Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Ukraina / 12.07.2024
Marek Kozubel

Na rosyjsko-ukraińskim froncie nie ma wakacji. Perspektywy nie są jednoznaczne

Mijają trzy miesiące od momentu odblokowania amerykańskiego wsparcia dla Ukrainy. W tym czasie Rosjanom nie powiodła się ofensywa na Charkowszczyźnie, ale najeźdźcy bombardują ukraińskie miasta i infrastrukturę krytyczną. Perspektywy najbliższych tygodni na froncie są dla obrońców Ukrainy pełne zarówno obaw, jak i nadziei.
Foto tytułowe
(Shutterstock)



Posłuchaj słowa wstępnego trzeciego wydania magazynu online!



10 maja 2024 r. zgrupowanie rosyjskie uderzyło w kierunku miasta Wowczańsk i taktycznie ważnej wsi Łypci. Większość ekspertów jako cel tego natarcia wskazywała na demonstrację siły, która miała doprowadzić do ściągnięcia ukraińskich rezerw z Donbasu. Istotne miało też być odsunięcie linii frontu od granicy i podejście bliżej Charkowa, aby zagrozić temu miastu ostrzałem z artylerii lufowej, a zarazem zwiększyć bezpieczeństwo rosyjskiego Biełgorodu. W końcu jako ostatni powód rozpatrywano chęć stworzenia zagrożenia dla Ukraińców na odcinku słobożańskim, a głównie w jego północnej części, czyli pod Kupiańskiem położonym nad rzeką Oskił. W tym celu należało zdobyć Wowczańsk, a także zająć lub zniszczyć położone na południe od tego miasta przeprawy na Dońcu. Mało kto brał na poważnie spekulacje o woli zdobycia samego Charkowa.
Pobierz magazyn ZA DARMO
Magazyn Nowa Europa Wschodnia Online
jest bezpłatny.

Zachęcamy do wsparcia nas na Patronite


Nieudany gambit Rosjan


W żadnym z powyższych punktów Rosjanie nie odnieśli sukcesu, choć należy zaznaczyć, że będą kontynuować swoje ataki. Najeźdźcy poczynili największe postępy w pierwszych dobach, zajmując cały teren wzdłuż granicy i wchodząc po 10 dniach ciężkich walk na głębokość ponad 8 km od granicy w kierunku wsi Łypci, a także niecałych 7 km w kierunku Wowczańska. Szerokość natarcia w kierunku wymienionych miejscowości wynosi ponad 17,5 km, a nad rzeką Wowcza – ok. 18 km. Nie są to wyniki imponujące jak na pierwotne plany Rosjan, którzy skoncentrowali w tym rejonie ok. 30 tys. żołnierzy. Od 20 maja na odcinku doszło do stagnacji, a straty osobowe atakujących stały się bardzo duże. Wykorzystali to Ukraińcy, którzy coraz częściej kontratakowali lub prowadzili działania podjazdowe mające na celu wykrwawianie przeciwnika. Rosjanom nie udało się zdobyć wsi Łypci i położonego obok niej skrzyżowania, a tym samym zbliżyć się do Charkowa. Obecnie co kilka dni tracą kolejne punkty oporu. W Wowczańsku też nie wiedzie się im dobrze. Choć zajęli znaczną część północnej dzielnicy miasta, to w czerwcu w wyniku ukraińskiego kontrataku ponad setka rosyjskich żołnierzy została zablokowana w jednym z zakładów przemysłowych. Ukraińcy, zamiast dokończyć dzieła i szturmem zdobyć rosyjski punkt oporu, postanowili stworzyć punkty ogniowe pozwalające ostrzeliwać wrogie grupy chcące się przedostać do osaczonych towarzyszy. Prawdopodobnie rosyjscy dowódcy z powodów prestiżowych nie chcą wydać podwładnym rozkazu odwrotu. Zamiast tego wysyłają kolejne niewielkie oddziały celem przebicia się do zakładu położonego niemal przy samej rzece Wowczy. Wszystko zgodnie z oczekiwaniami Ukraińców.

Rosjanom nie udało się również ściągnąć ukraińskich odwodów z Donbasu. Wysłana pod Wowczańsk 82. Samodzielna Brygada Desantowo-Szturmowa walczyła wcześniej na Zaporożu, a 36. Samodzielna Brygada Piechoty Morskiej – również na południu Ukrainy, głównie na odcinku chersońskim. Z kolei rzucona w ten sam rejon 57. Samodzielna Brygada Zmotoryzowana w poprzednich miesiącach walczyła na sąsiednim odcinku słobożańskim. Jedynie 42. Samodzielna Brygada Zmechanizowana walczyła na Donbasie, w rejonie Bachmutu. Trudno uznać powyższe dyslokacje za przesunięcie ukraińskich odwodów. Za to Rosjanie sami zaczęli ściągać z innych odcinków swoje oddziały celem uzupełnienia wykrwawionych i wyczerpanych zgrupowań nacierających na Łypci i pod Wowczańskiem.

Rosyjskie uderzenie miało jeszcze jeden negatywny skutek dla Moskwy. Otóż dzięki niemu Kijów i jego sympatycy przekonali Biały Dom do wyrażenia zgody na wykorzystanie amerykańskiej broni i amunicji do przeprowadzenia ostrzału terytorium Federacji Rosyjskiej. Konsekwencje tej decyzji już są przez Rosjan odczuwane. Ukraińcy wykorzystują artylerię lufową i rakietową (czyli osławione wyrzutnie Himars) do ostrzału pozycji wyjściowych oraz miejsc koncentracji przeciwnika, zanim wejdzie on na terytorium Ukrainy. Pociski spadają również na magazyny i lotniska. Zgoda Amerykanów dotyczy także wykorzystania wyrzutni Patriot do ostrzału rosyjskich samolotów, gdy znajdują się jeszcze w rosyjskiej przestrzeni powietrznej. Gdy wcześniej Ukraińcy wykorzystali tę broń przeciwko samolotom wroga nad jego terytorium, to z Waszyngtonu i Berlina wysłano protesty w tej sprawie. Obecnie Biały Dom nie jest gotów jedynie na wykorzystanie na terytorium Rosji rakiet ATACMS, ale nie można wykluczyć, że za jakiś czas także w tej kwestii zmieni zdanie. Decyzja Amerykanów ośmieliła inne państwa, by dały Ukraińcom zielone światło do zastosowania ich broni na terytorium agresora, a Wielka Brytania oznajmiła, że takową zgodę wyraziła już dawno temu.


Na Donbasie bez zmian


Gorzej wygląda sytuacja w rejonie Czasiw Jaru oraz na zachód od okupowanego Doniecka. Rosjanie, nie zważając na straty, nadal nacierają w kierunku kanału siwersko-donieckiego, który przecina pierwszą z wymienionych miejscowości. 2 lipca Ukraińcy wycofali się z dzielnicy położonej na wschód od tej przeszkody. Teraz przed najeźdźcami znajduje się tylko wspomniany kanał. Choć prawie nie ma w nim wody, to Rosjanie nie mogą po prostu przekroczyć go sprzętem pancernym. Mogą jednak próbować przebić się tam, gdzie kanał biegnie pod ziemią, ale Ukraińcy trzymają ten teren pod ogniem. Kilkukrotne próby przerwania obrony na tym odcinku zakończyły się porażkami Rosjan, ale zdarza się, że niewielkie grupy dywersyjno-rozpoznawcze przechodzą za linię frontu. Po zdobyciu Czasiw Jaru, którego większa część znajduje się na zachód od tej przeszkody, Rosjanie będą chcieli zagrozić położonej w nizinie Konstantyniwce. Sytuacja jest więc trudna dla obu stron, ale to wojska rosyjskie dysponują tam inicjatywą. A na odcinku donieckim najeźdźcy próbują wykorzystać majowy sukces, jakim było zdobycie wsi Oczeretyne, i powoli poszerzają swoją kontrolę nad okolicą. Tutaj też ponoszą ciężkie straty, a opór ukraiński w niektórych wioskach jest dla Rosjan bardzo kosztowny. Jednak po zajęciu wsi Nowoołeksandriwka znajdują się mniej niż 7 km od skrzyżowania, przez które prowadzi droga z Pokrowska do Konstantyniwki. Najeźdźcy w połowie czerwca dotarli też do brzegów zbiornika karliwskiego, położonego nieco ponad 14 km na zachód od zdobytej w lutym Awdijiwki. Przeciągają się za to walki o położone pod Donieckiem miejscowości Krasnohoriwka, Newelskie i Heorhijiwka.

Znacząco pogorszyła się sytuacja wojsk ukraińskich w rejonie aglomeracji toreckiej oraz pod Nju-Jorkiem. Przez ponad dwa lata Rosjanie nie byli w stanie przełamać pozycji obrońców pod obiema miejscowościami. Pod koniec czerwca najeźdźcy zdołali jednak wykorzystać moment rotacji na wschód od Torecka, co pozwoliło im w ciągu dwóch tygodni zająć szereg pozycji obronnych Ukraińców. Obecnie linia frontu przechodzi pod samym terenem zabudowanym aglomeracji toreckiej, a w Piwdennym Rosjanom udało się nawet wkroczyć na ruiny terenu zabudowanego. Na początku lipca najeźdźcy znowu wykorzystali moment rotacji ukraińskich oddziałów do zajęcia pozycji na południe od Nju-Jorku. W obu przypadkach strona atakująca wykorzystała zanik tzw. mgły wojny, który wystąpił dzięki zmasowanemu wykorzystaniu dronów rozpoznawczych.

Na odcinku słobożańskim nie powiodły się rosyjskie próby zdobycia Kupiańska i wyparcia SOU z lasu sieriebriańskiego. W tym ostatnim 12. Brygada Gwardii Narodowej „Azow” zdołała nawet odbić w czerwcu część pozycji. Jedynym postępem osiągniętym przez Rosjan było zdobycia zaledwie kilku zrujnowanych wiosek położonych w nizinach. Teraz chcą uderzyć w innym kierunku – na środkową część długiego odcinka słobożańskiego, w kierunku miasta Borowa. Na drodze do niego znajduje się 3. Samodzielna Brygada Szturmowa, której kadry stanowią weterani ruchu azowskiego, pamiętający początek wojny w 2014 r., gdy sformowano legendarną jednostkę. Liczebność Rosjan szacuje się na ok. 10 tys. żołnierzy, co oznacza, że dysponują oni na tym pododcinku ponad dwukrotną przewagą. Pod znakiem zapytania stoi jednak to, czy będą w stanie ją wykorzystać.

Wesprzyj nas na PATRONITE


Jest amunicja, jest efekt


Pod koniec kwietnia w reakcji na mój artykuł o „końcu najczarniejszej godziny” jeden z przedstawicieli polskiego środowiska OSINT (od „open source intelligence”, nazywanego też w Polsce „białym wywiadem”), stwierdził, że „najczarniejsza godzina” dopiero przed Ukrainą, a konkretnie za kilka tygodni. Osobiście nie zgadzam się z tą opinią, a wraz ze mną część analityków i publicystów zajmujących się tematyką wojny ukraińsko-rosyjskiej, choćby znany korespondent wojenny Marcin Ogdowski. Skąd nasz optymizm?

Wystarczy spojrzeć na przebieg działań wojennych, taktykę rosyjską oraz ponoszone przez najeźdźców i obrońców straty. Rosjanie jeszcze kilka miesięcy temu starali się wykorzystać przewagę, jaką dawała im siła ognia artyleryjskiego, oraz możliwość zrzucania przez samoloty ciężkich bomb kierowanych, a także to, że Ukraińcy mieli ograniczone środki, by odpowiedzieć na powyższe zagrożenia. Długotrwałe ostrzały obszarowe (czyli takie, które skupiały się nie na niszczeniu konkretnych celów, ale „ślepym” ostrzale wyznaczonego kwadratu), połączone ze zrzucaniem bomb lotniczych z ogromnym ładunkiem wybuchowym, doprowadzały do niszczenia terenu zabudowanego i umocnień, a także zadawały spore straty SOU. Konieczność priorytetowego wykorzystywania niewielkich zapasów amunicji artyleryjskiej do walki kontrbateryjnej najczęściej skutkowała tym, że na atakującą rosyjską piechotę spadało bardzo mało pocisków i niejednokrotnie osiągała ona swoje cele, choć odbywało się to kosztem nieoptymalnych strat. Braki w amunicji przeciwlotniczej oraz słabość Sił Powietrznych SZU sprzyjały z kolei wzrostowi aktywności rosyjskiego lotnictwa, które zrzucało bomby kierowane, pozostając poza zasięgiem obrony przeciwlotniczej.

Cały czas poważnym zagrożeniem dla Ukraińców są rosyjskie drony rozpoznawcze, np. Orłany i SuperCamy. Większość rozpoznaje teren kontrolowany przez SOU na głębokości do 40–50 km od linii frontu, ale niektóre wlatują w ukraińską przestrzeń powietrzną nawet na ponad 100 km. Dzięki ich wykorzystaniu w koordynacji z obsługą wyrzutni rakiet balistycznych Iskander Rosjanom udało się zadać kilka dotkliwych ciosów – np. zimą zniszczyli dzięki nim na Donbasie (ok. 40 km od linii walk) dwie wyrzutnie z baterii Patriot. Na początku czerwca rosyjskie drony pomogły w namierzeniu i celnych ostrzelaniu pozycji dwóch postsowieckich wyrzutni obrony przeciwlotniczej S-300 w obwodzie połtawskim (ponad 100 km od granicy). Choć liczba tego typu sukcesów nie jest duża, to jednak działania Orłanów i SuperCamów mocno Ukraińców niepokoją.

Zatem główne zagrożenia dla Ukraińców stanowią rosyjska artyleria i lotnictwo, które wspierały działania wojsk lądowych, a także drony rozpoznawcze dalekiego zasięgu. Kijów zdawał sobie sprawę z tego, że musi zneutralizować powyższe atuty wroga lub ograniczyć ich wpływ na polu walki.

Wznowienie dostaw z USA w drugiej połowie kwietnia powoli poprawiało sytuację SOU na froncie. Ukraińcy mogli odpowiedzieć ogniem kontrbateryjnym na zagrożenie ze strony artylerii przeciwnika, a także razić atakującą piechotę rosyjską amunicją kasetową. W tych warunkach słabnie intensywność ognia artylerii rosyjskiej, a rośnie natężenie ostrzału Ukraińców. Jeżeli na początku 2024 r. Rosjanie wykorzystywali (zależnie od szacunków) od 7 do 8 pocisków na jeden ukraiński wystrzał, to teraz mowa o stosunku 5:1 na korzyść najeźdźców. Artyleria rosyjska jest w stanie prowadzić intensywny ostrzał nie tylko dzięki produkcji własnej, ale również dostawom z Korei Północnej. Amunicja dostarczana przez reżim Kimów ma jednak poważny defekt – jest bardzo zawodna. Rosjanie skarżą się na jej jakość. Wiele pocisków nie dociera do celu i spada na ziemię niczyją lub na pozycje rosyjskie, co dużo mówi o jej celności. Bywa, że pociski wybuchają jeszcze w lufach haubic. Znacznie lepiej oceniane są rodzima produkcja oraz znacznie mniejsze dostawy z Iranu. Tymczasem powoli zwiększa się produkcja amunicji w USA i Europie (szczególnie za sprawą niemieckiej firmy Rheinmetall), niemniej należy przy tym podkreślić, że firmy zachodnie nadal borykają się z deficytem prochu. W drugiej połowie czerwca nareszcie dotarła nad Dniepr pierwsza partia amunicji artyleryjskiej, wysłana z inicjatywy czeskiej. W jej przypadku pewnym problemem okazały się rosyjskie naciski na państwa, od których Czesi kupują amunicję. Względy ostrożności również wpłynęły na opóźnienie dostaw. Na dodatek okazało się, że część amunicji kal. 122 mm (czyli do postsowieckich systemów artyleryjskich) charakteryzuje się niską jakością, zapewne z uwagi na wiek pocisków, a więc może okazać się równie skuteczna co znaczna część amunicji, którą Rosjanie otrzymali z Korei Północnej.

Co do zagrożenia ze strony rosyjskich Sił Powietrzno-Kosmicznych, to częściowym remedium na nie ma być pojawienie się latem samolotów F-16 na służbie w lotnictwie ukraińskim. Choć nie należy ich traktować jako game changerów, to nietrafione są również opinie, jakoby nie będą one miały wpływu na działania wojenne. Po pierwsze, zachodnie myśliwce wzmocnią obronę przeciwlotniczą i przeciwrakietową Ukrainy. Mogą niszczyć drony Shahed i większość rakiet manewrujących wykorzystywanych przez Rosjan. Poza ich możliwościami rażenia pozostają jednak rakiety balistyczne, których przechwyceniem będą musiały zająć się obsługi wyrzutni SAMP/T i Patriotów. Po drugie, odpowiednie uzbrojenie i radary F-16 pozwolą najpierw zadać straty lotnictwu rosyjskiemu, a następnie zmusić je do trzymania się na dystans od linii frontu. Choć o dominacji na ukraińskim niebie raczej nie będzie mowy, to odsunięcie wrogich samolotów od linii frontu znacząco ułatwi zadanie wojskom lądowym – zarówno w obronie, jak i w ataku. Trzeba przy tym podkreślić, że wiele też zależy od liczby przekazanych myśliwców, kalendarza ich dostaw, wyszkolenia obsługi naziemnej (co ma być bardziej czasochłonne niż pilotów) czy zabezpieczenia lotnisk.

Bardzo ważną rolę w zwalczaniu powietrznego zagrożenia rosyjskiego odgrywają również systemy obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej. Zimą 2024 r. Ukrainie brakowało rakiet, co skutkowało serią skutecznych ostrzałów ukraińskich elektrowni i elektrociepłowni. Znacznej części zniszczeń nie uda się naprawić przed jesienią, co oznacza, że przełom 2024 i 2025 r. będzie dla Ukraińców bardzo trudnym okresem. Już teraz dochodzi do awaryjnego odłączenia prądu. Wznowienie dostaw amunicji z USA oraz kolejne pakiety wsparcia od innych partnerów Ukrainy znacząco poprawiły skuteczność ukraińskiej obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej. Ukraińcy są w stanie unieszkodliwić większość wrogich rakiet i dronów, ale baterii nadal jest za mało do osłonięcia większej części kraju. Cieszą w tym przypadku zapowiedzi kolejnych dostaw wyrzutni Patriot i SAMP/T. Pozwoli to ograniczyć skutki bombardowań i nada sens pracom remontowym, choć – jak już wspomniałem – zadane kilka miesięcy temu szkody będą naprawiane latami. Państwo, samorządy, a nawet zwykli obywatele starają się przygotować na najbardziej krytyczny wariant wydarzeń i kupują dużą liczbę generatorów prądotwórczych. Do takich zakupów dochodziło zresztą jeszcze w 2022 r., ale prawdopodobnie czas, gdy zostaną masowo zastosowane, dopiero się zbliża.


Wojna dronów


Wojna rosyjsko-ukraińska udowodniła też po raz kolejny, że „potrzeba jest matką wynalazku”. Ukraińcy zaczęli coraz częściej atakować rosyjskie kompleksy bezzałogowe, które są znane powszechnie jako Lancety. Prorosyjski kolaborant Aleksander Charczenko wyjawił w mediach społecznościowych, że Rosjanie obawiają się podobnych ataków na drony rozpoznawcze działające w kompleksie z wyrzutniami rakiet, a nawet na śmigłowce bojowe, które do wykonania zadań musiałyby zbliżyć się do linii frontu. Antydronowe bezzałogowce nie są, rzecz jasna, jedynym środkiem, którego chcą użyć Ukraińcy – potrzebne będą bardziej kompleksowe i masowe rozwiązania, składające się z wielu środków rażenia i walki radioelektronicznej. Utrata przez Rosjan latających „oczu” może znowu doprowadzić do sytuacji, gdy najeźdźcy byli bardziej upośledzeni z powodu „mgły wojny”.

Ukraińcy kontynuują przy tym ataki na rosyjskie rafinerie i składy paliw. Choć do załamania się ich produkcji jest jeszcze daleko, to szkody spowodowane przez ukraińskie drony są coraz bardziej odczuwalne. Bezzałogowce nie atakują jednak wyłącznie rafinerii i składów paliw – Rosjan mocno niepokoi rosnąca liczba uderzeń na rosyjskie pozycje i instalacje wojskowe położone na terytorium Federacji. Ukraińcy cały czas rozwijają swoje drony uderzeniowe dalekiego zasięgu i skutecznie wykorzystują to, że Rosjanie nie są w stanie osłonić ogromnych połaci swego terytorium, a często nawet wykryć lecących ku celom bezzałogowców. Od niedawna SOU wykorzystują do ostrzałów nie tylko drony uderzeniowe rodzimej produkcji, ale również rakiety i amunicję artyleryjską dostarczoną od partnerów z Zachodu.
Marek Kozubel – doktor nauk humanistycznych oraz magister prawa. Ukończył Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu. Autor wielu komentarzy, analiz oraz codziennych podsumowań poświęconych wojnie ukraińsko-rosyjskiej. Jest również autorem kilkudziesięciu opracowań poświęconych historii Polski, Ukrainy i Rosji w XIX i XX wieku.

Inne artykuły Marka Kozubla

Sytuacja Ukrainy nadal jest trudna, ale nie tak, jak jeszcze kilka miesięcy temu. Obecnie każdy postęp Rosjanie okupują znacznie większymi stratami. Część rezerw, które zgromadzili na długo zapowiadaną ofensywę, została wygubiona w Donbasie i obwodzie charkowskim. Lato będzie prawdopodobnie ostatnim wygodnym w tym roku momentem na przeprowadzenie bardziej ambitnych operacji. Pośpiech może jednak przyczynić się do błędów. Nie można wykluczyć, że właśnie na to liczą Ukraińcy, chcąc przygotować dla siebie lepsze pozycje negocjacyjne jesienią. I nie chodzi jedynie o rozmowy z agresorem, ale również z partnerami z Zachodu.