Nasza strona używa ciasteczek do zapamiętania Twoich preferencji oraz do celów statystycznych. Korzystanie z naszego serwisu oznacza zgodę na ciasteczka i regulamin.
Pokaż więcej informacji »
Drogi czytelniku!
Zanim klikniesz „przejdź do serwisu” prosimy, żebyś zapoznał się z niniejszą informacją dotyczącą Twoich danych osobowych.
Klikając „przejdź do serwisu” lub zamykając okno przez kliknięcie w znaczek X, udzielasz zgody na przetwarzanie danych osobowych dotyczących Twojej aktywności w Internecie (np. identyfikatory urządzenia, adres IP) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów w celu dostosowania dostarczanych treści.
Portal Nowa Europa Wschodnia nie gromadzi danych osobowych innych za wyjątkiem adresu e-mail koniecznego do ewentualnego zalogowania się przy zakupie treści płatnych. Równocześnie dane dotyczące Twojej aktywności w Internecie wykorzystywane są do pomiaru wydajności Portalu z myślą o jego rozwoju.
Zgoda jest dobrowolna i możesz jej odmówić. Udzieloną zgodę możesz wycofać. Możesz żądać dostępu do Twoich danych osobowych, ich sprostowania, usunięcia, ograniczenia przetwarzania, przeniesienia danych, wyrazić sprzeciw wobec ich przetwarzania i wnieść skargę do Prezesa U.O.D.O.
Korzystanie z Portalu bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza też zgodę na umieszczanie znaczników internetowych (cookies, itp.) na Twoich urządzeniach i odczytywanie ich (przechowywanie informacji na urządzeniu lub dostęp do nich) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów. Zgody tej możesz odmówić lub ją ograniczyć poprzez zmianę ustawień przeglądarki.
Transatlantyk / 24.07.2022
Nikodem Szczygłowski
Exodos. Historia Jugosławii i pewnego "złotego" paszportu
Nie zważając na rozpad kraju, w którym się urodził, wyrósł i mieszkał, upadek ideologii, w której był wychowany, szalejące rozbudzone demony nacjonalizmów wielkoserbskiego i chorwackiego, czystki etniczne w Slawonii, Dalmacji i Bośni, obywatel jugosłowiański Ivan Cvetkovski żył, jak potrafił, kręcił się swoją zastavą po Grecji i Turcji, stał w długich kolejkach na wjazd i wyjazd do biednej i zniszczonej komunizmem Bułgarii, latał samolotami do Wiednia i Berlina, załatwiając swoje sprawy, które były dla niego znacznie istotniejsze niż spór z Grecją o nazwę Macedonii lub wizerunek słońca z Werginy w godle lub na fladze państwowej.
Obywatel jugosłowiański Ivan Cvetkovski kręcił się swoją zastavą po Grecji i Turcji, stał w długich kolejkach na wjazd i wyjazd do biednej i zniszczonej komunizmem Bułgarii...Na zdjęciu zastava i widok na Ochryd w Macedonii (fot. Shutterstock)
Pandemia COVID-19 wiele zmieniła w świecie podróży. Wartość popularnych jak dotąd rozmaitych rankingów, które porównują paszporty różnych krajów według ich travel power w zależności od tego, ile krajów świata stoi otworem przed posiadaczami danego dokumentu w ciągu pandemii została mocno zweryfikowana poprzez zamknięcie granic oraz mnożenie się rozmaitych restrykcji covidowych, wprowadzanych i modyfikowanych przez poszczególne kraje bez żadnego porozumienia się między sobą.
Rankingi najlepszych paszportów świata wciąż są jednak żywe, więc siłą rzeczy znalezienie się w pierwszej piątce lub dziesiątce nierzadko bywa powodem do dumy, również dla tych właścicieli dokumentów podróży, którzy prawdopodobnie nigdy w życiu nie odwiedzą choćby części krajów, do jakich mają zapewniony bezwizowy wjazd.
Rankingi stale się zmieniają, gdyż nic w tym świecie, również umowy międzynarodowe, które regulują kwestie wizowe i migracyjne, nie jest dane raz na zawsze. Palma pierwszeństwa przed epidemią COVID-19 przynależała paszportom Singapuru i Japonii, których obywatele pod koniec 2019 roku mogli odwiedzić 199 krajów świata bez obowiązku posiadania wizy.
Poza tymi państwami ścisłą czołówkę zazwyczaj tworzyły jak dotąd w większości kraje zachodnioeuropejskie – Niemcy, Hiszpania, Wielka Brytania, Finlandia, Dania, Włochy. Są tu obecne także kraje tak niewielkie, jak Luksemburg lub Malta, z kolei Stany Zjednoczone rzadko trafiają do pierwszej piątki, a i w dziesiątce goszczą nie zawsze. Również kraje Europy Środkowo-Wschodniej, aczkolwiek w większości raczej w drugiej dziesiątce, w dalszym ciągu zdecydowanie plasują się wyjątkowo wysoko w stosunku do reszty świata. Z czeskim, polskim, węgierskim, słowackim lub litewskim paszportem można podróżować bez wizy – lub otrzymać ją na miejscu przy przekraczaniu granicy – do niemal identycznej liczby krajów, około 168, co prawie dorównuje wynikowi Stanów Zjednoczonych (170 krajów).
Przynależność danego kraju do strefy Schengen – lub możliwość podróżowania do krajów należących do tej największej w historii unikatowej unii krajów, zrzeszonych w przestrzeń wolną od wewnętrznych kontroli granicznych – automatycznie plasuje go znacznie wyżej w rankingu. Przykładowo paszport obywatela Ukrainy, po zniesieniu wiz do strefy Schengen decyzją Unii Europejskiej pięć lat temu, znacznie wzrosły, w rankingach zazwyczaj plasuje się obecnie powyżej paszportu Serbii, nieco niżej Meksyku lub Izraela.
Złote paszporty
Powszechnie znane jest również zjawisko handlu paszportami, zarówno tego nielegalnego, jak i najzupełniej legalnego. W ostatnim przypadku chodzi przede wszystkim o tzw. złote paszporty, oferowane przez poszczególne kraje – europejskie, azjatyckie, południowoamerykańskie – dla obcokrajowców w zamian za inwestycje. Oczywiście, jednym z najbardziej decydujących czynników w tym przypadku, świadczącym o atrakcyjności takiej oferty, jest wysoka pozycja we wspomnianym wyżej rankingu.
Jak nietrudno się domyślić, do najliczniejszych klientów korzystających z podobnych ofert należą obywatele kraju zwanego Federacją Rosyjską. Pomimo powszechnie deklarowanej dumy z własnego państwa, za granicą wolą się posługiwać paszportami innymi niż rosyjskie, które notowane są w dalszym ciągu stosunkowo nisko, zazwyczaj poniżej pierwszej trzydziestki, podobnie jak paszporty tureckie, a poniżej m.in. paszportów Północnej Macedonii, Czarnogóry, Gruzji, Kiribati, Tongi czy Salwadoru. Wolą więc, „inwestując” i mieszkając na Zachodzie, którego wartości przecież rzekomo nie podzielają, posługiwać się bezpiecznymi paszportami unijnymi – najczęściej Cypru lub Malty, ale także przykładowo bułgarskimi lub węgierskimi.
Z krajów zachodnich do niedawna całkiem dostępne warunki do uzyskania złotego paszportu oferowała też Austria. Nie tak dawno bardzo popularne wśród tej kategorii odbiorców były również paszporty Czarnogóry – do niedawna „bratniego” w rozumieniu Rosjan kraju o przyjemnym klimacie i ciepłym morzu, na dodatek z prawosławiem, cyrylicą i dwugłowym orłem na okładce dokumentu podróży, który w odróżnieniu od swego rosyjskiego odpowiednika umożliwia bezwizowe podróże do wszystkich krajów należących do Unii Europejskiej.
Dziś trudno w to uwierzyć, ale jeszcze dekadę temu Kreml całkiem na poważnie deklarował ambicje wynegocjowania ruchu bezwizowego z UE, wszystko to zmieniło się w 2014 roku, chociaż zaczęło się psuć już wcześniej. Jednak potrzeby paszportowe Rosjan, zwłaszcza tych, którzy mogą sobie na to pozwolić, w tym czasie jedynie wzrosły. Do tych z kolei gorących rosyjskich patriotów, którzy cenią sobie wysoko nie tylko bezwizowe podróże na Zachód oraz komfortowy status obywatela UE w przypadku pobytu nad jeziorem Genewskim, są skierowane również oferty poszczególnych krajów Ameryki Południowej i Środkowej – zwłaszcza te, które nie praktykują ekstradycji swoich obywateli, jak Brazylia.
Poseł z Lechistanu w końcu przybył
Pomimo deklarowanej jedności Unii Europejskiej – również pod względem polityki wizowej – w dalszym ciągu występują rozmaite niespójności, czasami mające oparcie w przyczynach obiektywnych, częstokroć jednak będące skutkiem dyplomatycznych zaniedbań lub innych, wyglądających na mało racjonalne, przyczyn.
Najbardziej znanym przykładem pozostaje wciąż kwestia obowiązku wizowego do USA dla obywateli poszczególnych krajów należących do Unii jak Chorwacja, Bułgaria, Rumunia i Cypr. Do tego grona do całkiem niedawna należała również Polska, pomimo że wszyscy unijni bliżsi i dalsi sąsiedzi jak Czechy, Słowacja, Litwa i pozostałe kraje bałtyckie, Węgry, Słowenia, nie wspominając o krajach „starej” Unii, już od wielu lat są wciągnięte na tzw. listę visa waiver, która umożliwia (czy raczej umożliwiała w epoce przedcovidowej) podróże do Stanów na podstawie elektronicznej rejestracji, będącej de facto rodzajem krypto-wizy (na dodatek płatnej).
Obecnie Polacy podróżują do wszystkich krajów Ameryki Północnej na takich samych zasadach, jak obywatele pozostałych krajów unijnych, natomiast przez dłuższy czas, z przyczyn mało zrozumiałych, do marca 2020 roku wraz z Portugalczykami potrzebowali wiz do Turcji. Dla porównania obywatele Niemiec od dawna mogli się tam dostać nie tylko bez wizy, lecz również na podstawie dowodu osobistego. Mało tego – nawet na podstawie nieważnego (sic!) dowodu osobistego lub nieważnego paszportu czy też z paszportem tymczasowym. Czyli w praktyce niemal z dowolnym posiadanym dokumentem, za wyjątkiem może karty bibliotecznej.
Oczekiwanie na przybycie posła z Lechistanu najwyraźniej zajęło trochę czasu. Możliwe, że w tureckim MSZ ktoś zwyczajnie zapomniał o krajach europejskich, których nazwa zaczyna się na literę „P“.
Obywatele krajów bałtyckich z kolei – z przyczyn zupełnie nieznanych – jako jedyni w całej Unii wciąż potrzebują wiz wjazdowych do Republiki Południowej Afryki. Biorąc pod uwagę poszczególne wymogi, stawiane przy tym przez ambasady tego państwa, nasuwa się podejrzenie, że w Johannesburgu i Pretorii wciąż nie wiedzą o przynależności tych krajów do UE (a być może również nawet o zmianach geopolitycznych, które zaszły w Europie zwaną Wschodnią po upadku apartheidu w RPA), gdyż są niemal identyczne, jak te stosowane przykładowo wobec obywateli krajów tzw. Wspólnoty Niepodległych Państw.
Słowem, wiele jeszcze ciekawego w tym zakresie się dzieje i zarówno porządkujący wspomniane wyżej rankingi, jak i nimi zafascynowani jeszcze długo nie będą mieli powodów do nudy.
Najmocniejszy paszport świata z czasów Zimnej Wojny
W historii Europy był jednak okres, kiedy raz ustalony status quo w tym zakresie trwał bez zmian długie lata. Okres, który otrzymał romantyczne nieco miano Zimnej Wojny. W tym czasie Zachód był Zachodem, a Wschód – Wschodem. Granice z kolei były granicami z prawdziwego zdarzenia, niezredukowane do tablicy informującej podróżnych o tym, że oto właśnie znaleźli się we Francji, Portugalii, Słowenii lub na Litwie. Czyli – z grubsza rzecz biorąc – tym, czym stały się ponownie w 2020 roku, kiedy poszczególne kraje zamykały swoje granice w ramach ograniczeń pandemicznych.
Podróże wówczas miały zupełnie inny wydźwięk i nie sprowadzały się – jak najczęściej w latach przedcovidowych – do kilku kliknięć rezerwujących bilet lotniczy. Wtedy wszystko było zupełnie inaczej i nawet podróże wewnątrz tzw. bloków (zachodniego lub wschodniego) czasami były utrudnione (zwłaszcza na Wschodzie), pomiędzy blokami natomiast stanowiły nie lada wyzwanie. Oczywiście światy te się przecinały, nie były w pełni hermetyczne, lecz zimnowojenny ład był zbudowany w ten sposób, żeby maksymalnie je jednak uszczelnić, a poruszanie się pomiędzy nimi tym obywatelom, którzy mimo wszystko nie siedzieli w domu – utrudnić w miarę możliwości.
Rankingi paszportów, gdyby istniały wówczas, prawdopodobnie byłyby pozbawione większego sensu, gdyż intencją większości państw uwikłanych w wielką konfrontację Wschodu z Zachodem wcale nie było zwiększanie liczby krajów na liście podróży bezwizowych. Gdyby jednak taki ranking wtedy istniał, za najmocniejszy paszport świata prawdopodobnie zostałby uznany dokument wystawiany przez kraj, który pomimo deklarowanego wyboru socjalistycznego, uczynił, co tylko było w jego mocy w celu, by pozostać pomiędzy blokami, czerpiąc z tego tytułu rozmaite korzyści, możliwe tylko w istniejącym wówczas układzie zimnowojennym.
Oto leży przede mną paszport, który trafił w moje ręce w sklepiku ze starociami na starej čaršiji w Skopju, podczas jednej z moich podróży do Macedonii – od niedawna oficjalnie zwanej Północną, choć tak naprawdę będącej najbardziej południowym krajem słowiańskim oraz stanowiącej niegdyś najbardziej południową cześć kraju, który wyraz jug, czyli „południe” właśnie, miał w nazwie – dawnej Jugosławii.
Północ-Południe nad Adriatykiem
Istotą Socjalistycznej Federacyjnej Republiki Jugosławii była oś Północ-Południe. Podobnie jak inne kraje mają problem ze zróżnicowaniem wewnętrznym lub wręcz rozdarciem na wschód i zachód, w przypadku Jugosławii główną rolę odgrywał czynnik północny lub południowy, gdyż geografia kraju również miała charakter raczej południkowy niż równoleżnikowy.
W celu podkreślenia jedności kraju – lub pokazania procesów i zjawisk zachodzących na całym jego obszarze – często używano wówczas popularnego powiedzenia od Triglava do Vardara, w ten sposób zestawiając ze sobą najbardziej północny punkt Federacji (górę Triglav, najwyższy szczyt w słoweńskich Alpach Julijskich, niedaleko trójstyku granic z Austrią i Włochami) oraz odpowiednio najbardziej południowy (rzekę Wardar, która przecina Macedonię z północy na południe).
W ten sposób Słowenia (najbardziej rozwinięta i uprzemysłowiona republika Federacji) oraz Macedonia (najhojniej dotowana oraz w większości zachowująca rolniczy charakter) stawały się jugosłowiańskimi antypodami, pełniącymi rolę dwóch odmiennych biegunów demonstrujących największy zestaw różnic – w zakresie gospodarczym, kulturalnym, obyczajowym, doświadczeń historycznych etc.
Racjonalna, tradycyjnie katolicka, choć mentalnie niemal protestancka, skupiona w sobie, powściągliwa Słowenia, od stuleci znajdująca się w składzie różnych zachodnioeuropejskich organizmów państwowych – od cesarstwa Karola Wielkiego po dualistyczną monarchię Austro-Węgierską, znajdująca się na pograniczu światów germańskiego i romańskiego, o alpejskich krajobrazach, barokowych kościołach i zamkach na wzgórzach rodem niczym z baśni braci Grimm oraz architekturze gotyckiej w stylu weneckim na wybrzeżu, słowem kraina w pełni należąca do Okcydentu, z lekką jedynie nutą Południa w wydaniu śródziemnomorskim – z jednej strony. Z drugiej – witalna, słoneczna, otwarta, roześmiana i rozśpiewana pradawna Macedonia: patriarchalna, archaiczna, mocno bizantyńska, bez wątpienia bałkańska i południowa w każdym calu, słowiańska, lecz jednocześnie nieco orientalna, co z łatwością jest zauważalne w architekturze miast i wsi, čaršiji Skopje i Bitoli, domów mieszkalnych w Ochrydzie, pradawnych monastyrów, zagubionych w górach Szar-Płaniny.
Jugosławia, stworzona w 1918 roku z popiołów I wojny światowej jako Królestwo Serbów, Chorwatów i Słoweńców od samego początku stanowiła zlepek kulturalny leżący na uskoku cywilizacyjnym naszego kontynentu, wzdłuż którego przebiegała odwieczna granica pomiędzy dawnym Okcydentem i Orientem, ukształtowana jeszcze w czasach Konstantyna Wielkiego, urodzonego zresztą nieopodal współczesnego miasta Nisz w południowej Serbii.
Powojenna socjalistyczna Jugosławia, ponownie powstała z popiołów, tym razem już II wojny światowej pod rządami Josipa Broza Tity, również była krajem pod każdym względem unikatowym. Niby socjalistyczna, ale jej gospodarkę cechowały liczne elementy wolnorynkowe, deklarująca komunizm, lecz należąca do tzw. krajów niezrzeszonych, autokratyczna, lecz pozostająca krajem o otwartych granicach. Na dodatek – odmiennie niż Związek Radziecki – można ją było uznać za federację z prawdziwego zdarzenia, gdyż republiki w myśl lansowanej przez Titę idei socjalizmu samorządowego rzeczywiście posiadały w czasach tzw. złotego wieku Jugosławii (w latach 70. i do śmierci Tity w 1982 roku) niemało realnej suwerenności w kwestiach administracyjnych, tudzież przykładowo językowych w Słowenii i Macedonii, które to republiki nie posługiwały się językiem wówczas określanym jako serbsko-chorwacki, względnie chorwacko-serbski.
Od drugiej połowy lat 60. Tito postawił na otwarcie kraju dla turystów. Słoneczne plaże Adriatyku szybko wypełniły się wczasowiczami z sąsiednich Włoch, Austrii i Niemiec, jednocześnie zgodnie z hasłem otwartości specjalnie nie utrudniano odgórnie podróży własnych obywateli, w większości do krajów Zachodu. Będąc krajem socjalistycznym, Jugosławia w dalszym ciągu utrzymywała bliskie relacje z całym tzw. Blokiem Wschodnim, a dla poszczególnych jego krajów stanowiła wręcz pewien (niedościgniony raczej, ze względu na narzuconą im odgórnie wielką przyjaźń z wielkim bratem) wzór do naśladowania. Ze względu na dyplomację zręcznie prowadzoną przez Titę prezentującego siebie jako przyjaciela i sojusznika Zachodu – na Zachodzie – oraz stosującego retorykę socjalistyczną na Wschodzie Jugosławia szybko stała się ewenementem na mapie Europy, również pod względem wymogów wizowych. Zaczynając od początku lat 70. i faktycznie do samego końca istnienia SFRJ, wizy wjazdowe dla obywateli jugosłowiańskich w Europie były de facto wymagane wyłącznie przez Szwecję, Szwajcarię i Grecję (jeszcze Albanię, który wówczas całkowicie odizolowała się od reszty świata i stanowiła wyjątek pod każdym względem).
W ten sposób Socjalistyczna Federacyjna Republika Jugosławia stała się jedynym krajem na świecie, którego obywatele mieli możliwość podróży bezwizowych do większości krajów Zachodu i Wschodu jednocześnie.
Wizy, paszporty, dewizy, wkładki paszportowe
Pozostałe kraje na kontynencie europejskim były z góry zaszufladkowane – wyjazdy na Wschód (do Pragi, Budapesztu lub Sofii) wymagały od mieszkańców Zachodu wizy, obowiązkowej wymiany dewiz (po wyjątkowo niekorzystnym przeliczniku, ustalonym przez banki państwowe) i innych dokuczliwych, czasochłonnych czynności.
W przypadku mieszkańców Wschodu kwestia podróży zagranicznych była jeszcze bardziej skomplikowana.
Przede wszystkim dlatego, że w krajach demokracji ludowej sam fakt posiadania paszportu stanowił formę kontroli obywateli przez władze i był mechanizmem testującym i jednocześnie kształtującym ich lojalność wobec reżimu. Decyzję o wydanie dokumentu każdorazowo podejmowały służby bezpieczeństwa, stosując raczej praktykę ogólnych odmów i traktując sam fakt decyzji pozytywnej jako swojego rodzaju nagrodę za lojalność wobec ludowej ojczyzny i partii komunistycznej. Nawet ci, którzy otrzymywali zgodę na paszport, dostawali go zawsze wyłącznie na jedną konkretną podróż, po powrocie należało paszport zwrócić w depozyt organowi wydającemu, który oczywiście nie miał żadnego obowiązku go zwrócić obywatelowi w celu odbycia kolejnej podróży. Oczywiście poza paszportem należało też uzyskać pozwolenie na wyjazd, wizę wyjazdową i wjazdową do każdego kraju „kapitalistycznego”, zaświadczenie o obowiązkowej wymianie dewiz etc., zgodnie z obowiązującym ustalonym procederem.
Tak się rzecz miała w przypadku bardziej liberalnych krajów Wschodu Europy, typu Polska, Czechosłowacja lub Węgry, gdzie do podróży do poszczególnych krajów demokracji ludowej nie trzeba było posiadać paszportu – wymyślono w tym celu dokumenty zastępcze, przykładowo w Polsce nazywane wkładką paszportową do dowodu osobistego. W ten sposób bez paszportu i wizy można było pojechać do Wschodnich Niemiec lub na wczasy do bratniej socjalistycznej Bułgarii.
W przypadku Rumunii lub wspomnianej Bułgarii władze postępowały nawet bardziej rygorystycznie, w myśl zasady, że obywatel powinien udawać się zagranicę (zwłaszcza do krajów Zachodu) tylko w wyjątkowych wypadkach. W ZSRR obowiązywała podobna zasada – dowolny wyjazd poza granice Sojuzu, nawet do bratniej Polski lub Bułgarii wymagał otrzymania paszportu i wizy wyjazdowej, ten proces z kolei był w pełni kontrolowany przez KGB. Budująca własną wersję komunizmu Albania Envera Hoxhy – jak już wspomniano wyżej – była krajem całkowicie zamkniętym.
Wyjazdy do Jugosławii w ZSRR były traktowane na równi z wyjazdami do krajów kapitalistycznych, przede wszystkim ze względu na otwartość granic jugosłowiańskich, co z kolei z punktu widzenia Kremla i jego wasali wiązało się z możliwością ucieczki na Zachód.
Namiastka uczucia wolności w szufladzie
Na tym tle Jugosławia wyróżniała się w sposób znaczący. Obywatele SFRJ mieli niemal nieograniczony dostęp do paszportów, trzymali je w domu, podróżowali bez wiz po prawie całej Europie. Wydaje się, że w ten dość prosty sposób Tito dał ludziom to, czego bezowocnie oczekiwali obywatele od władzy w Polsce, Czechosłowacji, na Węgrzech lub w Rumunii – namiastkę wolności. Dlatego też w Jugosławii pomimo wszystkich jej niedoskonałości i wad spora część społeczeństwa autentycznie lubiła ten kraj i dlatego też realna opozycja wobec reżimu faktycznie nie istniała niemal do samego końca istnienia Federacji.
Każda republika wchodząca w skład Federacji – a było ich sześć: Serbia, Chorwacja, Słowenia, Bośnia i Hercegowina, Czarnogóra oraz Macedonia – posiadała własny rejestr obywateli. Dowody osobiste i paszporty wydawane w danej republice były wypisywane wyłącznie w języku obowiązującym na jej terenie (po serbsku, chorwacku lub raczej lokalnych odmianach języka serbsko-chorwackiego, jak to wtedy określano, słoweńsku lub macedońsku).
Otwieram książeczkę o bordowej okładce, na której widnieje godło – sześć płomieni, razem tworzących jedną całość, otoczoną wieńcem z kłosów zwieńczonych gwiazdą pięcioramienną u góry oraz datą wypisaną u dołu, 29.XI.1943 – oraz napis:
SFR JUGOSLAVIJA
СФР JУГОСЛАВИJА
Na pierwszej stronie godło w zmniejszonej wersji u góry oraz napisy w języku macedońskim i francuskim:
СОЦИАЛИСТИЧКА ФЕДЕРАТИВНА РЕПУБЛИКА JУГОСЛАВИJА
REPUBLIQUE SOCIALISTE FEDERATIVE DE YOUGOSLAVIE
П А С О Ш
PASSEPORT
Seria i numer.
Na kolejnej stronie drukarką igłową wpisane są dane osobowe: Ivan Cvetkovski, urodzony na początku lat 50. w Skopju, zamieszkały w Skopju. Wszystko zapisane alfabetem łacińskim, zgodnie z ortografią przyjętą wówczas przez język nazywany ówcześnie serbsko-chorwackim, chociaż rubryki, do których wpisywane są dane, opisane są po macedońsku – cyrylicą – i francusku.
Na tejże stronie jest wpisany numer osobisty (матичен броj), na kolejnej widnieje czarno-białe zdjęcie, zszyte ze stroną paszportu przy pomocy dwóch małych metalowych kółek, metodą podobną, jak stosowano w starych książeczkowych polskich dowodach osobistych oraz paszportach w PRL-u.
Okrągła pieczątka na zdjęciu: Собраниjе на град Скопjе. Градски серкрет на внатрешне работи.
Kolejne strony, przeznaczone dla osób towarzyszących w podróży, wpisanych do paszportu (Патууват со него – Accompagne de; Фотографии на членовите на семейството) pozostają niewypełnione. Zresztą Jugosławia, znowu w odróżnieniu od ZSRR i większości demoludów, wydawała również osobne paszporty dziecięce.
Strona 11 informuje o tym, że dokument został wystawiony 19 maja 1989 roku oraz był ważny do 19 maja 1994 roku. Jako organ wydający (пасош го издал/Passeport délivré par) podany jest GSVR SKOPJE.
Na dole identyczna okrągła pieczątka jak na stronie ze zdjęciem, poniżej stempel świadczący o pobraniu opłaty skarbowej w wysokości 24 tysięcy dinarów oraz podpis urzędnika.
Ukośnie wstawiony stempel z napisem: ПОНИШТЕНО (anulowano).
Na poprzedniej i kolejnej stronie widnieją wizy greckie. Są to duże, prostokątne stemple w kolorze granatowym, z danymi osobowymi wpisanymi odręcznie, alfabetem łacińskim. Duże okrągłe pieczątki konsularne z napisem:
ΕΛΛΗΝΙΚΗ ΔΗΜΟΚΡΑΤΙΑ. ΓΕΝΙΚΟ ΠΡΟΞΕΝΕΙΟ ΤΗΣ ΕΛΛΑΔΑΣ ΣΤA ΣΚΟΠΙΑ (Republika Grecji. Konsulat Generalny Grecji w Skopje).
Poniżej cztery niebieskie znaczki skarbowe, każdy o wartości 3 drachm (ΔΡΑΧΜΑΙ ΤΡEΙΣ), pieczątka osobista konsula (pierwszą wizę wystawił ΗΛΙΑΣ ΗΛΙΑΔΗΣ, kolejną ΠΡΟΞΝΟΣ, czyli konsul THEODOROPOULOS – imię nieczytelne, nazwisko podano alfabetem łacińskim).
Sądząc z dat, były to ostatnie wizy, które Ivan Cvetkovski otrzymał do posiadanego paszportu – odpowiednio 4 ΑΥΓ 1993 oraz 25 OKT.1993.
Ze stempli greckiej kontroli granicznej wynika, że z obydwu wiz skorzystał tuż po wystawieniu w celu jednodniowych wyjazdów (prawdopodobnie do najbliższych Salonik) – EΙΣΟΔΟΣ – 6 AΥΓ 1993, EΞOΔOΣ – 7 AΥΓ 1993 w przypadku pierwszej wizy, w przypadku drugiej wjechał do Grecji i wrócił samego dnia – 26 października 1993 roku.
Ważny paszport kraju, którego nie ma
W 1993 roku Jugosławia już de facto nie istniała – od secesji Słowenii i Chorwacji (25 czerwca 1991 roku) minęły dwa lata, Macedonia proklamowała niepodległość niecałe cztery miesiące później (17 listopada 1991 roku) i od razu wpadła w konflikt polityczny z Grecją, która nie uznała nazwy nowego państwa ani symboliki, którą Macedończycy pragnęli się posługiwać – flagi z wizerunkiem gwiazdy Argeadów, zwanej też słońcem z Werginy – nawiązując w ten sposób do dziedzictwa antycznej Macedonii, co wywołało sprzeciw Greków, którzy odebrali to jako podważenie ich prawa wyłączności do dziedzictwa antycznego.
W tym czasie trwała wojna w Chorwacji, znaczące części terytorium kraju były okupowane przez zbrojne formacje z Serbskiej Krajiny oraz wspierające je oddziały Jugosłowiańskiej Armii Ludowej (JNA). Rok wcześniej zbombardowano Dubrownik, padł oblężony Vukovar, wciąż trwały walki w Slawonii. Latem 1993 roku wojska chorwackie podjęły stosunkowo udaną próbę odbicia strategicznych terenów w okolicach Zadaru, w tym samym czasie Serbowie kontynuowali czystki etniczne na zajmowanych przez siebie terenach w Krajinie.
27 kwietnia 1992 roku Slobodan Milošević proklamował powstanie „nowej” Jugosławii, do której składu weszły już tylko Serbia i Czarnogóra. We wrześniu tego roku ONZ wykluczyło Jugosławię ze składu swoich członków, uznając, że kraj o tej nazwie przestał istnieć, natomiast federacja powołana przez Miloševicia jest zupełnie nowym bytem.
Dziewięć dni wcześniej, 18 kwietnia 1992 roku, Ivan Cvetković ląduje na wiedeńskim lotnisku Schwechat. Tito nie żyje od 11 lat, Jugosławia formalnie będzie istnieć jeszcze przez 9 kolejnych dni, w Chorwacji trwa brutalna wojna, która też nabiera obrotów w Bośni, od początku kwietnia Sarajewo jest oblegane i ostrzeliwane przez wojska serbskie pod dowództwem generała Ratko Mladicia na rozkaz lidera bośniackich Serbów Radovana Karadžicia. Macedonia jest już de facto niepodległym krajem, Słowenia jest niepodległa i uznana de iure przez większość krajów świata, po wojnie dziesięciodniowej – i wycofaniu się wojsk JNA z jej terytorium – sama kontroluje własne granice, a pan Cvetković wciąż jako obywatel nieistniejącej Jugosławii korzysta z dobrodziejstw ruchu bezwizowego do Austrii, które zapewnia mu jugosłowiański paszport, wysiadając właśnie z samolotu Austrian Airlines, który przyleciał ze Skopje.
Nie zważając na wszystko, co się dzieje w rozpadającej się na części Jugosławii, paszporty nieistniejącego kraju, jak widać, wciąż wtedy były w użytku – wystawiano do nich wizy, honorowały je służby graniczne obcych państw.
Dzień św. Wita
28 czerwca 1989 roku Slobodan Milošević – ówczesny prezydent Republiki Serbii – wygłasza swoje słynne przemówienie na Kosowym Polu. Miało to miejsce w dniu św. Wita – w Serbii nazywanym Vidovdan i mającym ogromny wymiar symboliczny, gdyż zgodnie z legendą, tak istotną w kształtowaniu się serbskiej mitologii narodowej, właśnie tego dnia w 1389 roku miała miejsce Bitwa na Kosowym Polu, która zakończyła się klęską wojsk serbskich. Od tego czasu upadek średniowiecznego królestwa serbskiego przez długie wieki ciążył jak fatum na świadomości narodowej Serbów, aby następnie wpłynąć na kształtowanie się narodu w dobie przebudzenia narodowego razem z panteonem postaci tzw. kosowskiej traumy, zarówno historycznych jak i fikcyjnych, które z czasem przeplotły się i stworzyły nierozerwalną całość: królem Lazarzem, księciem Miloszem, Dziewczyną Kosowką (Kosovka Devojka), Srdżą-Złookim (Srđa Zlopogleđa) etc.
Od momentu uwolnienia się od jarzma osmańskiego i wznowienia państwowości w XIX wieku Serbów nieustannie prześladują skutki pielęgnowania kosowskiego mitu „ku pokrzepieniu serc” przez długie stulecia. Od duchów przeszłości nie daje się uciec również wtedy, kiedy po zakończeniu I wojny światowej razem z Chorwatami i Słoweńcami tworzą tak długo upragnione wspólne państwo Słowian południowych – Królestwo Serbów, Chorwatów i Słoweńców, w którym ci pierwsi niemal całkowicie dominują, przekształcając go następnie w Królestwo Jugosławii.
Niewiele się zmienia pod tym względem również w Socjalistycznej Federacyjnej Republice Jugosławii, stworzonej przez Josipa Broza Titę po zakończeniu II wojny światowej. W tej nowej postaci odrodzonej idei wspólnego państwa z założenia wszyscy są równi, każdy naród ma swoją republikę, żaden język nie pełni roli nadrzędnego, choć nieoficjalnie dominuje serbsko-chorwacki i wszyscy razem mają szczęśliwie tworzyć nowe społeczeństwo Jugosłowian.
Jednak świeże rany powstałe w wyniku krwawej konfrontacji z czasów II wojny światowej nie zostały zagojone, a i stare mity nigdy nie popadły w pełni w zapomnienie. Po śmierci Tity jugosłowiańska gospodarka ma się coraz gorzej, a frustracja w społeczeństwie stopniowo narasta. Wśród Serbów wzrasta uczucie niesprawiedliwości układu „równości”, który ciąży im coraz bardziej, aż zaczynają uważać za krzywdzący wobec nich, gdyż ogranicza należną im rolę dziejową.
28 czerwca 1989 roku przypada 600. rocznica bitwy na Kosowym Polu. Milošević stoi na trybunie przy pomniku Gazimestan, niedaleko Prisztiny, stolicy autonomicznej republiki Kosowo. Jest ona „problematyczna”, gdyż zamieszkana w większości przez Albańczyków, którzy w ramach kosowskiego mitu od dawna już odgrywali rolę czarnych charakterów, sojuszników Turków, którzy rozpanoszyli się na pradawnej „świętej serbskiej ziemi”. Na dodatek stanowiący zdecydowaną większość w prowincji Kosowo-Metochia (notabene uważanej za najbardziej gospodarczo zacofaną w całej federacji) i ostatnio coraz głośniej domagający się od Belgradu swoich praw.
W odpowiedzi na początku 1989 roku rząd w Belgradzie zmienia konstytucję, de facto znosząc autonomię Kosowa (ale również Wojwodiny) i drastycznie ograniczając prawa miejscowych Albańczyków, które gwarantowała im jeszcze konstytucja z 1974 roku.
W czerwcu w prowincji wciąż jeszcze jest spokojnie, lecz napięcie dosłownie wisi w powietrzu.
Wielotysięczny tłum – niemal wyłącznie Serbowie – zebrał się przy pomniku Gazimestan, aby godnie uczcić sześćsetną rocznicę Bitwy Kosowskiej. Slobodan Milošević jest w pełni świadomy symboliki czasu i miejsca, wyobraźnia przywołuje mu obrazy, które towarzyszyły narodowi serbskiemu przez całe 600 lat budowania mitologii narodowej. Wzrok ma utkwiony w kierunku Graczanicy – leżącego w pobliżu, tuż obok Gazimestanu, starożytnego monasteru serbskiego – uważanego za jedno najświętszych miejsc serbskości.
Trybuna, na której stoi, jest udekorowana w piwonie – kwiaty symbolizujące krew świętego męczennika Lazarza – oraz prawosławne krzyże, których ramiona zdobią cztery cyryliczne litery „C” (łacińskie „S”), mające za zadanie przypominać hasło: Само Слога Србина Спашaва („tylko jedność zbawi Serbów”). Obok znajdują się dostojnicy Serbskiej Cerkwi Prawosławnej, na czele z Patriarchą Germanem, generałowie Jugosłowiańskiej Armii Ludowej, towarzysze partyjni z CK Komunistycznej Partii Serbii, członkowie Prezydium z Belgradu. Brak jest natomiast przykładowo gości z Chorwacji.
Milošević zaczyna przemawiać. Mówi o historii, o jej znaczeniu w życiu codziennym i roli w kształtowaniu współczesności, o tym, że po 600 latach już trudno jest ocenić, co jest mitem, a co prawdą, ale że nie jest to wcale istotne. Istotne natomiast jest to, że teraz, po 600 latach, jesteśmy znów uwikłani w walki, niekoniecznie walki zbrojne, przynajmniej jeszcze nie teraz. Lecz Serbowie to naród bohaterów, który ma swoją godność – ale również swoje prawa, które wolą historii mu się należą.
Kończy swoje przemówienie słowami: „Niech żyje Serbia! Niech żyje Jugosławia! Niech żyje pokój i braterstwo między ludźmi!”. W rzeczywistości jest to moment, w którym kończy się Jugosławia, już wkrótce nastąpi także koniec braterstwa między ludźmi, a w konsekwencji – koniec pokoju na ziemiach leżących od Triglava do Wardaru. Zapowiedziane przez „małego Lazarza”, jak zaczęto nazywać Miloševicia po tym przemówieniu na Polu Kosowskim, walki zbrojne stały się udziałem niemal wszystkich określanych dotąd mianem „braterskich” narodów Jugosławii.
Triumf Mitu Kosowskiego w tym czerwcowym dniu, na zalanej słońcem równinie przy pomniku Gazimestanu, oznaczał rychłą śmierć Jugosławii.
O, roku ów, kto ciebie widział wówczas…
Niespełna miesiąc przed przemówieniem Miloševicia na Kosowym Polu Ivan Cvetkovski uzyskał paszport, a już w lipcu, kilka dni po wydarzeniu, o którym mówiła cała Jugosławia, wyruszył w pierwszą podróż. Pierwszy wyjazd zagraniczny Cvetkovskiego na podstawie wciąż jeszcze najmocniejszego paszportu świata nastąpił do Grecji.
Pamiętny 1989 rok, kiedy po Europie przetoczyły się rewolucje (aksamitne, jak w Czechosłowacji, lub krwawe, jak w Rumunii), Ivan Cvetković spędził wyjątkowo intensywnie, podróżując po Bałkanach (Bułgarii i Turcji) oraz do Grecji, która z przyczyn geopolitycznych, określonych przez zimnowojenny układ, była wbrew wszelkim zasadom logiki i geografii uznawana za część Europy Zachodniej.
W lipcu Cvetkovski odbył pięciodniową podróż do Turcji przez Bułgarię – wyjechał z Jugosławii przez przejście w Deve Bair, przekroczył granicę bułgarską po drugiej stronie w Giujeszewie (Гюешево), a opuścił terytorium Bułgarii tego samego dnia przez przejście w Kapitan Andrejewie (Капитан Андрееево), wjeżdżając do Turcji przez Edirne.
Taką samą trasę powtórzył we wrześniu.
21 września otrzymał kolejną wizę grecką i 1 października wjechał do Grecji przez przejście w Doipanis (Δοίπανις) nad jeziorem Dojrańskim, które granica jugosłowiańsko-grecka przecinała wpół. Tego samego dnia opuścił Grecję i wjechał do Turcji przez przejście Κήποι/İpsala (nazwa na greckim stemplu brzmi KHPON) niedaleko Aleksandropolis. W Turcji przebywał pięć dni i wrócił do Jugosławii ponownie przez Grecję, z tą różnicą, że wybrał inną drogę i wyjechał z Grecji przez przejście w Εύζωνοι (nazwa na stemplu granicznym nawiązuje widocznie do pisowni w koïne – ЕΥZΩNΩN). Po stronie jugosłowiańskiej (a obecnie macedońskiej) przejście graniczne nosi piękną słowiańską chrześcijańską nazwę Bogorodzica (Богородица).
Podobną trasę Cvetkovski powtórzył jeszcze w listopadzie i w grudniu. Przykładowo w dniu 8 grudnia 1989 roku ponownie wyjechał do Grecji na podstawie wizy wydanej przez konsulat w Skopje (w pisowni greckiej – ΣKOΠIA) 1 października tegoż roku. Z adnotacji do wizy można się dowiedzieć, że w tym celu skorzystał z posiadanego auta marki Zastava na rejestracji skopjeńskiej. Tego samego dnia wrócił z Grecji do Jugosławii.
Na zakończenie roku, 29 grudnia 1989 roku Ivan Cvetkovski uzyskuje kolejną wizę grecką (wydaną przez konsula o imieniu Basileios Leontos / BAΣIΛEIOΣ ΛIONTOΣ). Już 19 stycznia ponownie wyrusza w kierunku przejścia w Bogorodzicy, a do kraju wraca 25 stycznia przez Deve Bair, czyli ze strony Bułgarii. Do Bułgarii odbędzie jeszcze trzy podróże w tym roku – w lutym, lipcu i sierpniu – wszystkie przez przejście Deve Bair/Giujeszewo (ГКПП Гюeшево).
W październiku 1990 roku – na osiem miesięcy przed oficjalnym proklamowaniem niepodległości Republiki Chorwacji – w mieście Knin w północnej Dalmacji miejscowi Serbowie, stanowiący znaczącą cześć populacji regionu, pod przywództwem Milana Marticia i Milana Babicia wszczynają rebelię i proklamują tzw. Republikę Serbskiej Krajiny. Od tego czasu i aż po odbicie Kninu i faktyczne zlikwidowanie quasi-republiki przez wojska chorwackie 7 sierpnia 1995 roku w ramach tzw. operacji „Burza”, w tym regionie kraju toczą się ciężkie walki.
Rok 1991, który wszedł do historii jako rok upadku Związku Radzieckiego (oraz ostatecznego upadku Jugosławii), Cvetkovski rozpocznie ponownie podróżami do (wciąż jeszcze ludowej) Bułgarii – do kraju tego pojedzie w lutym, maju oraz dwukrotnie w grudniu. Dwa ostatnie stemple z napisem HPБ (Народна Република България) w kolekcji pozostałych – to wjazd 21 grudnia i powrót następnego dnia, w obydwu przypadkach przez Giujeszewo (Гюешево).
Wszystkie dotychczasowe podróże Cvetkovski odbywał autem (prawdopodobnie tym marki Zastava, wpisanym do poszczególnych wiz greckich), natomiast w tym roku ma na koncie również przeloty – 22 marca przylatuje (nie da się niestety ustalić, skąd dokładnie) na wschodnioberlińskie lotnisko w Schönefeld. Niemcy już od prawie pół roku są zjednoczone, mur berliński upadł, Berlin jest ponownie jednym miastem, więc na lotnisku Ivan Cvetković otrzymuje do paszportu ładną, zielonkawo-fioletową pieczątkę z napisem Bundesrepublik Deustchland.
Długo jednak w zjednoczonym Berlinie Cvetković nie zabawił, gdyż już 23 marca leci dokądś (do Skopje?) samolotem z Zagrzebia. Ponownie wylatuje z zagrzebskiego lotniska 17 kwietnia. W obydwu przypadkach nie da się ustalić, dokąd. Brak jest odpowiednich pieczątek, przynajmniej takich, które dałoby się odczytać i odpowiednio skojarzyć.
Czołgi JNA na przedmieściach Lublany, słoweńskie samoloty w Klagenfurcie
Od 27 czerwca do 7 lipca 1991 roku trwał pierwszy konflikt zbrojny na terenie Jugosławii, który później został nazwany wojną dziesięciodniową (po słoweńsku – desetdnevna vojna) lub wojną o niepodległość Słowenii (slovenska osamosvojitvena vojna). Walki toczyły się pomiędzy jednostkami Słoweńskiej Obrony Terytorialnej oraz JNA, która na rozkazy Belgradu wyruszyła z koszar znajdujących się na terytorium Chorwacji, m.in. w Rijece. Wojska federalne spodziewały się szybkiego marszu w kierunku stołecznej Lublany oraz granicy włoskiej, z przejęciem po drodze kontroli nad lotniskiem w Brniku, natrafiły jednak na zaciekły opór, również ze strony ludności cywilnej, która jak mogła, blokowała drogi, ustawiając barykady. Ciekawy epizod stanowi również przerzucenie części floty słoweńskiej linii lotniczej Adria Airways (znanej wówczas jako Adria Inex, zakończyła działalność w październiku 2019 roku) bazującej na podlublańskim Brniku do pobliskiego austriackiego Klagenfurtu, w ten sposób uniemożliwiając JNA jej przejęcie. Wymagało to pewnych zabiegów dyplomatycznych, o które skutecznie zabiegał przedstawiciel linii lotniczej w Wiedniu – pan Cecerle. Udało mu się załatwić nawet tymczasową austriacką licencję dla linii – w razie dłuższego konfliktu zbrojnego w Słowenii Adria mogła latać dalej z Klagenfurtu, korzystając z austriackich znaków wywoławczych. Jugosłowiańskim siłom powietrznym udało się, co prawda, zbombardować hangary lotnicze na Brniku i uszkodzić kilka samolotów cywilnych słoweńskiej linii lotniczej, nie zdołały jednak opanować lotniska ani wejść do stolicy.
Ostatecznie Belgrad podjął decyzję o wycofaniu się ze Słowenii, w której ideologowie wielkoserbscy nie mogli liczyć na poparcie wśród ludności miejscowej oraz utworzenie samozwańczych republik. Możliwe, że wtedy po raz pierwszy politycy w Belgradzie zdali sobie sprawę z odmienności czy wręcz obcości kulturalnej niewielkiej Słowenii, której nie zniwelowały wspólne doświadczenia jugosłowiańskie.
W tym czasie postępował upadek jugosłowiańskiego dinara i rozpad wspólnego systemu monetarnego Jugosławii. Próby okiełznania hiperinflacji, która trawiła Jugosławię jeszcze od końca lat 80., nie powiodły się – zresztą w obliczu rozpadu federacji i nabierającej obrotów wojny nie miały żadnych szans na powodzenie.
8 października 1992 roku Słowenia – jako pierwsza – zrezygnowała z dinarów i wprowadziła własną walutę – słoweńskiego tolara (SIT). Nazwa nawiązuje do dawnych talarów – srebrnych monet bitych w wielu krajach Europy Zachodniej od XVI wieku. Na banknocie o wartości 500 tolarów widniał wizerunek architekta wizjonera Jože Plečnika, z kolei banknot o nominale tysiąca tolarów zdobiła twarz narodowego wieszcza France Prešerena, którego pomnik stoi na placu jego imienia w centrum Lublany – akurat naprzeciw mostu przerzuconego w tym miejscu przez rzekę Lublanicę według projektu Plečnika, będącego oryginalnym połączeniem trzech mostów w jedną całość, zwanego Tromostovjem.
Wojna o Ojczyznę w Chorwacji
W przededniu Wigilii Bożego Narodzenia, 23 grudnia 1991 roku, również Chorwacja wprowadziła własną walutę. Jest nią tzw. dinar chorwacki (HRD), z założenia tymczasowy, w maju 1994 roku zastąpiony przez kunę chorwacką (HRK). Wszystkie banknoty dinarów chorwackich wyglądają podobnie i przedstawiają sylwetkę katedry w Zagrzebiu, na awersie z kolei był umieszczony wizerunek Ruđera Boškovicia, oświeceniowego naukowca z Raguzy (czyli Dubrownika), prekursora teorii względności i współczesnej geometrii.
W Chorwacji walki z bojówkami samozwańczej Serbskiej Krajiny, wspieranymi przez JNA i Belgrad przybrały wówczas charakter wojny z prawdziwego zdarzenia, która została później nazwana Domovinski rat, czyli „wojna za ojczyznę”. Znaczne połacie kraju były okupowane przez zbrojne formacje serbskie. Dubrownik był ostrzeliwany ze wzgórz przez oddziały serbskie oraz z morza przez marynarkę czarnogórską – w zgodzie z zasadami balistyki i poniekąd geometrii, które w epoce Oświecenia badał obywatel Raguzy Bošković.
W kontekście poruszania się Ivana Cvetkovicia – faktycznie już nieistniejącą – Jugosławią, właściwie można założyć, że podróż lądowa z Zagrzebia do Skopje była wtedy w praktyce nie do zrealizowania ze względu na rozmaite działania wojenne w regionach, które leżą po drodze.
Pomiędzy sierpniem a listopadem 1991 roku trwa oblężenie i bitwa o Vukovar. To niewielkie miasto we wschodniej Slawonii, znane z kameralnej barokowej starówki, największego w Chorwacji rzecznego portu na Dunaju oraz ekscytujących znalezisk archeologicznych w pobliskiej miejscowości Vučedol, było oblegane przez wojska JNA i paramilitarne oddziały serbskie przez 87 dni. W trakcie walk, które toczyły się również bezpośrednio w mieście, bronionym przez niespełna 2 tysiące słabo uzbrojonych żołnierzy Chorwackiej Gwardii Narodowej (ZNG), wobec sił atakujących liczących około 37 tysięcy, miasto uległo prawie całkowitemu zniszczeniu. Po jego upadku 18 listopada 1991 roku i wkroczeniu wojsk serbskich do tego, co z niego zostało, w Vukovarze odbyła się masakra ludności cywilnej. Według różnych szacunków kilkaset mieszkańców miasta oraz pozostałych przy życiu obrońców zostało w brutalny sposób zamordowanych. Pozostałych przy życiu ponad 20 tysięcy wygnano z miasta.
Ruiny ostrzelanej miejskiej wieży ciśnień nad Dunajem na długie lata stały się symbolem okrucieństwa tej wojny.
Walki toczyły się też na przedmieściach miasta Karlovac – dawnej austriackiej twierdzy – rzut beretem od stołecznego Zagrzebia i granicy ze Słowenią. Miasto znalazło się faktycznie na linii frontu i tuż przy „granicy“ z samozwańczą Republiką Serbskiej Krajiny.
Przejazd od granicy słoweńskiej na południowe krańce tego, co do niedawna było częścią Federacyjnej Socjalistycznej Republiki Jugosławii wydaje się zatem wyczynem niemal niemożliwym, gdyż zarówno w środkowej Chorwacji, jak Dalmacji i Slawonii toczą się w tym czasie ostre walki.
Braterstwo i strzały na Trebeviću
Cvetković sięga więc znów po podróże lotnicze. Po raz kolejny robi użytek ze swojego – wciąż ważnego – jugosłowiańskiego paszportu w kwietniu 1992 roku w Wiedniu, dokąd przylatuje ze Skopje samolotem, prawdopodobnie linii Austrian Airlines. Tymczasem w niepodległej już Macedonii również odbywa się wymiana pieniędzy – 26 kwietnia wprowadzono do obiegu dinar macedoński (MKD). Właśnie rozpala się pożoga wojenna w Bośni, zaczyna się oblężenie Sarajewa, jedynym krajem na ruinach upadłej Federacji, który w żaden sposób nie jest uwikłany w konflikt, jest właśnie Macedonia – ojczyzna Cvetkovicia.
Latem 1992 roku trwały walki w Hercegowinie, zaś na pozycje serbskie na wzgórzu Trebević nad oblężonym Sarajewem przyjechał Eduard Limonow – lider rosyjskich narodowych bolszewików, kontrowersyjny, lecz popularny pisarz. Radovan Karadžić osobiście oprowadził go po serbskich pozycjach – veliki ruski pisac, przedstawił go żołnierzom. Ostatecznie „wielki pisarz” otrzymał możliwość realnej demonstracji pansłowiańskiej jedności, rosyjsko-serbskiego braterstwa oręża oraz wyjątkowej prawosławno-bolszewickiej „duchowości” – przed kamerą strzelił z karabinu snajperskiego z góry do oblężonego miasta na dole.
Bogurodica, wyjazd
8 października Cvetković leci z Lublany do Skopje (możliwe, że samolotem linii Adria Airways), o czym świadczą w tym przypadku stemple z lotnisk – odpowiednio lublańskiego Brnik i Petrovac-Skopje.
Pieczątki mają stary wzór jugosłowiański, nie zawierają nazwy kraju, jedynie nazwę przejścia, datę oraz skrót od wyrazów serbsko-chorwackich na oznaczenie wjazdu – „Ul.” (od ulazak) lub wyjazdu – „Iz.” (izlaz), zapisanych alfabetem łacińskim. Jednak sam fakt ich znalezienia się w paszporcie Cvetkovicia świadczy o tym, że w tym czasie w komunikacji lotniczej pomiędzy Słowenią i Macedonią już wprowadzono kontrolę graniczną – która, ironicznie, była stosowana wobec podróżnych posługujących się wciąż jugosłowiańskimi paszportami, do których strażnicy graniczni wbijali w dalszym ciągu stemple jugosłowiańskiego wzoru.
20 grudnia Cvetković ponownie odlatuje z lotniska w Skopje, które wtedy nosi nazwę Petrovac (epoka nowoodkrytej antyczności, która nadała skromnemu lotnisku niedaleko stolicy Macedonii za patrona Aleksandra Wielkiego jeszcze nie nadeszła).
29 grudnia 1992 roku Ivan Cvetković odlatuje z podlublańskiego Brnika. Paszport nie daje odpowiedzi, dokąd. 4 lutego 1993 roku znów widzimy naszego bohatera na lotnisku w Petrovacu, a 27 lutego zalicza krótki wypad do – już nie ludowej, o czym świadczą pieczątki nowego wzoru – Bułgarii. Tym razem jest to inne przejście graniczne, odmienne od tych, przez które podróżował już wielokrotnie w poprzednich latach – na stemplu nowego wzoru czytamy: Република България, ГКПП Лисичково. To przejście leżące przy obecnej trasie międzynarodowej A3, łączącej Skopje z bułgarskim miastem Błagojewgrad. Miasto w dolinie rzeki Struma u podnóża masywu górskiego Riła jest głównym ośrodkiem tzw. Macedonii Pirińskiej, czyli tej części dawnej Macedonii, której fragment znalazł się w granicach współczesnej Bułgarii już po tzw. pierwszej wojnie bałkańskiej – obok Macedonii Egejskiej, należącej do Grecji oraz Macedonii Wardarskiej, czyli obecnej Republiki Macedonii Północnej – stanowiący kolejną część regionu historycznego o tej nazwie.
Podobnie jak Grecy obstają przy tym, że nazwa „Macedonia” – podobnie jak antyczna tradycja całego obszaru dawnej Macedonii – stanowi wyłączne dziedzictwo kulturowe współczesnej Grecji, Bułgarzy z kolei mają pretensje do kultury i – zwłaszcza – języka macedońskiego, utrzymując, że stanowią odpowiednio część wielkiej kultury bułgarskiej oraz dialekt języka bułgarskiego. W czasach Jugosławii tego typu oświadczenia nie miały solidnego oparcia, gdyż po stronie Macedończyków stała cała potężna federacja jugosłowiańska i autorytet marszałka Tity, natomiast Ludowa Republika Bułgarii była krajem biednym, siermiężnym, o znacznie niższym standardzie życiowym oraz przede wszystkim w pełni zależnym od ZSRR, wskutek czego dużo bardziej odizolowanym od świata, którego rozmaite przejawy w postaci zachodnich towarów docierały do Bułgarii m.in. właśnie ze szmuglu z Jugosławii.
Kto wie, czy właśnie nie ten cel przyświecał licznym podróżom Cvetkovskiego do tego kraju?
Możliwe, że podczas wizyty w Błagojewgradzie głowę Cvetkovskiemu zaprzątały myśli o tym, jak i gdzie wymienić marki niemieckie (które już w czasach jugosłowiańskiej prosperity stanowiły ulubioną i wyjątkowo powszechną walutę na Bałkanach) na bułgarskie lewy według korzystnego, czarnorynkowego kursu, oraz jak najlepiej sprzedać te tureckie dżinsy i gumy do żucia, które przywiózł z Edirne.
Przygoda z Błagojewgradem Cvetkovskiego w 1993 roku była raczej krótka, gdyż już 4 marca ponownie jest na lotnisku Brnik niedaleko stolicy niepodległej Słowenii, 5 marca z kolei przekracza granicę z Austrią, korzystając z przejścia o nazwie Karavanke. Karawanki to góry na pograniczu słoweńsko-austriackim, stanowiące część Alp Julijskich. Przejście graniczne leży w pięknej okolicy, która oferuje podróżnym wspaniałe widoki – droga szybkiego ruchu A2 prowadzi tu z Lublany przez okolice widokówkowego jeziora Bled w kierunku popularnej miejscowości narciarskiej Kranjska Gora na terenie Triglawskiego Parku Narodowo-Krajobrazowego. Za miastem Jesenice droga odbija pod kątem prostym w kierunku granicy z Austrią, którą przekracza się w tunelu o długości prawie 8 kilometrów, przy wlocie i wylocie którego znajdują się odpowiednio słoweńskie i austriackie posterunki celne i kontroli granicznej.
Aż do wejścia Słowenii do strefy Schengen w grudniu 2007 roku było to największe przejście na granicy z Austrią i jedno z dwóch największych w kraju obok przejścia w Sežanie na granicy z Włochami niedaleko Triestu.
W czasie, kiedy jest tam Cvetkovski, kolejka na wjazd do tunelu prawdopodobnie dłuży się już od wyjazdu z Jesenic, a już z pewnością od miejsca, w którym droga skręca w kierunku tunelu nad rzeką Hrušicą. Najwyraźniej z wjazdem do Austrii nasz bohater żadnych kłopotów nie miał, chociaż stempli austriackich w paszporcie brak. W maju i sierpniu Ivan Cvetkovski kilka razy pojawia się ponownie na przejściu w Bogorodzicy, ostatnia udokumentowana podróż w jego paszporcie to: 6.X.1993, Bogorodica, izlaz.
Wyjazdy z nieistniejącego kraju
Jugosławia nie istnieje już od ponad półtora roku, lecz obywatel SFRJ Ivan Cvetkovski w tym czasie odbywa kilkanaście podróży, uzyskuje kilka wiz greckich, odwiedza co najmniej siedem krajów, w tym Chorwację, w której trwa wojna, oraz zachodnie Austrię i Niemcy, których służby graniczne nie mają żadnych oporów przed honorowaniem jego paszportu oraz ruchu bezwizowego, na który zezwalał.
Już wkrótce właśnie Austrię i Niemcy w pierwszej kolejności zaleje fala uchodźców z Bośni oraz Chorwacji, a turyści udający się nad Adriatyk będą zatrzymywani na przejściu w tychże Karawankach i pouczani o toczącej się wojnie tuż za granicami Słowenii. Rząd w Lublanie z kolei wprowadzi w życie nową ustawę o obywatelstwie słoweńskim, w myśl której każdy dawny obywatel SFRJ, który nie jest wpisany do słoweńskiego rejestru republikańskiego (np. z racji urodzenia w innej republice związkowej, co w czasach SFRJ zdarzało się wcale nie tak rzadko ze względu na znaczną mobilność ludności wewnątrz Federacji) automatycznie zostaje uznany za obcokrajowca, jego dokumenty tracą ważność, a w celu uzyskania nowych powinien udać się do miejsca wpisania do rejestru republikańskiego w dawnej Federacji i otrzymać tam nowe papiery, na podstawie których następnie może wrócić do Słowenii i złożyć wniosek o pozwolenie na pobyt. Problem, który dotknął ponad 20 tysięcy ludzi w nowo powstałej Republice Słowenii opisał w swojej powieści Izbrisana (tytuł w tłumaczeniu polskim Wymazana), wydanej w 2014 roku, słoweński pisarz Miha Mazzini. Na podstawie powieści w 2018 roku powstał również film o tym samym tytule.
Republika Chorwacji z kolei w czasie wojny w Bośni rozdaje obywatelstwo etnicznym Chorwatom w Hercegowinie, w myśl koncepcji chorwackiej Herceg-Bośni, przy czym najczęściej dowód „chorwackości” stanowi nie pochodzenie etniczne, język lub nazwisko (które to wyznaczniki są wyjątkowo płynne), lecz zaświadczenie chrztu w obrządku rzymskokatolickim.
Bośnia zaczyna wydawać własne dokumenty już latem 1992 roku, nowe paszporty są niezbędne dla tych, którzy chcą się wydostać np. z oblężonego Sarajewa i wyjechać do krewnych – w Zagrzebiu, Splicie, Lublanie, Mariborze, innych miastach Federacji, która legła w gruzach – lub wyjechać na Zachód, do znajomych, krewnych, na kurację, studia, stypendium, azyl. Byle dalej od tego szaleństwa wojny, bałkańskiego piekła, które stało się udziałem – kiedyś wydającej się całkiem szczęśliwej – do niedawna braterskiej Jugosławii. Zjawisko to przybiera charakter masowy, ludzie licznie opuszczają niepodległe kraje dawnej Jugosławii: ogarnięte wojną Bośnią i Hercegowinę oraz Chorwację, ale także Serbię i Macedonię, których udziałem stał się szybko postępujący spadek poziomu życia ze względu na załamanie gospodarcze. Proces ten przybiera na sile, jest to prawdziwy wręcz exodus.
Właśnie ten wyraz pochodzenia greckiego widnieje na licznych pieczątkach w paszporcie Cvetkovskiego, lecz w tym przypadku EΞOΔOΣ oznacza zwyczajny „wyjazd”, izlaz. Ivan Cvetkovski ze Skopje został anonimowym bohaterem swojego czasu.
Nie zważając na rozpad kraju, w którym się urodził, wyrósł i mieszkał, upadek ideologii, w której był wychowany, szalejące rozbudzone demony nacjonalizmów wielkoserbskiego i chorwackiego, czystki etniczne w Slawonii, Dalmacji i Bośni, bombardowanie ikony turystyki jugosłowiańskiej z czasów prosperity i dolce vita lat siedemdziesiątych, Dubrownika, absurdalnego wręcz w swoim niemal średniowiecznym charakterze oblężeniu Sarajewa i zniszczenia Vukovaru w trakcie szalejącej, niezwykle brutalnej i jednocześnie wyjątkowo medialnej wojny, obywatel jugosłowiański Ivan Cvetkovski żył, jak potrafił, kręcił się swoją zastavą po Grecji i Turcji, stał w długich kolejkach na wjazd i wyjazd do biednej i zniszczonej komunizmem w wydaniu sowieckim Bułgarii, latał samolotami do Wiednia i Berlina (który dopiero co przestał być Wschodnim lub Zachodnim, a stał się po prostu Berlinem) oraz Lublany i Zagrzebia i załatwiał swoje sprawy, które prawdopodobnie były dla niego znacznie istotniejsze niż spór z Grecją o nazwę Macedonii lub wizerunek słońca z Werginy w godle lub na fladze państwowej.
***
Historia naszego kontynentu składa się nie tylko z zestawienia faktów i dat, które opowiadają o wielkich wydarzeniach, wzlotach i upadkach dynastii, proklamacji niepodległości państw, zwycięstwach w wojnach lub porażkach w bitwach, upadku mocarstw bądź federacji i wzniosłych chwilach w rozwoju kultury poszczególnych narodów.
Jest to także historia, która składa się z pieczątek granicznych z przejść w Deve Bair lub Bogorodzicy.
Nikodem Szczygłowski - podróżnik, pisarz, eseista, reporter. Absolwent Archeologii śródziemnomorskiej Uniwersytetu Łódzkiego i CEMI - Central European Management Institute w Pradze. Biegle włada językiem litewskim i słoweńskim, znawca kultury słoweńskiej. Laureat nagrody za osiągnięcia w publicystyce Ministerstwa Kultury Republiki Litewskiej (2020).
Oraz historii takich jak ta, która wydarzyła się pewnego pięknego letniego dnia, kiedy anonimowy funkcjonariusz służby granicznej Grecji wbił do jugosłowiańskiego paszportu jakiegoś Słowianina o przystrzyżonych wąsach w kolorze pszenicy i blond grzywce pieczątkę EΞOΔOΣ – 7 AΥΓ 1993. Może spojrzał na zegarek i westchnął, gdyż do końca zmiany pozostały mu jeszcze dwie nużące godziny w szczerym, prażącym niemiłosiernie południowym macedońskim słońcu, które posyłało szczodrze swoje promienie po obydwu stronach granicy, nie przejmując się faktem, że nie jest słońcem z Werginy, tylko zwyczajną gwiazdą, wokół której obraca się planeta zwana Ziemią.