Hołodomor jako antidotum. Siłą Ukraińców jest pamięć o ich największej tragedii
Naród ukraiński, który przeżył najciemniejsze dni i przetrwał, nie może sobie pozwolić na nową katastrofę. Potrafi jej się przeciwstawić, bo posiada narzędzia samooczyszczenia.
Pomnik ofiar Hołodomoru w Kijowie (Shutterstock)Koniec listopada to zawsze okazja do corocznego powrotu istotnych pytań. Obchodzimy wówczas Dzień Pamięci Ofiar Hołodomorów i Politycznych Represji [odnoszący się do sztucznie wywołanych klęsk głodu z lat 1921, 1932–1933 і 1946–1947, obchodzony w czwartą sobotę listopada – przyp. tłum.], ustanowiony na Ukrainie jeszcze za prezydentury Leonida Kuczmy w 1998 r., a następnie przemianowany przez prezydenta Wiktora Juszczenkę na Dzień Pamięci Ofiar Hołodomorów.
Pytanie jest właściwie jedno: czy warto budować państwowo-narodową narrację współczesnej Ukrainy na wielkiej tragedii? Pozostałe pytania, związane z ludobójstwem dokonanym na narodzie ukraińskim w latach 1932–1933, w ten czy inny sposób doprowadzą do omówienia jego wpływu na teraźniejszość, a zatem i na przyszłość. Niektórych niepokoi „dyktat przeszłości”, a na którym jakoby "nie można niczego zbudować". Ludzie poddają w wątpliwość możliwość organizowania normalnego życia w oparciu o kolektywną traumę. Mają do tego pełne prawo. Jedyne, do czego prawa nie mają, to negowanie Hołodomoru.
Wszystkie refleksje wolnych jednostek na temat Wielkiego Głodu są zdeterminowane przez wyznaczoną odgórnie i przyjętą przez społeczeństwo zasadę: jest granica, której nie wolno przekraczać. Podobne konwencje społeczne istnieją w wielu krajach. Jeśli w naszym społeczeństwie stawiane są jakieś wyraźne granice, to właśnie tutaj. Nie dyskutujemy z tymi, którzy zgodnie z kremlowską narracją nie przestają negować Hołodomoru. Tak samo jak my, ukraińska wspólnota obywatelska, nie przestajemy uznawać tego wydarzenia i podejmować ciągłej refleksji nad nim, przeżywać na nowo tę tragedię, stawiając w oknach zapalone świece w rytuale kolektywnej żałoby w ostatnią sobotę listopada każdego roku.
Choć za negowanie Hołodomoru realnie nikogo się nie sądzi i nie karze (szczególnie dziś, w epoce
kakajaraznica [postawy bagatelizowania problematyki językowej i historycznej w kontekście związków kultury ukraińskiej i rosyjskiej – przyp. tłum.]), to wszelkie próby podważania skali i znaczenia tej bolszewicko-rosyjskiej zbrodni na Ukraińcach spotykają się z oddźwiękiem w społeczeństwie. Być może nikt nie spotka się z ostracyzmem za zdjęcie w mediach społecznościowych z wesołych imprez za miastem w dzień pamięci. Nikt też nie będzie podawał do sądu osoby, która w ten dzień demonstracyjnie świętuje 200. urodziny "człowieka przyszłości", Fryderyka Engelsa. Jednak mało kto odmówi uznania za zgodne z normą tych przejawów mentalnego kalectwa w wykonaniu duchowych i faktycznych potomków naszych katów. Funkcjonowanie obok nas ludzi, którzy są obojętni na nasze tragedie i katastrofy (te dawne i te dzisiejsze) to właściwie takie same medyczne zjawisko, jak nieprzemijające życzenie 84% mieszkańców Rosji, że nie powinniśmy istnieć. Wojna jest wojną.
Jeśli więc coś naprawdę może zjednoczyć dzisiejszych Ukraińców, to właśnie ta historyczna tragedia. Nawet jeśli żyjecie wizją ekonomicznego sukcesu
à la azjatyckie tygrysy i macie jakieś wątpliwości wobec efektywności historycznej narracji, trudno zaprzeczyć, że Hołodomor jest czymś, co jednoczy dziś dwa główne obozy polityczne na Ukrainie, "zelebobków" i "porochobotów" [prześmiewcze określenia elektoratów Wołodymyra Zełenskiego i Petra Poroszenki – przyp. tłum.]. Nawet jeśli ktoś
unisono z aktualnym głową państwa naiwnie spyta, kto jest winien temu wszystkiemu, ludzie pomyślą, że to idiota, ale może nie skończony idiota. Cóż tam prezydent, który w walce o polityczne poparcie chciałby dogodzić wszystkim. Już nawet niektórzy prorosyjscy politycy z Opozycyjnej Platformy "Za Życie" uważają, że lepiej zachować się dwulicowo i wrzucić zdjęcie ze świeczką, niż pozostać poza wspólnotą narodową. Za te świeczki nikt ich na Kremlu nie pochwali, a na Ukrainie takiego idiotyzmu nie podarują im tylko oddani akolici z pamięcią złotej rybki.
Naszym największym społecznym sukcesem jest to, że kolektywna praca pamięci trwa. Przepracowujemy żałobę związaną z traumą, która dziesięcioleciami była odgórnie wypierana, spychana w zakamarki kolektywnej i indywidualnej nieświadomości kilku pokoleń.
Uznanie Hołodomoru za największą traumę narodową to symboliczne opuszczenie sowieckiej narracji "jednego narodu" i oddzielenie "nas" od "nich". Niektórzy powiedzą, że to za mało (i będą mieli w tym nieco racji), ja jednak uważam, że bez takiego procesu samouświadomienia cała ukraińska egzystencja, razem z wojną obronną na wschodzie kraju, nie miałaby znaczenia.
Dyskusja o narodowo-państwowych narracjach w kontekście Wielkiego Głodu ogranicza się nie tylko do problemu jednoczącego potencjału w obliczu współczesnych i przyszłych wyzwań. Chodzi również o rzeczy znacznie prostsze, ale nie mniej znaczące dla naszej aktualnej świadomości. One również są związane z teraźniejszością i przeszłością, bo właśnie obecność Hołodomoru na mentalnej mapie naszego społeczeństwa może w paradoksalny sposób posłużyć jako antidotum na odwieczny ukraiński katastrofizm i strach przed przyszłością.
Wiedza i uznanie prawdy o Hołodomorze to przede wszystkim uświadomienie sobie faktu, że najgorsze nie jest przed nami – tylko za nami. Że naród, który przeżył najciemniejsze dni i przetrwał, nie może sobie pozwolić na nową katastrofę. A to dlatego, że jest uzbrojony w historyczną empatię do samego siebie, do swoich "umarłych i nienarodzonych" [to aluzja do poematu Tarasa Szewczenki
Do umarłych i żywych i nienarodzonych rodaków moich na Ukrainie i nie na Ukrainie list mój przyjacielski – przyp. tłum.] i ma zdolności porównawcze. A to dlatego, że pochówek żyjących jeszcze ludzi we wspólnych mogiłach, kanibalizm wobec własnych dzieci – to koniec świata, po którym nie może stać się nic gorszego. A to dlatego, że nasz naród, uformowany i zdeformowany przez Hołodomor, jest zdolny do oceny ryzyka. Posiada też długą pamięć, której nie zniszczyły tradycyjne, sowieckie mechanizmy skierowane na samozapomnienie i przemilczenie traumy. Nasz naród jest zdolny pozostawać przy życiu, bo posiada narzędzia samooczyszczenia i uświadomienia.
Andrij Bondar - ukraiński pisarz, poeta, literaturoznawca i tłumacz. W Polsce ukazały się jego wiersze, opowiadania i felietony, w tym tom wierszy "Jogging" czy zbiór utworów "Cerebro".
Komuś może się zdawać, że to za mało dla wielkiej narracji. Ten zwyczajny fakt, że nasi przodkowie przetrwali w strasznych czasach, może jednak nie tylko pozwolić na przezwyciężenie dawnej traumy, ale również pomóc pokonać nową, znacznie świeższą. Musimy wskazać na tę historyczną i pokoleniową ciągłość przez proste uświadomienie sobie faktu, że nadal mamy tego samego wroga. Że tym razem mu się nie uda, bo my się zmieniliśmy. Wróg do tej pory nie uświadomił sobie tego, że jest źródłem naszej traumy, a my nie możemy ciągle udawać, że nie znamy jego prawdziwej twarzy. Do przypomnienia sobie o niej wystarcza aktualny przykład Białorusi.
Tłumaczenie: Maciej Piotrowski