Nasza strona używa ciasteczek do zapamiętania Twoich preferencji oraz do celów statystycznych. Korzystanie z naszego serwisu oznacza zgodę na ciasteczka i regulamin.
Pokaż więcej informacji »
Drogi czytelniku!
Zanim klikniesz „przejdź do serwisu” prosimy, żebyś zapoznał się z niniejszą informacją dotyczącą Twoich danych osobowych.
Klikając „przejdź do serwisu” lub zamykając okno przez kliknięcie w znaczek X, udzielasz zgody na przetwarzanie danych osobowych dotyczących Twojej aktywności w Internecie (np. identyfikatory urządzenia, adres IP) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów w celu dostosowania dostarczanych treści.
Portal Nowa Europa Wschodnia nie gromadzi danych osobowych innych za wyjątkiem adresu e-mail koniecznego do ewentualnego zalogowania się przy zakupie treści płatnych. Równocześnie dane dotyczące Twojej aktywności w Internecie wykorzystywane są do pomiaru wydajności Portalu z myślą o jego rozwoju.
Zgoda jest dobrowolna i możesz jej odmówić. Udzieloną zgodę możesz wycofać. Możesz żądać dostępu do Twoich danych osobowych, ich sprostowania, usunięcia, ograniczenia przetwarzania, przeniesienia danych, wyrazić sprzeciw wobec ich przetwarzania i wnieść skargę do Prezesa U.O.D.O.
Korzystanie z Portalu bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza też zgodę na umieszczanie znaczników internetowych (cookies, itp.) na Twoich urządzeniach i odczytywanie ich (przechowywanie informacji na urządzeniu lub dostęp do nich) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów. Zgody tej możesz odmówić lub ją ograniczyć poprzez zmianę ustawień przeglądarki.
Sąsiedzi stają się wrogami. Walki między Kirgistanem a Tadżykistanem zmieniają charakter
Kirgiski prezydent Sadyr Dżaparow powiedział, że dziękuje żołnierzom za walkę z wrogiem. Już nazywa nas wrogami, zniknęło słowo „sąsiad” – ubolewa Umedachon z Tadżykistanu.
Imron miał pięć lat, Asmoa sześć. Oboje zginęli 16 września w karetce, w którą trafił pocisk wystrzelony przez kirgiskich wojskowych. Chwilę wcześniej ostrzelano okolice meczetu we wsi Czorkuch. To stamtąd karetka zabrała ich i jeszcze troje innych rannych, w tym ciężarną kobietę, żeby zawieźć wszystkich do szpitala w Isfarze, najbliższym tadżyckim mieście przy granicy z Kirgistanem.
Trafiony samochód spłonął. Ojciec lekarza, Kamoliddina Aszurowa, który także się w nim znajdował, powiedział potem Radiu Ozodi, że tego dnia prosił syna, by nie szedł na dyżur. „Powiedzieliśmy mu, że pracował w czasie poprzedniego konfliktu [wiosną zeszłego roku – przyp. L.W.]. «Nie idź teraz», prosiliśmy. Ale odpowiedział, że praca to praca”.
Ciała syna nawet nie zobaczył. Wszystkie zwłoki były tak zwęglone, że rodziny po prostu nakładały popiół z wraku do kafanów, tradycyjnych całunów, w które muzułmanie owijają przed pochówkiem zmarłych.
Tego samego dnia po drugiej stronie granicy, w kirgiskiej wsi Margun, pochowano piętnastoletnią Elzadę Malik. Jej ojciec, Malik Mannanow, opowiedział dziennikarzom portalu Kloop.kg, że jego córkę trafiły odłamki jednego z pocisków, którymi tadżyckie wojska ostrzeliwały wioskę Dostuk, gdzie Elzada chodziła do szkoły. Inny pocisk trafił w wypełniony pasażerami mikrobus. W tym samym czasie co nastolatka zginęło lub zostało rannych jeszcze kilkoro dzieci.
Prezydenci apelują, dawne KGB wypracowuje pokój
Starcia pomiędzy kirgiskimi a tadżyckimi pogranicznikami zaczęły się 14 września rano, na terytorium położonej w Kirgistanie tadżyckiej enklawy Woruch. Tadżykistan twierdzi, że to kirgiscy strażnicy jako pierwsi bez ostrzeżenia otworzyli ogień, w wyniku czego jeden z tadżyckich pograniczników zmarł, a kilku innych zostało rannych. Wersja Kirgistanu jest taka, że Tadżycy przekroczyli linię ustaloną w czasie poprzedniego zaostrzenia konfliktu o granicę i odmówili cofnięcia się na własne terytorium, po czym rozpoczęli ostrzał kirgiskich pozycji.
Walki trwały cztery dni. Nie tylko wzdłuż granicy rozdzielającej kirgiski Batken i tadżycką Isfarę, ale także bardziej na południu, w okolicy Czon Ałajskiego rajonu kirgiskiej Oszskiej Obłastii i graniczącego z nim tadżyckiego rajonu Kuhistoni Mastczoh należącego do Sogdyjskiej Obłastii.
Obie strony ściągnęły na granicę regularne wojska i ciężki sprzęt. Świadkowie z obu krajów mówią o ostrzeliwaniu i bombardowaniu przez siły jednego państwa obiektów cywilnych położonych na terytorium drugiego, takich jak domy mieszkalne czy szkoły. W sumie od 14 do 19 września zginęło ponad sto osób (minimum 59 po stronie kirgiskiej i co najmniej 41 po stronie tadżyckiej), blisko dwieście zostało rannych, a dziesiątki tysięcy ewakuowano w głąb swoich krajów, na bezpieczniejsze terytoria.
W czasie gdy miały miejsce najbardziej brutalne walki, prezydenci obu państw, Tadżyk Emomali Rahmon i Kirgiz Sadyr Dżaparow, bawili w Samarkandzie na szczycie Szanghajskiej Organizacji Współpracy, której oba państwa są członkami – obok m.in. Chin, Rosji, Indii i Pakistanu – i która ma na celu umacnianie bezpieczeństwa w Azji w wyniku pokojowej współpracy stowarzyszonych krajów. Po spotkaniu w cztery oczy obaj przywódcy zaapelowali o pokój, niewiele jednak z tego wynikło. Rozmowy toczyły się także na niższym szczeblu. Kilkakrotnie podpisywano porozumienie o zawieszeniu broni i kilkakrotnie walki wybuchały ponownie.
Wydaje się, że dopiero spotkanie z 19 września, w którym wzięli udział szefowie Państwowych Komitetów Bezpieczeństwa (byłe KGB), Kamczibek Taszyjew z Kirgistanu i Sajmumin Jatimow z Tadżykistanu, przyniosło na tyle konkretne ustalenia, że starcia ustały. Podpisano protokół pokojowy. Strony umówiły się, że wojska i ciężki sprzęt wojskowy zostaną wycofane do stałych baz. Zaplanowano też wspólne inspekcje na posterunkach granicznych oraz przedłużenie pracy powołanej już wcześniej dwustronnej komisji, która ma ustalić przyczyny wybuchu konfliktu.
„Mam nadzieję, że wypracowany przez naszą komisję i podpisany dziś przeze mnie i przez mojego szanownego tadżyckiego partnera Sajmumina Sattorowicza porozumiewawczy protokół przyniesie pokój naszym krajom. Jestem przekonany, że pokój zawsze jest lepszy i że zostanie z nami już na zawsze. Będziemy się o to starać” – powiedział na wspólnej konferencji prasowej Taszyjew.
Jatimow zapewnił, że obaj znaleźli wspólny język i świetnie się rozumieli. „Jesteśmy przekonani, że na naszych granicach zapanuje prawdziwy pokój. Dla realizacji interesów naszych dwóch bratnich narodów podejmiemy działania w sferze politycznej, gospodarczej, społecznej i każdej innej, jaka będzie potrzebna”.
Dobrzy sąsiedzi najważniejsi
Potrzebna jest przede wszystkim demarkacja liczącej około 970 kilometrów granicy. Po rozpadzie ZSRR, gdy radzieckie republiki zmieniły się w niepodległe państwa, niewiele ponad połowa z tego odcinka została ściśle wyznaczona.
Na radzieckich mapach z różnych okresów widać, że część terytoriów czasem było zaliczanych do jednej, a czasem do drugiej republiki. Póki jednak panowała swoboda przemieszczania się pomiędzy nimi i jednolity system gospodarczy, nie miało to żadnego znaczenia. Po nastaniu niepodległości dokładny przebieg granicy okazał się jednak kluczowy. W ciągu minionych trzydziestu lat wiele razy dochodziło do napięć. Głównymi kwestiami spornymi były korzystanie z dróg dojazdowych i kontrola nad ujęciami wody, co dla uprawianego w tym rejonie rolnictwa, bazującego całkowicie na irygacji, ma kluczowe znaczenie. Konflikty wybuchały też ze względu na to, jak służby graniczne jednego państwa traktowały obywateli drugiego.
Przez wiele lat jednak najpoważniejsze starcia kończyły się co najwyżej obrzucaniem się kamieniami czy okładaniem kijami. Ostatnio konflikt przybrał ostrzejsze formy.
W zeszłym roku poważne starcia zaczęły się w kwietniu. Przyczyną był spór o kontrolę nad punktem dystrybucji wody, na rzece Isfara, z którego wodę rozdziela się do kanałów irygujących pola w całej okolicy po obu stronach granicy. Sprawiedliwy podział wody jest szalenie istotny. Jeśli do któregoś z kanałów zostanie skierowany zbyt duży strumień, w pozostałych zabraknie wody i nawadniane przez niego pola nie zostaną dostatecznie podlane. Tadżycy twierdzą, że 29 kwietnia rano kirgiscy pogranicznicy zaczęli demontować kamery ustawione w punkcie dystrybucji. Ich tadżyccy odpowiednicy usiłowali im w tym przeszkodzić. Starcia, które wtedy wybuchły, rozlały się na cały region, pochłaniając dziesiątki ofiar. Zniszczono domy i gospodarstwa, wiele osób musiało uciekać.
Po tadżyckiej stronie jedną z ewakuowanych rodzin byli bliscy Umedachon Bobożanowej, Tadżyczki z Chodżentu, która od wielu lat mieszka w Polsce. – Moja babcia pochodzi z Kistakuzu [dziś nazwa miejscowości brzmi Histewarz – przyp. L.W.]. To przy drodze między Chodżentem a Isfarą, wzdłuż jednego z tych nieuregulowanych odcinków granicy. Nasi krewni tam mają dom. Kiedy wiosną zaczęły się starcia, wiele domów z ich okolicy zostało zniszczonych, wiele osób zginęło. Woleli się przenieść w bezpieczniejsze miejsce, mieszkali u nas w domu, w Chodżencie, przez kilka tygodni, póki nie ucichło – opowiada mi Umedachon. – Świetnie znam tamtejszą okolicę. Mieszkają tam prości, pracowici ludzie. Nasi krewni, nawet po ewakuacji, nie dali powiedzieć nic złego na swoich kirgiskich sąsiadów. Tam trudno się połapać, kto jest kim. Żyją tam obok siebie i Tadżycy, i Kirgizi, i Uzbecy. Wiele jest mieszanych rodzin. Są tam piękne miejsca, ludzie uprawiają ziemię, hodują bydło. Mają swoje ładne, zadbane domy, biznes. Konflikt tam nikomu nie jest na rękę.
Umedachon wspomina, że kiedyś wielu Tadżyków z tamtych okolic latało do Rosji przez Kirgistan, lotami z Batkenu czy z Oszu, bo było taniej niż z Tadżykistanu. Na granicy czasem tylko sprawdzali paszporty, generalnie nie robili problemów. Kwitł też handel, z Kirgistanu sprowadzano do Tadżykistanu benzynę. Stosunki były bardzo dobrosąsiedzkie. – W naszej kulturze sąsiad jest jak Bóg – tłumaczy mi Umedachon. – Mamy takie powiedzonko, że nie trzeba mieć dobrych krewnych, ale najważniejsi są dobrzy sąsiedzi.
Teraz jednak zdaniem Umedachon nastroje się zmieniły. Od poprzedniego roku wybuchy przemocy po obu stronach granicy są coraz częstsze. Najmniejsze nieporozumienie kończy się wystrzałami pograniczników, giną ludzie. Pojawiły się antykirgiskie nastroje. Teraz miejscowi Tadżycy wymieniają się filmikami, na których widać ofiary kirgiskich ostrzałów i spalone, zburzone domy. – Kirgiski prezydent Sadyr Dżaparow powiedział, że dziękuje żołnierzom za walkę z wrogiem. Już nazywa nas wrogami, zniknęło słowo „sąsiad” – ubolewa Umedachon.
O tym, że nienawiść już zagościła w sercach przygranicznej społeczności, jest też przekonany inny mój rozmówca (woli zostać anonimowy), który dobrze zna ten region i często go odwiedza, ostatni raz był tam wiosną. – Tamtejsza młodzież już się nawzajem nienawidzi. Nie rozmawiają ze sobą. Starsze pokolenie, które pamięta wspólne, sowieckie czasy, jeszcze jakoś dąży do zgody, ale młodsi już nie. Deklaratywnie wszyscy oczywiście ubolewali, że to się dzieje, i że trzeba być braćmi, ale porozumienie będzie trudne.
Napięcie na granicy robiło się coraz większe. O ile zeszłoroczne starcia zaczęły się od bardzo konkretnego sporu o ujęcie wody, wrześniowa wymiana ognia wydawała się niczym nie być sprowokowana.
Komu wierzy świat
O nieuchronności zaostrzania konfliktu mówił mi kirgiski analityk, Eleri Bitikczi: – To jak starcie płyt tektonicznych. Narasta napięcie i przychodzi trzęsienie ziemi. Nikt tego nie chciał, ale przez ostatni rok wydarzyło się wiele incydentów. Każda ze stron chowa swoje urazy i chce je pomścić. W mojej opinii teraz mieliśmy do czynienia ze stopniowym zwiększaniem się kirgiskiej obecności wojskowej w regionie, gdzie wcześniej Rahmon miał ewidentną przewagę. Wcześniej starcia wybuchły po kirgiskich ćwiczeniach w Batkenie, a teraz po tym, jak nasi otworzyli tam bazę Bayraktarów. Rahmonowi to zrównanie wojskowych potencjałów nie bardzo się podoba.
Zdaniem obserwatorów po obu stronach granicy obecny konflikt nie jest na rękę ani Biszkekowi, ani Duszanbe. – To silny cios dla prestiżu i autorytetu naszych władz – uważa Bitikczi. – W 2021 roku od razu po wydarzeniach na granicy znacjonalizowały kopalnię złota w Kumtorze. Teraz drugiego Kumtoru, który mógłby odwlec uwagę od tego, co zaszło, nie ma. Nawet planowany Kurułtaj [obrady delegatów z całego kraju, które mają służyć jako ciało doradcze dla innych organów władzy, przewidziane przez nową, przegłosowaną już za rządów Dżaparowa konstytucję – przyp. L.W.] może się nie odbyć, bo pojawiły się głosy, że potrzeba przeznaczyć więcej pieniędzy na obronę.
Z kolei niezależny tadżycki ekspert, Szerali Rizojon, pochodzący z regionu, w którym doszło do starć, powiedział mi: – Główne zagrożenie dla nas idzie z południa, z terytorium Afganistanu. Rodzi się logiczne pytanie, po co Tadżykistanowi, mającemu takich sąsiadów jak talibowie, miałby być konflikt z Kirgistanem. Przypomnę, że Tadżykistan jest jedynym sąsiadem Afganistanu, który nie uznał de facto władzy talibów, nie prowadzi z nimi rozmów, nie zaprosił ich przedstawicieli do Duszanbe ani nie wysłał swoich do Kabulu. A oficjalni i nieoficjalni przedstawiciele talibów wciąż grożą Tadżykistanowi. Wszyscy u nas niepokoją się sytuacją na południowej granicy. Nikt nie spodziewał się prowokacji na granicy z Kirgistanem. To dzieło Biszkeku. Nie uważamy Kirgistanu za wroga, w żadnym z naszych strategicznych dokumentów nie ma mowy o zagrożeniu z jego strony. Należymy razem do szeregu międzynarodowych organizacji, w tym takich, które mają wspólnie zapewniać bezpieczeństwo w regionie. Dlatego należałoby zakończyć ten konflikt w cywilizowany sposób, czyli drogą dyplomatycznych negocjacji. Dwustronnych, bez udziału państw trzecich. Powinniśmy sobie nawzajem zagwarantować przestrzeganie przyjętych ustaleń. Do tego obie strony muszą iść na ustępstwa. To konieczne, podobnie jak demilitaryzacja strefy przygranicznej. To wszystko się nie uda bez woli politycznej. Nie można wykorzystywać problemu granicy w wewnątrzpolitycznych rozgrywkach. Nie można też histeryzować i demonizować sąsiedniego kraju, to znaczy Tadżykistanu, w przestrzeni informacyjnej, i w mediach społecznościowych.
Faktycznie Kirgistan chyba lepiej „obsługuje” ten konflikt od strony medialnej. Jest tam więcej niezależnych portali informacyjnych, którym świat ufa i po prostu umiejętności dziennikarskie stoją tam na wyższym poziomie. Jako najbardziej liberalne i demokratyczne państwo regionu Kirgistan przez lata był głównym krajem, gdzie odbywały się dziennikarskie szkolenia dla całej Azji Centralnej, jest tam najwięcej medialnych inicjatyw. Tadżykistan tymczasem swoje niezależne środki przekazu tak prześladował, że prawie zlikwidował.
Ludwika Włodek jest socjolożką i reporterką. Pracuje jako adiunktka w Studium Europy Wschodniej, gdzie kieruje specjalizacją Azja Środkowa.
Pozamykał też blogerów i bardzo przez to osłabił miejscowe społeczeństwo informacyjne. W rezultacie dziś nie ma komu przedstawiać na szerszym forum tadżyckich racji, a reżimowym mediom Rahmona nikt na świecie nie wierzy. Efektem tego jest na przykład masowy napływ pomocy z Kazachstanu dla obywateli Kirgistanu, którzy zostali poszkodowani w konflikcie. Tadżycy, którzy ucierpieli dokładnie w taki sam sposób, mogą liczyć wyłącznie na pomoc własnego rządu.