Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Międzymorze / 08.09.2024
Ewa Wieżnawiec

Ryna dojrzewała w białoruskim lesie. Nikt jej do tego nie przygotował [FRAGMENT KSIĄŻKI]

Ryna dorasta w Naŭhalnym, miejscu, gdzie stare tradycje i zabobony wciąż żyją w codzienności mieszkańców. Wychowywana przez tajemniczą babcię, uczy się sekretów ziołolecznictwa i magii. To historia o dojrzewaniu, poszukiwaniu własnej tożsamości i starciu z przeszłością pełną dziwnych wierzeń i niecodziennych zdarzeń.
Foto tytułowe
(Shutterstock)



Posłuchaj słowa wstępnego trzeciego wydania magazynu online!



Maria była rozczarowana. Ryna wyglądała jak wykapana babcia, tyle że ruda i od stóp do głów obsypana piegami we wszelkich możliwych odcieniach – od marchewkowego po ciemnobrunatny. Maria próbowała doprowadzić biedne dziecko do porządku, ale nic nie pomogło: ani nacieranie świeżo wydojonym mlekiem, ani okłady z ogórka, ani nawet bułgarski krem „Achramin”, wszystko na marne. Piegi rosły na buzi razem z wielkim nosem. Rude włosy wiły się i sterczały jak z wroniego gniazda. Za to stara była zadowolona. „Wykapana Tema! Kropla w kroplę!” – mruczała. Ryna rosła bardzo wysoka i chuda, miała długie ręce i stopy „jak narty”.
Pobierz magazyn ZA DARMO
Magazyn Nowa Europa Wschodnia Online
jest bezpłatny.

Zachęcamy do wsparcia nas na Patronite


Wiele lat później Ryna odkryła jedną z tajemnic autorytetu i sławy babci w okolicy. Otóż ludzie wierzyli, że Totema potrafi pojawiać się w kilku miejscach naraz. Kiedyś na większe odległości musieli wlec się furmanką albo łapać okazję i ledwie przebrnęli bagna, a tu już ciemno i trzeba zostać na noc. I zdarzało się, że jechali z jarmarku w Lipieniu, patrzą, Daroszka stoi koło mostu na Arosie. Dojeżdżają do Siaredzibaru, a tam znowu Daroszka z tobołem na grzbiecie. Ryna słyszała sporo takich opowieści. A tajemnicą babci był jej chód. Na długich nogach z dużymi stopami chodzenie po bagnie to sama przyjemność. Przy czym zarówno Ryna, jak i Daroszka jakby czuły, gdzie stąpać. Tak chodzą po bagnach łosie. Na tej kępie zegnij nogę tak, a kolano – o tak, i nie dociskaj, bo pod spodem może być dół. A tam, przy kamieniu, rośnie cały wiecheć psiej trawki – odstaw trochę stopę i stań palcami, nie na pięcie. Tu jest dobry skrót przez wrzosowisko, trzeba tylko rozetrzeć torf w ręce – jeśli czuć, że mokry jak nieodciśnięte tarte kartofle na placki, nie ma co leźć, ale jak suchy – można, skokami, tylko patrz pod nogi. Daroszka chodziła trzy razy szybciej niż normalny człowiek. Szach-szach-szach, jak na szczudłach, wysoka, chuda jak strach na wróble na wiśni w Aredeberze, w szerokiej spódnicy i szerokiej bluzie, w chustce zsuniętej na kark mknie Daroszka po bagnie z tobołem na ramionach. Tobół to kwadrat grubego płótna z lnu albo konopi z wszytymi w rogi taśmami – naŭhalski prototyp plecaka. Rozkładasz, zwalasz wszystko na kupę pośrodku, wiążesz taśmy i zarzucasz na plecy. W tobole nosi się lebiodę, pokrzywę, siano, chrust, grzyby (przy dużym szczęściu), a czasem nawet i dzieci. Daroszka nosiła w tobole ser, chleb, słoninę, butelkę wody i wszystko, co się może przydać: flaszeczki, zioła, maści i szarpie. Nawet jak była młoda, nie siedziała w domu i nie czekała dopiero aż po nią poślą. I teraz musi poodwiedzać „koleżanki” w sąsiednich wsiach, folwarkach i nawet w Lipieniu, posłuchać wszystkich wieści, zajrzeć do stałych „pacjentów”. I nigdzie nie odmawia poczęstunku, zje i wypije, ale jej krok jest dalej równy i szybki, w każdą pogodę i o każdej porze. A czyta wciąż słabo, bo nie zna rosyjskiego. Czasami wraca i opowiada Rynie:

– Ot, durnie! Napisali: uwaga, wilki lezą! No lezą, od tego są wilki!
– Babciu, to „wałka liesa”. „Wyrąb lasu”, tak się to pisze po rusku.
– Sama wiem, jak się pisze po rusku. Co za czasy, przy każdym wilku teraz postawią tabliczkę!

Tak się utarło, że Ryna większość czasu mieszkała u babci, do rodziców chodziła się tylko myć w środy i w soboty, i może czasem jeszcze pokazać zeszyt ze szkoły. Daroszka, obojętna na dzieciństwo syna, przy wnuczce całkiem się zmieniła. Siedziała z Ryną, bo w Naŭhalnym nie było przedszkola, aż do samej szkoły. Opowiadała jej bajki i nic przed małą nie ukrywała. Tylko nie uczyła jej czytać. Czytać Ryna nauczyła się sama z podręczników zootechniki ojca i z pism, składowanych w sieni na rozpałkę.

Kiedy Ryna miała siedem lat, posłano ją do szkoły i zaraz pierwszego dnia trafiła do kołchozowej biblioteki i wypożyczyła swoją pierwszą książkę, napisaną jak dla niemowlaków, łatwiutką. A przywykła już raczej do rycin krowiego wymienia, opisu sianokiszonki i chorób kopyta.

Przed pójściem do szkoły Ryna siedziała w czarnej połowie i patrzyła, jak babcia leczy przestrach u dzieci i dorosłych, wyciągając go kulkami bielonego lnu i chleba, jak warzy swoje mikstury, zaszeptuje różę i wiąże węzełki pod poduszkę chłopom, co piją i biją. W Naŭhalnym wszelkie gusła i zabobony zachowały się świeże i powabne. Pierwszy telewizor pojawił się tutaj dopiero w 1970, akurat u Pawła i Marii. I ćwierć wsi przychodziło oglądać, głównie starzy. Siadali rządkiem pod zielonym piecem kaflowym i z równą uwagą śledzili wiadomości, filmy i nawet program satyryczny „Szpilki”, z którego zresztą nic nie rozumieli. Za to lubili koncerty, piosenki o miłości, kiedy śpiewały Zykina albo Tołkunowa. Obok bawiła się Ryna. W telewizji mało co ją ciekawiło, głównie leczyła lalki metodami Daroszki. Telewidzowie roznieśli po wsi wieść, że z małej będzie wiedźma mądrzejsza od starej, bo zna już wszystkie zaklęcia i jak zacznie zamawiać, to aż strach bierze, i to jeszcze niskim, nieswoim głosem (łgali!). Plotka dotarła w końcu do rodziców i tak się skończyły posiadówki przy telewizorze.

Ale w rezultacie z Ryną nikt nie chciał się przyjaźnić – za wyjątkiem Nataszy z drugiego końca ulicy Długiej. Natasza miała blond loki jak owieczka, błękitne oczy, delikatną porcelanową twarzyczkę, była niziutka i nosiła buciki rozmiar 21. Różniły się wszystkim, Ryna i Natasza, więc ich przyjaźń przetrwała tylko do czasu, kiedy dziewczynki zaczynają interesować się chłopcami i kiedy świat łamie dziewczynki i składa je na nowo w gotowe już do użytku kobiety. Z tym, że Rynę świat ani myślał łamać i składać, bo od początku była ni przypiął, ni przyłatał. Dziwacy to dziwacy, odrębna kategoria. Natasza to przesiadała się od Ryny do Ingi Kowal, to znów wracała, kiedy nie szło jej z jakimś chłopakiem, i Ryna nie mogła mieć jej tego za złe.

We wczesnym nastolęctwie Ryna marzyła, żeby uciec do Afganistanu, bić tam duszmanów i wynosić na własnych plecach rannych szurawi, albo zamieszkać w leśnym forcie jak brat Tuck, Dersu Uzała albo bohaterowie Jacka Londona. Wiedziała, co w lesie jeść, a czego nie jeść, jak odstraszyć gada albo zwierza, jak wyprowadzić w pole niedobrego człowieka i leszego. Zaniedbywane dzieci wychowują się same i wchodzą w życie jak Mowgli. Ryna wiedziała również, jak otruć złego męża, przywabić chłopaka, wygoić różę i wyleczyć kiłę. Wiedziała, że Reagan marzy tylko o tym, żeby zrzucić bombę na Naŭhalne, że Białoruś jest członkiem założycielem ONZ i walczy o pokój na świecie. Wiedziała, że hiszpańscy grandzi mają tak rasowo wygiętą w łuk stopę, że może pod nią przepłynąć strumyk i jej nie zmoczyć. Nie wiedziała jednak, co się dzieje z dziewczyną, kiedy ją chłopak zepsuje. Maria odkładała podobne rozmowy, brzydziła się tym tematem i liczyła, że stara wiedźma ją wyręczy. Stara zaś uważała, że to obowiązek matki. Wiadomo, w naukach babci Darochy krew miesięczna często się przewijała, szczególnie kiedy trzeba było przykrócić męża, co pił i bił, ale Ryna myślała, że to krew spuszczana z rany co miesiąc przy młodym księżycu. Nikt jej nie przygotował do tego, co stało się na Pokrowę.

W tym pięknym dniu babcia przytaszczyła z lasu tobół dzikiej kaliny i przebierała ją koło pieca, a Maria dostała wypłatę i kupiła córce latarkę na dynamo, o którą ta dawno już ją prosiła, i trzy pary nowych majtek. I to nie jakichś pantalonów czy babcinych gaci na szarej gumce, ale prawdziwych jedwabnych „fig”, cieniutkich, z falbankami i atłasową wstążeczką, ślicznie zapakowanych w malutkie kolorowe pudełko.

– Iryna, szanuj, pierz ostrożnie, nie porwij, nie noś bez okazji – pouczała matka. – Dziewczynka musi szanować swoją bieliznę i ubrania, być porządna i czysta, inaczej nikt jej potem nie weźmie za mąż. Podłóż sobie szmatkę i codziennie pierz mydłem dla dzieci, żebyś nie poplamiła majteczek.

Ryna bardzo starała się szanować figi, nawet chodziła drobnymi kroczkami i nigdzie nie łaziła, żeby nie podrzeć delikatnego jedwabiu. Chciała być dziewczynką, którą lubią i matka, i chłopcy, i Natasza.

Wesprzyj nas na PATRONITE


Ale wszystko na nic, jak zwykle. Bo akurat na Pokrowę dostała raka. Nawet „czarny cap spętany, krew wraca do rany, a kysz, a kysz!” nie pomagało. Ryna w kółko szeptała, ale rak to rak i krew leciała, i figi całkiem już były do niczego, nie szło ich doprać. W końcu Ryna postanowiła umrzeć – spokojnie i z godnością. Chory w rodzinie zwykle w takich wypadkach „odchodził het”. Jak stara Alena Łatyszka, która, żeby nie robić dzieciom kłopotu, spakowała torbę i odeszła na bagna, i nikt jej więcej nie widział. Albo ich stary pies Szaryk, który odszedł het dwa miesiące temu.

Ryna wzięła z piwnicy swoje stare kraciaste palto i zdarte buty, żeby nie było szkoda, piętkę chleba, trochę suszonych gruszek, butelkę wody i poszła. Tamtego roku zima zaczęła się wcześnie i pod wieczór chwycił mróz. Ryna niewiele już pamięta z tej nocy i tego dnia, i jeszcze jednej nocy, które spędziła het. Szła i szła, a za nią przez las od Naŭhalnego do samego Wopina i do Ubibabćków biegł wilk, świecąc z krzaków zielonymi ognikami oczu. Ale Ryna umiała już trzymać wilki w pół drogi, zresztą ten był sam jeden. Rano, kiedy trochę się rozwidniło, rozpoznała Gospodarza. Był to ciężki jak zakalec samotny samiec, kobylarz – nie do pomylenia z psem. Prawdziwy wilk, z wielkim łbem, niezgrabny, jakby mu kto ten łeb dolepił do cudzego ciała. I łypał wilkiem, ciężkim złocistozielonym spojrzeniem, i każdy włos w sierści mienił mu się innym kolorem. Kto to wymyślił, że niby wilk jest szary? Wilk zbiera wszystkie barwy późnej jesieni: jeden włosek ma jak mokry piasek, drugi jak biały mech, trzeci jak glina, czwarty jak mokra olszyna, piąty jak torf, a wszystkie razem niby niepozorne, ale kiedy słońce zagra na wilczej sierści, wilk mieni się kolorami jak ósmy cud świata. Ryna i wilk długo patrzyli na siebie, aż wreszcie wilk opuścił ciężki jak kłoda ogon, odwrócił się i odszedł.

„Bracie, daj mi pół drogi, i ja ci dam pół drogi”.

Znów szła i szła, a później siedziała w wykrocie, dopóki nie zmarzła tak, że nie czuła nóg. A najbardziej marzły jej ręce, bo nie wzięła rękawic. Potem, kiedy wyszła w Ubibaćkach, tamtejsi ludzie wsadzili ją na wóz, przykryli konopną chustą i odwieźli do Naŭhalnego. Ryna przebyła więc ledwie piętnaście kilometrów, widać chodziła wkoło. Rodzice siedzieli wystraszeni, nic nie mówili ani nie krzyczeli, musieli naprawdę się o nią bać.
Ewa Wieżnawiec została pierwszą kobietą, która otrzymała białoruską Literacką Nagrodę im. Jerzego Giedroycia. Pisarka i tłumaczka od lat mieszka w Polsce. Obecnie pracuje w Muzeum Katyńskim.

Fragment pochodzi z książki O wilku mówiono w izbie
Kiedy Ryna, cała zapłakana, opowiedziała o raku, wszyscy długo milczeli, aż w końcu babcia powiedziała. – Ot, gołąbeczki. Pięknie żeście dziewczynę wychowali. Niech teraz mieszka ze mną. I tak to Ryna ostatecznie przeszła na czarną stronę. Miała wrażenie, że ojciec jej jakby zazdrości. I on, i matka oddalili się jeszcze bardziej. Nawet na bal na zakończenie szkoły Ryna poszła w jednej z sukienek babci, czarnej w drobniutkie kwiatki, i w amerykańskich butach z Unry, które dwadzieścia lat przeleżały w babcinym kufrze. Wszyscy śmiali się z niej i nikt z nią nie zatańczył.

Projekt "Wspieramy Białoruskie Przebudzenie'24" został dofinansowany przez Fundację Solidarności Międzynarodowej w ramach polskiej współpracy rozwojowej Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP kwotą 230 000 zł.

Publikacja wyraża wyłącznie poglądy autora i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.