji" – napisał Timothy Snyder na temat doświadczenia
XX wieku. Dziś Giedroyciowi też bliskie byłyby zapewne słowa poetki Ingeborg
Bachmann: "historia co prawda ciągle udziela lekcji, ale często brakuje uczniów".
Jerzy Giedroyc starał się odczytać lekcje
najnowszej historii i wyciągnąć wnioski z najbardziej
tragicznych doświadczeń Polski i Europy.
Cała jego działalność polegała na przestrzeganiu
nas przed popełnianiem starych
błędów. Szukał dróg wyjścia z myślenia politycznego,
które zagraża pokojowi w Europie
i polskiej niepodległości. Nie w nacjonalizmie
widział szansę dla polskiego narodu po
1945 roku, ale w Europie. Stawiał opór endeckiej
tradycji pojmowania Polski w kategoriach narodu etnicznego. Polska była dla
Redaktora nie tylko wspólnotą pamięci i języka, ale także kulturą czerpiącą z wielu
źródeł dziedzictwa Europy Środkowej i Wschodniej.
Giedroyc rozumiał kulturę polską jako
sumę spotkań narodów oraz wspólnot religijnych i etnicznych, które przez setki lat
współtworzyły Rzeczpospolitą w środku kontynentu.
Jerzy Giedroyc reprezentował postawę, która często skazywała go na peryferyjny
byt polityczny. Stale doświadczał bycia outsiderem, chodzenia pod prąd, co podkreślił
w zacytowanej na początku rozmowie z Barbarą Toruńczyk. Dzięki rewolucji
"Solidarności" Toruńczyk miała okazję na początku 1981 roku wyjechać do Francji
i przeprowadzić z Redaktorem i Zofią Hertz w Maisons-Laffitte rozmowy na temat
filozofii politycznej "Kultury". Redaktorka naczelna "Zeszytów Literackich" dopiero
w 2006 roku, po śmierci Redaktora, wydała je w formie książki. Rozmowy z Maisons-
Laffite, 1981 dziś fascynują i jednocześnie przerażają. Fascynują, ponieważ
w wielkim zaufaniu, z dystansem do siebie i specyficznym lakonicznym humorem
Giedroyc opowiada o swojej drodze publicznej, kreśli swój autoportret. Przerażają,
ponieważ wiele obserwacji, krytycznych analiz Redaktora dotyczących deficytów
polskiej polityki, po prawie czterech dekadach nie straciło na aktualności. Można
wręcz uznać, że wskazane przez Giedroycia nieodrobione lekcje powróciły. Pozwolę
sobie przytoczyć trzy fragmenty, które wydają mi się w tym kontekście najbardziej
na czasie.
"Syndrom endecki"
W czasach karnawału Solidarności, na początku pontyfikatu Jana Pawła II, rzecznika
ekumenizmu i dialogu między religiami, Giedroycia nie opuszczał strach przed
siłą uwodzenia myśli endeckiej i jej silnym zakorzenieniem w polskim Kościele katolickim.
Niepokoi mnie bardzo wciąż silny syndrom endecki, silny zwłaszcza w sensie mentalności
[…]. To jest mentalność, jak sądzę, bardzo wielkiego procentu społeczeństwa.
Cały ten antysemityzm, szowinizm, ksenofobia. I to jest w dużym stopniu wzmacniane
przez […] pewien sojusz z Kościołem. W Kościele tak samo są elementy wsteczne.
Ta wsteczność polega właśnie na mentalności endeckiej.
Giedroycia w endecji drażniły nie tylko etniczny nacjonalizm, ksenofobia, ale
właśnie w nich dostrzegał słabość myślenia w wymiarze budowania wspólnoty narodów
europejskich, sojuszy multilateralnych.
Dla endecji jest jeszcze charakterystyczny, poza tym antysemityzmem i tymi wszystkimi
nieprzyjemnymi cechami, brak wiary we własne siły narodu, konieczność szukania
protektora. […] To szukanie protektora… Dawniej to była Anglia czy Francja, teraz
uważa się, że jesteśmy skazani na Związek Sowiecki i musimy się do niego dostosować,
nie próbując niczego wywalczyć.
Sojusz endecji z Kościołem oraz koncepcja piastowska odbierały Polsce w oczach
Giedroycia (i do dziś odbierają) umiejętność odegrania znaczącej roli w Europie jako
pośrednika między Wschodem i Zachodem, do czego zobowiązuje Polaków położenie
geopolityczne kraju.
Bardzo mnie niepokoi nacjonalizm Kościoła – w tym wypadku myślę o skutkach
bezpośrednio politycznych – który zamyka Polskę jako kraj jednolity polski: ta koncepcja
piastowska, która mi się wydaje niesłychanie szkodliwa. Nieszczęście Polski – stale
to powtarzam – polega na tym, że my nie możemy być Czechosłowacją. Nawet gdybyśmy
chcieli. Jesteśmy w tej sytuacji geopolitycznej, że możemy istnieć tylko jako pewien
ośrodek oddziałujący na całą Europę Wschodnią: jesteśmy w przeciągu, między
Wschodem i Zachodem. Dlatego nie możemy się zamknąć w granicach etnograficznych
polskich. To nie idzie o nawrót do koncepcji jagiellońskich, które są dzisiaj zupełnie
nieaktualne, tylko o to, że cała rola Polski polega na roli Polski w Europie Wschodniej.
I Kościół tego nie bierze pod uwagę. Kościół prowadzi właśnie politykę nacjonalistyczną
i katolicką.
Odrzucenie etnicznego nacjonalizmu Giedroyc uważał za swój patriotyczny obowiązek,
ponieważ czuł się odpowiedzialny za los nie tylko swojego narodu, ale i całej
Europy. Postrzegał siebie zarówno jako Polaka, jak i wschodniego Europejczyka.
W jego spojrzeniu na kulturę polską, szczególnie na tradycję Rzeczypospolitej
Obojga Narodów i II RP, którą jako urzędnik współtworzył, nie było krzty nostalgii
za utraconym, wyidealizowanym krajem; naznaczyła je świadomość niebezpieczeństw
wynikających z nacjonalistycznych ideologii: z postaw antagonizujących
mniejszości narodowe, grupy etniczne czy wspólnoty religijne, ograniczających tożsamość
człowieka do jednego, wyznaczonego przez autorytarnych polityków wymiaru,
a historię narodu do jednej słusznej interpretacji.
Patriotyzm jako postawa obrony uniwersalnych wartości
Timothy Snyder, wybitny historyk Europy Wschodniej, ale także znawca dzieła
Giedroycia, w eseju O tyranii dokonał próby określenia zasadniczych różnic między
nacjonalistami a patriotami i podkreślił pozytywne znaczenie patriotyzmu dla liberalnej
demokracji. Opisał nacjonalizm jako postawę oderwaną od świata realnego,
gdyż jedyną prawdą nacjonalistów jest niechęć do innych. Bezwzględne wartości
etyczne czy estetyczne istnieją dla nacjonalistów jedynie względnie, dlatego Snyder
uważa nacjonalizm za postawę relatywistyczną.
Z kolei patriota chce, żeby naród dorównał wyznawanym przez niego ideałom, co
oznacza żądanie, abyśmy byli jak najlepsi. Patriota musi liczyć się z realnym światem,
który jest jedynym miejscem, gdzie jego kraj może zostać otoczony miłością i troską.
Patriota wyznaje uniwersalne wartości i standardy, według których mierzy swój naród,
zawsze życząc mu dobrze, a zarazem pragnąc, aby stawał się jeszcze lepszy.
Patriotyzm jako kultura łącząca rozwój państwa, wspólnoty politycznej, z ochroną
uniwersalnych wartości, patriotyzm pojmowany jako ambicja, aby obywatelski naród
polityczny (nie etniczny) rozwijał się na bazie uniwersalnych standardów z troską
o otaczający go świat – taka definicja patriotyzmu trafnie określa myśl polityczną
Jerzego Giedroycia, jego spojrzenie na Polskę i Europę. Wyraz tej formy otwartego
patriotyzmu odnajdziemy w jednym z najważniejszych dokumentów programowych
paryskiej "Kultury", w Manifeście demokratycznym
z 1951 roku. Jego autorem był dominikanin
Innocenty Maria Bocheński, pod dokumentem
podpisał się zaś cały zespół "Kultury".
Po wielu latach wróciłem, z okazji dwudziestej
rocznicy śmierci Jerzego Giedroycia, do tego
eseju i muszę przyznać, że zaskoczyła mnie
jego aktualność. Dla Bocheńskiego chrześcijaństwo
jest jednym z najważniejszych źródeł demokracji,
równouprawnienia, kultury godności
człowieka. Dominikanin otwarcie mówi jednak, że wiele sił, wspólnot religijnych
powołujących się na chrześcijaństwo, wspiera systemy autorytarne i postawy nacjonalistyczne,
sprzeczne z Ewangelią.
Wierna etyce chrześcijańskiej postawa winna
zdaniem Bocheńskiego zmuszać Polaków do odpowiedzialności szerszej niż jedynie
za własną wspólnotę etniczną. Zaangażowanie na rzecz Europy miało otworzyć
Polakom drogę do odzyskania wolności i niepodległości.
Manifest demokratyczny był nie tylko wyrazem ambicji zespołu "Kultury", by wyjść
z emigracyjnego getta polskiego, z ograniczonego myślenia w kategoriach narodowych,
ale także apelem o odnowę demokracji i systemu gospodarczego Europy po
katastrofie II wojny światowej. Potrzeba odnowy nie miała dotyczyć wyłącznie tych
społeczeństw, które odpowiadały bezpośrednio za totalitaryzmy XX wieku – Niemców,
Włochów czy Rosjan. Zespół "Kultury" odnosił się z krytycyzmem do całej europejskiej
rzeczywistości, także do polskiej przedwojennej i wojennej polityki. Doświadczenie
wojny zobowiązywało Giedroycia i jego współpracowników do myślenia
o całkowicie nowej kulturze demokratycznej i ekonomicznej, nawiązującej do
najlepszych uniwersalnych tradycji szanujących godność jednostki.
Taką radykalną wizję Redaktor sformułował już na początku działalności Instytutu
Literackiego, jeszcze w 1946 roku w Rzymie. Swoją postawę wyraził w jednym
z listów do Aleksandra Bocheńskiego, brata ojca Innocentego. W przeciwieństwie
do duchownego Aleksander pozostał w kraju, zamiast emigracji wybrał kolaborację
z komunistami. Giedroyc znał braci Bocheńskich jeszcze z przedwojennej współpracy
publicystycznej, blisko przyjaźnił się z poległym podczas wojny Adolfem Bocheńskim.
W liście do Aleksandra Bocheńskiego z 24 września 1946 roku podkreślił
dystans do powojennych wyborów adresata i ujawnił swoje ambicje dotyczące
roli Instytutu Literackiego: "Różnimy się może w tym, że ja zaczynam coraz bardziej
myśleć w kategoriach europejskich, a nie wąsko polskich czy środkowoeuropejskich,
i że mam ambicję stworzenia sloganów nowej rewolucji, rewolucji antykapitalistycznej
i antykomunistycznej jednocześnie".
Motyw zapowiedzianej w liście do Aleksandra Bocheńskiego intelektualnej rewolucji
pojawia się w Manifeście demokratycznym, krytycznym wobec władzy zarówno
na Zachodzie, jak i Wschodzie, zdystansowanym od kapitalizmu w jego przedwojennym
wydaniu, negatywnie oceniającym wszelkie feudalizmy oraz systemy
polityczne pozbawione emancypacyjnych i socjalnych wizji. Jest to oczywiście głos
przeciwko totalitaryzmom, faszyzmowi i komunizmowi. Wyjątkowym dokumentem
dodatkowo czyni Manifest demokratyczny autorstwo duchownego, upominającego
Kościół katolicki za brak chrześcijaństwa, bizantynizm rozumiany jako podporządkowanie
Kościoła władzy świeckiej. To według Bocheńskiego problemy nie
tylko wschodniego chrześcijaństwa.
"Wolność odzyskać możemy tylko pod warunkiem scalenia Europy"
Manifest otwierają przewrotne zdania: "Mamy dość ancien régime’u. Nie chodzi
przy tym tyle o ustrój polityczny, ile i gospodarczy, a zwłaszcza o związany z nim
system wartościowania ludzi". Ojciec Bocheński wyraża moralny bunt przeciwko
wszelkim systemom politycznym i gospodarczym, które ograniczają demokrację,
równość i godność człowieka – bez znaczenia, czy są nimi kapitalizm w skrajnej formie
(wyzysk), czy komunizm, faszyzm, stalinizm. Bocheński definiuje demokrację
nie z perspektywy systemowej, politycznej, lecz z perspektywy wartości. U podstaw
europejskiej demokracji leży chrześcijaństwo.
Trzy dogmaty uważa Bocheński za kluczowe dla chrześcijaństwa. Po pierwsze,
dogmat "synostwa Bożego", to znaczy braterstwa ludzi. Bez względu na jakiekolwiek
elementy tożsamości czy posiadania, wszyscy jesteśmy równi przed Bogiem. Drugi
dogmat dotyczy łaski, czyli miłości. Człowiek jest bez niej niczym, a kto z nas łaskę
posiada – nie wiemy. Chrześcijaństwo postuluje więc odrzucenie wszelkich teorii
"lepszych rodzin", wszelkich form społeczeństwa klasowego. Trzeci dogmat nawiązuje
do Ewangelii: "Nikt nie jest dobry, jeno Bóg". Chrześcijanin powinien przeciwstawiać
się wszystkiemu, co prowadzi do ubóstwiania stworzeń, a więc także ludzi,
do kultu jednostki.
Bocheński nie ukrywał, że Kościół katolicki oddalił się od tych dogmatów i że
w dziejach całego chrześcijaństwa, nie tylko wschodniego, znajdujemy wiele wyrazów
bizantynizmu. Dostrzega także pewien paradoks historyczny, dotyczący trwania
etyki chrześcijańskiej w agnostycznych ideach, a polegający na tym, że to "odstępcy
od chrześcijaństwa", na przykład encyklopedyści, pozytywiści i socjaliści, nie zaś
Kościół, byli w nowoczesnych czasach głównymi nosicielami chrześcijańskiej doktryny
moralnej. Pod jego chrześcijańską refleksją podpisał się, jak wspomniano, cały
zespół Instytutu Literackiego, w kwestiach wiary przecież bardzo zróżnicowany.
Konsekwencją proklamowanej przez Bocheńskiego i zespół "Kultury" moralnej,
demokratycznej rewolucji była zmiana postrzegania polskości i drogi do odzyskania
niepodległości.
Zakładam, oczywiście – to jest inny aspekt współczesnej moralnej rewolucji – że
w duchu nikt z nas nie jest już tylko Polakiem, ale Europejczykiem z kantonu Polska.
Sytuacja jest obecnie taka, że (pomijając moralną stronę zagadnienia), wolność odzyskać
możemy tylko pod warunkiem scalenia Europy i jej zwycięstwa w walce z molochem
rosyjskim. Wszystko więc, co Europę wzmocni bez względu na to, jak ten czy
ów Europejczyk z innych kantonów na naszą kantonalną sprawę się rozpatruje, jest naszym
lokalnym, polskim interesem. A wśród tych rzeczy jest obrona przeciw narzuconej
przez Rosję reakcyjności i walka o wprowadzenie w życie ideałów, o które warto
walczyć i ginąć.
Jak puste, pozbawione politycznej siły jest słowo "niepodległość" bez szerszej wizji
odnowy europejskiej wolności, podkreślał w artykule opublikowanym w "Kulturze"
w 1954 roku pod tytułem Polacy i… poganie Juliusz Mieroszewski.
"Państwo na emigracji" wyznaje od początku fałszywą wiarę, że jedynym naszym
celem jest niepodległość. Bismarckowska teza głosząca, iż absolutna suwerenność jest
ostatecznym celem dążeń narodowych, jest dziś anachronizmem. "Kultura" była zawsze
wierna poglądowi, że wolność jest celem nadrzędnym, któremu wszystko musi
być podporządkowane. Pierwsze pytanie w politycznym abecadle brzmi nie – czy
Polska będzie niepodległa?, lecz – czy świat jutro będzie światem wolnych ludzi? To
jest owo kardynalne "A", od którego wszystko zależy. Niepodległość Polski (między Niemcami a Rosją) rozpatrywana w oderwaniu od problemu radykalnej przebudowy
systemu międzynarodowego, a w szczególności systemu europejskiego – jest mrzonką
nie z tego świata.
Mieroszewski podobnie jak Bocheński widział szanse dla rozwoju Polski wyłącznie
w wymiarze europejskim. W swoim eseju Finał klasycznej Europy z 1950 roku
podkreślał cywilizacyjne wyzwania, które wymagają porzucenia myślenia czysto narodowego:
"Rozwój techniki, produkcji i komunikacji
wytworzył zagadnienia ekonomiczne,
które są nie do rozwiązania wśród państw
poogradzanych zasiekami zakazów datujących
się z epoki ideału samowystarczalności".
Dla Mieroszewskiego i Giedroycia ważnym
motywem dla wspierania wizji federalistycznej
Europy była próba odnalezienia odpowiedzi
na klasyczne pytanie o budowę równowagi sił
w Europie. Taki model polityczny Europy daje
wszystkim narodom możliwość równego rozwoju, czyni małe narody podmiotami
polityki europejskiej, chroni Europejczyków przed strefami wpływów imperiów.
Polska niepodległość, nie satelickość, była zdaniem Mieroszewskiego możliwa wyłącznie
dzięki odwadze wyjścia z izolacji, otwartości na Europę, wpieraniu ruchów
integrujących kontynent. Swojej opinii dał wyraz w eseju O reformę "zakonu polskości"
w 1952 roku.
Zerwanie z bałwochwalstwem anachronizmu musi obejmować również rewizję naszej
parafialnej wykładni dziejów narodowych. Musimy, innymi słowy, zacząć rozpatrywać
polską historię jako fragment historii Europy, bo dotąd było odwrotnie – historię
rozpatrywaliśmy zawsze z punktu widzenia partykularnych interesów Polski. […] Jeżeli
narody europejskie, a wśród nich i Polacy – nie zrewidują swych przedpotopowych
poglądów i nie zdobędą się na jedynie słuszny i nowoczesny punkt widzenia: Europa
przede wszystkim! – przewidywać należy całkowitą katastrofę. Europa nie sfederalizowana
będzie albo rosyjska, albo niemiecka […]. Politycy małych i średnich narodów,
hołdujący anachronicznym poglądom, są w swej tępocie zdrajcami Europy. Albowiem
mamy przed sobą tylko dwie możliwości: Europę sfederalizowaną albo satelicką.
Gdy Giedroyc i Mieroszewski mówili o "sfederalizowanej Europie" czy "federacji
europejskiej", nie mieli na myśli szczegółowych rozwiązań ustrojowych, jak słusznie
podkreślił Krzysztof Pomian. Pozostawiali je politykom i ekspertom. Zależało
im tylko na tym, by doszło do zjednoczenia Europy, do uczynienia z niej jednego
z podmiotów polityki międzynarodowej, zdolnego być mocnym partnerem dla Stanów
Zjednoczonych i podmiotem politycznym przeciwstawiającym się komunistycznemu
imperium.
Opowiadając się za integracją europejską, a przeciwko izolacji narodowej, Giedroyc
i Mieroszewski nie tworzyli nowych utopii, lecz wyciągali realistyczne wnioski
z polskiego doświadczenia. "Zjednoczona Europa była dla »Kultury« nadzieją
Polski – zauważył Krzysztof Pomian – jedynym realnym i trwałym rozwiązaniem
tego problemu geopolitycznego, wobec którego stanęła ona w XVIII wieku i z którym
własnymi siłami nie była się w stanie uporać: jak zachować niepodległość między
Niemcami a Rosją, dwoma mocarstwami liczniejszymi ludnościowo i potężniejszymi
gospodarczo, a przy tym zainteresowanymi nawiązaniem sojuszu nieuchronnie
wymierzonego przeciwko niej. Zjednoczona Europa była dla »Kultury« jedynym
realnym trwałym rozwiązaniem tego właśnie problemu".
Prekursorzy dialogu z sąsiadami
Drogą prowadzącą do odbudowy demokratycznej Polski, do zapewnienia długofalowego
pokoju w powojennej Europie, była dla Giedroycia integracja europejska,
ale także proces normalizacji relacji Polski z sąsiadami. W wysiłku znalezienia języka
rozmowy z nimi o sprawach trudnych widział klucz do budowy nowego pokojowego
ładu w Europie. W czasach zimnej wojny poparcie projektu federacyjnego
i pojednania z sąsiadami należało oczywiście do elementów polityki antykomunistycznej.
Federacja Europejska była intelektualną i polityczną alternatywą dla komunistycznego
internacjonalizmu, a dialog z sąsiadami kontrastował z wielkorosyjskim
imperializmem oraz etnicznym nacjonalizmem PZPR, służącym legitymizacji
powojennych granic Polski.
Dużo było w komunizmie retoryki internacjonalistycznej, o braterstwie narodów,
ale władze w Moskwie i Warszawie cały wysiłek inwestowały w uniemożliwienie
jakiegokolwiek otwartego dialogu z sąsiadami. Komuniści wręcz pogłębiali
narodowościowe konflikty, kreśląc nowe granice, przymusowo przesiedlając ludzi,
szerząc ksenofobię. Zarządzali blokiem sowieckim zgodnie z zasadą "dziel Europę
i nią rządź". Szczególnie antysemityzm, antyniemieckość i antyukraińskość stały się
elementarną bronią obrony władzy w PRL, przyczyniając się do głębszego zakorzenienia
endeckiej mentalności w polityce polskiej.
Mimo kontaktu z sąsiadami ograniczonego do zachodnich Niemców i środowisk
emigrantów "Kultura" Giedroycia była prekursorem wielu powojennych inicjatyw
pojednania i porozumienia między Polakami a Niemcami, Ukraińcami, Litwinami, Rosjanami, Białorusinami, Czechami i Żydami. W ramach pojednania zdecydowanie
sprzeciwiała się perspektywom zbiorowym, zacierającym losy jednostki.
Krytykowała także pryncypialnie wszelkie formy wychowania ludzi do nienawiści,
charakterystyczne dla polityki autorytarnej i nacjonalistycznej, będące kulturowym
obciążeniem dla Europejczyków.
Współpraca kręgu Giedroycia ze wschodnimi sąsiadami jest dziś lejtmotywem
opowieści o Instytucie Literackim. Koncepcja ULB, czyli postrzeganie niepodległości
Ukrainy, Litwy i Białorusi jako fundamentu suwerenności Polski, odgrywała
od czasów rewolucji "Solidarności" ważną rolę w polskim dyskursie politycznym.
Niemniej politycy i eksperci powołujący się na koncepcję ULB często zapominają,
że refleksję na temat wschodnich sąsiadów wplatał Giedroyc w szersze myślenie
o przyszłości całego kontynentu, nieodłącznie od budowania pozytywnych relacji
Polaków z zachodnią Europą, szczególnie z Niemcami.
Dziś prawicowe środowiska
aktywną politykę Polski na wschodzie stawiają w kontrze do partnerstw na zachodzie,
szczególnie z demokratycznymi Niemcami.
Prometejskie wątki są wręcz wykorzystywane
do budowy antyunijnych czy antyniemieckich
postaw. To wielkie niezrozumienie
wizji "Kultury".
Obserwuję z niepokojem, że polska opinia
publiczna nie docenia wsparcia Giedroycia,
Stempowskiego, Mieroszewskiego czy Czapskiego
dla idei daleko idącej integracji europejskiej.
Zapomniano także, jak ważną rolę
odgrywały w myśleniu kręgu Instytutu Literackiego problem niemiecki i kwestia
normalizacji stosunków polsko-niemieckich. W "Kulturze" problematyka ULB zazębiała
się z tematyką niemiecką. To były dwie strony tego samego medalu. Jak trafnie
zauważył Piotr Mitzner, powinniśmy może mówić o koncepcji "ULB-N" paryskiej
"Kultury".
Redaktor nie znał języka niemieckiego, niemniej do najbliższych współpracowników
należeli Józef Czapski czy Juliusz Mieroszewski, którzy wychowali się w języku
niemieckim, albo Jerzy Stempowski i ukraiński kosmopolita Bohdan Osadczuk,
którzy studiowali w Niemczech. Szczególnie Stempowski i Osadczuk łączyli w sobie
głęboką znajomość kultury niemieckiej z zakorzenieniem w kulturach narodów
wschodniej Europy. Razem z Józefem Czapskim obaj po wojnie prowadzili dialog
jednocześnie z Niemcami i narodami wschodniej Europy.
Chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze jeden wymiar trudnego dialogu z sąsiadami,
wart zainteresowania w czasach rosnącego nacjonalizmu. "Kultura" walczyła
z wszelkimi uprzedzeniami i perspektywami zbiorowego postrzegania działań ludzkich.
Na jej łamach z wielkim zaangażowaniem pisał o pułapce myślenia w kategoriach
zbiorowej odpowiedzialności Józef Mackiewicz, dziś ikona polskiej prawicy.
Jego esej Kompleks niemiecki, w którym stanowczo krytykował antyniemieckie
i antyrosyjskie uprzedzenia Polaków, pokazuje, jak odlegli są dziś od Mackiewicza
ci intelektualiści, którzy powołując się na jego antytotalitarną postawę, legitymizują
nacjonalizm. W ocenie Mackiewicza zbrodnie wojenne Niemców i Sowietów doprowadziły
do tego, że Polacy przestali rozróżniać los jednostki od polityki, zbrodni
państwa. Mackiewicz nie negował okrutnych zbrodni niemieckich ani ich nie relatywizował,
ale buntował się przeciw spuszczaniu przez Polaków zasłony milczenia
na zbrodnie dokonywane na niemieckich cywilach. Za swój obowiązek obywatela
i artysty uważał radykalne odcinanie się od morderstw, gwałtów i przymusowych
przesiedleń Niemców.
Mackiewicz nie ufał rozciąganiu odpowiedzialności za zbrodnie wojenne na całe
narody; określił takie postępowanie jako „propagandową grę koniunktury politycznej”.
Perspektywa odpowiedzialności zbiorowej służy dyktatorom, ponieważ takie
myślenie blokuje umiejętność empatycznego spojrzenia na los innego człowieka, odbiera
jednostce godność i niezależne myślenie. Apelował w swoim eseju szczególnie
do artystów, pisarzy, aby dokumentując zbrodnie wojenne i powojenne, przeciwstawiali
się narodowemu kolektywowi. Podkreślał, że każda zbrodnia jest wymierzona
w człowieka, nie w naród. Ocenianie z tej perspektywy Niemców uznał za wyjątkowo
niebezpieczne dla Polaków, dla rozwoju demokratycznej kultury polskiej, jej
niezależności: "Niemcy są dla wielu Polaków zamkniętym kręgiem i skamieniałym
w tym ujęciu kompleksem psychicznym. […] Jeżeli stosunek do jednego tylko państwa,
czy jednego narodu, hamuje wszelką żywotną elastyczność i stanowi kamień
do potknięcia na drodze samodzielności myślenia, to cóż dopiero mówić o możliwościach
polskiego wkładu czy udziału w postępie wszechświata".
Wychowanie do godności zamiast wychowania do nienawiści
Jak już wspomniałem, dla Giedroycia "Kultura" była laboratorium myślenia politycznego.
Należy ją postrzegać jako wielki projekt edukacji obywatelskiej. Zespół
"Kultury" zwalczał zakorzenione przez nacjonalizmy i totalitaryzmy "wychowanie
do nienawiści". Konflikt między wychowaniem do nienawiści a wychowaniem do
godności jako cywilizacyjne wyzwanie opisał Leszek Kołakowski w przemówieniu,
które wygłosił z okazji przyznania mu Nagrody Księgarzy Niemieckich w 1977 roku
we Frankfurcie. Nie tylko odniósł się w nim do doświadczenia konfliktu polsko-niemieckiego, nie tylko bezpośrednio legitymizował kulturę pojednania między narodami,
ale też dokonał zasadniczej refleksji na temat etyki demokratów.
Giedroyc przemówienie Kołakowskiego opublikował w grudniowym numerze
"Kultury" z 1977 roku, pod tytułem Wychowanie do nienawiści, wychowanie do godności.
Po Manifeście demokratycznym Bocheńskiego jest to kolejny kluczowy dla filozofii
"Kultury" dokument. W czasach silnej polaryzacji polityki i powszechnego,
ironicznego dystansowania się od empatii bardzo potrzebujemy tego tekstu. Kołakowski
podkreślił, jak wielką siłą jest nienawiść; służy zniewoleniu, paraliżowaniu
jednostki. "Zapotrzebowanie na nienawiść wyjaśnia się tym, że niszczy ona wewnętrznie
tych, co nienawidzą, że czyni ich bezbronnymi wobec państwa, że równa
się duchowym samobójstwom, samozniszczeniu, a przez to wydziera korzenie solidarności
również między tymi, co nienawidzą".
Nienawiść scharakteryzował Kołakowski jako "tajną broń totalitaryzmu". Uczuciem
tym zatruwa się całą tkankę duchową człowieka i przez to odbiera mu godność.
Kultura demokratyczna wychowuje do godności, "to zaś zakłada nieoddzielnie jedno
i drugie: gotowość do walki i wolność od nienawiści". Kołakowski nie miał złudzeń,
że łatwiej wychować człowieka do nienawiści, trudniej nam wszystkim o tolerancję,
dialog, a konflikty są częścią życia zbiorowego, ale dla demokratów, dla wolnych
obywateli, nie widział innej drogi niż trudna ścieżka do tolerancji: "Duch koncyliatorski
i gotowość do kompromisu bez tchórzostwa i bez konformizmu, zdolność
do usuwania nadmiaru wrogości bez czynienia ustępstw tym, co się uważa za jądro
sprawy, jest to sztuka, która z pewnością nikomu bez trudu nie przychodzi jako dar
naturalny. Od naszej umiejętności przyswajania sobie tej sztuki zależy wszelako los
demokratycznego ładu na świecie".
By stać się duchowo suwerennym, człowiek musi się nauczyć zaangażowania
społecznego, walki politycznej bez nienawiści, musi oddać się duchowi pojednawczemu
– podkreślał Kołakowski. W swoim eseju dał oczywiście wyraz budowaniu
kultury dialogu między narodami naznaczonymi doświadczeniem wojny, ale także
poruszył temat kultury politycznej, szczególnie walki z komunizmem oraz o niepodległość.
Frankfurckie przemówienie Kołakowskiego odsłania sens walki bez
przemocy. Polska opozycja antykomunistyczna (jej oficjalnym reprezentantem na
Zachodzie był w latach siedemdziesiątych Kołakowski) taką właśnie drogę wybrała.
Przyniosła ona Polakom największy sukces polityczny w XX wieku po odzyskaniu
niepodległości w 1918 roku. Trzeba ten fakt przypominać w czasach, gdy przez
edukację państwową wyżej stawiana jest walka o niepodległość z bronią, a za wyraz
patriotyzmu uznaje się zbiorową niechęć do sąsiadów.
W tym samym grudniowym numerze "Kultury" z 1977 roku Jerzy Giedroyc opublikował
swój manifest na temat dialogu polsko-niemieckiego. Podkreślił w nim humanistyczną wizję "Kultury": demokratyczna polityka, mimo oddania narodowym
interesom, musi uznać nadrzędny charakter jednostki, przeciwstawić się ksenofobii,
rasizmowi, stereotypowym wyobrażeniom o sąsiadach. Polityka musi służyć jednostce,
a "ruch demokratyczny musi zawsze, we wszystkich, nawet najbardziej skomplikowanych
okolicznościach podkreślić swój humanizm i szacunek dla jednostki
ludzkiej, bo są to fundamenty, na których
wspiera się kultura Polski i całej Europy".
Jerzy Giedroyc wyznawał realizm polityczny;
wiedział jak trudno wprowadzić
ideały w realną politykę i zrealizować wizję
antyendeckiej, europejskiej Polski.
Nawet
po odzyskaniu przez Polskę niepodległości
i demokracji w 1989 roku pozostał krytyczny
wobec kultury politycznej w kraju.
Obawiał się głęboko zakorzenionego nacjonalizmu, a pozostając wiernym chrześcijańskiej
etyce, nie ufał klerowi. Redaktor co prawda surowo oceniał rodaków, ale
wierzył w ich rozsądek. Był przekonany, że warto z Polakami rozmawiać, inwestować
w edukację obywatelską, a niekiedy iść pod prąd; odważne wizje mężów stanu
umacniają szacunek obywateli dla polityków.
Basil Kerski jest dyrektorem Europejskiego Centrum Solidarności
w Gdańsku oraz redaktorem naczelnym "Magazynu Polsko-Niemieckiego
DIALOG".
Swojemu krytycyzmowi i jednocześnie optymistycznemu realizmowi Jerzy Giedroyc
dał wyraz w rozmowie z Barbarą Toruńczyk w 1981 roku: "Co jest w ogóle
typowe dla Polaków – ten strach przed opinią publiczną. Wielkość Piłsudskiego
polegała na tym, że on się z tym nie liczył. Że szedł pod włos temu społeczeństwu.
I wygrywał. Bo z tym społeczeństwem to można jednak zrobić. […] To jest dziwny
naród, który wytrzymuje, kiedy mu się mówi gorzkie rzeczy w oczy. Wytrzymuje".