Nasza strona używa ciasteczek do zapamiętania Twoich preferencji oraz do celów statystycznych. Korzystanie z naszego serwisu oznacza zgodę na ciasteczka i regulamin.
Pokaż więcej informacji »
Drogi czytelniku!
Zanim klikniesz „przejdź do serwisu” prosimy, żebyś zapoznał się z niniejszą informacją dotyczącą Twoich danych osobowych.
Klikając „przejdź do serwisu” lub zamykając okno przez kliknięcie w znaczek X, udzielasz zgody na przetwarzanie danych osobowych dotyczących Twojej aktywności w Internecie (np. identyfikatory urządzenia, adres IP) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów w celu dostosowania dostarczanych treści.
Portal Nowa Europa Wschodnia nie gromadzi danych osobowych innych za wyjątkiem adresu e-mail koniecznego do ewentualnego zalogowania się przy zakupie treści płatnych. Równocześnie dane dotyczące Twojej aktywności w Internecie wykorzystywane są do pomiaru wydajności Portalu z myślą o jego rozwoju.
Zgoda jest dobrowolna i możesz jej odmówić. Udzieloną zgodę możesz wycofać. Możesz żądać dostępu do Twoich danych osobowych, ich sprostowania, usunięcia, ograniczenia przetwarzania, przeniesienia danych, wyrazić sprzeciw wobec ich przetwarzania i wnieść skargę do Prezesa U.O.D.O.
Korzystanie z Portalu bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza też zgodę na umieszczanie znaczników internetowych (cookies, itp.) na Twoich urządzeniach i odczytywanie ich (przechowywanie informacji na urządzeniu lub dostęp do nich) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów. Zgody tej możesz odmówić lub ją ograniczyć poprzez zmianę ustawień przeglądarki.
Transatlantyk / 02.09.2024
Jarosław Kociszewski
Rysy na fundamentach Izraela [MAGAZYN ONLINE]
Co czwarty Izraelczyk wziął udział w jakiejś formie protestu przeciwko reformie sądownictwa. Według mediów co trzeci ją popiera. Pęknięcia w społeczeństwie izraelskim nigdy nie były tak głębokie, choć podziały nie są nowe i nie tylko o rolę sądów tu chodzi. Waśnie między plemionami współczesnych Izraelczyków przeradzają się w wewnętrzy spór, przyrównywany do wojny domowej, która dwa tysiące lat temu zniszczyła ich państwo.
(Shutterstock)
Posłuchaj słowa wstępnego drugiego wydania magazynu online!
Izraelskie media poinformowały o zajęciu przez wrogich komandosów ośrodka badań jądrowych w Dimonie na pustyni Negew. To jeden z najcenniejszych i najlepiej strzeżonych elementów infrastruktury, gdzie zbudowano oficjalnie nieistniejące bomby atomowe stanowiące ostateczny argument w sporach i konfliktach, które mogłyby doprowadzić do zniszczenia państwa Izrael. Co więcej, brawurowego rajdu dokonali żołnierze sił specjalnych żydowskiego państwa Judei zajmującego część Zachodniego Brzegu Jordanu, pierwotnie zajętego przez Izrael podczas wojny sześciodniowej w 1967 roku, a następnie przez dekady kolonizowanego przez osadników. Judea jest państwem religijno-nacjonalistycznym, na którego czele stoi prezydent Jigal Amir, wypuszczony z więzienia zabójca, który w 1995 roku zastrzelił w Tel Awiwie premiera Icchaka Rabina – dokonując zamachu na niego, chciał położyć kres izraelsko-palestyńskiemu procesowi pokojowemu.
Artykuł został opublikowany w drugim numerze magazynu Nowa Europa Wschodnia Online. Obecnie wszystkie numery magazynu są bezpłatne!
Uruchomiliśmy także Patronite.
Będziemy wdzięczni, jeżeli wesprzesz jego rozwój i dołączysz do społeczności Patronów.
Tę dystopijną wizję Izraela zaprezentował na wystawie w Jerozolimie młody artysta Asaf Borek w lipcu 1998 roku. Ekspozycja miała przedstawiać rzeczywistość państwa żydowskiego ćwierć wieku później, czyli latem 2023 roku. Przygotowana przez Boreka makieta przedziurawionej kopuły reaktora w Dimonie i wielki portret prezydenta Amira na ścianie wywoływały mieszaninę szoku, niedowierzania, ale też refleksji, bo przecież od zamachu na Rabina, poprzedzonego niespotykaną falą prawicowej nagonki, minęły niespełna trzy lata.
Jedną z twarzy tej nagonki był wówczas Itamar Ben-Gewir, młody aktywista wywodzący się ze środowiska Kachu, skrajnie prawicowego ugrupowania żydowskiego uznanego w Izraelu za organizację terrorystyczną i w konsekwencji zdelegalizowanego. Kilka tygodni przed zabójstwem premiera Ben-Gewir zerwał znaczek Cadillaca z limuzyny szefa rządu i pokazał w mediach, mówiąc: „Dorwaliśmy jego samochód, jego też dorwiemy”. W kolejnych latach Ben-Gewir kontynuował swoją działalność. W 2007 roku został skazany za podżeganie do nienawiści wobec Arabów.
W więzieniu Ben-Gewir ukończył studia prawnicze, które później pozwoliły mu reprezentować innych ekstremistów w sądach. Krok za krokiem prawicowy radykał wchodził do życia politycznego, gdzie długo był uważany za przedstawiciela głośnego i groźnego marginesu. Niemały szok wywołały wyniki wyborów parlamentarnych w 2022 roku, w których odsądzany od czci i wiary przez izraelski mainstream ekstremista wszedł do parlamentu w ramach partii Religijny Syjonizm u boku innego radykała, Becalela Smotricza.
Osobiście nawzajem się nieznoszący ekstremiści stali się niezbędnym elementem koalicji potrzebnej premierowi Beniaminowi Netanjahu do powrotu do władzy. Dzięki temu Smotricz został ministrem finansów z dużymi prerogatywami na Zachodnim Brzegu Jordanu czy w Judei i Samarii (jak tereny te nazywają osadnicy), a Ben-Gewir otrzymał tekę ministra bezpieczeństwa narodowego dającą mu nadzór nad policją.
Dla wielu Izraelczyków policja w rękach Ben-Gewira i ośmieleni ekstremiści na terytoriach okupowanych są koszmarem pogłębiającym społeczny rozłam wokół sporu o miejsce Sądu Najwyższego w państwie. Radykalny polityk, w młodości zwolniony ze służby wojskowej z powodu przynależności do środowiska terrorystów żydowskich, które przez dekady było poddane ostracyzmowi od lewej po prawą stronę sceny politycznej, nie tyko paraduje w oficjalnej koszulce izraelskiej policji u boku dowódcy, ale także znieważa weteranów i żołnierzy, którzy podejmują dramatyczne decyzje o odmowie służby w obronie demokracji, publicznie nazywając ich anarchistami wspierającymi wrogów Izraela.
Kibucnik wzorem obywatela i żołnierza
Od samego początku ruch syjonistyczny był niejednolity: ścierały się w nim różne idee i pomysły na przyszłość państwa żydowskiego. O ile wielu ojców założycieli współczesnego Izraela charakteryzowało się lewicową wrażliwością, o tyle z prawej strony nigdy nie brakowało radykałów gotowych sięgać po przemoc, czy to przeciwko Arabom, czy Wielkiej Brytanii rządzącej mandatową Palestyną od zakończenia pierwszej wojny światowej. Niewątpliwie najsłynniejszy, a do czasów Beniamina Netanjahu najdłużej sprawujący władzę przywódca izraelski Dawid Ben Gurion stał na czele ruchu, który obecnie można by nazwać socjaldemokratycznym, choć gdy mowa była o konflikcie z Palestyńczykami czy Arabami, miejsca na kompromis nie było. Wywodząca się z tego samego środowiska politycznego premier Golda Meir podkreślała nawet, że czegoś takiego jak Palestyńczycy po prostu nie ma, są jedynie Arabowie zamieszkający tereny izraelskie, co jest stanowiskiem obecnie jednoznacznie kojarzonym z prawą, a nie lewą stroną sceny politycznej.
Równocześnie, choć w cieniu siły i wpływów centrum i lewicy, funkcjonowały także często skłócone, prawicowe odłamy syjonizmu. Przed drugą wojną światową wśród prawicowych radykałów znaleźli się nawet zwolennicy faszyzmu włoskiego ceniący reżim Benita Mussoliniego za walkę z komunizmem. Wielu prawicowych syjonistów czerpało także z polskiej legendy legionowej i odwoływało się do przywództwa Józefa Piłsudskiego. Nie przypadkiem symbolem skrajnie prawicowej milicji żydowskiej Lechi (od nazwiska jej przywódcy Abrahama Sterna nazywanej także Gangiem Sterna), powstałej w 1940 roku, była dłoń salutująca dwoma palcami w geście wprost nawiązującym do polskiego salutu.
Do głośnej kłótni między przywódcami prawicowego Bejtaru, powstałej w 1923 roku organizacji młodzieżowej przygotowującej żydowską młodzież do emigracji do Palestyny, Włodzimierzem Żabotyńskim i późniejszym premierem Menachemem Beginem, doszło podczas zjazdu w 1938 roku w stojącym do dzisiaj budynku akademika żydowskiego na Pradze w Warszawie. Begin argumentował konieczność walki zbrojnej przeciwko Brytyjczykom w celu wywalczenia niepodległości w Palestynie. Choć radykałowie żydowscy zaprzestali ataków na siły aliantów, to przemoc wróciła niedługo po zakończeniu wojny z nazistami, czego najlepiej znanym przykładem był krwawy zamach na hotel King David w Jerozolimie latem 1946 roku, w którym zginęło 91 osób. Zamachu dokonali członkowie kierowanej przez Begina organizacji Irgun, których Ben Gurion nazwał później wrogami narodu żydowskiego.
Wojna o niepodległość w 1948 roku na kolejne dekady określiła relacje między lewą a prawą sceną izraelskiego życia politycznego. W czerwcu tego roku żołnierze niedawno sformowanej Armii Obrony Izraela (Cawa Hagana le’Israel, Cahal) u wybrzeży Tel Awiwu zaatakowali i zniszczyli frachtowiec „Altalena” transportujący broń dla prawicowej milicji. Bratobójcze starcie, w którym zginęło 19 osób, uważane jest za symboliczny akt przejęcia przez nowo powstały Izrael monopolu na posiadanie sił zbrojnych, bez czego nie ma mowy o suwerenności państwa.
Demokratyczne państwo stwarzało możliwość działania prawicowym politykom, lecz nie milicjom i ugrupowaniom zbrojnym, a na kolejne dekady politykę i życie społeczne kraju zdominowała lewica rządząca często przy współudziale organizacji religijnych. Z tego okresu pochodzi mit idealnego Izraelczyka – pracującego na roli kibucnika, często w krótkich spodniach i sandałach, obowiązkowo z czapką. Grafik Kariel Gardosz narysował słynną postać Srulika, który miał uosabiać cechy tego nowego Izraelczyka, zakorzenionego na miejscu sabry – człowieka o grubej, kolczastej skórze i delikatnym, słodkim wnętrzu, jak owoc opuncji po hebrajsku zwanej właśnie sabrą.
Mit i legenda w najlepszym przypadku o prawdę się ocierają. Niemal od początku istnienia Izraela większość obywateli stanowili Żydzi, nierzadko bardzo ubodzy i prości, pochodzący z Afryki Północnej i państw Bliskiego Wschodu (od irackiego Kurdystanu przez Jemen po dalekie Maroko i Algierię). Z kolei rządząca elita, czy to polityczna, czy gospodarcza, sięgała korzeniami wczesnych fal emigracji z Europy i Stanów Zjednoczonych. Także ocaleni z Holokaustu byli traktowani bardzo źle, a wytatuowany numer obozowy na przedramieniu był nie tylko źródłem osobistej traumy, lecz także powodem do wstydu i hańby w kraju szczycącym się niezłomną walką z bronią w ręku. Także jedność polityczna była iluzoryczna, politycy podzieleni i kłótliwi, a gospodarka często niewydolna. Na przykład źródłem ostrych, wewnętrznych podziałów, ale też przełomu gospodarczego były reparacje wypłacane przez Niemcy od 1952 do 1966 roku, które pomimo zrozumiałych emocji pomogły postawić na nogi zarówno gospodarkę, jak i armię państwa żydowskiego.
Tygiel dający równe szanse Żydom niezależnie od kraju pochodzenia był kolejnym mitem ocierającym się o prawdę. W teorii tak było, ale dzieci kibucników czy generalnie z rodzin aszkenazyjskich pochodzących z Zachodu miały łatwiejszy start niż ci z ciemniejszą skórą bądź mówiący po hebrajsku z akcentem marokańskim czy jemeńskim. Jeszcze do końca ubiegłego wieku przed modnymi klubami w Tel Awiwie stali „selektorzy”, którzy wpuszczali imprezowiczów w zależności od karnacji skóry z wyraźnymi preferencjami wobec blondynek.
Idealnym miejscem wyrównywania szans miała być armia, jednak przez całe dekady trzon korpusu oficerskiego stanowili kibucnicy wnoszący ze sobą poczucie wspólnoty i lewicową wrażliwość, często ugruntowaną w lewicowej tradycji Zachodu. Od pokoleń niemal każdy Izraelczyk służył w armii, a bardzo wielu z nich w jej szeregach walczyło w obronie bezpieczeństwa swojego i swojej społeczności. To też jeden z filarów kształtowania postaw młodych żołnierzy, którzy na początku służby odwiedzają Instytut Pamięci Yad Vashem w Jerozolimie, gdzie zderzają się z niesprawiedliwością antysemityzmu i okrucieństwem Zagłady. Następnie pochylają się nad grobami twórców państwa na Wzgórzu Herzla i oddają cześć poległym bohaterom na pobliskim cmentarzu wojskowym. Po takiej lekcji wiedzą, że muszą walczyć aż do zwycięstwa dla siebie i wszystkich wokół, bo tylko wolny i demokratyczny Izrael daje im przyszłość także w tym najbardziej podstawowym, fizycznym znaczeniu.
Jednak nawet Cahal był segregowany, choć nieformalnie i wbrew zasadom. W praktyce okazywało się, że biali aszkenazyjczycy trafiali do artylerii czy dostawali czerwone buty spadochroniarskie, a pozostali lądowali w czarnych brygadach piechoty zmechanizowanej. Najlepsi oczywiście trafiali do sił powietrznych, gdzie nawet jedzenie było smaczniejsze, a koszary czystsze – nietrudno się domyślić, z których grup pochodzili piloci. Pomimo formalnie równych szans i ścieżek awansu uzależnionych od zdolności i zaangażowania pierwszym aszkenazyjskim dowódcą Cahalu był dopiero gen. Gabi Aszkenazi nominowany na to stanowisko w 1998 roku.
Debata o miejscu żołnierzy aszkenazyjskich w panteonie bohaterów izraelskich trwa nadal, stąd głównymi bohaterami serialu Dolina łez poświęconego zmaganiom na Wzgórzach Golan podczas wojny Jom Kipur w 1973 roku są młodzi, przerysowani i nieokrzesani Marokańczycy. Pomimo tych nierówności i niesprawiedliwości, a może także po części dzięki nim, Cahal i państwo stało się dla wielu Izraelczyków czymś tak niesłychanie bliskim.
Monopol przełamany
Punktem zwrotnym we współczesnej historii Izraela był 17 maja 1977 roku, gdy Chaim Jawin, legendarny prezenter telewizji publicznej, rozpoczął program informacyjny słowem mapach oznaczającym odwrócenie ról i zapowiadającym koniec dominacji lewicy. Pierwszy raz po władzę sięgnęła prawica na czele z charyzmatycznym liderem Menachemem Beginem. Paradoksalnie prawica w Izraelu głosiła, i nadal głosi, hasła wyrównywania szans Żydów wschodnich, sefardyjczyków, oskarżając lewicę o tworzenie uprzywilejowanych elit. Nie miało tu znaczenia, że Begin był absolwentem prawa Uniwersytetu Warszawskiego, a wielu prawicowych liderów, z Beniaminem Netanjahu włącznie, pochodzi z dobrze sytuowanych rodzin o korzeniach w Europie czy USA.
Jednym z kluczowych projektów izraelskiej prawicy zainicjowanych jeszcze przed przejęciem władzy w 1977 roku było osadnictwo na terytoriach okupowanych, od Zachodniego Brzegu Jordanu przez Strefę Gazy aż po półwysep Synaj.
Paradoksalnie idea pionierów budujących w ciągu jednego dnia wieżę obserwacyjną otoczoną ostrokołem dla obrony przed Arabami jako początek nowego osiedla żydowskiego nie kojarzy się z izraelską prawicą. W ten sposób w drugiej połowie lat 30. powstało kilkadziesiąt osiedli żydowskich, kibuców, w zdecydowanej większości istniejących do dzisiaj. Także zasiedlaniem terytoriów okupowanych w pierwszych dekadach okupacji w dużej mierze zajmowały się grupy żołnierzy-osadników z ruchu Nahal (Noar Halutz Lohem, co oznacza walczącą młodzież pionierską) łączących służbę w Cahalu z rozbudową państwa. Do ostatniej dekady ubiegłego wieku kolejne rządy Izraela przekonywały, że osadnictwo służy jedynie bezpieczeństwu państwa, a nie jest terytorialną ekspansją.
Aktywiści z prawej strony sceny politycznej, także ci sięgający prawego marginesu, byli tu niezwykle aktywni, niekiedy występując przeciw państwu i armii. Tak było podczas próby założenia osiedla żydowskiego w budynku starej osmańskiej stacji kolejowej w arabskiej wiosce Sebastia niedaleko Nablusu na Zachodnim Brzegu Jordanu w 1976 roku. Aktywiści z organizacji Gusz Emunim sześciokrotnie byli siłą eksmitowani przez żołnierzy izraelskich i przestali wracać do Sebastii dopiero po zawarciu porozumienia z rządem pozwalającego im założyć osiedle w innym miejscu. Opór armii stawiali także osadnicy, często w kipach na głowach, podczas ewakuacji miasteczka Yamit w 1982 roku zwracanego Egiptowi wraz z całym półwyspem Synaj na mocy traktatu pokojowego podpisanego przez prawicowego już premiera Menachema Begina.
Od początku prawicowego osadnictwa na terytoriach okupowanych prym wiedli tu ideolodzy łączący nacjonalizm z religią. W ich świecie prawo Żydów do Judei i Samarii, a u niektórych także Strefy Gazy czy Synaju, wprost wynika z obietnicy boskiej, a osadnictwo stanowi nie tylko akt sprawiedliwości dziejowej i wyrównanie krzywd sprzed dwóch tysięcy lat, ale jest także dowodem niezachwianej wiary w umowę zawartą przez Boga z Abrahamem. Większość zwolenników kolonizacji mówiła o państwie żydowskim od Morza Śródziemnego po Jordan, choć zdarzali się też marzący o obu brzegach Jordanu, czyli przyszłej aneksji Jordanii. Szczególnie kontrowersyjne było, i nadal jest, pytanie, co zrobić z żyjącymi tam Palestyńczykami. Odpowiedź, która padała często, brzmiała: „transfer”, czyli czystka etniczna.
Mariaż skrajnej ideologii z głównym nurtem politycznym przebiegał bardzo powoli i przez długie dekady kolejni premierzy, od lewa do prawa, stawiali opór zapędom ekstremistów, którym jednak nie zabrakło wytrwałości, aby krok po kroku budować wpływy i władzę. Szok wśród Izraelczyków wywołało wejście do Knesetu rabina Me’ira Kahanego w 1984 roku. Założyciel i lider skrajnie prawicowej partii Kach, który zdobył mandat dzięki zaledwie 14 tysiącom głosów i ówczesnemu jednoprocentowemu progowi wyborczemu, wprost głosił idee rasistowskie i nawoływał do przemocy. Jego idee były tak bulwersujące, że parlamentarzyści wychodzili z sali obrad, gdy zmierzał ku mównicy. Wśród nich był Icchak Szamir, dawny członek wspomnianej już terrorystycznej organizacji Lechi i późniejszy premier sprzeciwiający się dialogowi z Palestyńczykami. Mimo niewątpliwie twardych, prawicowych poglądów popartych doświadczeniami z przeszłości i nieprzejednanym stosunkiem do Arabów, nie był skłonny legitymizować swoją obecnością rasistowskiej retoryki Kahanego. Z kolei Cahal zorganizował jednodniowy kurs dla żołnierzy mający przeciwdziałać rasizmowi szerzonemu przez Kahanego.
Kach został de facto zdelegalizowany w Izraelu, a w USA ugrupowanie wpisano na listę organizacji terrorystycznych, z której wykreślono je dopiero w 2022 roku. W 1990 roku Me’ir Kahane został zastrzelony w Nowym Jorku, lecz jego idee pozostały. Odwoływał się do nich Baruch Goldstein, który w 1994 roku zamordował 29 Palestyńczyków modlących się w Grocie Patriarchów w Hebronie. Zachowało się nagranie młodego Ben-Gewira, który z okazji maskarady stanowiącej jeden z elementów obchodów święta Purim przebrał się za Goldsteina, co pokazuje, jak głęboko sięga jego fascynacja przemocą i radykalizmem. Obecny minister bezpieczeństwa narodowego nie ukrywa, że kontynuuje ideologię Kachu, a ośmiokrotne wyroki za szerzenie rasizmu i terroryzm uważa za powód do dumy.
W latach 90. prawica przebijała się do świadomości publicznej, wykorzystując frustrację i złość na fali terroru towarzyszące rozmowom pokojowym z Palestyńczykami. Izraelczycy nie chcieli być „ofiarami pokoju” ginącymi dziesiątkami w samobójczych zamachach bombowych. Uosobieniem zdrady stał się premier Icchak Rabin, w przeszłości jeden z najznamienitszych dowódców Cahalu i bohater wojenny, przedstawiany na plakatach przeciwników w arafatce na głowie. Pierwszy raz głośno stało się wówczas o młodym ekstremiście z Kachu Itamarze Ben-Gewirze, często bagatelizowanym, pulchnym chłopaku, który nie służył w armii, i wykrzykującym szokujące, a przez to niezbyt groźne brednie.
Podejście do ludzi tego pokroju zmieniło się po zabójstwie premiera Rabina, gdy okazało się, że ekstremiści to nie jedynie dziwacy przyklejeni do prawego marginesu sceny politycznej, niezdolni wpływać na rzeczywistość. Ben-Gewir i wielu innych radykałów znalazło się na celowniku służb bezpieczeństwa. Posypały się wyroki, choć groźba radykalizmu na zawsze zawisła w powietrzu.
Oswajanie się z radykałami
W kolejnych latach, w tle i na marginesie bieżącej polityki partyjnej skrajna prawica ewoluowała i rozwijała się, wchodząc do mainstreamu życia politycznego. Lider centroprawicowego Likudu Beniamin Netanjahu zaszokował lewicę, wygrywając w 1996 roku pierwsze wybory parlamentarne po zamachu na Rabina, jednak stracił władzę trzy lata później w aurze „najgorszego premiera w historii Izraela”. Podczas swojej pierwszej kadencji lawirował w procesie pokojowym z Palestyńczykami, idąc na ustępstwa krytykowane przez prawicę, a równocześnie nieprzynoszące rezultatów oczekiwanych przez lewicę. Skłócił się także z ówczesnym prezydentem USA Billem Clintonem. Obciążano go również odpowiedzialnością za nieudaną operację Mosadu w Jordanii, podczas której Izraelczycy nie zdołali zabić Chalida Maszala, lidera Hamasu. Równocześnie podejrzewano go o nadużycia finansowe. W konsekwencji przegrał wybory w 1999 roku i powrócił do sektora prywatnego. Powrót do władzy zabrał mu dekadę, podczas której nauczył się rozgrywać izraelską politykę w sposób mistrzowski. Kolejne rządy tworzył i rozwiązywał. Szedł do wyborów z największym elektoratem negatywnym w kraju, w sytuacji, w której większość obywateli w sondażach nie chciało widzieć go na stanowisku premiera. Mimo to jego Likud cieszący się sympatią około jednej czwartej wyborców zostawał największą frakcją parlamentarną, a jej lider tworzył kolejne kruche koalicje – gdy mu się to nie udawało, płynnie przechodził z kampanii w kampanię, pozostając u władzy i pełniąc obowiązki szefa rządu.
Netanjahu był skłonny dogadywać się i wadzić praktycznie z każdym, jeśli to służyło jego interesowi. Często balansował na granicy prawa, a jak twierdzi prokuratura, przekraczał ją, obiecując dobre traktowanie wpływowych przedsiębiorców w zamian za przychylny wizerunek w ich prasie. Wynikłe z tego postępowania ciągną się za nim do dzisiaj, jednak koneksje, układy i deale były i są tym, co pozwala mu rządzić Izraelem dłużej niż Dawid Ben Gurion.
W rezultacie jego krytycy zaczęli mówić, że jest pierwszym premierem w historii Izraela, który interes prywatny stawia ponad państwowym. Krytyka i spory nigdy jednak nie przeszkadzały politykowi, który umie pływać na falach społecznego wzburzenia. Stąd dwa główne motywy jego działań. Z jednej strony przedstawia się w roli czempiona, obrońcy i orędownika biedniejszych warstw społecznych, głównie Żydów sefardyjskich, choć sam wywodzi się z elity aszkenazyjskiej. Jego trzecia żona Sara słynie ze skłonności do luksusu i fatalnego traktowania współpracowników, a jeden z dwóch synów z ich małżeństwa, Yair, stał się prawdziwym delfinem i celebrytą brutalnie atakującym rywali ojca w mediach społecznościowych.
Drugim obszarem zdobywania poparcia przez Netanjahu są flirty z ugrupowaniami na prawo od jego rodzimego Likudu. Praktycznie każdy premier Izraela w ciągu ostatnich trzech dekad tolerował, a zazwyczaj wspierał osadnictwo. Robił to też Ariel Szaron, który zlikwidował osiedla w Strefie Gazy, kierując się względami bezpieczeństwa i pragmatyzmem (problem z utrzymaniem enklaw wewnątrz gęsto zaludnionych terenów palestyńskich). Równocześnie rozwijał osadnictwo na Zachodnim Brzegu, za murem granicznym, który zaczął budować. Netanjahu lawirował między naciskami z Waszyngtonu, aby osadnictwo zamrażać, a wewnętrznymi naciskami własnego środowiska politycznego. To drugie ostatecznie przeważało, a liczba Żydów na Zachodnim Brzegu, wyłączając Wschodnią Jerozolimę, sięga obecnie około pół miliona, co oznacza dwuipółkrotny wzrost od początku tego wieku.
W demokracji siła polityczna powiązana jest z liczebnością i zamożnością, co widać także w środowisku religijnych syjonistów, jak sami siebie nazywają, czy też religijnych nacjonalistów, po hebrajsku datim leumiim, jak są powszechnie określani w Izraelu. Badacz tematu Shlomo Fischer szacuje, że w całym Izraelu jest ich 12–16 procent. Jednak tak duża społeczność jest zróżnicowana i podzielona od prawicy umiarkowanej po prawy skraj spektrum politycznego. Cechą charakterystyczną mężczyzn z tych środowisk są kolorowe, szydełkowane lub haftowane kipy.
Sztandarowym programem ruchu narodowych syjonistów są szkoły religijne łączące nauczanie talmudyczne z przygotowaniem wojskowym, a następnie ze służbą w Cahalu. Dziewięciu na dziesięciu uczniów tych szkół zgłasza się na ochotnika do jednostek bojowych, gdy w całej populacji odsetek ten jest trzykrotnie mniejszy. W przeszłości proporcje takie charakteryzowały ideologicznie i patriotycznie motywowaną młodzież kibucową. Wzrost liczby mężczyzn o wrażliwości prawicowej w jednostkach bojowych przekłada się na ich większy odsetek w korpusie oficerskim. Co więcej, ludzie ci często służą w jednostkach w bliskiej sobie Judei i Samarii, co oznacza bezpośrednią konfrontację z Palestyńczykami żyjącymi na terytoriach okupowanych.
Świetnym przykładem rozwoju i kariery takiego człowieka jest Naftali Bennett, urodzony i wychowany w Hajfie, w rodzinie imigrantów z USA. Odebrał edukację w duchu syjonizmu religijnego i zgłosił się do służby w jednostce specjalnej sztabu generalnego Sajjeret Matkal, a następnie został oficerem w jednostce Maglan specjalizującej się w rajdach za linie wroga. Walczył w południowym Libanie przed wycofaniem się Cahalu ze strefy buforowej w 2000 roku, w drugiej intifadzie i w drugiej wojnie libańskiej. Podczas operacji Grona Gniewu w Libanie w 1996 roku przeprowadził kontrowersyjny rajd, w wyniku którego dowodzeni przez niego żołnierze znaleźli się pod ostrzałem Hezbollahu. Aby przetrwać kontratak, Izraelczycy wezwali wsparcie. Pociski ciężkiej artylerii zabiły wówczas 106 uchodźców na terenie koszar sił pokojowych ONZ w miejscowości Kana.
Bennett odniósł sukces w biznesie, zarabiając setki milionów dolarów w branży high-tech, równocześnie piął się po szczeblach samorządowych w judejskiej Radzie Jesza, zrzeszającej osadników żydowskich. Sukces samorządowy i biznesowy przełożył na działalność polityczną, współtworząc nieduże ugrupowania, dzięki którym pierwszy raz wszedł do Knesetu w 2013 roku i przez kolejne lata pełnił funkcje ministerialne w rządach Netanjahu, którego zastąpił na stanowisku szefa rządu w 2021 roku.
O ile sam Bennett nie może być uważany za radykała, zwłaszcza po tym, jak współtworzył rząd z liberałami Ja’ira Lapida, o tyle jego osobista ścieżka pokazuje wzrost znaczenia środowiska religijnych nacjonalistów, których prawy margines sięgający ludzi powiązanych z dawnych Kachem przeobraził się w ruch ultraortodoksów, charedim leumiim, czyli chardali. Są to nacjonaliści, często mieszkający na osiedlach, niekiedy imigranci z USA, którzy swoją ideologię opierają na ścisłym przestrzeganiu reguł ultraortodoksyjnego judaizmu. Nie noszą lisich czap, tylko stosunkowo duże, haftowane kipy, spod których wystają długie pejsy i nierzadko długie włosy. Wkładają zwykłe, świeckie ubrania i służą w armii, często w jednostkach bojowych. Do wojska wnoszą niespotykany wcześniej poziom ortodoksji religijnej. Na przykład żołnierze wywodzący się z tego środowiska potrafią protestować przeciwko występom artystycznym z udziałem żołnierek czy prześladować żołnierzy należących do mniejszości seksualnych, co w przeszłości było nie do pomyślenia. Są to zjawiska i zachowania o tyle niepokojące, że uderzają w etos armii dającej równe szanse wszystkim, bez względu na płeć, pochodzenie czy sposób życia. Młodzi chardale odwiedzający Wzgórze Świątynne w Jerozolimie kładą się na brzuchach głowami w stronę skały Moria, gdzie stała arka przymierza w świątyni żydowskiej. To niespotykany w judaizmie gest przypominający połączenie chrześcijańskiego leżenia krzyżem z muzułmańskim zwracaniem się ku Mekce.
Izraelskie służby bezpieczeństwa zwracają uwagę, że jest to najbardziej radykalna i skora do przemocy grupa osadników. O ile w przeszłości radykałowie odpłacali za przemoc palestyńską, atakując samochody i malując napisy tag mechir, co w wolnym tłumaczeniu oznacza „cenę i odpłatę”, to obecnie organizują działania określane w Izraelu mianem żydowskiego terroryzmu. Atak na miasteczko Huwara na Zachodnim Brzegu w lutym 2023 roku, podczas którego uzbrojeni osadnicy palili domy i samochody, dowódca centralnego okręgu wojskowego Cahalu gen. Jehuda Fuchs wprost nazwał „pogromem”. Ataki tego rodzaju nie tylko powtarzają się, ale wręcz eskalują. Pierwszą śmiertelną ofiarą rajdów chardali na wioski arabskie jest 19-letni Kusai Matan, zastrzelony przez osadników na początku sierpnia 2023 roku. Jednym ze sprawców okazał się Elisha Yered, były rzecznik partii politycznej Żydowska Siła Itamara Ben-Gewira.
Symbolem wejścia ekstremistów do politycznego mainstreamu jest obecny lider chardali Becalel Smotricz, minister finansów w obecnym rządzie, który posiada również szerokie uprawienia na Zachodnim Brzegu w ramach ministerstwa obrony, powodujące, że niejednokrotnie określany jest mianem „premiera Judei i Samarii”. Smotricz w młodości był aresztowany, a funkcjonariusze służb bezpieczeństwa znaleźli u niego łatwopalne materiały, które miały być wykorzystane do zamachu terrorystycznego na Arabów. Jednak przygotowania terrorystów były na tyle wczesne, a działania Szin Bet szybkie, że sąd nie miał podstaw do skazania radykałów. Jednak podczas niedawnego wywiadu telewizyjnego jeden z ówczesnych śledczych stwierdził, że Smotricz dzisiaj może być politykiem tylko dlatego, że służby dobrze wykonały swoją pracę, zapobiegły żydowskiemu terroryzmowi i nikt nie musiał ponieść jego konsekwencji.
Polityk, występujący zazwyczaj w garniturze i na pierwszy rzut oka sprawiający wrażenie zwykłego zachodniego technokraty, przenosi skrajną ideologię z terytoriów okupowanych do samego Izraela. Kierowane przez niego ministerstwo wstrzymało finansowanie dla arabskich samorządów lokalnych. Smotricz twierdzi, że 200 milionów szekli, czyli ponad 50 milionów dolarów, stanowi dodatkową kwotę, która się Arabom po prostu nie należy. Jego krytycy polityczni uważają to za przejaw rasizmu, na który nie powinno być miejsca w Izraelu. Urzędnicy z resortu finansów twierdzą, że burzy ład prawny w państwie oparty na równości wszystkich obywateli, natomiast dowódcy służb bezpieczeństwa mówią, że taka jawna dyskryminacja wzmacnia pozycję ekstremistów arabskich.
Walka o demokrację
Prawicowy populizm i przejęcie władzy przez skrajnych radykałów nałożyły się na debatę ustrojową, prowadząc do niespotykanego wcześniej rozłamu i bezprecedensowej fali protestów. Izrael nie ma konstytucji, a zręby ustroju tworzy 14 ustaw zasadniczych. Na straży państwa i praworządności stoi Sąd Najwyższy złożony z 15 nieodwoływalnych sędziów powoływanych przez prezydenta na podstawie rekomendacji komisji złożonej z przedstawicieli polityków i środowisk prawniczych.
Sędziowie Sądu Najwyższego, przez Izraelczyków nazywanego Bagac, co jest skrótem hebrajskiej nazwy Najwyższego Sądu Sprawiedliwości, niejednokrotnie oskarżani byli o aktywizm, czyli sterowanie polityką państwa pomimo braku demokratycznego mandatu. Dowodem takich działań mają być przyjmowane przez Kneset ustawy czy decyzje rządu odrzucane przez Bagac. Takich przypadków nie ma wiele, ale sam fakt ograniczania władzy wykonawczej jest źródłem debaty publicznej, którą przed laty wszczęła ówczesna lewicowa opozycja. Niewzruszona siła Sądu Najwyższego spowodowała, że praktycznie każda instytucja publiczna, od rządu poczynając na pojedynczych parlamentarzystach kończąc, ma doradcę prawnego, który mówi urzędnikom i politykom, co im wolno, a czego nie. Także fakt, że w ciągu 24 z ostatnich 27 lat rządzili premierzy prawicowi, w naturalny sposób większość orzeczeń Sądu Najwyższego skierowanych przeciwko rządowi uderzało we władzę prawicową. Stąd na przykład Bagac anulował przegłosowaną poprawkę do ustawy antyimigracyjnej, która miała pozwolić na osadzanie „infiltratorów”, jak nazywano nielegalnych imigrantów z Afryki, na trzy lata w więzieniu bez decyzji sądu, co wywołało głośne protesty prawicy.
Zapowiedź reformy sądowniczej znaczna część Izraelczyków odebrała jako jednoznaczny zamach na demokrację i usunięcie prawnych hamulców ograniczających samowolę rządu zbudowanego przez koalicję łączącą prawicowych ekstremistów, takich jak Ben-Gewir i Smotricz z partiami religijnymi, a wszystko pod przywództwem Netanjahu, który dzięki umiejętnościom politycznym powrócił do władzy mimo ogromnego elektoratu negatywnego.
Czerwoną lampką dla oponentów Beniamina Netanjahu i jego rządu były nie tyko problemy z prawem prawicowych radykałów czy toczące się postępowania przeciwko szefowi rządu w związku z nadużyciami z przeszłości, ale także nominacja ministerialna Arje Deriego, szefa religijnej partii Szas zrzeszającej Żydów aszkenazyjskich w styczniu 2023 roku. Nie dość, że polityk odsiedział wyrok za korupcję w przeszłości, to w następstwie uznania go za winnego przestępstw podatkowych w 2022 roku zawarł ugodę z sądem, zgodnie z którą otrzymał wyrok więzienia w zawieszeniu, w zamian za co zgodził się nigdy więcej nie pełnić funkcji publicznej. Co prawda naruszając to porozumienie, formalnie nie złamał prawa, jednak Sąd Najwyższy stosunkiem głosów 10 do 1 i posługując się przesłanką racjonalności pozwalającą kwestionować decyzje władzy wykonawczej, które są zgodne z literą – ale przeczą duchowi – prawa, nakazał premierowi odwołanie nominacji.
Zwlekając cztery dni z wykonaniem decyzji sądu, co w Izraelu uznano za skandaliczne, Netanjahu zwolnił Deriego, lecz przyspieszył reformę sądowniczą. Jego zamiarem było umożliwienie parlamentowi odrzucanie decyzji Sądu Najwyższego bezwzględną większością 61 spośród 120 głosów. W konsekwencji tego wybuchły masowe protesty. Setki tysięcy demonstrantów od końca 2022 roku w kolejne sobotnie wieczory wychodziło na ulice wielu izraelskich miejscowości, a punktem centralnym protestów była ulica Kaplana w Tel Awiwie, w lipcu 2023 roku oficjalne przemianowana na plac Demokracji.
W przeszłości w Izraelu odbywały się masowe protesty, ale nigdy na taką skalę. Setki tysięcy ludzi protestowały na początku lat 80. przeciwko wojnie w Libanie, a ruch Czterech Matek, założony przez matki domagające się powrotu synów służących w szeregach Cahalu w Libanie, i powtarzające się protesty pomogły premierowi Ehudowi Barakowi podjąć decyzję o wycofaniu wojsk z Libanu w 2000 roku. Matki w Zieleni wychodziły wielokrotnie na ulice w proteście przeciwko likwidowaniu osiedli żydowskich, a każdorazowa ewakuacja, czy to ze zwracanego Egiptowi Synaju, czy ze Strefy Gazy, wywoływała falę oporu. Nigdy jeszcze ruch protestacyjny nie był tak długotrwały i masowy. Na ulice wychodzą nie tylko sympatycy lewicy, ale także ci, którzy czują niepokój o przyszłość demokracji, a co za tym idzie – własnej wolności. Demonstrują i strajkują nawet finansowo uprzywilejowani przedstawiciele branży high-tech. Pracodawcy kilkakrotnie już uznawali godziny poświęcone na protesty za czas pracy.
Izraelczycy pokazali, jak bardzo są przywiązani do państwa traktowanego jako ich własność. Wielokrotnie usłyszeć można, że „politycy nie odbiorą nam, obywatelom, państwa”. Innymi słowy państwo demokratyczne i praworządne jest czymś bliskim, o co się dba i dla którego obywatel gotowy jest poświęcić nawet zdrowie i życie. W sposób naturalny grupą aktywną od początku protestów są niekiedy leciwi już weterani. Byli żołnierze wojny Jom Kippur usiłowali przywieźć wiosną 2023 roku na jedną demonstrację stary czołg zabrany z dawnego pola bitwy na Wzgórzach Golan, owinięty w wielką deklarację niepodległości. Nie dojechali z ciężkim ładunkiem do Tel Awiwu, ale zatrzymującym ich policjantom zrobili wykład na temat patriotyzmu.
O ile udział weteranów i żołnierzy rezerwy w protestach społecznych nie jest niczym nowym, o tyle odmowa służby przez tysiące oficerów zajmujących kluczowe stanowiska w armii i służbach bezpieczeństwa wywołała szok. Po odbyciu obowiązkowej służby wojskowej, trwającej 32 miesiące dla mężczyzn i 24 dla kobiet, bądź wygaśnięciu kontraktu żołnierza zawodowego, Izraelczycy raz na trzy lata odbywają służbę rezerwową, tzw. miluim. Jednak żołnierze pełniący funkcje niezwykle ważne dla bezpieczeństwa państwa, w tym piloci, operatorzy dronów, programiści, oficerowie wywiadu czy kontrwywiadu, operatorzy jednostek specjalnych, planiści czy oficerowie sztabowi, znacznie częściej, czasem co kilka miesięcy, zgłaszają się na miluim na ochotnika. Według upublicznionej przez izraelskie media informacji z niejawnej rozmowy dowódców wojska i polityków bez ich służby wywiad i lotnictwo Cahalu praktycznie nie mogą funkcjonować prawidłowo. Sytuacja jest lepsza w przypadku jednostek piechoty czy w wojskach zmechanizowanych.
W obawie o przyszłość państwa tysiące żołnierzy najpierw podpisało listy protestacyjne, następnie odmówiło służby. Wśród nich znalazło się kilkuset pilotów, którzy w ten sposób tracą uprawnienia do pilotowania maszyn, a armia traci ważne zdolności bojowe. Służby odmówiło wielu oficerów wywiadu wojskowego Amanu i cywilnego Mosadu. Zaprotestowali żołnierze słynnej jednostki 8200 odpowiadającej za bezpieczeństwo cybernetyczne w kraju. Przeciwko planom rządu głośno opowiedzieli się byli dowódcy Mosadu, służb bezpieczeństwa Szin Bet i dziesiątki wysokich rangą oficerów Cahalu, którzy w przeszłości współpracowali z Beniaminem Netanjahu.
Profesor Asa Kaszer, filozof i współtwórca kodeksu etycznego Cahalu, spotkał się z protestującymi, aby porozmawiać o ich moralnych wyzwaniach, o czym opowiedział następnie dziennikarzowi izraelskiej telewizji publicznej. Jego zdaniem każdy oficer musi położyć na szali dwie rzeczy. Po jednej stronie znaczenie pełnionych przez siebie funkcji w służbie na rzecz bezpieczeństwa państwa, po drugiej subiektywną ocenę wagi demokracji czy praworządności. Kaszer nie namawiał nikogo do przerwania protestów, jedynie do świadomego podjęcia decyzji, czy i jakiemu państwu żołnierze chcą służyć.
W konsekwencji protestów dowódcy Cahalu, na czele z szefem sztabu generalnego gen. Hercim Halewim, zaczęli bić na alarm, wskazując na spadek wartości bojowej armii. Wielu oficerów winą obarcza przy tym nie protestujących, ale premiera Netanjahu, który w ich opinii prowadzi Izrael w niebezpiecznym kierunku.
Na nieznanych wodach
– To nie jest normalny kraj. Zobaczysz, jeszcze Amira wypuszczą – kilka miesięcy po zamachu na Icchaka Rabina powiedziała mi Zoja Perelmuter, pochodząca z Polski sympatyczka izraelskiej lewicy. Wówczas brzmiało to absurdalnie, podobnie jak wystawa Asafa Borka. Ćwierć wieku później, gdy policją dowodzi Ben-Gewir, finansami państwa zarządza Smotricz, izraelski generał mówi o pogromie dokonanym przez Żydów na Zachodnim Brzegu Jordanu, a policjanci zatrzymują weteranów z flagami z gwiazdą Dawida, polityczna dystopia staje się izraelską rzeczywistością.
Nic jednak nie jest przesądzone. Izraelczycy równie wytrwale walczą o swoją demokrację, jak potrafią walczyć o niepodległość i prawo do życia we własnym państwie. Zawsze byli podzieleni, choć nigdy rozłamy nie były aż tak ostre. Były prezydent Re’uwen Riwlin mówi o czterech plemionach: ultraortodoksach, religijnych nacjonalistach, świeckich i Arabach. Nie byłoby w tym wiele nowego, gdyby nie zmiana proporcji sił tych grup, ale także polityczna wola cynicznego pogłębiania i wykorzystywania pęknięć na potrzeby politycznej gry i płynących z niej korzyści.
Za jednego z głównych sprawców wskazuje się Beniamina Netanjahu, który wyraźnie się zestarzał, prowadząc tę grę, a stworzone przez niego i jego machinacje pola zajmują młodsi, silniejsi, ale też bardziej bezwzględni politycy. Odpowiedzią na ich działania jest gotowość oponentów do podejmowania kroków, takich jak odmowa służby przez pilotów armii izraelskiej, które jeszcze niedawno były niewyobrażalne, bo zagrażają bezpieczeństwu państwa. Równie niewyobrażalne są słowa, które padają z ust chardali, niekiedy zbyt młodych, by służyć w armii, lecz wystarczająco pewnych siebie, by wykrzykiwać „zdrajcy!” i pluć w twarz weteranom i oficerom Cahalu przez dekady uznawanych za najlepsze, co ziemia Izraela zrodziła. Izraelskie media pokazały tego rodzaju sceny, a także chardali wykonujących obraźliwe gesty pod adresem demonstrantów idących z Tel Awiwu do Jerozolimy w lipcu 2023 roku.
W ciągu pierwszych 75 lat istnienia Izraela spory tego rodzaju zawsze usuwały się w cień wobec zagrożenia zewnętrznego. W trzeciej dekadzie XXI wieku trudno sobie wyobrazić taką sytuację. Oczywiście Izrael nadal walczy, ale większość dawnych wrogów stała się partnerami handlowymi w prawdziwym duchu bliskowschodniego kupiectwa. Pozostali, zwłaszcza w Syrii, Libanie czy Iraku, zajmują się swoimi problemami. Daleki Iran jest groźny nie tylko dla Izraela – dzięki temu państwo Izrael nie jest tu osamotnione. W tej sytuacji także Palestyńczycy stali się pretekstem wykorzystywanym w izraelskiej grze politycznej – bardziej niż realnym zagrożeniem. To powoduje, że trudno sobie wyobrazić kataklizm na skalę wojny Jom Kippur, który mógłby wstrząsnąć posadami izraelskiego społeczeństwa i zmusić zwaśnione ekstrema do racjonalnego dialogu z myślą o horyzoncie dalszym niż najbliższe wybory.
Jarosław Kociszewski jest reporterem i publicystą, wieloletnim korespondentem polskich mediów na Bliskim Wschodzie, obecnie redaktorem naczelnym portalu new.org.pl, ekspertem Fundacji Stratpoints i producentem podcastów Free Range Productions.
Izrael w ostatnich dekadach się zmienił i nadal przechodzi przeobrażenia, których konsekwencje są niemożliwe do przewidzenia. Masowe, długotrwałe protesty przynoszą rezultaty, a rząd, który musiał się ugiąć i złagodzić zakres reformy sądowniczej, może upaść, robiąc miejsce obecnej opozycji. Izraelczycy wielokrotnie pokazywali, że są zdolni do adaptacji, lecz rzeczy fundamentalne pozostają bez zmian. Stąd istnieje miejsce na dialog z uwzględnieniem interesu wielu społeczności, grup czy plemion, jak nazwał je prezydent Riwilin, w celu zachowania fundamentów demokratycznego państwa prawa. Istnieje też scenariusz, według którego erozja demokracji będzie trwała dalej, prawicowi populiści pod rękę z rozmaitymi grupami religijnymi stworzą państwo, z którego wyjeżdżać będzie jeszcze więcej zdolnych, liberalnie myślących ludzi – podobnie jak setki lekarzy, którzy w mediach społecznościowych już szukają informacji na temat życia i pracy poza Izraelem.