Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Jedwabny Szlak / 14.06.2024
Emilia Sułek

Dobrobytu w Karakałpakstanie nie widać. Wysychanie Morza Aralskiego wywołuje nieodwracalne skutki

Centralnie planowana gospodarka doprowadziła do wysychania Morza Aralskiego, wywołując nieodwracalne skutki dla przyrody i gospodarki Karakałpakstanu. Utrzymać się na powierzchni pomaga dzisiaj ludziom niewielki organizm, pożądany na całym świecie.
Foto tytułowe
(Fot. Danil Usmanov)



Posłuchaj słowa wstępnego trzeciego wydania magazynu online!



Temperatura wody minus 3 stopnie Celsjusza. Ponton chwieje się na wzburzonych falach. Silnik się dusi i co chwila staje. Gdyby stanął na dobre, nie byłoby szans wrócić do brzegu.

Ablatdin Musajew, biolog z Akademii Nauk w Uzbekistanie, kilka razy w roku wypływa w morze. „Nikt inny nie jest tak szalony”, mówi Musajew, którego rybacy z szacunkiem nazywają profesorem. Na brzegu nie ma drugiej łódki. Nie ma też zasięgu, by wezwać pomoc. „W tej temperaturze śmierć następuje błyskawicznie”.

Na środku morza Musajew otwiera walizkę. Wyciąga salinometr i siatki do planktonu. Krążkiem Secchiego mierzy przejrzystość wody. „Im bardziej mętna, tym więcej zooplanktonu”, cieszy się. Z tych danych odczytuje przyszłość morza.

Na co dzień Musajew pracuje w Nukusie, stolicy Karakałpakstanu. Ta autonomiczna republika zajmuje ponad jedną trzecią powierzchni Uzbekistanu, całą zachodnią część kraju. Kiedyś Nukus oddalony był od morza o 160 kilometrów. Dziś jest dużo dalej, nawet z dawnego portu w Mujnaku widać tylko pustynię.


Pobierz magazyn ZA DARMO
Magazyn Nowa Europa Wschodnia Online
jest bezpłatny.

Zachęcamy do wsparcia nas na Patronite


Morze


W latach 60. XX wieku Morze Aralskie było czwartym co do wielkości jeziorem świata. Zbiornik, który rozciągał się między republikami Kazachstanu i Uzbekistanu, w ZSRR dawał utrzymanie milionom ludzi. Okonia, sandacza i karpia łowiono tu 50 tysięcy ton rocznie. O Morzu Aralskim pisano wiersze, malowano pejzaże z rybakami wyciągającymi z morza ciężkie od ryb sieci.

Radzieckie władze zdecydowały jednak, że to bawełna będzie priorytetem tej części imperium. Wprawdzie Azja Środkowa składa się głównie z pustyni, władze na Kremlu myślały z rozmachem. Amu-daria i Syr-daria, które zasilały Morze Aralskie, miały oddać swoje wody rolnikom.

Intensywne nawadnianie przyniosło rezultaty. Produkcja bawełny rosła, coraz mniej wody płynęło za to do morza. Lustro wody zaczęło opadać nawet o metr rocznie. Alarmujące listy z regionu na Kremlu ignorowano, nie odpowiadały one hurraoptymistycznej ideologii, w której człowiek wygrywa z naturą.

Z kwitnącej republiki Karakałpakstan zmienił się w najbiedniejszą. Wraz ze znikaniem morza znikały miejsca pracy. Ludzie zaczęli wyjeżdżać. Większość Rosjan wyemigrowała do Rosji, sporo Kazachów do Kazachstanu. Karakałpacy zostali. Mimo że ich narodową odrębność uznano na początku istnienia ZSRR, nie doczekali się własnego państwa. W Uzbekistanie żyje ich 1,2 miliona, w Kazachstanie około 300 tysięcy.


Monokultura


Gdzie niegdyś szumiały fale, dziś rozciąga się najmłodsza pustynia świata, Aral-kum. Z dawnego zbiornika pozostało kilka fragmentów, jakaś jedna dziesiąta liczącej dawniej 70 tysięcy metrów kwadratowych powierzchni. Małe Morze Aralskie, w północnej części basenu, leży w Kazachstanie. Na południu, w Uzbekistanie, zachowało się kilka zbiorników. Największy to zachodnie Morze Aralskie.

(Wikimedia Commons)
Im mniej wody trafiało do morza, tym bardziej robiło się słone. Wraz ze wzrostem zasolenia wymierały kolejne ryby i bezkręgowce. Na ich miejsce, jeszcze za czasów ZSRR, wprowadzano gatunki morskie. Z czasem i one przestały dawać sobie radę. Najpierw odszedł śledź bałtycki, potem ateryna, a wreszcie flądra. Od 2005 roku w Aralu niepodzielnie króluje artemia.

Ten mierzący około centymetra skorupiak jest halofilem, czyli organizmem przystosowanym do życia w środowisku o stężeniu soli wyższym niż w oceanie. Kiedy w wodzie brakuje tlenu lub temperatura zbiornika spada poniżej 7 stopni Celsjusza, składa do wody cysty. W głębokiej hibernacji czeka na wiosnę.

Zamieszkująca słone jeziora i nadmorskie akweny, artemia skolonizowała zachodnie Morze Aralskie pod koniec lat 90. Trafiła tu z odchodami ptaków. Aral leży bowiem na szlaku migracji flamingów. Różowa barwa ich piór pochodzi ponoć od karotenoidów, barwników zawartych w artemii. Ta aralska nie należy jednak do żadnego ze znanych gatunków. To Artemia parthenogenetica, ma wyłącznie osobniki żeńskie.





Człowiek od artemii


Wcześniej znana głównie hodowcom rybek akwariowych, artemia w ciągu ostatniego półwiecza podbiła rynek akwakultury. Według Organizacji Narodów Zjednoczonych do Spraw Wyżywienia i Rolnictwa, 10 milionów ton hodowlanych ryb i bezkręgowców żywi się dziś cystą artemii. Wysuszone cysty właściwie się nie psują. Kiedy jednak umieścić je w ciepłej, lekko słonej wodzie, dostarczyć tlenu i światła, w ciągu doby wyklują się z nich larwy. To łatwo przyswajalne źródło białka i doskonała karma dla narybku i skorupiaków. Światowy rynek artemii wyceniany jest dziś na 144 miliony dolarów.

Kiedy Ablatdin Musajew zaczynał pracę w Akademii Nauk, nie planował zajmować się artemią. Odkrył ją dopiero dzięki programowi NATO – Science for Peace and Security. W ramach programu Musajew wyjechał na wymianę naukową. „Wtedy zrozumiałem, że artemia to szansa dla naszego regionu”, wspomina. Były lata dwutysięczne. Populacja artemii rosła. W 2010 roku zebrano 9 ton, w 2018 już 2000 ton. Przedstawiciele chińskiego biznesu – Chiny konsumują niemal połowę całej artemii na świecie – zaczęli zjeżdżać do Uzbekistanu.

Dziś Musajew przygotowuje ekspertyzy, ile cyst wyłowić można bez szkody dla środowiska. W tym roku to 3500 ton, jakieś 60 procent populacji. „To rekomendacja”, podkreśla Musajew. „Ostateczna decyzja należy do rządu”. Mimo że większość czasu spędza przy mikroskopie, badacz swojej pracy nie uważa za lekką. Jego stanowisko jest niedofinansowane, ponton ma od zagranicznych sponsorów, wyjazdy w teren opłaca sam. Najtrudniejsza jest jednak odpowiedzialność: „W kwietniu muszę przewidzieć, ile cyst można wyłowić przez cały rok. Coś pójdzie nie tak i wina spada na mnie”, wyznaje przy kieliszku karatau, słynnej karakałpackiej wódki. „Artemia to lukratywny biznes. Władze wszystkim patrzą na ręce”.


Hibernacja


Na brzegu pokrytym zmarzniętym piaskiem, śniegiem i solą rozrzucone są namioty. Obwiązane folią, obłożone workami z piaskiem. W połowie z nich metalowy szkielet wyziera spod porwanego płótna. „Mamy tu prawdziwe huragany”, mówi Talgat Dżubandikow. Wiatr osiąga 35 metrów na sekundę.

Dżubandikow już czwarty raz zimuje na zachodnim brzegu. Miejsce to nazywa „Syberią”, bo lodowaty wiatr dociera tu znad Uralu. To, że wiatr niszczy namioty to dla rybaków, nie jest problemem. Gorzej, że unosi cysty w głąb morza. Dla dobrych połowów potrzebny jest wiatr ze wschodu. W drodze do brzegu po kolana brnie się przez śniegową kaszę. W ujemnej temperaturze słodka woda zamarzłaby już dawno. Słona, zwłaszcza tak słona, nie zamarza praktycznie nigdy.

Łowienie ryb 35-letni Dżubandikow wydaje się mieć w genach. Już w podstawówce pomagał ojcu w połowach. Dziś łapie się każdego zarobku. Na gospodarczej pustyni Karakałpakstanu pracy jest niewiele. Latem jeździ na budowę do Kazachstanu albo najmuje się do sianokosów. Zbierał złom, zdarzało mu się parać kłusownictwem. W domu czeka na niego ciężarna żona i trójka dzieci. Sześć miesięcy w roku zarezerwowane ma jednak dla artemii.

Jego drużyna to koledzy z kazachskiej wsi Uczsaj pod Mujnakiem. W wieloetnicznym Karakałpakstanie Kazachowie stanowią około 15 procent ludności. Języki kazachski i karakałpacki są na tyle bliskie, że ludzie mówią w swobodnej mieszance obydwu. Karakałpakstan był nawet częścią Kazachskiej ASRR, zanim Stalin włączył go w 1936 roku do Uzbekistanu. Do dziś, przy okazji protestów politycznych w Karakałpakstanie, uzbecki rząd twierdzi, że stoją za nim machinacje polityczne Kazachstanu.

Do połowów artemii nie potrzeba wiele: namiot, parę motocykli, proste narzędzia, benzynę, wodę pitną i żywność. Poza benzyną Dżubandikow wszystko bierze na kredyt. Spłaca po sezonie. W lutym z jego drużyny nad morzem wciąż siedzą wszyscy, choć dobrej fali nie było od tygodni. Dni mijają tak samo. Sen, posiłki, gra w karty. Trzeba konserwować sprzęt i reperować namiot. No i regularnie obserwować brzeg. Tak jak cysty, rybacy są w hibernacji. Czekają na dobrą pogodę.

Namiotów jest ponad setka. Wiele pustych, rybacy wrócili do domu z powodu wiatru. Ci, co zostali, w tanich woderach brodzą w lodowatej wodzie. Sztywne od soli ubrania, zgrabiałe od zimna ręce. Cysty artemii mają wielkość jednej czwartej milimetra. W dużej masie przypominają różowy piasek. Unoszące się na wodzie cysty fala przynosi na brzeg. Tam łopatami zbierają je rybacy. Połów z łódki jest zabroniony. W okolicy nie ma zresztą łódek. Zardzewiałe kutry stoją na cmentarzysku statków w Mujnaku, głównej atrakcji turystycznej miasta. Jest ich garstka. Cała reszta została pocięta na złom.


Ablatdin Musajew (w pomarańczowej kurtce) i rybacy. Za chwilę wypłyniemy na Zachodnie Morze Aralskie, luty 2024, fot. Danil Usmanov



Republika biedy


Upadek ZSRR przyniósł niepodległość Uzbekistanu. W nowy okres dziejów kraj wkroczył pod wodzą dawnego sekretarza partii Isloma Karimowa. Twardą ręką rządzić będzie on przez ćwierć wieku, dławiąc opozycję i prywatną przedsiębiorczość.

Rejon Morza Aralskiego nie był dla Karimowa priorytetem. Może dlatego, że i Karakałpakstan aspirował do niepodległości. Ogłosił ją nawet w 1991 roku, pod presją zgodził się jednak wrócić do Uzbekistanu. Taszkent zagwarantował mu status republiki autonomicznej z zapisanym w konstytucji prawem do secesji.

Rząd w Taszkencie nie dbał jednak o rozwój regionu, a usuwanie skutków katastrofy ekologicznej zostawiał organizacjom międzynarodowym. Kiedy w 2016 roku władzę przejął prezydent Szawkat Mirzijojew, sytuacja zaczęła się zmieniać. Ogłoszono program rozwoju Karakałpakstanu. W Mujnaku położono nowy asfalt. Wzdłuż ulicy Karimowa rybackie domy zastąpiono budynkami jak z chińskiego katalogu nieruchomości. W planach jest rozwój turystyki.

Dobrobytu w Karakałpakstanie jednak nadal nie widać. Według danych ONZ niemal 30 procent ludności żyje poniżej granicy ubóstwa. Przed bankomatami kolejki czekają na pensje. Średnia pensja wynosi (około 1680 złotych). Kolejki stoją też przed stacjami paliw. Większość aut jeździ na gaz, wydobywany zresztą w Karakałpakstanie.

Największy problem to jednak brak wody. I sól, choć tej jest akurat w nadmiarze. Aż 70 procent pustyni Aral-kum to słone piaski. Jest w nich chlorek sodu i inne związki chemiczne, które z mocno nawożonych i spryskiwanych pól spływały kiedyś do morza. Słony pył przemieszcza się z wiatrem, sól przenika do wód gruntowych. Zasolona gleba nie nadaje się pod uprawę ani do hodowli zwierząt.


Monopol


W wykopanej na plaży ziemiance panuje przyjemne ciepło. Nursułtan Kożbanow śpi z plecakiem pod głową. Wokół czajnika rozłożyli się jego koledzy, w kalesonach i wojskowych kurtkach. Nie palili od miesiąca. „Za daleko do sklepu. Człowiek ma detoks od fajek, wódki, telewizora”.

Kożbanow jest nowy. Pech chciał, że trafił na zły sezon. Od września zebrał dziewięć worków. Czasem, w dobry dzień, zebrać można ponoć nawet 20. Za worek, 30 kilogramów mokrej cysty, skup płaci 900 tysięcy sumów (około 280 złotych). Każdy dzień bez połowów kosztuje, a Kożbanow przyjechał z 13-osobową brygadą. Pieniądze na produkty wyłożył z własnej kieszeni. Liczył na zysk. Jak na razie ma 14 tysięcy złotych strat.

Skup znajduje się kilka kilometrów od brzegu. Za drucianą siatką kilka budynków, pracownicy techniczni, księgowy, ochrona. Każdy namiot wpisany jest tu do ewidencji. Każdy rybak ma licencję. I zeszyt do zapisywania połowów. Ta biurokracja to pomysł rządu w Taszkencie, który postanowił wprowadzić nad Aralem porządek. „Swój porządek”, podkreśla 32-letni Kożbanow. Od 2020 roku państwowa agencja Aral Artemiya Sanaati jako jedyna ma prawo kupować od rybaków cysty. Poddaje je wstępnej obróbce i sprzedaje dalszym kontrahentom. Ponad 20 firm, które pracowały w regionie, zostało wypartych z rynku. Rybakom pozostawiono wybór: pracujesz dla państwa albo wcale.

Komitet Antymonopolowy Uzbekistanu nie czekał z reakcją. Rząd łamie prawo o wolnej konkurencji i szkodzi przedsiębiorczości, ogłosił w komunikacie. Prezydent Mirzijojew wielokrotnie zapowiadał koniec centralnego zarządzania gospodarką, nawet w takich sektorach jak uprawa bawełny, której Uzbekistan jest jednym z głównych eksporterów świata. Państwowa kontrola nad handlem artemią to krok w przeciwną stronę.

„Państwo przygląda nam się jak przez lupę, ale co robi z cystami, nie wiadomo”, mówi Kożbanow. Nad Aralem jest pierwszy raz i wyniki ma słabe, ale myślami wybiega daleko. „Najlepiej byłoby, gdyby nasi chłopcy mogli rosnąć w biznesie. Od lat odmrażają sobie ręce przy połowach”. Teoretycznie rząd im sprzyja, wprowadził nawet ulgi podatkowe dla lokalnych przedsiębiorców. Firmy z całego kraju rejestrują dziś działalność w Karakałpakstanie. Vishe Krishi, która przerabia artemię na eksport, jest w uzbeckich rękach. Właściciel mieszka w Taszkencie, podkreśla, że to jedyna taka firma w kraju. Reklamową puszkę wręczy przez pośrednika. Rozmawiać jednak nie chce.

Kożbanow podkreśla, że rząd nie ujawnia, ile sprzedaje artemii i komu. Monopol oznacza zupełny brak kontroli społeczeństwa. O takich jak on rybakach mówi: „My jesteśmy płotki. Prawdziwą kasę robi się wyżej”. Rybacy szepczą o państwowych przekrętach. Przez ich region ma jechać artemia z Kazachstanu. W papierach jest napisane, że to odpady z produkcji, nie pełnowartościowe cysty. W Uzbekistanie towar podmienia się i puszcza do Chin. Różnica w cenie ląduje w kieszeniach urzędników.


Cysty artemii przypominają piasek, fot. Danil Usmanov



Równia pochyła


W zawalonym workami z artemią biurze Musajew bada jakość cyst. „Nasze cysty nie są najlepsze”, przyznaje. Najwyżej ceniona jest Artemia franciscana, z Wielkiego Jeziora Słonego w Stanach Zjednoczonych, które są w czołówce światowej produkcji. Zaraz po nich w rankingu plasują się Chiny, Rosja, Kazachstan i Uzbekistan.

To jednak nie jakość artemii, ale jej ilość martwi Musajewa. „Kiedyś morze działało jak klimatyzator”, Musajew wspomina łagodny klimat swojego dzieciństwa. Teraz latem upał jest jak w piekarniku. Zimą mróz sięga minus 20 stopni, ale opadów brak. Kiedy w styczniu tego roku spadł śnieg, w Nukusie zapanował popłoch. Kierowcy nie mają zimowych opon, miasto pługów śnieżnych. Tylko Musajew zacierał ręce. „Aral potrzebuje wody. Z rzeki, śniegu, skądkolwiek”. Musajew szansę widzi w hodowli. Mimo że 90 procent cyst wciąż pochodzi z naturalnych źródeł, hodowla przynosi rezultaty. Najlepsze w Wietnamie, gdzie w delcie Mekongu wprowadzona została na farmach soli. Prosta do poławiania i przeróbki odmieniła los miejscowych rolników. Dziś cysty z Wietnamu kosztują do 200 dolarów za kilogram. „To samo mogłoby się udać i u nas. Gleba i woda są tu po prostu słone”. W 2022 roku Niemieckie Towarzystwo Współpracy Międzynarodowej GIZ uruchomiło program EcoAral. W czterech akwenach trwają eksperymenty z hodowlą.

Z Amu-darii do resztek morza nie dopływa już ani kropla. Większość wody zasila uprawy w Uzbekistanie i Turkmenistanie. Również talibowie pracują nad budową kanału, który doprowadzi wodę do pól w Afganistanie. „Przy rosnącym zasoleniu artemia musi wyginąć”, mówi Musajew. Dziś w zachodnim Morzu Aralskim wynosi ono 200 gramów na litr, pięć razy więcej niż w oceanie. „Przy 250 gramach nawet artemia się podda. Nie chcę krakać, ale zostało nam jakieś pięć lat”.


Droga do domu


Wreszcie i Talgat Dżubandikow zbiera się do domu. Przez wyschnięte dno morza motocykl prowadzi na wyczucie, orientując się na płonące szyby wydobycia gazu. Gaz ziemny to ważne źródło dochodów Karakałpakstanu. „To dlatego morze nie wróci. Firmy wydobywcze nie pozwolą, by do Aralu znów popłynęła woda”, mówi.

Emilia Sułek – etnolożka i reporterka. Ukończyła antropologię społeczną oraz mongolistykę i tybetologię na Uniwersytecie Warszawskim, posiada doktorat z Uniwersytetu Humboldta w Berlinie. Jej książka „Trading Caterpillar fungus in Tibet” („Handel grzybami Caterpillar w Tybecie”) ukazała się nakładem wydawnictwa Amsterdam University Press. Obecnie zajmuje się głównie pracą dziennikarską. Pisze książkę o Kirgistanie.

Inne artykuły Emilii Sułek
Po pół roku w nadmorskiej głuszy proza życia dogania go w domu. Córka złamała rękę. Żona ma w lutym termin porodu. Dżubandikow obraca w ręce kluczyki od chevroleta. Za zarobione rok temu pieniądze kupił używane auto, chce zacząć jeździć taksówką. „Ta praca to ryzyko”, przyznaje. Na etat by jednak nie poszedł. „My jesteśmy ludzie morza. Gdybyśmy mogli, łowilibyśmy ryby. A tak to łowimy artemię”.

Tekst powstał dzięki grantowi dziennikarskiemu ProWOZ i ukazał się w języku niemieckim w „Die Wochenzeitung”.