Nasza strona używa ciasteczek do zapamiętania Twoich preferencji oraz do celów statystycznych. Korzystanie z naszego serwisu oznacza zgodę na ciasteczka i regulamin.
Pokaż więcej informacji »
Drogi czytelniku!
Zanim klikniesz „przejdź do serwisu” prosimy, żebyś zapoznał się z niniejszą informacją dotyczącą Twoich danych osobowych.
Klikając „przejdź do serwisu” lub zamykając okno przez kliknięcie w znaczek X, udzielasz zgody na przetwarzanie danych osobowych dotyczących Twojej aktywności w Internecie (np. identyfikatory urządzenia, adres IP) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów w celu dostosowania dostarczanych treści.
Portal Nowa Europa Wschodnia nie gromadzi danych osobowych innych za wyjątkiem adresu e-mail koniecznego do ewentualnego zalogowania się przy zakupie treści płatnych. Równocześnie dane dotyczące Twojej aktywności w Internecie wykorzystywane są do pomiaru wydajności Portalu z myślą o jego rozwoju.
Zgoda jest dobrowolna i możesz jej odmówić. Udzieloną zgodę możesz wycofać. Możesz żądać dostępu do Twoich danych osobowych, ich sprostowania, usunięcia, ograniczenia przetwarzania, przeniesienia danych, wyrazić sprzeciw wobec ich przetwarzania i wnieść skargę do Prezesa U.O.D.O.
Korzystanie z Portalu bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza też zgodę na umieszczanie znaczników internetowych (cookies, itp.) na Twoich urządzeniach i odczytywanie ich (przechowywanie informacji na urządzeniu lub dostęp do nich) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów. Zgody tej możesz odmówić lub ją ograniczyć poprzez zmianę ustawień przeglądarki.
Międzymorze / 30.11.2023
Maciej Piotrowski
"Straciliśmy świetną szansę, by zbudować silne, niezależne państwo". Antonio Łukicz o przeszłości, teraźniejszości i przyszłości ukraińskiego kina
O tym, że najlepsze filmy o wojnie tworzą dzieci wojny, a nie jej bezpośredni uczestnicy, oraz czemu ma dziś służyć ambitne kino, Maciejowi Piotrowskiemu opowiada reżyser Antonio Łukicz.
Ukraiński festiwal filmowy, Fot. Sofiya Stolyar
Posłuchaj słowa wstępnego drugiego wydania magazynu online!
Twój najnowszy film Luksemburg, Luksemburg (polski widz może go zobaczyć na Netflixie) zaczyna się sceną z 1998 roku w małym, prowincjonalnym miasteczku Łubnie, choć akcja toczy się przede wszystkim współcześnie. Powrót do mitycznej przeszłości trwa tylko chwilę, wydaje mi się jednak, że to epizod kluczowy dla zrozumienia przesłania, swojego rodzaju próby pogodzenia się z wyobrażeniami o dzieciństwie, które przypadło na trudny okres transformacji ustrojowej. Czym był dla ciebie tamten okres, ukraińskie lata 90.?
To był mglisty czas niejednoznaczności. Straciliśmy wtedy świetną szansę, by zbudować silne, niezależne państwo. Dla mnie osobiście były to jednak po prostu lata szczęśliwego dzieciństwa, więc trudno mi być obiektywnym. Dzieciństwo to czas, gdy patrzysz na życie bez jakichkolwiek filtrów, bez żadnego pośrednictwa. Dziecko nie szuka jeszcze ucieczki od rzeczywistości jak dorosły: w pracę, narkotyki czy alkohol. Wszystko ma na wyciągnięcie ręki. Tylko dzieci potrafią widzieć ten świat takim, jaki jest naprawdę. Dlatego też najlepsze filmy o wojnie tworzą dzieci wojny, a nie jej bezpośredni uczestnicy.
Urodziłeś się w 1992 roku, w pierwszym roku ukraińskiej niepodległości. Dorastałeś razem z waszym państwem, wychowałeś się na Zakarpaciu. To był trudny okres dla ukraińskich rodzin. Co z tamtego czasu zapamiętałeś?
Dziecko wypiera wspomnienia o trudach codziennego życia. Zapomina o tym, czego brakowało, jakie były niedoskonałości. Ze mną pozostały wspomnienia beztroskich dni, czasu, gdy ojciec był przy mnie, a ja czułem bezpieczeństwo.
Jeśli chodzi o świat kultury, co pozostało z tobą z tamtych czasów?
Doceniam i wspominam – co może być zaskakujące – kanał telewizyjny 1+1. Pojawił się w 1995 roku i wtedy z zasady nadawał wyłącznie po ukraińsku. Tworzyli sporo świetnych, naprawdę inteligentnych produkcji. Kojarzysz taki format Who wants be a millionaire?
Tak, u nas w Polsce to też była sensacja. Wszyscy oglądali Milionerów.
W 1+1 ten program nosił tytuł Chto chocze staty milionerom. Całe rodziny zbierały się wtedy przed telewizorem. To był świetny trening dla mózgu, poszerzaliśmy horyzonty, ale też świetnie się bawiliśmy. Wszystko było przygotowane naprawdę profesjonalnie, na świetnym poziomie. Potem, w pierwszej dekadzie XXI wieku mądre programy zaczęły znikać z telewizji. Wszyscy zrozumieli, że niewykształconymi widzami łatwiej jest manipulować. Inteligentni ludzie nie byli nikomu potrzebni: to oni stali za rewolucjami, oni podnieśli bunt. Porządna telewizja została zabita, ale mi lata 90. kojarzą się właśnie z nią.
Czy później znajdowałeś odpowiedź na nurtujące cię pytania w ukraińskiej kinematografii, coś bliskiego twemu sercu i doświadczeniu twojego dzieciństwa?
W całej przestrzeni postradzieckiej próbowano wtedy podjąć refleksję na temat lat upadku ZSRR, opowiadano o tworzeniu się nowej rzeczywistości i o tym, jak ludzie próbują sobie w niej poradzić. Ale tamte filmy nie są dla mnie aktualnie przedmiotem inspiracji. Znaleźliśmy się w momencie, gdy do głosu dochodzi pokolenie osób urodzonych w latach 90. Nikt inny nie jest równie zainteresowany powrotem do tamtych dni. Przy tworzeniu mojego filmu postawiłem sobie zadanie: w czarodziejski sposób wykreować świat, który odszedł w zapomnienie. Od tego zacząłem myślenie o swoim najnowszym dziele.
Gdzie szukałeś inspiracji?
Jedna z moich ulubionych scen z historii kina pochodzi z filmu Ja, twój syn węgierskiego reżysera Istvána Szabó. Jego fabuła rozgrywa się tuż po II wojnie światowej. Do szkoły dociera pomoc humanitarna. Nie starcza jej dla wszystkich, ma trafić do najbardziej potrzebujących. Widzimy klasę ośmiolatków, nauczyciel prosi, żeby wstały tylko te dzieci, które straciły ojców. Podnosi się cała klasa. Niestety, historia się powtarza i w dzisiejszej Ukrainie znowu będziemy mieli takie szkoły. Tamten film pokazuje tragizm sytuacji, w której dzieci wychowują się bez rodziców, bez wzorów do naśladowania.
Antonio Łukicz to jeden z najpopularniejszych ukraińskich reżyserów młodego pokolenia. Jego pierwsze pełnometrażowe produkcje: Moje myśli są ciche (2019) i Luksemburg, Luksemburg (2022) zostały świetnie przyjęte przez publiczność i były szeroko komentowane w Ukrainie, doczekały się także laurów na światowych festiwalach i wielu pokazów, również w Polsce. Łukicz opowiada historie osobiste, ale silnie oddziałujące na zbiorową wyobraźnię jego pokolenia.
Tak jak bohaterowie twojego filmu: zagubiony kierowca marszrutki Kola i porządnicki policjant Wasia, którzy ruszają do Europy w poszukiwaniu zaginionego rodzica.
Brakuje im go, bo on jest figurą, która wprowadza porządek do rzeczywistości. W Luksemburg, Luksemburg lata 90. Są okresem, w którym ojciec jest obecny. I gdy on jest przy tobie, cała reszta staje się nieważna. Nie zwracasz uwagę na inflację, bezrobocie, mafijne porachunki. Dlatego mój film dzielę na dwie części: pierwszą, gdy ojciec jest przy rodzinie, i drugą, gdy go nie ma. I nie chodzi tu o konkretną, fizyczną osobę, po której dziedziczy się geny.
To co chciałeś w ten sposób pokazać?
Moim najważniejszym celem było opowiedzenie historii o tym, jak w naszym życiu poszukujemy twórcy. Często rozmawiam z widownią, zaraz pójdę odpowiadać na pytania warszawiaków, którzy obejrzeli mój film. Staram się przekazywać ludziom coś od siebie, dzielić się z nimi refleksjami. Ciągle jednak sam poszukuję kogoś, kto pomoże mi zrozumieć życie, podpowie mi, jak powinienem się zachować. W relacjach z ludźmi szukam ojca.
Udaje ci się to?
To trudne zadanie. Jestem już dorosły i sam mam syna, wiem, że nie można znaleźć zastępstwa dla ojca.
Myślę, że skomplikowane relacje z ojcem, jego niedostępność, to wspólne doświadczenie pokolenia lat 90. Ale ja dostrzegam inną ideę łączącą wspomniane filmy. Wszyscy próbujemy pokazać możliwość dialogu między pokoleniami. Staramy się pogodzić ze sobą rodziców z dziećmi, znaleźć dla nich wspólny język. Mniej istotne jest to, czy symbolem starszego pokolenia jest ojciec, matka, czy ktoś inny.
To swoją drogą ciekawe zjawisko, że twój poprzedni film, Moje myśli są ciche, opowiadał o relacji dorosłego syna z matką, która była w jego życiu wręcz przesadnie obecna. Czy w pierwszych dwóch filmach chciałeś omówić relację z dwojgiem rodziców?
Mój poprzedni film jest o czymś więcej: to, w moim odczuciu, historia o stawianiu i przekraczaniu granic. Chciałem opowiedzieć o tym, że trzeba odczuć i przeżyć stratę, żeby zakończyć swoją podróż. Nie można przeciąć krępujących cię więzów i pójść w samodzielną dorosłość bez odczucia bólu.
W szerszym spojrzeniu, razem ze swoim pokoleniem próbujecie poradzić sobie z przeszłością: prywatną i zbiorową. Jak myślisz, co będzie dalej z ukraińskimi zmaganiami z historią?
Wiesz, jakiś czasem temu odwiedziłem Londyn. Wielka Brytania ma za sobą krwawą imperialną historię. Spójrz chociaż na ich muzea, pełne zabytków wywiezionych z Egiptu, Indii, Afryki. Zapytałem swojego kolegi, Anglika, czy nie ma z tym problemu. Powiedział mi, że nie czuje ani wstydu, ani dumy z tego, co robili jego przodkowie. Ich produktem eksportowym jest Harry Potter i miś Paddington. To jest moim zdaniem dość zdrowe podejście, gdy historia nie przesłania współczesności.
Moim zdaniem kolejnym wielkim motywem przewodnim ukraińskiego kina powinno być spojrzenie w przyszłość. Potrzebujemy tego wszyscy. Jeśli będziemy żyć przeszłością, nic dobrego z tego nie wyjdzie.
I twój kolejny film będzie o przyszłości?
Nie wiem. Chciałbym nakręcić ostry, satyryczny film. Po dwóch produkcjach zasłużyłem na prawo do rozczarowania publiczności. Jak mówi Charlie Kaufman, Failure is a badge of honor. Kto nie ryzykuje, ten nie popełnia błędów, a kino to sprawa ludzi lubiących ryzyko.
Spotykamy się na festiwalu Ukraina! w Warszawie, który odbywa się już po raz dziewiąty. Ze swoich lat studenckich pamiętam ukraińską kinematografię początku XXI wieku: prawie nie było czego oglądać. A dzisiaj mamy cały festiwal na przyzwoitym poziomie, z kilkoma perełkami światowej klasy. Jak doszło do tej zmiany w ukraińskim kinie?
Maciej Piotrowski -
- z wykształcenia historyk i ukrainoznawca, z pasji animator kultury. Tłumacz literatury z języka ukraińskiego m.in. utworów Mike'a Johannsena, Hryhorija Czubaja, Andrija Bondara i Wasyla Barki. Inicjator spotkań translatorskich Rozstaje. Współpracuje m.in. ze Stowarzyszeniem Folkowisko, Kolegium Europy Wschodniej i Stowarzyszeniem Czajnia. Pracował jako specjalista ds. merytorycznych przy projekcie wystawy stałej Muzeum Hołodomoru w Kijowie.
Ja miałem olbrzymie szczęście: ukończyłem studia z reżyserii na kijowskim Uniwersytecie Karpenki-Karego w 2014 roku. To był moment, w którym świat zwrócił uwagę na Ukrainę, potrzebne były filmy, by opowiedzieć o naszym kraju. I wtedy wreszcie pojawiło się porządne finansowanie dla naszej kinematografii. Chociaż nie zawsze nam sprzyjano i czasem coś się nie udawało, to wiele fantastycznych rzeczy udało się w tym okresie osiągnąć. Póki był budżet, można było podejmować ryzyko. Niestety, rosyjska inwazja postawiła na tym krzyżyk. Pieniędzy na wartościowe kino już nie ma, i może nie będzie już nigdy. Zapotrzebowanie na kulturę jest niskie, nie tylko w Ukrainie. Ludzie wolą krwawe historie, lubią nurzać się w agresji. Żyjemy w epoce UFC, MMA. Nie odeszliśmy daleko od czasów walk gladiatorów: one nadal budzą zainteresowanie. Niestety ludzie słabo reagują na opowiadanie o miłości, dużo łatwiej sprowokować ich dzięki nienawiści.
Więc po co ambitne kino w takim czasie?
To próba, by przypomnieć, że może jednak istnieją jakieś wartości. Bóg, humanizm czy coś tam jeszcze.