Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Jedwabny Szlak / 04.01.2024
Jakub Mirowski

Talibowie wyciągają ręce po Amu-darię. Aspiracje Afganistanu na projekt irygacyjny zaskakują kraje sąsiadujące

Na północy Afganistanu talibowie budują pierwszy wielki projekt w historii swojej administracji. Qosh Tepa – kanał mający dostarczyć wodę na dodatkowe pół miliona hektarów ziemi – stanowi dla władz w Kabulu priorytet, na który jest w stanie przeznaczyć ogromne środki. Ale inicjatywa talibów niepokoi ich sąsiadów w regionie, gdzie dostęp do wody staje się coraz większym problemem.
Foto tytułowe
Wraki statków w miejscu Morza Aralskiego (Shutterstock)


Posłuchaj słowa wstępnego drugiego wydania magazynu online!


Zdjęcia satelitarne, opublikowane za pośrednictwem Planet.com, pokazują pogranicze między Afganistanem a Tadżykistanem na przestrzeni od marca 2022 do maja 2023 r. Do lipca nie widać na nich niemal nic oprócz pustyni: bura, sucha ziemia i skrawek równie burej rzeki w prawym górnym rogu. W sierpniu pojawiają się cienkie nitki, ledwo zauważalne na monochromatycznym tle. W październiku wyraźnie pokazuje się konstrukcja, która w następnych miesiącach stopniowo przeistacza się w kanał sięgający aż do wybrzeża rzeki Amu-daria.

To Qosh Tepa – sztandarowy projekt talibów, już teraz ciągnący się na ponad 100 kilometrów, a w ostatecznej postaci mający mieć około 285 kilometrów długości i 100 metrów szerokości. Tempo prac nad tym gigantycznym przedsięwzięciem robi wrażenie – i budzi obawy. Według optymistycznych przewidywań kanał nawodni około 550 tysięcy hektarów ziemi uprawnej i pomoże Afganistanowi w walce z nękającą kraj katastrofą humanitarną, wywołaną dekadami nieprzerwanego konfliktu, podsycanego przez globalne mocarstwa, i dodatkowo napędzaną tragicznymi skutkami zmian klimatu. W najczarniejszych scenariuszach może stać się zarzewiem regionalnego konfliktu o wodę, z której niedoborem boryka się w pewnym stopniu prawie każdy kraj Azji Centralnej.


Pół wieku planów


Projekt jest oczkiem w głowie talibów, choć tak naprawdę nie narodził się w ich głowach. Kanał odprowadzający wodę z Amu-darii na pola w północnym Afganistanie planowała jeszcze w latach 70. XX w. administracja Mohammada Dauda Chana, zanim została odsunięta od władzy w rewolcie komunistów. W kolejnych dekadach w targanym konfliktami kraju nikt nie myślał o inicjatywach irygacyjnych. Do pomysłu kanału powrócono w ostatnich latach istnienia Islamskiej Republiki Afganistanu, kiedy to zlecono wykonanie studium wykonalności projektu. Inicjatywa mogła liczyć na wsparcie agencji USAID, zarządzającej pomocą międzynarodową płynącą ze Stanów Zjednoczonych, ale zanim budowa mogła się na dobre rozpocząć, w sierpniu 2021 r. talibowie obalili rząd w Kabulu. Afganistan znalazł się w tragicznym położeniu. Ponad cztery dekady nieustających konfliktów, połączone z nagłym odcięciem od znacznej części pomocy zagranicznej oraz coraz częstszymi suszami, powodziami i trzęsieniami ziemi – wszystko to sprawiło, że niemal 20 milionów mieszkańców kraju, a więc połowa jego populacji, nie ma stałego dostępu do żywności.

Qosh Tepa, nawet jeśli nie rozwiąże całkowicie tego problemu, to ma zniwelować jego skalę. „Talibowie uznają ten kanał za remedium na problemy rolników w północnym Afganistanie”, tłumaczy Marcin Krzyżanowski, konsul RP w Kabulu w latach 2008–2011. „To jeden z tych projektów, który musi im się udać – nie dopuszczą do jego klęski bez względu na koszty”. Obecnie kraj potrafi przy dobrych plonach zaspokoić 60–65% swojego zapotrzebowania na pszenicę. Resztę pokrywają zboża sprowadzane z zagranicy. Teraz jednak o dobre plony nie jest łatwo, bo Afganistan jest wyjątkowo narażony na negatywne skutki zmian klimatu i regularnie doświadcza długich okresów suszy. Nawodnienie wspomnianych 550 hektarów mogłoby zapewnić państwu samowystarczalność, przynajmniej w kwestii pszenicy.


Woda za wszelką cenę


Powodzenie tego ogromnego projektu jest dla talibów kwestią kluczową, bo oprócz przynajmniej częściowego zapewnienia bezpieczeństwa żywnościowego stanowiłby on o skuteczności ich administracji – zarówno na arenie międzynarodowej, jak i wewnątrz kraju. „Projekty wodne w społeczeństwie afgańskim mogą zawsze liczyć na powszechną aprobatę”, tłumaczy dr Nadżibullach Sadid, afgański ekspert w sprawach gospodarki wodnej, obecnie pracujący w niemieckim Federalnym Instytucie Inżynierii Wodnej. „Widzieliśmy to za czasów republiki, kiedy inicjatywy o podobnej skali, takie jak budowa tam Salma w prowincji Herat czy Kamal Khan w Nimruz, skutkowały wzrostem poparcia dla rządu. Talibowie doskonale o tym wiedzą”. I są gotowi poświęcić na tę inicjatywę gigantyczne pieniądze. We wspomnianym studium wykonalności koszt kanału wyceniono łącznie na 1,5 miliarda dolarów (z dodatkowym przewidywalnym wydatkiem miliarda dolarów z sektora prywatnego, wymaganego na uczynienie wspomnianych 550 hektarów ziemią zdatną do upraw) i choć władzom udało się go znacznie obniżyć, dla kraju w tak ciężkim położeniu gospodarczym 680 milionów dolarów – bo na tyle wyceniana jest budowa Qosh Tepa przez obecną administrację – to i tak bardzo poważny wydatek.

Marcin Krzyżanowski zapewnia jednak, że pomimo deficytu pieniądze na dokończenie tego sztandarowego projektu się znajdą. „Prace są finansowane z szeroko pojętego budżetu państwa”, wyjaśnia. Jako główne źródła wymienia sprzedaż kopalin (głównie węgla), opłaty licencyjne oraz podatki. Dodaje też: „Wbrew pozorom system podatkowy w Afganistanie funkcjonuje – i to jak na tamte warunki zaskakująco dobrze”. Talibom najwidoczniej udaje się też znacząco ciąć koszty: pierwsza faza projektu, ukończona w październiku, według doniesień The Diplomat kosztowała „zaledwie” 100 milionów dolarów. Kolejne dwie fazy mają zostać sfinansowane poprzez sprzedaż państwowych kopalń.


Megaprojekt na skróty


Wygenerowanie oszczędności z pewnością cieszy talibów, ale wiąże się to z poważnymi kompromisami. „Wykopanie kanału to najprostsza część i wykonali ją całkiem udanie”, przyznaje dr Sadid. „Już widać jednak niedociągnięcia, nawet teraz, kiedy kanał jeszcze nie jest w użytku. Mniej wagi przykłada się do jakości, więcej do szybkości”. W imieniu cięcia kosztów zrezygnowano na przykład z zabetonowania koryta. To o tyle ryzykowna decyzja, że z tego powodu woda biegnąca przez Qosh Tepa wymiesza się i trafi na pola uprawne wraz z wodami gruntowymi, które w prowincjach Balch, Dżozdżan i Farjab są słone lub zasadowe. Nie wydaje się też, by talibowie planowali jakikolwiek projekt zalesiający w sąsiedztwie wykopu, co ograniczyłoby wpadanie piachu do kanału. To z kolei może skutkować tym, że dostanie się tam osad bogaty w azotan i fosfor, co przyśpieszy wzrost roślinności, spowolni przepływ wody i doprowadzi do gromadzenia się naleciałości.

Konstrukcja Qosh Tepa wiele traci nie tylko na tych kompromisach, ale też na braku eksperckiej wiedzy. Po przejęciu rządów przez talibów w kraju nastąpił „drenaż mózgów” – wykształceni fachowcy w dużej mierze uciekli za granicę. „W Afganistanie pozostało trochę ludzi z odpowiednimi kwalifikacjami, ale to nie wystarcza”, zaznacza dr Sadid. Jako jeden z przykładów popełnionych przy Qosh Tepa błędów podaje zaporę postawioną na potrzeby budowy punktu ujęcia wody. Dla oszczędności została ona wykonana z piaszczystej ziemi, przez co dwukrotnie porwały ją powodzie, które bynajmniej nie są w tym regionie niczym niespotykanym. „To pomyłki, które wynikają z pośpiechu, z nieprzestrzegania podstawowych zasad inżynieryjnych, z krótkowzroczności”, wymienia dr Sadid. „Jako ekspert musisz unikać takich błędów. Bo łatwo ich uniknąć. Wystarczy tylko pomyśleć z wyprzedzeniem”.


Widmo martwego jeziora


Amu-daria na mapie (Wikipedia)
Te rozmaite niedociągnięcia, oszczędzanie na kluczowych elementach i generalna atmosfera pośpiechu budzą pewne skojarzenia z innym przedsięwzięciem pobierającym wodę z Amu-darii: gigantycznym projektem irygacyjnym, zainicjowanym jako część stalinowskiego Wielkiego Planu Przeobrażenia Przyrody. W latach 30. ubiegłego wieku w Uzbekistanie i Turkmenistanie radzieckie władze postanowiły wykorzystać rzekę do nawadniania upraw, przede wszystkim bawełny. Liczne wady konstrukcyjne sprawiły, że kanały traciły znaczącą część pobieranej wody. Część przepływu Amu-darii szła więc na marne, część trafiała na pola, a mierne resztki zasilały tzw. Morze Aralskie – niegdyś czwarte największe jezioro na świecie. Projekt się powiódł, a ekonomia Uzbekistanu do tej pory w niemałym stopniu jest zależna od eksportu bawełny, ale okupiono to niemal całkowitą zagładą tego akwenu i gospodarczą zapaścią w jego okolicach.

Dr Sadid zapewnia, że podobnie katastrofalny scenariusz w przypadku Qosh Tepa jest mało prawdopodobny. Po pierwsze, technologia i specjalistyczna wiedza z zakresu hydrotechniki znacznie rozwinęły się przez te dekady. Ale co ważniejsze, to projekt o nieporównywalnie mniejszej skali. Kanał na północy Afganistanu ma w teorii pobierać od 8 do 12% przepływu Amu-darii. To niemało – ale też nie na tyle, by mieć aż takie skutki. „Oczywiście, będzie to mieć wpływ na inne kraje, ale nie wyolbrzymiałbym go”, zaznacza dr Sadid.


Drugi podział rzeki


Nie zmienia to faktu, że inne kraje regionu, w szczególności Uzbekistan i Turkmenistan, uważnie obserwują postępy w pracach nad wielką inicjatywą talibów. „Qosh Tepa to niespodzianka dla sąsiednich państw – nie spodziewały się, że Afganistan zdoła stworzyć tak wielki projekt”, twierdzi dr Sadid. I dodaje, że choć Amu-daria czerpie swoje wody w ponad 27% właśnie z afgańskich lodowców i topnienia tamtejszego śniegu, to dopiero teraz jego ojczyznę uznano za równorzędnego partnera przy podziale praw do rzeki. Te są bowiem do tej pory regulowane głównie przez porozumienie z Taszkentu, podpisane w 1987 r. i uwzględniające wyłącznie pięć sowieckich republik środkowoazjatyckich: Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Turkmenistan i Uzbekistan. Afganistan, pogrążony wówczas w wojnie pomiędzy komunistycznym rządem wspieranym przez Sowietów a rozlicznymi grupami mudżahedinów, nie został zaproszony do rozmów. „To był błąd”, wyrokuje dr Sadid. „Gdyby Afganistan został uwzględniony w tej umowie, mielibyśmy teraz znacznie lepiej uregulowany podział wody w regionie”.

Ewentualne porozumienia dodatkowo komplikują zmiany klimatu, które wpływają na poziom Amu-darii. „Z pustego to i Salomon nie naleje”, podsumowuje Marcin Krzyżanowski i zaraz rozwija: „W himalajskich i hindukuskich rzekach wody, ze względu na globalne ocieplenie, jest coraz mniej, a potrzeby Afganistanu, Uzbekistanu i Turkmenistanu są coraz większe. To, co jeszcze niedawno mogło się wydawać scenariuszem science fiction, czyli perspektywa wojen o wodę, staje się coraz bardziej realne. Afganistan już przecież wdawał się w starcia zbrojne z Iranem w kwestii podziału wód rzeki Helmand”. Mowa tutaj o potyczce z maja 2023 r., w której zginęło przynajmniej dwóch irańskich pograniczników i jeden talib.

W przypadku Qosh Tepa jakiekolwiek rozwiązania siłowe wydają się bardzo mało prawdopodobne. Turkmenistanowi zależy na dobrych relacjach z nową administracją w Kabulu, bo przez Afganistan ma przebiegać transnarodowy gazociąg TAPI, transportujący turkmeński gaz aż do Indii. Dla władz w Aszchabadzie to strategiczne przedsięwzięcie, mogące uniezależnić kraj od eksportu „błękitnego paliwa” do Chin. Jeśli więc Turkmenistan zacząłby głośniej występować przeciwko Qosh Tepa, niewykluczone, że talibowie odpowiedzieliby stawianiem przeszkód w budowie TAPI.

Dla Uzbekistanu woda z Amu-darii jest niezbędna do utrzymania swoich upraw, więc niepokoją go wszelkie ingerencje w przepływ rzeki. Ale i tutaj wszystko powinno się wyjaśnić na drodze dyplomatycznej. „Oba kraje starają się rozwiązać ten problem polubownie”, uspokaja Krzyżanowski. „Kilka delegacji uzbeckich już było w Afganistanie, by próbować osiągnąć porozumienie z talibami, a sami talibowie także nie idą na zwarcie”. Zresztą także Uzbekistan ma swoją wielką inicjatywę w regionie – linię kolejową biegnącą przez terytorium Afganistanu aż do pakistańskiego Peszawaru – i również nie ma zamiaru jej sabotować. Władze w Taszkencie zdają sobie na pewno sprawę, że o porzuceniu projektu kanału mowy być nie może, naciskają więc na regulacje określające, ile wody z Amu-darii będzie trafiać na północnoafgańskie pola.
Jakub Mirowski - magister filologii tureckiej, dziennikarz. Zajmuje się przede wszystkim na wpływie globalnych zmian klimatycznych na najbardziej zagrożone społeczności

Inne artykuły Jakuba Mirowskiego

Wygląda więc na to, że sąsiedzi z północy nie będą przeszkadzać talibom w ukończeniu ich największego projektu. Dla nowych władz w Kabulu doprowadzenie inicjatywy o tej skali do udanego końca będzie natomiast gigantycznym sukcesem wizerunkowym na globalnej arenie politycznej, szczególnie jeśli Qosh Tepa w krótkim czasie przyczyni się do znacznej poprawy bezpieczeństwa żywnościowego w kraju. Natomiast na pytanie: czy dalsza legitymizacja fundamentalistycznego reżimu, pogwałcającego prawa człowieka, prześladującego mniejszości etniczne i ograniczającego prawa kobiet, jest akceptowalną ceną za zmniejszenie rozmiarów kryzysu humanitarnego od lat nękającego obywateli Afganistanu? – trzeba już odpowiedzieć we własnym zakresie.