Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Moscoviada > Samowar / 09.05.2023
Maria Domańska

Spojrzenie Rosjan na NATO i Zachód jest absurdalne. Propaganda ich zombifikuje

Rosjanie są karmieni propagandą, w której NATO i Zachód przedstawia się jako śmiertelnych wrogów. Wielu wierzy w przekaz, który z naszej perspektywy brzmi absurdalnie. To jeden z elementów budowania reżimu i poparcia agresji wymierzonej w Ukrainę. Maria Domańska z Ośrodka Studiów Wschodnich w rozmowie z Jarosławem Kociszewskim przekonuje, że jedyną metodą przeciwdziałania brutalnej propagandzie kształtującej postawy Rosjan jest wspieranie niezależnych mediów rosyjskich i wątłego społeczeństwa obywatelskiego wszędzie tam, gdzie można.
Foto tytułowe
(Shutterstock)




Rosjanie definiują NATO jako wroga. Mówią nawet, że to nie Ukraińcy się bronią, tylko NATO walczy. Jak wygląda obraz Sojuszu Północnoatlantyckiego, tego „złego” po stronie rosyjskiej?


To wróg egzystencjalny. A to, że cały Sojusz walczy z Rosją w Ukrainie, jest łatwą wymówką, żeby wytłumaczyć odbiorcom, dlaczego nie udało się zająć Kijowa w ciągu trzech dni. Dlaczego ciągle walczy i nie może wygrać wojny z krajem, którym zawsze pogardzała. Ten przekaz stanowi część szerszej, antyzachodniej i antyamerykańskiej propagandy. NATO jest przedstawiane jako zbrojne ramię USA. Europejskie kraje są postrzegane jako wasale Stanów Zjednoczonych. Ta propaganda znajduje posłuch. Aż 70% Rosjan jest negatywnie nastawionych wobec NATO.

Sojusz jest demonizowany na kilku poziomach. Po pierwsze, zrobił jakoby z Ukrainy „anty-Rosję”. Czyli taką wrogą przestrzeń, która ma być taranem mającym zniszczyć Rosję, ponieważ to ma być rzekomy cel NATO: najpierw okrążyć Rosję, a potem ją zniszczyć. A Zachód obawia się destabilizacji Rosji, nikt tutaj nie chce jej rozpadu. Co więcej, tej wojnie prowadzonej przy pomocy uzbrojenia, ma też towarzyszyć wojna kognitywna. Celem Zachodu jest jakoby zniszczenie tożsamości rosyjskiej oraz Rosjan jako bytu narodowego.

Propaganda zaczyna również uciekać w teorie spiskowe. Przez pierwsze miesiące pełnoskalowej rosyjskiej inwazji w najagresywniejszych programach publicystycznych opowiadano niestworzone historie o laboratoriach, w których miała powstawać broń biologiczna będąca w stanie niszczyć jakiś konkretny gen narodu rosyjskiego. Była mowa o zatruwaniu rzek i mórz, o wręcz biblijnej skali zła. Co jest istotne dla reżimu, wróg jest nie tylko wrogiem zewnętrznym, ma także wspólników wewnątrz kraju. Od kilku miesięcy trwa polowanie na zdrajców.


Pierwszy numer magazynu
Nowa Europa Wschodnia Online
To są ci zagraniczni agenci? Na przykład organizacje pozarządowe?

To wszyscy, którzy krytykują wojnę i reżim za to, co dzieje się w Ukrainie, i za zbrodnie wojenne. Odmienne zdanie jest traktowane jako zdrada. Osobom, które są nastawione antywojennie, jest dorabiana cała historia, że są wynajmowane przez wrogie siły celem zdestabilizowania Federacji Rosyjskiej. To mogą być NGO-sy, to mogą być dziennikarze.

Niedawno wydarzył się pierwszy przypadek aresztowania zagranicznego dziennikarza za rzekome szpiegostwo [chodzi o zatrzymanego pod koniec marca dziennikarza „The Wall Street Journal”, Evana Gershkovicha]. Efekt odstraszający ma być na tyle silny, aby wszyscy bali się nawet pisnąć, napisać krytyczny post czy choćby podzielić się krytycznymi opiniami z rodziną lub znajomymi. Bo były już przypadki, kiedy na ludzi donosili członkowie rodziny albo współpracownicy za opinie wyrażone w prywatnych rozmowach. Kończyło się zatrzymaniem, aresztowaniem czy grzywną za dyskredytację armii rosyjskiej.

Czy analitycy i badacze mogą wiedzieć, co naprawdę myślą Rosjanie? Bo z jednej strony mamy propagandę, która z naszej perspektywy czasami jest absolutnie absurdalna. Z drugiej jednak są metody zastraszania społeczeństwa. Skąd możesz wiedzieć, na ile ta propaganda działa?


To jest świetne pytanie. O to się również spierają socjologowie rosyjscy: na ile możliwe jest prowadzenie rzetelnych badań w czasie wojny. Można bezpiecznie założyć, że faktycznie jakaś znacząca część społeczeństwa – co najmniej 25–30% – to ludzie, którzy rzeczywiście stoją po stronie władz, bo uwierzyli propagandzie, uwierzyli w to, że Rosja jest faktycznie zagrożona, otoczona przez wrogów.


Do wybuchu pełnoskalowej wojny granicą pomiędzy NATO i Rosją de facto był Kaliningrad oraz daleka północ. Napaść na Ukrainę spowodowała wydłużenie tej granicy, zwłaszcza po wejściu Finlandii do NATO.


Rzeczywiście akces Finlandii do Sojuszu dwukrotnie przedłużył tę granicę, ale obecnie wynosi ona wciąż poniżej 3 tysięcy kilometrów na około 60 tysięcy łącznej długości wszystkich morskich i lądowych granic Rosji. Wydaje się, że rosyjscy decydenci o decyzji Helsinek myślą inaczej: „skoro NATO się rozszerza, to znaczy że mieliśmy rację i robimy dobrze, że próbujemy się im przeciwstawiać”. Ciekawe jest też to, że oni nie mówią o rozszerzeniu się Sojuszu, tylko o jego ekspansji. W ogóle nie uwzględniają podmiotowości państw aspirujących do członkostwa. To jest typowo rosyjska logika –imperialna ekspansja i geopolityczna rywalizacja. Nie ma tu w ogóle mowy państwach członkowskich.


Ponieważ Rosja nie respektuje innych sąsiadów, „wyzwalając ich”, rozumiem, że w ten sposób postrzegane jest też NATO.


Tak, i to też sprzedaje się społeczeństwu, tzn. my nie jesteśmy źli, chociaż może czasami robimy nienajlepsze rzeczy, ale inni nie są lepsi, a nawet są gorsi. To relatywizacja. Ale do społeczeństwa wracając – to jest tak, że około 30% autentycznie popiera to, co się dzieje. Uwierzyli propagandzie, więc boją się, wierzą w imperialną Rosję, wierzą, że Zachód chce ją zniszczyć.

W sondażach Centrum Lewady odsetek osób, które jednoznacznie popierają tzw. Specjalną Operację Wojskową w Ukrainie, sięga 45%. Kolejnych dwadzieścia parę popiera warunkowo, natomiast pytanie, na ile ten sondaż odzwierciedla rzeczywiste poglądy. Jeszcze w innej wersji 10–15% to są tacy naprawdę rządni krwi przeciwukraińscy jastrzębie, którzy pod żadnym pozorem nie poprą pokoju, tylko chcą wojny do końca. Z drugiej strony mamy do 25% zdecydowanych przeciwników wojny, którzy potępiają to, co się dzieje. Natomiast wyraźnie ponad połowa twierdzi, że poparłaby np. porozumienie pokojowe z Ukrainą. Jednocześnie ponad połowa z tego sondażu twierdzi, że poparłaby kolejną ofensywę na Kijów.

Mamy kompletną schizofrenię, co oczywiście nie jest niczym nowym w sondażach opinii publicznej, nie tylko w Rosji. Ale fakty są takie, że my nie wiemy do końca, co Rosjanie myślą, bo represje i strach to czynnik, który powoduje, że ludzie mówią to, co jest pożądane przez ogół. A jeżeli wszyscy dookoła są za, to ja nie mogę przecież być przeciwny, bo wtedy wypadam ze wspólnoty. Z resztą to jest też sygnał odgórny – państwo wysyła taki sygnał, że albo jesteś po stronie lidera i państwa (de facto po stronie wojny), albo jesteś poza nawiasem, jesteś wyrzutkiem i nie zasługujesz na to, żeby nazywać się obywatelem.

Mamy też mechanizmy obronne, np. unikanie tematu. Wycofywanie się w codzienne życie, ponieważ przez bardzo wiele lat Rosjanom wpajano, że na nic nie mogą wpłynąć, państwo wie lepiej i protest nie ma sensu. Jedyną formą upodmiotowienia jednostki jest udział w imperialnej potędze państwa. Teraz widzimy, jak agresja wojenna jest właśnie taką formą upodmiotowienia – to jest de facto hodowla nowej warstwy społecznej poprzez represje i propagandę. Jest to warstwa beneficjentów tej wojny. Z jednej strony są to na przykład międzynarodowi biznesmeni, którzy zarabiają m.in. na kontraktach dla wojska. Ale w większym stopniu są to po prostu zwykli obywatele – ci, którzy idą na front, oraz ich rodziny. Oni tym sposobem mają szansę na awans społeczny.


Czy to są te słynne łady dla wdów?


Między innymi to są te słynne łady, ale przede wszystkim to są duże, wypłacane co miesiąc pieniądze, pod warunkiem, że państwo w ogóle je wypłaca. Często jest tak, że niektórym nie wypłaca wcale, niemniej jednak na prowincji potrafią to być bardzo wysokie sumy. Do tego dochodzi prestiż, poczucie upodmiotowienia i heroizacja tych ludzi. Dochodzi do tego, że szkoły są nazywane na cześć bohaterów wojennych.

Gloryfikuje się też kryminalistów, wypuszczonych z więzień po to, żeby walczyli w szeregach Grupy Wagnera. Zwerbowano ich kilkadziesiąt tysięcy, z czego zaledwie kilka tysięcy wróciło. Ale te kilka tysięcy wywiera dość duży efekt propagandowy. Nie dość, że przeżyli, to teraz chodzą w glorii i chwale, a wszystkie ich przestępstwa i zbrodnie zostały wybaczone. Zaburzyła się kompletnie filozofia winy i kary. Odbyło się to bez jakiejkolwiek podstawy prawnej – podobno został wypuszczony jakiś tajny dekret Putina. Taki skazany idzie na wojnę, a jeśli przeżyje, to nieważny jest prawomocny wyrok sądu, nie ważne jest, co wcześniej robił, ważne jest to, że wobec państwa spłacił dług.


Rozumiem, że równolegle do gloryfikacji wojny i gloryfikacji ludzi, którzy walczą i giną, jest także proces dalszej demonizacji Zachodu i NATO. Ja słyszę czasem zupełnie absurdalne opowieści o całych oddziałach Polek, które walczą w Ukrainie, i dlatego Rosjanom nie idzie. Jest to kompletnie bez sensu, ale ktoś musi w to wierzyć, skoro takie narracje są powielane.


Przede wszystkim dziękujemy za komplement! Propaganda oferuje sprzeczne interpretacje rzeczywistości, które przytłaczają i oszałamiają, wręcz zombifikują Rosjan. Jej głównym celem jest zabicie krytycznego myślenia, niekoniecznie przekonanie do czegoś konkretnego. Ponieważ statystyczny Rosjanin nie wierzy w to, że może cokolwiek zmienić, ma taki odruch obronny na informacje sprzeczne z oficjalną propagandą: „Co mi z tego, że ja poznam fakty, skoro i tak nie będę mógł nic z nimi zrobić?”. Dla spójności wewnętrznej lepiej jest przyjąć tę niespójną propagandę, ponieważ daje jasny obraz świata. Włącza się tu jeszcze dziedzictwo sowieckiego dwójmyślenia, kiedy myślenie, mówienie i to, co się robiło, to były trzy zupełnie różne rzeczy, i nikt nie rozumiał, dlaczego to miałoby być w jakikolwiek sposób spójne.

Ważne jest też to, żeby zrozumieć, że w Ukrainie Rosja walczy tylko częściowo przeciwko Ukraińcom. To wojna zastępcza z Zachodem, a ten „nowy nazizm”, o którym mówi propaganda, Putin i rosyjscy oficjele, to po prostu liberalna demokracja. To egzystencjalne zagrożenie dla reżimu, które jakoby jest też zagrożeniem dla państwa, co oczywiście jest nieprawdą, ale reżim już dawno utożsamił się z państwem rosyjskim. To jest taka wysunięta obrona – my udowodnimy Zachodowi, że nie posunie się już ani milimetr w stronę naszych granic, a Ukraina jako część tego ruskiego miru nie może być częścią zachodu. Prędzej zniszczymy Ukrainę, niż pozwolimy jej na jakikolwiek dryft w stronę NATO czy UE.


Jestem w stanie zrozumieć, że ta niespójna propaganda, te kłamstwa szyte nieraz bardzo grubymi nićmi, docierają do ludzi na prowincji, którzy nie znają języków i nigdy nie byli za granicą, ale przecież przez ostatnie dekady powstała grupa Rosjan, zapewne mieszkańców wielkich miast, którzy byli na Zachodzie. Albo byli, albo chociarz czerpią zyski i korzyści z relacji z Zachodem. Trudno mi uwierzyć, żeby ci ludzie po osobistym doświadczeniu wierzyli w to, że przeciętny Amerykanin czyha na Rosję.


Myślę, że wielu z nich nie wierzy, ale to sytuacji nie zmienia. Oni nic z tą wiedzą zrobić nie mogą.


I to są ci ludzie, którzy uciekli przed mobilizacją za granicę?


Wielu uciekło, wielu też zostało. Skala emigracji rozkłada się na dwie fale – pierwsza po wybuchu wojny, druga po ogłoszeniu mobilizacji. Łącznie to około pół miliona osób. Ci, którzy zostali, często po prostu nie mogą wyjechać z Rosji z powodów finansowych albo rodzinnych. Mogą nie wierzyć w propagandę, mogą nawet narzekać na władzę we własnych czterech ścianach. Ale wyjście na ulicę w proteście oznacza już długie lata więzienia. Napisanie postu w mediach społecznościowych też. Oni po prostu usiłują to przeczekać.

Co ciekawe, władza też ludziom nie ufa i to widać. Pierwszy etap mobilizacji wojskowej odbył się tak, żeby nie zahaczyć o wielkie miasta. Oczywiście były osoby, które szły z wielkich miast jako ochotnicy, ale mer Moskwy bardzo ostrożnie podszedł do mobilizacji, ostrożnie ją prowadził i ostrożnie zakończył. Na prowincji jest mniejszy opór, a większy zasięg propagandy. To także pokazuje, że są pewne granice działania reżimu. Nie wszędzie może operować z pełną swobodą.


Taką granicą też są VPN-y. W ciągu ostatnich miesięcy okazało się, że Rosjanie coraz częściej łączą się z internetem, używając szyfrowanych kanałów komunikacji. Czy istnieje możliwość dostarczania im informacji z zewnątrz? Skoro sami nie mogą pisać, to może mogą po prostu czytać?


Są w stanie czytać i ciągle można im te informacje dostarczać, ciągle działają też niezależne media na bardzo wysokim poziomie, z emigracji. Prawdą jest, że rośnie liczba VPN-ów, natomiast to wciąż jest jednak przywilej osób dobrze wyedukowanych, które rzeczywiście chcą po tę informację sięgać. Trzeba po prostu chcieć i pomyśleć o tym. Trzeba się przedrzeć przez tę coraz silniejszą zaporę cenzury. Wciąż jest to możliwe, ale problem jest inny – ludzie nie chcą po to sięgać. Powodem jest dysonans poznawczy. Mieszka się w kraju, który jest twoją ojczyzną, ale który robi straszne rzeczy. Nie chcesz o tym słuchać, nie chcesz o tym czytać, bo co ci to da? Wpędzi jeszcze bardziej w depresję. Niewiele z tym można zrobić, tego nie można w żadną akcję przekuć, chyba że po prostu w emigrację, więc lepiej jest skupić się na codziennym życiu, na innych tematach. I ja to absolutnie rozumiem.

Putin na to pracował dwie dekady. To, co się stało z Rosjanami, to nie jest kwestia jakiegoś autorytarnego DNA, które oni mają, jakiegoś skrzywienia w genach. To wynik represji, szczególnie ich przyspieszenia w ostatnich latach. Należy jednak podejść z tolerancją do tych grup Rosjan, którzy rzeczywiście wiedzą, co się dzieje. Nie mają jednak narzędzi do wszczęcia jakiegokolwiek protestu. Albo siedzisz cicho, albo idziesz do więzienia.


Czy w tej sytuacji jest coś, co Zachód może zrobić, żeby skutecznie kontrować tę propagandę? Żeby jednak docierać do Rosjan i przynajmniej dostarczać informacje do wielkich miast?


Wspierać niezależne media rosyjskie wszelkimi sposobami. Również społeczeństwo obywatelskie, które też jest już w dużej mierze na emigracji, albo po prostu zachować tę grupę ludzi, która sięga milionów, bo raczej nie dziesiątek milionów, które korzystają z tych niezależnych mediów. Starać się po prostu przechować tę grupę i jej poparcie dla zmiany polityki Rosji, na czasy kiedy stanie się to możliwe. Moje podejrzenie jest takie, że kiedy w Rosji zacznie się coś dziać, pojawi się jakaś nowa władza i niewielka szansa na zmiany, to przyzwyczajone do bierności masy, które teraz wspierają wojnę, pozostaną pasywne. Poddadzą się po prostu biegowi wydarzeń. Ważne jest, żeby ta aktywna mniejszość pozostała, a na pewno się nie zmniejszała. Żeby była jakaś baza dla zmian w przyszłości.

Niestety nie do końca możemy panować nad tym procesem docierania do Rosjan. Możemy jednak panować nad komunikacją z naszymi własnymi społeczeństwami na Zachodzie, do których ciągle niestety dociera rosyjska dezinformacja i propaganda. Tu możemy bardzo wiele zrobić, łącznie z tym, czego mi bardzo brakuje – współpraca strategiczna rządów ze społeczeństwami w zakresie tego, co się dzieje w Ukrainie, czym jest dzisiejsza Rosja i dlaczego musimy się bronić, a nie szukać kompromisów.

Trzeci element to globalne Południe. Tam rosyjska propaganda jest dosyć skuteczna. Operuje głównie na zasadzie rozpowszechnionego antyamerykanizmu. Rosji udało się dość skutecznie sprzedać mit, że jest jedynym antykolonialnym mocarstwem, które nigdy nie było złym imperium, bo to Ameryka jest złym imperium, Wielka Brytania, Francja były czy są, natomiast Rosja to obrończyni uciśnionych. Na Południu panuje kult dziedzictwa Związku Radzieckiego, tego, jak wspierał różne ruchy wyzwoleńcze itp. Niestety zasięg propagandy rosyjskiej przekłada się na współpracę międzynarodową, na przyłączanie się do sankcji czy na głosowania w ONZ, na politykę konkretnych państw wobec Rosji, Zachodu i Ukrainy.

Zachodowi brakuje strategii społecznych, pewnych narracji, żeby pokazywać, jak jest naprawdę, dekonstruować mity na temat dobrej, antykolonialnej Rosji, bo nie tylko prowadzi ona politykę imperialno-kolonialną, ale także w samej Rosji mniejszości narodowe mogłyby powiedzieć, jak wygląda polityka kolonialna w granicach państwa, jakiej dyskryminacji te mniejszości są poddawane. To jest coś, czego brakuje w narracji Zachodu wobec globalnego Południa. Nawiązanie sojuszu wymagałoby przepracowania wcześniej niektórych polityk.


Wygląda na to, że wielkiego wpływu na to, co dzieje się w samej Rosji, Zachód nie ma, natomiast powinien podtrzymywać płomyczek obywatelskości i chronić świat zewnętrzny przed rosyjskimi wpływami, chronić również samego siebie przed rosyjskimi wpływami.

Dr Maria Domańska jest analityczką Ośrodka Studiów Wschodnich im. Marka Karpia w Warszawie. Zajmuje się badaniem polityki wewnętrznej Rosji.

Inne artykuły Marii Domańskiej

Tak. Powinien też szykować się już na to, jak zachowa się wobec nowych rosyjskich władz, które kiedyś, prędzej czy później się pojawią. To jest kolejny element tej szerszej strategii. Rosja będzie państwem agresywnym, dopóki reżim się nie zmieni. Zachód teraz bardzo nie docenia swoich narzędzi i wpływów na sytuację w Rosji. Łącznie z tym, że przez wiele lat nie reagował na nasilające się łamanie praw człowieka w Rosji, które było długim przygotowaniem do agresji zewnętrznej. Więc pomimo tego, że Zachód bardzo się zmienił w swoim podejściu, to dużo też zostało do zrobienia. Już należy myśleć o tym, co zrobimy wobec tego, co i kto przyjdzie po Putinie, żeby nie było powtórki z lat 90., kiedy zainwestowaliśmy w demokratę Jelcyna, zamiast w instytucje i pewne wartości. To są lekcje, które wciąż musimy odrobić.


Artykuł i podcast powstały we współpracy z Fundacją "Stratpoints" w ramach projektu "NATO Explained'23" finansowanego przez Departament Dyplomacji Publicznej Kwatery Głównej NATO.