Nasza strona używa ciasteczek do zapamiętania Twoich preferencji oraz do celów statystycznych. Korzystanie z naszego serwisu oznacza zgodę na ciasteczka i regulamin.
Pokaż więcej informacji »
Drogi czytelniku!
Zanim klikniesz „przejdź do serwisu” prosimy, żebyś zapoznał się z niniejszą informacją dotyczącą Twoich danych osobowych.
Klikając „przejdź do serwisu” lub zamykając okno przez kliknięcie w znaczek X, udzielasz zgody na przetwarzanie danych osobowych dotyczących Twojej aktywności w Internecie (np. identyfikatory urządzenia, adres IP) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów w celu dostosowania dostarczanych treści.
Portal Nowa Europa Wschodnia nie gromadzi danych osobowych innych za wyjątkiem adresu e-mail koniecznego do ewentualnego zalogowania się przy zakupie treści płatnych. Równocześnie dane dotyczące Twojej aktywności w Internecie wykorzystywane są do pomiaru wydajności Portalu z myślą o jego rozwoju.
Zgoda jest dobrowolna i możesz jej odmówić. Udzieloną zgodę możesz wycofać. Możesz żądać dostępu do Twoich danych osobowych, ich sprostowania, usunięcia, ograniczenia przetwarzania, przeniesienia danych, wyrazić sprzeciw wobec ich przetwarzania i wnieść skargę do Prezesa U.O.D.O.
Korzystanie z Portalu bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza też zgodę na umieszczanie znaczników internetowych (cookies, itp.) na Twoich urządzeniach i odczytywanie ich (przechowywanie informacji na urządzeniu lub dostęp do nich) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów. Zgody tej możesz odmówić lub ją ograniczyć poprzez zmianę ustawień przeglądarki.
Kaukaz / 27.11.2020
Bartłomiej Krzysztan
Wypalone żarówki kaukaskiej latarni wolności. Jak się wygrywa wybory w Gruzji
Zwycięstwo tej samej partii w wyborach po raz trzeci z rzędu, poza skonsolidowanymi demokracjami z rozwiniętą kulturą polityczną, zawsze oznacza problem. Gasnące "żarówki w latarni wolności" to więcej niż metafora obrazująca sytuację w gruzińskiej polityce.
Gruzinki protestujące przeciwko nieuczciwym wyborom w Tbilisi (Shutterstock) W maju 2005 r. prezydent USA George W. Bush stanął na tbiliskim placu Wolności i do zebranego tłumu wypowiedział pamiętne słowa: "Gruzja jest latarnią wolności". Dostał za to ulicę swego imienia i płaskorzeźbę w gruzińskiej stolicy oraz dozgonne uwielbienie Gruzinów. Latarnia wolności miała wskazywać drogę ku liberalnej demokracji trawionym problemami posowieckim republikom.
20 czerwca 2019 r. deputowany do rosyjskiej Dumy, członek Partii Komunistycznej Siergiej Gawriłow przyjechał do Tbilisi, by wziąć udział w obradach Międzyparlamentarnego Zgromadzenia Prawosławia. Wbrew protokołowi zasiadł w fotelu przewodniczącego gruzińskiego parlamentu. – To było jak policzek, obelga dla wszystkich Gruzinów – mówili protestujący, których spotykałem wówczas pod gmachem parlamentu. Bo po tym policzku aleję Rustawelego wypełnił wściekły tłum, krzyczący o hańbie i kolonialnym poddaństwie. W następnych dniach zaczął się domagać ustąpienia rządu, zmiany systemu wyborczego na proporcjonalny oraz uwolnienia aresztowanych podczas pierwszej nocy protestów. Szczególnie zmiana systemu wyborczego stała się istotnym postulatem demonstrantów i opozycji, jako że dotychczas obowiązujący premiował partię władzy.
Szef MSW Giorgia Gacharia wysłał na ulice specjalne oddziały pacyfikacyjne, które rozpędzały protesty za pomocą gazu łzawiącego. Postrzelona gumową kulą 19-letnia Mako Gomuri straciła oko. Opaska na lewym oku stała się więc symbolem protestów, a przez wieczorne Tbilisi niósł się okrzyk "Gacharia cadi!" – "Gacharia, odejdź". Bidzina Iwaniszwili – założyciel partii Gruzińskie Marzenie i najbogatszy Gruzin odpowiedzialny niemal za wszystkie polityczne decyzje w kraju – obiecał zmianę systemu wyborczego, a przewodniczący parlamentu Irakli Kobachidze podał się do dymisji. Wydawało się, że władza zrozumiała, że poszła zbyt daleko.
Nie trwało to długo – w czerwcu parlament odrzucił nową ordynację, a we wrześniu Gacharia został premierem. Zmiany zgodne z wytycznymi Komisji Weneckiej udało się wprowadzić w marcu 2020 r. po dyplomatycznej mediacji Zachodu między skonfliktowanymi partiami politycznymi. W nowym, mieszanym systemie wyborczym Gruzini wybrać mieli 150 parlamentarzystów – 120 z listy proporcjonalnej z jednoprocentowym progiem wyborczym i 30 z listy większościowej. Notowania rządu znacząco wzrosły w konsekwencji dobrze ocenianej reakcji na pandemię COVID-19 w porównaniu z władzami Armenii i Azerbejdżanu.
Gruzińskie Marzenie po raz trzeci
Żarówki w latarni wolności wypaliły się podczas wyborów parlamentarnych 31 października 2020 r. W kilkunastu lokalach wyborczych w Gruzji w trakcie liczenia głosów zgasło światło. Gdy zapadła ciemność, znikąd pojawiły się karty wyborcze, których wcześniej nie było, a jedyne, czego brakowało, to odgłosów szurania podmienianymi urnami. Nie były to wybory w pełni wolne, transparentne i spełniające zachodnie wymogi dla rozwijających się demokracji, chcących stać się częścią europejskiej rodziny. A jeśli Gruzja świeci jeszcze jakimś światłem, to odbitym wprost z demokratur i autorytaryzmów Wielkiego Stepu. Niekwestionowanym zwycięzcą wyborów zostało rządzące dotychczas Gruzińskie Marzenie (GM), które uzyskało ponad 48%, dystansując Zjednoczony Ruch Narodowy (ZRN) z 27% oraz sześć mniejszych partii, które uzyskały od 1 do 3,5% głosów. GM wygrało też w 13 jednomandatowych okręgach wyborczych (JOW-ach) już w pierwszej turze.
Temo, jak pozostali moi rozmówcy, chce zachować anonimowość, więc występuje pod zmienionym imieniem. Sam nie głosował, jest zdeklarowanym komunistą, a oklepaną regułkę "Jeszcze nie było takiego, co w tym kraju chciał zadbać o ludzi, no, może Stalin", słyszę od niego niemal codziennie. Ale nie myli się, kiedy zadaje retoryczne pytanie: "W jakim normalnym kraju, który jest w kryzysie od lat, partia po raz trzeci z rzędu wygrywa wybory? Kolejne wybory wygrywa się, jak jest dobrze, a tu – nic nie jest dobrze”. Opozycja całkowicie podziela zdanie Temo – organizuje manifestacje, zapowiada całkowity bojkot nowego parlamentu. Ma w nim uczestniczyć nawet Sojusz Patriotów dla Gruzji, ugrupowanie otwarcie prorosyjskie, w praktyce – reglamentowana opozycja. Kandydaci w JOW-ach, którzy przeszli do drugiej tury, odmówili udziału w, jak mówią, mistyfikacji Gruzińskiego Marzenia. W efekcie kandydaci GM 21 listopada zdobyli od 88 do 94% głosów.
Trzecie zwycięstwo pod rząd tej samej siły politycznej w nieskonsolidowanej demokracji w przestrzeni posowieckiej oznacza zawsze cementowanie partii władzy. Tak było w 2005 r. w Azerbejdżanie, gdzie trzecie zwycięstwo Partii Nowego Azerbejdżanu utrwaliło autorytaryzację systemu, tak też było w Armenii w 2007 r., gdy umocnił się miękki autorytaryzm Partii Republikańskiej. Zwykle takie ugrupowanie nie ma żadnego programu, istnieje jedynie dla posiadania pełni władzy. Tak jest też w Gruzji, choć nie jest to największy problem kraju. Jest nim osadzenie w trwałych strukturach i mechanizmach, które ukształtowały się długo przed dojściem GM do władzy w 2012 roku. Część z nich to pozostałości po sowieckiej kulturze politycznej, część to trauma po naznaczonej wojnami pierwszej połowie lat 90., część jest konsekwencją polityki Eduarda Szewardnadzego, a część – efektem prezydentury Micheila Saakaszwilego, a więc obecności ducha Rewolucji Róż.
Oznacza to, że nawet gdyby wygrał idealizowany w Polsce dzięki postaci antyrosyjskiego Saakaszwilego ZRN, mechanizmy sprawowania władzy pozostałyby niezmienione. Sposób wymuszania na wyborcach oddania głosów – przekupstwo, agitacja przed lokalami wyborczymi czy wykorzystywanie więzi klanowych – to w Gruzji niezmienne elementy pejzażu politycznego, niezależne od przemian instytucjonalnych.
Feudalny, oligarchiczny kapitalizm
W Gruzji nie istnieje przeświadczenie, że można efektywnie rządzić w koalicji, a więc bez posiadania pełni władzy. W miejscowej percepcji koalicja jest egzotycznym tworem zachodniej demokracji, wynikającym z przesadnej dbałości Europy o zachowanie pełnej reprezentacji. Szewardnadze, Saakaszwili, a wcześniej pewnie i Beria dokładnie w taki sposób rozumieli władzę. Obecnie tak myśli Iwaniszwili. Wynika to z jednej strony z jego sowieckiej socjalizacji i wzrastania w systemie spersonalizowanej polityki, z drugiej – z jeszcze starszych tradycji głęboko zakorzenionych w gruzińskiej kulturze i pamięci – jedynowładztwa królów i carów otoczonych usłużnym dworem, absurdalnie upolitycznionej rodzinności oraz głębokiego klanowego i prowincjonalnego rozbicia.
Mamuka Kazaradze to biznesmen, założyciel jednego z największych gruzińskich banków TBC. Przez długi czas blisko związany z Iwaniszwilim, w 2018 r. został oskarżony o pranie brudnych pieniędzy, a także pozbawiony kontraktu na współudział w budowie portu w Anaklii. Kazaradze uznaje zarzuty za polityczne. W 2019 r. założył partię Lelo dla Gruzji. Kacha Kaładze to mer Tbilisi, były środkowy obrońca klubu piłkarskiego AC Milan, jeden z najbliższych współpracowników Iwaniszwilego. Irakli Okruaszwili to były polityk ZRN, oskarżony w 2007 r. o nadużycie urzędu i pranie brudnych pieniędzy. Uciekł do Francji, gdzie uzyskał azyl polityczny. Po powrocie do Gruzji wsparł GM. W wyborach w 2020 r. został kandydatem z ramienia opozycji, mocno krytykując rząd.
Jest więc Gruzja prywatnym folwarkiem Iwaniszwilego, gdzie ustanowił on system feudalnego, oligarchicznego kapitalizmu. Iwaniszwili ma wasali, którzy zostali panami na udzielnych księstwach: określonych regionach kraju albo sektorach gospodarki. System jest nieco inny niż ten wypracowany przez Saakaszwilego. Daczi, zdeklarowany przeciwnik byłego prezydenta, przedstawia go tak: „To jest oczywiste, że kradną, że biorą łapówki, ale załatwiają to między sobą. Kazaradze z Iwaniszwilim, Kaładze z Okruaszwilim. Dopiero jak wejdą sobie w drogę, zaczyna się bitwa. I potem taki Kazaradze zakłada partię, mówi, że mu zależy, a w rzeczywistości dba tylko o to, by jego interesy były chronione”. Temo myśli podobnie: "Ci z GM niewiele mają plusów, ale w przeciwieństwie do ZRN nie robią kryszy, czyli nie wymagają od prostego człowieka, aby opłacał się władzy. Ich małe kwoty w ogóle nie obchodzą. Iwaniszwili ma tyle, że jest ponad to".
Personalizacja i słabość instytucji
Żeby ten cały system działał, władza musi być skoncentrowana i spersonalizowana, a instytucje słabe. W Gruzji nie wykształciły się jeszcze jakiekolwiek instytucje, które mogą trwać i być efektywne w sytuacji odłączenia od osoby sprawującej urząd. Salome Zurabiszwili jest prezydentką, bo tak chciał Bidzina Iwaniszwili. Pełniący formalnie najważniejszy urząd w państwie premier Giorgi Gacharia jest politykiem najwyrazistszym i mającym największe wpływy wśród sprawujących ten urząd w dotychczasowych rządach GM (pomijając samego Iwaniszwilego). Jednocześnie mimo swej wyjątkowości na tle poprzedników w strukturach wewnętrznych partii jest postacią z drugiego szeregu, ustępując choćby sekretarzowi generalnemu (Irakli Kobakidze), merowi Tbilisi (Kacha Kaładze) czy ministrowi obrony, byłemu osobistemu ochroniarzowi Iwaniszwilego (Wachtang Gomerauli).
Większość gruzińskich polityków posiada dwie pożądane cechy – względną lojalność i koniunkturalizm uwarunkowany śródziemnomorskim umiłowaniem dobrego życia. Odpowiada im więc pozostawanie w feudalnej strukturze albo w politycznej sekcie. Zura jest rozczarowanym byłym aktywistą ZRN: "To jest sekta, to zaślepieni Miszą [Saakaszwilim – przyp. red.] szaleńcy, którym się wydaje, że on jest nadprzyrodzonym zbawcą. A jakby tak zapytać dlaczego, to nikt racjonalnie nie wskaże powodu". Sam twierdzi, że w jego przypadku odczarowanie nastąpiło po wojnie z Rosją w 2008 r.
Takie samo sekciarstwo i zerojedynkowość cechuje zwolenników Gruzińskiego Marzenia, przy czym dogmatem jest wyniesiona do rangi ideologicznej podstawy nienawiść do Saakaszwilego i jego polityki, wynikająca z osobistego urazu i niechęci Iwaniszwilego, a przeniesiona za pomocą mało subtelnej socjotechniki na wyborców. Jednocześnie gruzińscy politycy u władzy działają w przeświadczeniu, że jej utrata będzie oznaczać całkowitą marginalizację i pozbawienie wpływów. Gruzińska polityka jest bowiem w znacznej mierze uwarunkowana nieformalnymi sieciami relacji i znaczeń, wywodzonych z wynalezionej tradycji. Są to takie elementy jak zemsta, bezgraniczne wsparcie dla rodziny poszerzonej (klanu lub podgrupy etnicznej – Swanów, Megrelów, Kachetyjczyków…) czy przenoszenie konfliktu ideologicznego na poziom relacji interpersonalnych.
Wyimaginowana europejskość
Jeśli uznajemy, że wolność ekspresji, wolność wyboru i wolność słowa stanowią podstawę systemu demokratycznego, to w Gruzji zdecydowanie nie zdążył się on ukształtować. W państwie, gdzie większość obywateli nie dojada, gdzie średnia emerytura to ok. 250 lari (ok. 300 złotych), gdzie młodzi nie mogą sobie pozwolić na wyprowadzkę z domu rodziców, gdyż średnia pensja nie wystarczy nawet na wynajem mieszkania, w państwie w ciągłym kryzysie ekonomicznym, uzależnionym od tak niestabilnego sektora gospodarki jak turystyka, prawie połowa głosujących miała zaufać ugrupowaniu, które zachowuje pełnię władzy od 2012 r. i w znaczącej mierze odpowiedzialne jest za ten stan. Nie potrzeba rozbudowanych modeli analitycznych, aby uznać takie poparcie dla partii rządzącej krajem niezadowolonych obywateli za rzecz mocno zastanawiającą. Bo, jak mówi Temo i inni odważni przeciwnicy aktualnej władzy, przecież partię u władzy się utrzymuje, tylko jeśli wszystko jest dobrze, a w Gruzji nic nie jest tak, jak być powinno.
Gdy opadł powyborczy pył, grono zróżnicowanych politycznie znajomych w tbiliskim barze tłumaczyło mi, jak działają agitatorzy GM: "Chodzą po domach, robią zdjęcia albo skany dowodów osobistych. Przynoszą leki, a w biedniejszych regionach nawet worek ziemniaków wystarcza. Potem, gdy przychodzi dzień wyborów, stoją przed lokalami i skrupulatnie sprawdzają – czy ludzie przyszli, czy zagłosowali. Jeśli zbyt długo ich nie ma, dzwonią, a gdy nie odbierają, to wybierają się osobiście i skłaniają, mniej lub bardziej dosadnie, by udać się do lokalu. I tak to się kręci".
Gruzińscy wyborcy mogli – i nadal mogą – mieć poczucie, że partia rządząca, niezależnie czy jest to Gruzińskie Marzenie, czy Zjednoczony Ruch Narodowy, ich osacza. Że jest wszędzie. Jedynie Tbilisi, wielka, anonimowa metropolia, pełna przybyszów z różnych części kraju, pozostaje w miarę wolna od ciągłego zastraszania i kontroli. Ale te mechanizmy mają się bardzo dobrze na prowincji, podtrzymywane przez upolitycznione struktury pokrewieństwa – wystarczy jeden działacz partyjny w rodzinie, który pozostaje w konflikcie z działaczem innego ugrupowania, a już mamy starcie dwóch klanów.
Każdy, komu zależy na odpowiednim rozkładzie głosów, wie, kto w danej wsi, przysiółku czy na osiedlu na kogo oddał głos. Dobrym zobrazowaniem tej sytuacji są badania opinii publicznej, w których zawsze od 30 do nawet 50% ankietowanych zapowiada czynny udział w wyborach, jednocześnie twierdząc, że są „niezdecydowani” (przynajmniej tak ich trzeba zapisać według nieomylnej zachodniej metodologii). W rzeczywistości to ogromna rzesza ludzi, która ma poczucie, że zdradzając swoje zdanie w sondażu, narazi się jakiemuś lokalnemu watażce, który ich znajdzie i w mniej lub bardziej zawoalowany sposób spróbuje zastraszyć.
Strach i mniejsze zło
Gruzińskie Marzenie jest wyborem bezpiecznym. Jest wyborem bylejakości, karierowiczów i koniunkturalistów korzystających z przywileju tkwienia w portfelu Bidziny. Jest wyborem bezpiecznym, gdyż dla wielu Gruzinów jedyną wyraźną alternatywę stanowi Zjednoczony Ruch Narodowy z długim cieniem demiurga, Saakaszwilego. A jego powrót przeraża wielu.
Wyidealizowany w Polsce dzięki obaleniu postkomunistycznego aparatczyka Szewardnadzego Misza, hołubiony również za przyjaźń z Lechem Kaczyńskim, daleki był od ideału. Jego rządy to stworzenie nietykalnej, skorumpowanej elity, jedynowładztwo, doprowadzenie do eskalacji w Osetii Południowej, strzały ostrą amunicją do protestujących w 2007 roku, nieodpowiedzialna polityka zagraniczna i ciągły strach, czy pod mniej lub bardziej prawdziwym zarzutem obywatel nie wyląduje na wiele lat w więzieniu. Dla większości Gruzinów to jest właśnie wspomnienie o Miszy, a nie chwalebny marsz z różami do gruzińskiego parlamentu, głębokie reformy administracyjne, rozbudowa infrastruktury oraz zmiana geopolitycznej trajektorii Gruzji, tak ładnie uchwycona na zdjęciach byłego prezydenta z Bushem, Sarkozym czy Kaczyńskim.
Wygrana Grigola Waszadzego z ZRN w wyborach prezydenckich w 2018 roku oznaczałaby powrót Saakaszwilego, więc teraz głową państwa jest powszechnie wyśmiewana, nie traktowana poważnie niezależnie od politycznych zapatrywań Zurabiszwili. Z tego samego powodu ogłoszenie przez ZRN przed tegorocznymi wyborami, że w razie zwycięstwa to Saakaszwili stanie na czele rządu, było politycznym samobójstwem lub przynajmniej szkodą, którą przez lata trudno będzie naprawić. Zgadzają się więc Gruzini na nijakość, na stagnację, na coraz wyraźniejsze manipulacje i odchodzenie od zachodnich standardów, byle tylko nieobliczalny Misza nie wrócił i nie wprowadził na nowo swoich porządków.
Bartłomiej Krzysztan jest adiunktem w Instytucie Studiów Politycznych PAN i niezależnym analitykiem. Zajmuje się antropologią polityczną, pamięcią zbiorową i konfliktami na Kaukazie.
Młodzi Gruzini, pozbawieni traumy schyłku ZSRR i dramatycznej, naznaczonej wojnami tranzycji lat dziewięćdziesiątych, zamiast przeciwstawiać się skostniałemu systemowi polityczno-rodzinnych zależności, wykazują się apatią. W Tbilisi lepiej jest wyjść do któregoś z klubów. Jeżeli im zależy, objawia się to w protestach, które szybko tracą siłę społecznego oddziaływania. Ale ta apatia może być ciszą przed burzą. Ostatnim razem podobny nastrój społeczny widziałem w Armenii w 2017 roku. Potem wystarczyła tylko kropla, która przepełniła czarę, i skończyło się Aksamitną Rewolucją. A później wojną z Azerbejdżanem o Górski Karabach.