Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Jedwabny Szlak > Czajnik / 13.04.2021
Jagoda Grondecka

Europejczycy unikają słowa "deportacja". Jest złe, choć rzeczywistość jest jeszcze gorsza

W drodze z Afganistanu uchodźcy przeszli piekło. Europa ich jednak nie chciała, albo się w niej nie odnaleźli. Po kilkumiesięcznej przerwie spowodowanej epidemią koronawirusa, w grudniu 2020 r. państwa europejskie wznowiły deportacje do Afganistanu. Jagoda Grondecka rozmawiała z ludźmi, którzy wrócili do Afganistanu. Często do sytuacji gorszej niż ta, przed którą uciekali.
Foto tytułowe
(Shutterstock)

Ahmad Harun uciekł z Afganistanu przed dwoma laty. Pochodzi z Kandaharu, talibskiego matecznika na południu kraju, ale gdy miał siedem lat, jego rodzina przeprowadziła się do Kabulu. Tam skończył szkołę, później studiował. – Moje problemy zaczęły się w 2018 r. – opowiada. – Byłem wtedy szefem Afgańskiej Federacji Wspinaczkowej. Naruszyłem lokalne układy, co nie spodobało się wielu osobom. Mój samochód był śledzony, dostawałem pogróżki. Pewnego dnia, kiedy wracaliśmy ze zgrupowania w górach, zostałem postrzelony. Wtedy zdecydowałem, że muszę uciekać. Oczywiście, byłem na policji, zgłaszałem skargi nawet w samym rządzie, ale usłyszałam tylko, że nie są w stanie nic zrobić. Aplikowałem o wizę w ambasadzie amerykańskiej i kilku europejskich, w tym tureckiej. Wszystkie odmówiły. Ostatecznie dostałem wizę irańską, a z tego kraju przemytnik zabrał mnie do Turcji, a następnie do Grecji.

Za przerzut z Iranu do Europy Harun zapłacił łącznie prawie 7 tys. euro. – Składała się na to cała moja rodzina. Jeden z moich braci mieszka z rodziną w Wielkiej Brytanii, drugi pracuje w prywatnej firmie w Afganistanie. Wydaliśmy wszystkie pieniądze, żebym mógł stąd uciec. Podróżowaliśmy dużą grupą, około 120 osób. Problemy zaczęły się w Turcji. Jechaliśmy na pace ciężarówki, którą zatrzymała policja. Uciekliśmy w góry, cztery dni spędziliśmy tam bez wody i jedzenia. W końcu udało nam się złapać sygnał w telefonie i za pomocą GPS pieszo dotarliśmy do miasta Van. Szliśmy 140 km. Tam spotkaliśmy się z tureckim przemytnikiem, który powiedział, że zabierze nas do Stambułu.

W Stambule Harun spędził prawie miesiąc, zanim wreszcie wsiadł na statek do Grecji. Jego grupie udało się dopłynąć, ale kiedy tylko znaleźli się na brzegu, grecka policja wszystkich zatrzymała, a następnie przekazała stronie tureckiej. Przez kolejny miesiąc byli przetrzymywani w ośrodku detencyjnym. – Tam kazano nam podpisać oświadczenie o deportacji. Odmówiłem, powiedziałem, że mam dowody na to, że w Afganistanie moje życie jest zagrożone. Przez następne dwa dni byłem torturowany przez turecką policję. Podpisałem dokument i zostałem deportowany do Kabulu. Odkąd wróciłem, boję się o swoje życie. Czuję się zagrożony za każdym razem, gdy wychodzę z domu. Chciałbym spróbować wyjechać jeszcze raz, ale nie mogę nigdzie znaleźć pracy, żeby opłacić podróż.

Harun nie jest wyjątkiem. Aż 72% deportowanych Afgańczyków jest zmuszonych ponownie uciekać z powodu przemocy i braku bezpieczeństwa w ich kraju. UNHCR, oenzetowska agencja ds. uchodźców, od lat ostrzega, że Kabul jest zbyt niebezpieczny na deportację, a Amnesty International oskarża państwa odsyłające Afgańczyków do ich kraju o łamanie prawa międzynarodowego. Mimo to według danych Eurostatu państwa Unii Europejskiej deportowały od 2015 r. nawet 20 tys. Afgańczyków. Część z nich wróciła do kraju dobrowolnie, w ramach programu, który gwarantował im skromne środki na przesiedlenie. W Niemczech mogli otrzymać do 1000 euro.

Powrót na własne życzenie

Jednym z Afgańczyków, którzy z własnej woli wrócili do kraju pochodzenia, był Kasem. Jego rodzina pochodzi z Pandższiru, zamieszkałej przez Tadżyków malowniczej doliny położonej na północ od Kabulu. Przed emigracją mieszkał w kabulskiej dzielnicy Karte Parwan, także tradycyjnie zasiedlonej przez Tadżyków. – Uciekło nas tylu, że śmialiśmy się, że po 2011 r. wszyscy z Karte Parwan wyjechali do Niemiec – opowiada. Kasem do Europy trafił na początku 2015 r. Podobnie jak wielu Afgańczyków, za przeprawę zapłacił przemytnikowi. – Oferował różne warunki podróży w zależności od stawki. Ja nie miałem wiele pieniędzy, więc trafiłem najgorzej. Praktycznie przez cały czas miałem poczucie, że moje życie jest zagrożone. Najstraszniejsze były noce na łodzi, zanim udało nam się dobić do wybrzeża Grecji. Słyszałem płacz przerażonych kobiet i dzieci. Nie umiałem się wtedy opanować, sam płakałem.

Sytuacja, jaką zastał po dotarciu do Grecji, była jednak równie zła. Szybko został zatrzymany. – Warunki w przepełnionym obozie były koszmarne, ciągle wybuchały awantury. Policja była brutalna, używała wobec nas gazu pieprzowego. Byłem świadkiem, jak umarło od tego dwoje małych dzieci. Postanowiłem uciec i ruszyć dalej.

– Z pomocą kolejnego przemytnika koleją dostaliśmy się przez Macedonię i Serbię na Węgry, a następnie do Austrii – kontynuuje Kasem. – Tam spędziłem w obozie dwa tygodnie. Okoliczni mieszkańcy byli mili, życzliwi, dawali nam jedzenie i ubrania. Ostatecznie trafiłem do Monachium. Przez półtora roku żyłem spokojnie, byłem zadowolony. Pracowałem w supermarkecie. Później przeniosłem się do miasta Moosburg, gdzie zacząłem kurs niemieckiego i różne kursy zawodowe. Niestety, tam zacząłem wdawać się w bójki.

Kasem mieszkał z innymi azylantami z Afganistanu. Często wybuchały między nimi konflikty, szczególnie na tle etnicznym. – A to Pasztuni mówili złe rzeczy o Pandższirczykach, a to ktoś obraził Ahmada Szaha Masuda [narodowego bohatera afgańskich Tadżyków – przyp. J.G.] – opowiada. – W Afganistanie byłem zapaśnikiem, trenowałem też mieszane sztuki walki. Bójki nie były więc mi obce. Za którymś razem policja powiedziała mi, że jeszcze jedna i pójdę siedzieć. Przestraszyłem się, uciekłem do Monachium. Tam zostałem przyłapany na paleniu haszyszu na ulicy i tak znalazłem się w więzieniu w Landsberg.

O swoich bójkach Kasem jeszcze przed zatrzymaniem parokrotnie rozmawiał z psycholożką. – Pytała mnie, skąd u mnie taka skłonność do agresji, czy miałem jakieś urazy głowy. Powiedziałem jej, że rzeczywiście, kiedy miałem 13 lat, doznałem takiego urazu. W więzieniu nie widywałem już psychologa. Dostawałem leki, rano na uspokojenie, a wieczorem na sen. Mówili, że są po to, abym się nie bił.
"Terror dnia powszedniego"
Fotoreportaż Macieja Stanika z Afganistanu

Kiedy po roku wyszedł na wolność, sam zechciał wrócić do Afganistanu. – W więzieniu wpadłem w przygnębienie, było mi cały czas smutno, nie potrafiłem się odnaleźć. – Wrócił do kraju na początku 2020 r. Była to jedna z ostatnich deportacji z Niemiec przed dziewięciomiesięczną przerwą zarządzoną na prośbę rządu afgańskiego z powodu pandemii koronawirusa. Wznowiono je w grudniu ubiegłego roku. Nie jest jasne, dlaczego Kabul się zgodził. Cytowany przez portal DW analityk ds. afgańskich Thomas Rutting z Tony Blair Institute for Global Ideas mówi, że decyzja mogła mieć związek z Konferencją Afgańską, która odbyła się 23–24 listopada 2020 roku w Genewie. Na corocznym szczycie spotykają się przedstawiciele rządów-donatorów, które od lat udzielają Afganistanowi pomocy finansowej. Wszystkie zainteresowane państwa podpisały wówczas dokument zobowiązujący je do zorganizowania deportacji Afgańczyków, których wniosek o azyl został odrzucony. Niemieckie ministerstwo spraw wewnętrznych poinformowało, że afgański rząd wymaga od wszystkich deportowanych negatywnego testu na koronawirusa.

Trzy miliony uchodźców

Jedną z najważniejszych instytucji prawa międzynarodowego jest zasada non-refoulement, zawarta m.in. w Konwencji dotyczącej statusu uchodźców powstałej w Genewie 28 lipca 1951 r. Jej art. 33 głosi: „Żadne Umawiające się Państwo nie wydali lub nie zawróci w żaden sposób uchodźcy do granicy terytoriów, gdzie jego życiu lub wolności zagrażałoby niebezpieczeństwo ze względu na jego rasę, religię, obywatelstwo, przynależność do określonej grupy społecznej lub przekonania polityczne”. Ten sam artykuł dopuszcza uchylenie zasady non-refoulement tylko w dwóch przypadkach: wobec uchodźcy, który stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa, lub, będąc skazanym prawomocnym wyrokiem za szczególnie poważną zbrodnię, stanowi zagrożenie dla społeczeństwa tego państwa.

W 2020 r. drugi rok z rzędu Afganistan w rankingu Global Peace Index był najniebezpieczniejszym państwem na świecie. Według Global Terrorism Index jest on także państwem najbardziej dotkniętym przez terroryzm, wyprzedzając m.in. Syrię czy Irak. Pomimo trwających w Dosze rozmów pokojowych, 17 tys. rodzin w prowincji Kandahar musiało uciekać ze swoich domów z powodu walk toczących się między siłami rządowymi a talibami. Pod kontrolą tych ostatnich znajduje się co najmniej 52% terytorium kraju i 41% jego obywateli.

Państwa członkowskie Unii uważają jednak, że duże afgańskie miasta – w tym Kabul – są na tyle bezpieczne, by deportowani mogli rozpocząć w nich nowe życie. Tymczasem sama Angela Merkel na niedawnej Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa stwierdziła, że poziom przemocy w Afganistanie jest „zbyt wysoki”, a wojska Bundeswehry mogą pozostać w tym kraju dłużej, niż planowano. W tym samym miesiącu niemiecka organizacja pozarządowa Pro Asyl wzywała niemiecki rząd, by zaprzestać deportacji do Afganistanu.

– To oczywiste, jak niebezpieczny jest Afganistan – komentuje Ahmad Aklil Khalil, aktywista, przewodniczący Komisji ds. Migracji przy Stowarzyszeniu Afgańczyków w Szwecji. Pracuje także jako doradca prawny w kwestiach migracyjnych, doradza uchodźcom. – Sytuacja z dnia na dzień się pogarsza. Paradoksalnie, podczas gdy w Afganistanie rośnie liczba ofiar wśród ludności cywilnej, w Europie maleje odsetek akceptacji wniosków Afgańczyków o azyl. W 2020 r. w Szwecji starało się o niego 900 Afgańczyków. Tylko co trzeciemu przyznano prawo pobytu. Reszta otrzymała decyzję negatywną. Także deportacji jest coraz więcej.
Po powrocie Afgańczycy mierzą się z katastrofalną sytuacją w swoim kraju. Deportowani są grupą wyjątkowo wrażliwą – często stracili domostwa, źródła dochodu czy sieć wsparcia społecznego. Po powrocie do kraju wielu z nich dołącza zatem do rosnącej grupy wewnętrznie przesiedlonych.
Jeśli przemoc i trwający konflikt nie pozwalają im wrócić w rodzinne strony, w poszukiwaniu lepszego życia osiedlają się w rosnących ośrodkach miejskich, jak Kabul czy Herat. Często nie są formalnie zarejestrowani jako uchodźcy, w związku z czym nie kwalifikują się do pomocy finansowej udzielanej przez UNHCR. Mają problem z dostępem do tak podstawowych dóbr, jak woda czy jedzenie. Oxfam w swoim raporcie na ten temat jasno stwierdza, że afgański rząd nie prowadzi żadnej klarownej polityki, która wyszłaby naprzeciw istniejącym potrzebom humanitarnym, konkludując, że deportacje Afgańczyków skutkują zwiększeniem liczby osób przesiedlonych wewnętrznie, które nie mają możliwości wyegzekwowania od państwa przestrzegania najbardziej podstawowych praw człowieka. Według International Displacement Monitoring Centre w tej chwili wewnętrznie przesiedlonych z powodu trwającego konfliktu zbrojnego jest prawie 3 mln Afgańczyków z populacji sięgającej 39 mln.

Byle nie budzić emocji

Przez blisko cztery lata deportacje Afgańczyków z Unii regulowała umowa Joint Way Forward. Została ona podpisana w 2016 r. przez Kabul i Brukselę i miała być odpowiedzią na tzw. kryzys uchodźczy. Była ona powszechnie krytykowana przez międzynarodowe organizacje broniące praw człowieka. Według ekspertów nie brała pod uwagę dwóch najistotniejszych czynników: konsekwencji dla ludności cywilnej trwającego w Afganistanie konfliktu oraz ciężaru, jaki w związku z nim ponoszą sąsiednie państwa. Większość Afgańczyków uciekających przed wojną nie osiedliła się wcale w Europie. Obecnie około 1,4 mln zarejestrowanych i 500 tys. niezarejestrowanych uchodźców z Afganistanu mieszka w Pakistanie, 1,5–2 miliona – w Iranie, 170 tys. w Turcji. Dla porównania, w szczycie tzw. kryzysu uchodźczego w 2015 r. do Europy w poszukiwaniu azylu dotarło zaledwie 250 tys. Afgańczyków.

Przed kilkoma miesiącami Joint Way Forward wygasła, a Unia Europejska rozpoczęła prace nad nową umową. – Afganistan nie przedłużył umowy ze Szwecją między innymi ze względu na nieodpowiednie zachowania ze strony strażników, którzy deportowali Afgańczyków. Zdarzały się przypadki pobić – komentuje Ahmad Aklil Khalil. Joint Way Forward zastąpiono ostatecznie nową umową, Joint Declaration on Migration between Afghanistan and EU. – Ten dokument jest z prawnego i humanitarnego punktu widzenia niedopuszczalny. Na jego mocy Afganistan jest zmuszony do przyjmowania każdego deportowanego – dodaje aktywista.

Eksperci zwracają uwagę, że Unia stara się, by deportacji Afgańczyków nie określać deportacjami. – Występuje rodzaj biurokratycznej nowomowy. Nie mówi się o deportacjach, ale o „polityce powrotowej”. W ramach tej polityki mamy „powroty przymusowe” albo „dobrowolne”. Dlatego bardzo często można usłyszeć od urzędników, że z Unii nikogo się nie deportuje, a tylko „zobowiązuje do powrotu” albo „wydala” – mówi Anna Wilczyńska, arabistka i dziennikarka, która prowadzi warsztaty dotyczące migracji. – Ten biurokratyczny język jest istotny wizerunkowo. Bo przecież „polityka powrotowa” brzmi tak, jakbyśmy dla tych ludzi chcieli dobrze, jakbyśmy chcieli im pomóc wrócić do domu. W tym języku chodzi o to, żeby nie budzić emocji, żeby ludzie nie blokowali deportacji, żeby ten proces odbywał się w białych rękawiczkach i bez specjalnego zainteresowania ze strony społeczeństwa czy aktywistów na rzecz praw człowieka.

Zainteresowanie europejskiego podatnika mogłyby wzbudzić także wydatki na ten cel. Średni koszt lotu do Afganistanu to około 300 euro na jednego deportowanego. Wilczyńska: – Zdecydowaną większość kosztów pokrywa kraj, który wydala cudzoziemca. Na dodatek w operacji muszą uczestniczyć strażnicy graniczni, czasem policjanci, tłumacze i obserwatorzy zewnętrzni.

– Integracja cudzoziemców najczęściej zwraca się z nawiązką i w sensie finansów państwa, i w sensie społecznym – kontynuuje Wilczyńska. – Mówienie o tym, że przyczyniają się do wzrostu gospodarczego, wydaje się już banałem. Pokazuje to przykład włoski, gdzie mimo poważnego kryzysu zarządzania migracjami i problemów w polityce integracyjnej migranci zarządzają już niemal co dziesiątym przedsiębiorstwem i produkują prawie 10% PKB. W Polsce dane z 2019 r. mówią o 0,5% wzrostu, który obserwujemy dzięki pracy osób migrujących z Ukrainy. W sensie społecznym wkład migrantów możemy prześledzić na przykładzie sektora opiekuńczego. W Irlandii niemal 30% pracowników opiekujących się osobami starszymi to imigranci. Już nie mówiąc o tym, jak przysłużyli się ratowaniu gospodarki, a także zdrowia i życia ludzkiego w czasie pandemii. Wbrew temu, co mówiono jeszcze rok temu, exodus pracowników cudzoziemskich z powrotem do swoich krajów się nie odbył. Ci ludzie zostali w szpitalach, na kasach, w usługach dowozu jedzenia i zakupów. We Francji za zasługi pracowników migranckich walczących z pandemią przyspieszono procedury przyznawania obywatelstwa. A twórcami szczepionki Pfizera są niemieccy specjaliści o pochodzeniu tureckim – prof. Uğura Şahina i dr Özlem Türeci. Czy z deportacji, zwłaszcza nieuzasadnionych, zyskujemy coś poza ułudą bezpieczeństwa? Mam wątpliwości.