Nasza strona używa ciasteczek do zapamiętania Twoich preferencji oraz do celów statystycznych. Korzystanie z naszego serwisu oznacza zgodę na ciasteczka i regulamin.
Pokaż więcej informacji »
Drogi czytelniku!
Zanim klikniesz „przejdź do serwisu” prosimy, żebyś zapoznał się z niniejszą informacją dotyczącą Twoich danych osobowych.
Klikając „przejdź do serwisu” lub zamykając okno przez kliknięcie w znaczek X, udzielasz zgody na przetwarzanie danych osobowych dotyczących Twojej aktywności w Internecie (np. identyfikatory urządzenia, adres IP) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów w celu dostosowania dostarczanych treści.
Portal Nowa Europa Wschodnia nie gromadzi danych osobowych innych za wyjątkiem adresu e-mail koniecznego do ewentualnego zalogowania się przy zakupie treści płatnych. Równocześnie dane dotyczące Twojej aktywności w Internecie wykorzystywane są do pomiaru wydajności Portalu z myślą o jego rozwoju.
Zgoda jest dobrowolna i możesz jej odmówić. Udzieloną zgodę możesz wycofać. Możesz żądać dostępu do Twoich danych osobowych, ich sprostowania, usunięcia, ograniczenia przetwarzania, przeniesienia danych, wyrazić sprzeciw wobec ich przetwarzania i wnieść skargę do Prezesa U.O.D.O.
Korzystanie z Portalu bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza też zgodę na umieszczanie znaczników internetowych (cookies, itp.) na Twoich urządzeniach i odczytywanie ich (przechowywanie informacji na urządzeniu lub dostęp do nich) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów. Zgody tej możesz odmówić lub ją ograniczyć poprzez zmianę ustawień przeglądarki.
W Mołdawii wychowywane przez dziadków eurosieroty czy zależąca od
pensji jednego z rodziców czteroosobowa rodzina czeka na przelew z zagranicy
– nawet w najmniejszym miasteczku można znaleźć kantor i biuro oferujące
zagraniczne przekazy pieniężne. Pandemia utrudnia podróżowanie,
czyli zabiera Mołdawianom chleb.
Patrol "covidowy" w Kiszyniowie (Shutterstock) – To jest katastrofa. Nikt nie przyjedzie tu w tym roku. Wyrzucili mnie z pracy,
mojego syna też. Żona jeszcze nie wie, co z jej posadą. – Głos Maksima drży
w słuchawce. – Zostało mi pływać kajakiem po Dniestrze i pielęgnować warzywa
w ogródku. Takiej biedy już dwadzieścia lat nie było.
Maksim jest jednym z Mołdawian, których pandemia COVID-19 uderzyła najmocniej.
Pracował jako nauczyciel wychowania fizycznego w szkole podstawowej
i opiekun w ośrodku wypoczynkowym w naddniestrzańskim kurorcie Vadul Lui
Vodă. W tym roku wczasowicze nie przyjechali na urlop, nie został zorganizowany
koncert ani zawody sportowe, z których utrzymywał się jego ośrodek. Oczywiście
Maksim nie miał umowy o pracę, nie przysługuje mu więc skromny mołdawski zasiłek.
To zjawisko powszechne. Równocześnie pracę stracił jego syn (był trenerem
osobistym w klubie fitness w Kiszyniowie). Wrócił do rodziców. Wszystkich teraz
utrzymuje żona Maksima, która jest nauczycielką. Ale jeśli dzieci nie będą uczęszczać
do szkoły, część nauczycieli nie będzie potrzebna.
Karabiny wycelowane w niebo
Mołdawię kryzys dotknął w różnych sferach. Pierwszy cios spadł na emigrantów
żyjących we Włoszech. To najpopularniejszy kierunek wyjazdów zarobkowych, liczbę
Mołdawian w tym kraju szacuje się na 100 – 500 tysięcy. Nie wiadomo, ilu jest
ich dokładnie, bo ogromna większość wyjechała do pracy, mając rumuńskie paszporty
(Mołdawia, zanim została włączona do Związku Radzieckiego, była częścią
Rumunii). Niemal wszyscy Mołdawianie mają przodków, którym Stalin odebrał rumuńskie
obywatelstwo i uczynił ich obywatelami radzieckimi. Rumunia, która sama
mierzy się z potężną emigracją, z chęcią rozdaje paszporty, w nadziei że niektórzy
spośród „przywróconych” obywateli zdecydują się zostać w kraju.
Z uwagi na duże podobieństwo języka popularnymi kierunkami emigracji zarobkowej
Mołdawian są także Hiszpania i Francja. Są to zatem dokładnie te kraje, które
były pierwszymi epicentrami pandemii w Europie.
Gospodarki Włoch, Francji i Hiszpanii zależą w dużej mierze od turystyki, a ta
przeżywa najgorszy okres od czasów II wojny światowej. W związku z tym wskaźniki
ekonomiczne zaczęły pikować. Pierwszymi ofiarami byli oczywiście Mołdawianie,
którzy często pracują za granicą w szarej strefie, zazwyczaj w sektorze usług.
Wiele
osób straciło pracę z dnia na dzień. Z pracą – szczególnie w turystyce i gastronomii
– często powiązane są kwatery pracownicze. Osoby te pozbawiono więc także
dachu nad głową. Inni, którzy mieszkali w wynajmowanych mieszkaniach, stracili
środki pozwalające pokryć czynsz i pozostałe koszty życia. W ten oto sposób dywan
wyszarpnięto spod stóp emigrantów. Dla wielu jedynym rozwiązaniem było
przeczekanie kryzysu w Mołdawii, gdzie ich oszczędności – jeśli je mieli – starczą
na dłużej. Rozpoczęły się masowe powroty,
a wraz z nimi szybki wzrost liczby zachorowań
na COVID-19. Pacjentką zero była
kobieta wracająca z Włoch.
Po ciosie z zachodu przyszedł kolejny,
tym razem ze wschodu. Podobnie wyglądała
sytuacja w drugim najpopularniejszym
pod względem wyjazdów zarobkowych Mołdawian
kraju, czyli Rosji. Przez długi czas
większość zachorowań diagnozowano w Moskwie. Pracuje w niej tak wielu Mołdawian,
że przed pandemią codziennie ze stolicy Mołdawii do stolicy Rosji odjeżdżały
czterdzieści trzy rejsowe autokary, trzy pociągi i startowało kilka samolotów. Bilety
na każdy z nich trzeba było kupować z wyprzedzeniem, bo najczęściej na każdy
kurs był komplet. Ruszyła kolejna fala powrotów, wzrost zdiagnozowanych przypadków
przyspieszył.
Mołdawskie władze szybko ogłosiły stan wyjątkowy. Wprowadzono zakaz zgromadzeń,
zakaz opuszczania domu bez potrzeby, nakaz zasłaniania twarzy i ograniczenia
w przemieszczaniu się. Jednak w praktyce niewiele się zmieniło. Mołdawianie
bardziej się bali stracić pracę i środki do życia, niż zarazić wirusem. W związku
z tym na ulicach Kiszyniowa pojawili się żołnierze jako stróże porządku. Trolejbusy
jednak dalej jeździły pełne, mimo że oklejono je napisami #staiacasa, czyli zostań
w domu. Podobnie było z zatłoczonymi kiszyniowskimi marszrutkami.
Życie
toczyło się mniej więcej zwyczajnie, tylko zagubieni żołnierze siedzieli na hummerach oparci o karabiny maszynowe wycelowane w niebo. Zniknęli z ulic po kilku
dniach. Rządzący zdali sobie sprawę, że wróg, z którym mają do czynienia, nie może
zostać pokonany prężeniem muskułów. Nie mieli jednak lepszego pomysłu, więc
zamknęli granice.
Dobro pandemii
Niewiele więcej mogli zrobić. Mołdawia przeznacza nieco ponad 4 procent PKB
na ochronę zdrowia. Dla porównania Polska przeznacza na ten cel równowartość
6,5 procent PKB. Różnica nie wydaje się duża, ale należy pamiętać, że mołdawskie
PKB na mieszkańca jest najniższe w Europie i równocześnie pięciokrotnie niższe niż
polskie. Realnie więc w budżecie Mołdawii zaplanowane jest ośmiokrotnie mniej na
opiekę zdrowotną niż w budżecie Polski. Miejsc w szpitalach zaczęło szybko brakować.
Tym bardziej, że jednymi z pierwszych zarażonych był personel medyczny.
W placówkach już przed pandemią brakowało specjalistycznego sprzętu.
Najnowsze dane z początku listopada wskazują na to, że w Mołdawii zdiagnozowano
osiemdziesiąt tysięcy osób zarażonych COVID-19, czyli ponad 3 procent populacji.
Plasuje to Mołdawię w światowej czołówce liczby zachorowań w przeliczeniu
na milion mieszkańców. W Mołdawii liczba ta wynosi dokładnie 30,5 tysiąca na
milion, co daje identyczny wynik jak w Stanach Zjednoczonych, Hiszpanii czy Brazylii.
Trzeba pamiętać, że liczba zachorowań może być w Mołdawii znacznie wyższa,
przeprowadza się tam bowiem mało testów,
a spośród testowanych osób co piąta jest
nosicielem wirusa.
Wreszcie spadł trzeci cios. Bilans handlowy
Mołdawii jest ujemny przez niemal cały czas
od upadku Związku Radzieckiego. W związku
z tym także państwowy budżet cierpi deficyt,
podobnie jak domowe budżety większości
Mołdawian. Cały system pozostaje uzależniony
od pieniędzy przysyłanych przez emigrantów
z Włoch, Rosji, Francji, Hiszpanii czy Izraela, którzy stanowią około połowy
mołdawskiej siły roboczej. Przysyłane przez nich euro, ruble i szekle to około
16 procent PKB, co plasuje Mołdawię w światowej czołówce krajów uzależnionych
od emigracji zarobkowej.
Dobra pensja w Kiszyniowie to około trzystu euro. Robotnik rolny może liczyć
na połowę tej kwoty. Tymczasem ceny żywności, opłat komunalnych czy na przykład
elektroniki są zasadniczo takie same jak w Polsce. Wychowywane przez dziadków
eurosieroty czy zależąca od pensji jednego z rodziców czteroosobowa rodzina
czeka na przelew z zagranicy – nawet w najmniejszym miasteczku można znaleźć
kantor i biuro oferujące zagraniczne przekazy pieniężne. Dlatego rodzic, który stracił
pracę w Weronie czy Moskwie, staje przed arcytrudnym dylematem: przeczekać
pandemię i przejadać oszczędności czy wrócić do Mołdawii?
Maksim nie ma rumuńskiego paszportu. Z pochodzenia jest Ukraińcem, czuje
się człowiekiem radzieckim. W marcu miał jechać do Niemiec, gdzie jego kolega
prowadzi firmę budowlaną.
– Nigdzie teraz nie pojadę. Dobrze, że mam ogródek przydomowy. Kartofle, ogórki
i pomidory zebrałem. Przerabialiśmy to już po upadku Związku Radzieckiego. Damy
radę. Niemcy by mnie wpuścili, gdybym miał umowę o pracę, ale jej nie mam.
Odwrotny problem ma Mariana, która mieszka i studiuje w Niemczech. Ostatni
raz odwiedzała rodzinę podczas świąt Bożego Narodzenia. Boi się wracać do domu,
nie chce utknąć w Kiszyniowie. W każdej chwili sytuacja może się zmienić i granice
znów będą zamknięte. Po odwołaniu wszystkich lotów kiszyniowskie lotnisko przywraca
połączenia. Mariana postanowiła znaleźć pracę w Niemczech, żeby (w razie
potrzeby) móc umotywować konieczność powrotu umową. Póki co nie jest łatwo,
dopiero skończyła studia, a szukanie zatrudnienia w Niemczech jest procesem czasochłonnym
nawet w zwykłych czasach.
– Wiem, że to potrwa jeszcze miesiąc, dwa lub trzy. Najważniejsze, że mam tu
meldunek i oszczędności na jakiś czas.
W zdecydowanie gorszej sytuacji jest Katia. Pracowała przez ponad dwa lata
w hotelu w Weronie. Region Wenecji Euganejskiej, w której leży miasto, nie został
dotknięty pandemią tak drastycznie jak Lombardia, a prowincji Werona (odpowiednik
polskiego powiatu) jako jedynej w regionie nie objęto kwarantanną. Jednak ruch
turystyczny we Włoszech się załamał. Katia już w lutym dowiedziała się, że straci
pracę. W hotelu zajmowała się sprzątaniem, jednak gdy zabrakło gości, wraz z koleżankami
otrzymała wypowiedzenie. Długo miała nadzieję, że epidemia skończy
się lada moment i turyści wrócą.
– Mój szef to dobry człowiek. Wszystko odbywało się legalnie. Nie straciłam pracy
z dnia na dzień jak wielu moich znajomych. Szef zaznaczył, że jeśli wrócą turyści,
to i ja wrócę. Turyści nie wrócili, a ja spakowałam walizkę i pojechałam do Mołdawii.
Są dobre strony tej pandemii. Po raz pierwszy od trzech lat byłam w rodzinnej
wsi we wrześniu podczas winobrania. Tęskniłam za tym.
Dwie krzywe
Za czasów Związku Radzieckiego mołdawska gospodarka opierała się głównie na
rolnictwie. Mołdawia stanowiła półtora promila powierzchni Kraju Rad, ale dostarczała
10 procent warzyw, owoców i wina. W rolnictwie zatrudniona była większość
mieszkańców kraju. Obecnie rolnictwo dostarcza tylko 10 procent mołdawskiego
PKB i zatrudnia jedną trzecią siły roboczej w kraju. 2020 rok przyniósł nie tylko pandemię,
ale także klęskę suszy, z którą rząd nie umiał sobie poradzić. Brak konkretnej
pomocy dla mołdawskich rolników spowodował, że zaczęli wychodzić na ulicę. Jest
to ogromny problem dla prezydenta Igora Dodona i jego rządzącej Partii Socjalistów
Republiki Mołdawii, która buduje poparcie na nostalgii za Związkiem Radzieckim
i prorosyjskością, a wyborców poszukuje przede wszystkim na mołdawskiej wsi.
Kryzys może jeszcze bardziej przyspieszyć tempo emigracji z obszarów wiejskich.
Według oficjalnych statystyk, Mołdawia straciła 30 procent ludności od momentu
rozpadu Związku Radzieckiego. Ubytek ten jest szczególnie widoczny na północy
kraju, gdzie mniej więcej jedna trzecia mieszkańców wyjechała na stałe, jedna trzecia
spędza za granicą większość roku, a pozostała jedna trzecia to emeryci opiekujący
się wnukami. Jest to szczególnie widoczne na mołdawskim rynku nieruchomości.
Nie ma żadnego problemu, żeby na opustoszałej wsi znaleźć ogłoszenie o sprzedaży
domu z działką za tysiąc euro. Będzie to oczywiście dom zbudowany z cegieł suszonych
na słońcu siedemdziesiąt lat temu. Solidny i nowoczesny dom można nabyć
za kilkanaście tysięcy euro. W obu przypadkach ich właściciele raczej nie liczą
na to, że uda im się je sprzedać – nieruchomości te służą im jako dacze, które zamieszkują
podczas letniego urlopu. W tym roku
jest nieco inaczej, bo wielu z nich, jak na
przykład Katia, spędzi w tych domach więcej
czasu. Jednak ceny nieruchomości w Mołdawii
przez to nie wzrosły.
Z niepokojem na sytuację patrzy Lora, która
pracuje w European Centre for Electoral Support
(ECES), fundacji zajmującej się monitorowaniem
wyborów i promocją standardów
demokratycznych na świecie. Lora obserwowała
wybory w szesnastu krajach, w tym we własnej ojczyźnie. Na stałe mieszka
w Luksemburgu, który także został silnie dotknięty pandemią. W kwietniu Lora nie
mogła polecieć na święta do Kiszyniowa, bo loty zawieszono, a w sierpniu bała się,
że zastaną ją zamknięte granice. ECES nie zdecydował się wysłać jej na misję monitorowania
wyborów prezydenckich. W tej chwili przyszłość misji także nie jest znana.
Rządzący Mołdawią upierają się, że mimo tysiąca nowych zachorowań dziennie
w kraju wielkości polskiego województwa uda się zorganizować obie tury wyborów
prezydenckich w sposób demokratyczny i bezpieczny.
Miłosz Szymański jest z wykształcenia prawnikiem i mechanikiem
okrętowym. Pracował we flocie handlowej i jako analityk IT. Obecnie
pracuje nad książką reporterską o Mołdawii. Autor podcastów Lekcja
historii i Za rubieżą.
Mołdawska krzywa zachorowań nadal rozwija się parabolicznie. Wypłaszcza się
jedynie krzywa emigrantów z Mołdawii. Już od kilku lat jest ich około 40 tysięcy
rocznie, to jest 1,5 procent populacji każdego roku. Wszystko wskazuje na to, że pandemia
może jednak przyspieszyć ten proces i wraz z wypłaszczeniem jednej krzywej
nastąpi zagięcie się drugiej.