Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Międzymorze / 27.06.2024
Adam Miklasz, Marcin Mońka

"Czy Lewandowski umie jeździć na łyżwach?". Polska awansuje w hokejowej hierarchii

Czy Czesi są narodem bezwyznaniowym, niechętnym religii? Ta obiegowa opinia jest wprawdzie oparta na przeróżnych statystykach i badaniach opinii publicznej, lecz mimo to wydaje się całkowicie nieprawdziwa. Według samych Czechów ich narodową religią jest bowiem hokej na lodzie, a jej wyznawców można znaleźć zarówno pośród stałych bywalców gospód, jak i profesorów uniwersyteckich. Tezę tę potwierdzi każdy, kto podczas zakończonych właśnie mistrzostw świata w hokeju na lodzie, organizowanych na lodowiskach Pragi i Ostrawy, odwiedził akurat Czeską Republikę. Czyli kraj obecnych mistrzów świata.
Foto tytułowe
Fot. Robert Kania



Posłuchaj słowa wstępnego trzeciego wydania magazynu online!



Rozrywka ludów północy


Religia ta nie jest wcale wynalazkiem Czechów, nie są również jej jedynymi wyznawcami (choć praską autokefalię można uznać za jedną z najbardziej wpływowych). Mimo międzynarodowego zasięgu ma ona charakter dość zamknięty i hermetyczny – hokejem na lodzie interesuje się na poważnie ledwie kilkanaście krajów na świecie. Z oczywistych, geograficznych względów są to oczywiście państwa zlokalizowane bliżej niż dalej północnego bieguna – mowa o obszarze Ameryki Północnej, Skandynawii, Rosji i niektórych krajach postsowieckich oraz alpejskich. Spośród naszych sąsiadów bzika na punkcie hokeja mają również Białorusini, Niemcy oraz Słowacy. W przeciwieństwie do statystyk dotyczących wiary, to Polacy są w tym gronie prawdziwymi heretykami. Dlaczego? I skąd ta ogromna popularność tej dyscypliny sportu u naszych południowych braci?


Pobierz magazyn ZA DARMO
Magazyn Nowa Europa Wschodnia Online
jest bezpłatny.

Zachęcamy do wsparcia nas na Patronite
Łyk historii


Zapewne nie ma na świecie osoby, która jednoznacznie odpowiedziałaby na to pytanie i postawiła niepodważalną tezę – warto więc sięgnąć w głąb historii i zaufać intuicji. Faktem jest, że Czesi i Słowacy złapali hokejowego bakcyla nieco wcześniej – ich reprezentacja uczestniczyła w pierwszym międzynarodowym turnieju hokejowym, organizowanym podczas letnich (!) igrzysk olimpijskich w Antwerpii (1920 rok), zdobywając tam brązowy medal. Mimo to w okresie międzywojennym Polacy bywali równorzędnym rywalem dla wybrańców Czechosłowacji, a dystans zaczął stopniowo powiększać się już po drugiej wojnie światowej. To właśnie Praga organizowała pierwsze powojenne mistrzostwa świata, podczas których wygrali gospodarze – wydarzenie to stało się kołem napędowym do rozwoju popularności dyscypliny. Nad Wełtawą i pod Tatrami wybitne pokolenie hokeistów dorastało w tym samym czasie, kiedy polski sport, przetrzebiony gigantycznymi wojennymi stratami ludzkimi, bardzo mozolnie się odgruzowywał. Czechosłowackie władze inwestowały w lodowiska, szkolenie zawodników – czyli wszystko to, czego nad Wisłą brakowało. Nasze drogi wyraźnie się rozeszły: hokej na lodzie stał się w Czechach sportem narodowym, a w Polsce – niszowym.


Hokej jako fenomen kulturowy


Był grudniowy wieczór 2022 roku, kiedy to ruszyliśmy szlakiem czeskich gospód, aby obejrzeć ćwierćfinałowy mecz mistrzostw świata Argentyna – Holandia. Czesi uwielbiają gromadne oglądanie wydarzeń sportowych przy piwie, trwaliśmy więc w przekonaniu, że szybko znajdziemy odpowiednią przystań. Za każdym jednak razem, kiedy zadawaliśmy obsłudze pytanie o możliwość obejrzenia wyjątkowo prestiżowego meczu piłkarskiego, odpowiedź była ta sama:

Nie ma problemu, włączymy. Ale dopiero wtedy, kiedy skończy się hokej. Trzyniec akurat gra dogrywkę.


Widząc, że zwykły hokejowy mecz ligowy stanowi większą atrakcję od piłkarskiego szlagieru, zrozumieliśmy, że mowa o pewnym fenomenie kulturowym. Czesi, jak większość narodów słowiańskich, lubią epatować własnym poczuciem dumy, a hokej daje im wiele powodów do bycia kimś szczególnym. Trudno też nie oprzeć się wrażeniu, że stadion hokejowy bywa przedłużeniem gospody, stanowiącej wciąż centrum czeskiego uniwersum. Kiedy więc stolik stałego bywalca przybytku jest pusty, istnieje ogromne prawdopodobieństwo, że wybrał się akurat na mecz. Na potwierdzenie tej tezy w sukurs przychodzą rozmaite statystyki, obrazujące uczestnictwo społeczeństwa czeskiego w hokejowych rozgrywkach ligowych. Po zakończonym sezonie 2023/24 zaskakują zwłaszcza te określające stosunek kibiców meczów ligowych do populacji konkretnego miasta. W tej statystyce to nie Praga, Brno czy Ostrawa dzierżą palmę pierwszeństwa, lecz mniejsze ośrodki, takie jak Litwinów czy Trzyniec. Wyjątkowe pod tym względem jest pierwsze z wymienionych miast – domowe mecze sponsorowanej przez koncern Orlen drużyny z Litwinowa regularnie oglądało ponad 20 procent mieszkańców (ponad 4,5 tysięcy widzów na meczach przy 22,5 tysiącach mieszkańców). Ogromną widownię generują również wielkie ośrodki miejskie – tutaj prym wiedzie praska Sparta, która swoje mecze rozgrywa w O2 Arenie, mogącej pomieścić 17 tysięcy widzów.


Hokejowy boom trwa


Widownia meczów ligowych w Republice Czeskiej rośnie z roku na rok, pomimo rosnących cen napojów, gadżetów, biletów i karnetów (pamiętajmy, że każdy szanujący się kibic w Czechach ma wykupiony karnet na wszystkie mecze swojej drużyny, z przypisanym miejscem w hali, z którego zawsze ogląda pojedynki swoich ulubieńców). Ostatni rozegrany sezon Tipsport Ekstraligi w sezonie zasadniczym obejrzało w sumie ponad 2 miliony widzów, co dało średnią 5562 widzów na mecz. W zeszłym roku padł również rekord klubowej widowni – spotkania Sparty Praga oglądało średnio 11 586 widzów, co jednak nie przyczyniło się do sukcesu sportowego drużyny ze stolicy, na który nieskutecznie czeka już od wielu długich lat.

Na tym tle słabo wypada ligowa piłka nożna, pomimo większej pojemności stadionów futbolowych. Średnia publiczność meczu ligowego to obecnie w czeskiej ekstraklasie nieco ponad 6700 widzów na mecz, wyśrubowana głównie przez dwa kluby z Pragi: Spartę i Slavię. W większości zwykłych czeskich miast znacznie większą popularnością cieszy się właśnie hokej – świetnym tego przykładem jest Mlada Boleslav, w której mecze piłkarskiej ekstraklasy śledzi około 1500 widzów, podczas gdy na meczu hokeja średnia frekwencja wyniosła ponad 3 tysiące. Podobną sytuację zauważyć można również w Libercu czy Czeskich Budziejowicach. To sytuacja kompletnie nie do pomyślenia w Polsce, gdzie o widowni ze stadionów piłkarskich każdy klub hokejowej ekstraligi może tylko pomarzyć. Skalę popularności tego sportu można zbadać również podczas przeglądania czeskiej prasy sportowej – dziennik „Sport” poświęca hokejowi czasem nawet osiem stron. W Polsce o hokeju do niedawna pisano niewiele albo w ogóle, więcej miejsca poświęcając wyścigom samochodowym, a nawet badmintonowi.

Wesprzyj nas na PATRONITE


Egzotyczni przybysze


W świecie piłkarskim popularne jest stwierdzenie, „że w Europie nie ma już słabych drużyn” (stanowiące świetne wytłumaczenie porażek z niżej notowanymi rywalami). W świecie hokeja większość stanowią właśnie słabe drużyny reprezentacyjne, a przepaść między ścisłą czołówką a resztą świata jest monstrualna. Hokejowe mistrzostwa świata światowej elity rozgrywane są corocznie, jednak grono uczestników jest od lat bardzo wąskie. Występuje w nich szesnaście najlepszych drużyn – dwie najgorsze spadają do hokejowego czyśćca i zastępowane są przez te dwie, którym udało się na chwilę wstąpić do niebios. Są to zazwyczaj te same reprezentacje – dość powiedzieć, że przez ostatnie dwadzieścia lat w mistrzostwach świata wzięło udział ledwie dwadzieścia jeden państw. Awans Polski na tegoroczny turniej w Czechach stanowił powiew świeżości w tej skostniałej hierarchii, wzbudzając lekkie poruszenie i ciekawość świata hokejowego. Oficjalna strona światowej federacji, wrzucając nieco humorystyczne opisy uczestników, przy nazwie „Polska” zadała tylko jedno, retoryczne pytanie:

Czy Lewandowski umie jeździć na łyżwach?

Fot. Robert Kania

Świadczy to o tym, jak bardzo nieznana i anonimowa wydawała się drużyna biało-czerwonych. Istniały spore obawy o kompromitację naszej reprezentacji. Już w zeszłym roku w gronie dziennikarzy przebąkiwano o obniżeniu poziomu światowego czempionatu pod nieobecność Rosji i Białorusi. Jednocześnie wytykano palcami Węgrów, którzy postanowili oszczędzić siły na dwa najważniejsze mecze (w których mieli teoretyczne szanse na punkty), odpuszczając i przegrywając haniebnie ze światowymi potęgami.


Czy porażka może być sukcesem?


Postronnego, kapryśnego kibica mogą więc z pewnością zaskakiwać pozytywne, czasem wręcz entuzjastyczne opinie, dotyczące występu Polaków podczas minionych mistrzostw. Przegraliśmy przecież wszystkie mecze, udało się zdobyć ledwie jeden punkt i w konsekwencji wylądowaliśmy z powrotem we wspomnianym hokejowym czyśćcu. To fakt, lecz biało-czerwoni pozostawili po sobie całkiem korzystne wrażenie, walcząc dzielnie w każdym meczu, niezależnie od klasy przeciwnika. Osoby, które obawiały się dwucyfrowych wyników, z satysfakcją oglądały mecze Polaków, którzy nawet z największymi potęgami (Szwecja, USA, Niemcy, Słowacja) przegrywali różnicą dwóch-trzech-czterech bramek. Czy mogliśmy oczekiwać lepszych wyników od polskiej kadry? Czy mistrzostwa świata były raczej elitarnym rautem, na który wejściówkę wygraliśmy podczas loterii fantowej na hokejowym festynie?

Specjaliści przyznają, że samo uczestnictwo Polaków na hokejowym mundialu, biorąc pod uwagę potencjał tej drużyny, było już swoistym mistrzostwem świata. Podczas czeskiego turnieju z polskimi dziennikarzami chętnie rozmawiał były napastnik Mariusz Czerkawski. Legendarny polski zawodnik w sposób racjonalny studził optymistyczne nastroje, zwłaszcza na początku turnieju.

Oczywiście, dzieje się w ostatnim czasie wiele pozytywnych rzeczy wokół polskiego hokeja. Ale pamiętajmy, że wszystko wymaga czasu, a inwestycje w dyscyplinę są działaniem długofalowym. W polskim hokeju potrzebujemy właściwie wszystkiego. Udział w mistrzostwach świata może stać się impulsem, ale z dnia na dzień oblicze tej dyscypliny nie zmieni się, nie przybędzie nam od razu hal do grania czy zawodników. Pamiętajmy, że np. w roczniku szesnastolatków mamy w Polsce 60 zawodników, w Finlandii jest ich 3600, a w Kanadzie – 23 tysiące. Niech to nam uzmysłowi, w jakim miejscu jesteśmy – wyjaśniał.


Fot. Robert Kania

Polski hokej - karta choroby


Historia ostatnich kilku dekad polskiego hokeja to ciągłe pasmo niepowodzeń – wyniki sportowe są jedynie konsekwencją fatalnego zarządzania tą dyscypliną sportu. W środowisku hokejowym funkcjonuje przekonanie, że „przeklętym momentem” w całej jego historii stał się mecz ze Szwecją na IO w Calgary w 1988 roku, po którym złapano na dopingu Jarosława Morawieckiego. Polakom odebrano wówczas sensacyjnie wywalczony z reprezentacją „Trzech Koron” punkt za remis 1:1. Od tego momentu już nigdy nie zagraliśmy tak dobrych spotkań, jak podczas igrzysk w Kanadzie. Był to czas, kiedy hokej na lodzie znajdował się w pierwszej piątce najpopularniejszych sportów w Polsce, ten potencjał został jednak całkowicie zaprzepaszczony. Od lat dziewięćdziesiątych hokej tracił zainteresowanie publiki kosztem piłki nożnej, siatkówki, skoków narciarskich czy piłki ręcznej. Nie miał ponadto szczęścia do pieniędzy – jeszcze kilka lat temu mówiono o gigantycznym, kilkunastomilionowym długu, w jaki wpadły ówczesne władze związku. Zalegano z wypłatami nawet wobec zawodników, którzy na zgrupowania przyjeżdżali za własne pieniądze, z własnych środków opłacali też ubezpieczenie na wypadek odniesionych podczas zgrupowań kadry kontuzji.

Nie powstał również jednolity system, w którym dyscyplina mogłaby funkcjonować. Brakuje zawodników – wystarczy rzut oka na składy drużyn polskiej ligi i wiemy już, że najczęściej oglądamy w niej Finów, Szwedów czy Czechów. Zbyt słabych, aby występować w zespołach ze swojej ojczyzny. Tymczasem polska rachityczna młodzież, zamiast zasilać nieliczne już polskie drużyny, najczęściej po osiągnięciu wieku seniora zrywa z hokejem, bo nie widzi szansy na znalezienie zatrudnienia w jakiejkolwiek drużynie.

Brakuje również obiektów do gry w hokej. W Polsce jest ich łącznie 25, w Czechach – 185. Z rozmów z rodzicami wynika, że dzieci nie mają gdzie trenować, więc – zależnie od możliwości, w dużej mierze finansowych – decydują się na wysłanie dziecka „za granicę”, by tam zdobywało szlify. Tutaj uprzywilejowani są zwłaszcza mieszkańcy polskiego południa, korzystający z sąsiedztwa czeskich klubów i dobrodziejstwa czeskiej myśli szkoleniowej.


Kariera jako inwestycja


Od hokeja odstraszają również koszty, z jakimi wiąże się jego uprawianie. Pociągnęliśmy za język jednego z rodziców, który od kilku lat wychowuje młodego hokeistę.

Na samym początku przygody hokej nie wydaje się aż tak drogi – można więc łatwo sprawdzić, czy dziecku się ten rodzaj aktywności spodoba. Najwięcej mitów urosło wokół sprzętu. W ciągu ostatnich lat sytuacja w tym zakresie bardzo się zmieniła i zestaw startowy ochraniaczy, spodnie i kask, można w prawie każdym klubie wypożyczyć. Na pewno trzeba kupić łyżwy i kij. Nowe, podstawowe łyżwy to 300–400 zł, ale i ten wydatek może zredukować, kupując łyżwy używane (100–150 zł). Dzieci rosną szybko, więc rodzice często pozbywają się sprzętu, a w pierwszym okresie kariery nie niszczy się on tak bardzo. Pierwsza „hokejka” to 250–350 zł.


Nie jest tak źle? To prawda, aż do chwili, kiedy młody hokeista przechodzi do wyższych kategorii wiekowych. Wówczas rodzic może spodziewać się znacznie większego drenażu kieszeni.

Wtedy większość sprzętu kupuje się samodzielnie i jest on zużywany w bardzo szybkim tempie. Mój starszy syn złamał w poprzednim sezonie 11 kijów hokejowych – każdy to przynajmniej 800 zł i więcej. Treningów i meczy przybywa, sprzęt musi być wyżej jakości, bo rośnie siła strzałów i graczy. Niestety, jeśli ktoś ma większe ambicje, musi też korzystać z indywidualnych treningów (100–300 zł za od 1 do 2 godzin), więcej jeździć, płacić za kolejne turnieje, czasem niektórzy rodzice dla hokeja zmieniają miejsce zamieszkania – przeprowadzając się znad Bałtyku na Śląsk Cieszyński. Hokej wciąga, czasem bardzo mocno – opowiedział nam rodzic.
Fot. Robert Kania

Światełka w tunelu


Skala zaniedbań w polskim hokeju jest ogromna, a szacunki, dotyczące rozwoju tego sportu, wydają się ponure. Przy odrobinie dobrej woli dostrzec można jednak kilka światełek w ciemnym tunelu. Dowodem jest niewykrzesana wciąż moc przyciągania tej dyscypliny sportu –
Adam Miklasz – pisarz, dziennikarz. Mieszka w Cieszynie. Interesuje się historią, kulturą i piłką nożną w Europie Środkowej i na Bałkanach. Jego najnowsza książka to Řezaný świat. Osobisty przewodnik po Śląsku Cieszyńskim

Inne artykuły Adama Miklasza

Marcin Mońka - kulturoznawca, absolwent Wydziału Filologicznego na Uniwersytecie Śląskim. Od kilkunastu lat zajmuje się pracą dziennikarską i publicystyczną, w dużej mierze poświęconą humanistyce i pokrewnym jej dziedzinom. Współpracował z instytucjami kulturalnymi województwa śląskiego, m. in. z Zamkiem Cieszyn, Instytucją Ars Cameralis czy Teatrem Ziemi Rybnickiej. Mieszka w Cieszynie.
podczas tegorocznych mistrzostw świata hala Ostravar Arena wypełniona była po brzegi polskimi kibicami, którzy wraz z Czechami, Słowakami i Łotyszami wspierali ambitnych biało-czerwonych. Wielu z tych kibiców, wnioskując po ich reakcjach na wydarzenia z tafli, mecz hokejowy oglądało po raz pierwszy w życiu – istnieje więc szansa, że liczba osób zainteresowanych tym sportem znacznie się zwiększy. Drgnęło również w polskiej lidze. Unia Oświęcim, czyli obecny mistrz kraju, wystąpi w nadchodzącej edycji Champions Hockey League. Co więcej, w zeszłym sezonie to właśnie polska liga odnotowała najwyższy skok oglądalności – niemal o 40 procent! Teraz średnia meczowa wynosi 1218 widzów, a przed rokiem było to zaledwie 871 kibiców na ligowy mecz.

Sporo młodych hokeistów, zwłaszcza z południowej Polski, decyduje się na terminowanie w czeskich zespołach młodzieżowych, nabywając tam odpowiednich umiejętności. Podobno historia lubi się powtarzać. Kto wie, może więc podobnie, jak było to ponad tysiąc lat temu w przypadku Dobrawy, Czesi znów będą nauczać swojej religii pogański lud z północy?