Nasza strona używa ciasteczek do zapamiętania Twoich preferencji oraz do celów statystycznych. Korzystanie z naszego serwisu oznacza zgodę na ciasteczka i regulamin.
Pokaż więcej informacji »
Drogi czytelniku!
Zanim klikniesz „przejdź do serwisu” prosimy, żebyś zapoznał się z niniejszą informacją dotyczącą Twoich danych osobowych.
Klikając „przejdź do serwisu” lub zamykając okno przez kliknięcie w znaczek X, udzielasz zgody na przetwarzanie danych osobowych dotyczących Twojej aktywności w Internecie (np. identyfikatory urządzenia, adres IP) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów w celu dostosowania dostarczanych treści.
Portal Nowa Europa Wschodnia nie gromadzi danych osobowych innych za wyjątkiem adresu e-mail koniecznego do ewentualnego zalogowania się przy zakupie treści płatnych. Równocześnie dane dotyczące Twojej aktywności w Internecie wykorzystywane są do pomiaru wydajności Portalu z myślą o jego rozwoju.
Zgoda jest dobrowolna i możesz jej odmówić. Udzieloną zgodę możesz wycofać. Możesz żądać dostępu do Twoich danych osobowych, ich sprostowania, usunięcia, ograniczenia przetwarzania, przeniesienia danych, wyrazić sprzeciw wobec ich przetwarzania i wnieść skargę do Prezesa U.O.D.O.
Korzystanie z Portalu bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza też zgodę na umieszczanie znaczników internetowych (cookies, itp.) na Twoich urządzeniach i odczytywanie ich (przechowywanie informacji na urządzeniu lub dostęp do nich) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów. Zgody tej możesz odmówić lub ją ograniczyć poprzez zmianę ustawień przeglądarki.
Jedwabny Szlak / 11.09.2024
Blanka Katarzyna Dżugaj
Nadejdą lepsze dni. Polskę uwzględniono w planie rozwoju Indii
Po 45 latach indyjski premier ponownie pojawił się w Polsce. Donald Tusk witał Narendrę Modiego jako polityka, który przeszedł do historii, trzeci raz z rzędu wygrywając wybory powszechne. Tak, lider Indyjskiej Partii Ludowej (BJP) dokonał rzeczy wyjątkowej, pojawiło się jednak „ale”. Modi, który nieco wcześniej ogłosił swoje boskie pochodzenie, nie odniósł aż tak wielkiego zwycięstwa, jak przewidywano w sondażach. Na spiżowym posągu niezwyciężonego od 10 lat Modiego zaczęły pojawiać się pęknięcia.
Premier Indii Narendra Modi (Shutterstock)
Posłuchaj słowa wstępnego trzeciego wydania magazynu online!
Największa demokracja świata – to określenie przewijało się w niemal wszystkich medialnych doniesieniach na temat indyjskich wyborów parlamentarnych. Czy słusznie? Liczby nie kłamią: uprawnionych do głosowania było aż 968 mln ludzi, z czego 642 mln faktycznie poszło do urn. Wyborcy mieli do dyspozycji ponad milion lokali wyborczych. Ze względu na tak imponującą liczbę potencjalnych głosujących wybory rozłożono na siedem faz, z których pierwsza odbyła się 19 kwietnia, ostatnia natomiast – 1 czerwca. Mieszkańcy większych stanów, jak choćby Bengalu Zachodniego i Uttar Pradeś, mogli głosować we wszystkich siedmiu fazach, ci z mniejszych mieli do dyspozycji tylko jedną z nich. Robi to wrażenie, nie wyczerpuje jednak stwierdzenia „największe wybory” – równie imponująca była bowiem liczba partii, które stanęły do rywalizacji o władzę: 744. Wystawiły one w sumie 8360 kandydatów, najwięcej od 28 lat. Realnie liczyły się jednak tylko ugrupowania zrzeszone w dwóch koalicjach: Narodowym Sojuszu Demokratycznym (National Democratic Alliance – NDA) oraz Indyjskim Inkluzywnym Sojuszu Narodowym na rzecz Rozwoju (Indian National Developmental Inclusive Alliance – INDIA).
Narodowy Sojusz Demokratyczny powstał w 1998 roku i skupia ugrupowania prawicowe oraz centroprawicowe. Największą zrzeszoną w nim partią jest Indyjska Partia Ludowa (Bharatiya Janata Party – BJP), kierowana przez premiera Narendrę Modiego. W 2019 roku zdobyła ona aż 303 z 543 miejsc w niższej izbie parlamentu, zwanej Lok Sabha, w tym roku natomiast sondaże przewidywały dla niej nawet 370 miejsc, co dawałoby Narendrze Modiemu nie tylko walne zwycięstwo nad opozycją, ale i absolutną swobodę działania, bez konieczności zawierania koalicji. Opozycją, z którą walczyła BJP, był wspomniany blok INDIA, zrzeszający 28 partii, na którego czele stał Indyjski Kongres Narodowy. Partia ta dominowała na indyjskiej scenie politycznej od 1947 roku, a jej lider Rahul Gandhi wywodzi się ze słynnej dynastii politycznej Nehru-Gandhi.
O sondażowym sukcesie BJP decydowały przede wszystkim słabość opozycji i brak jej wyrazistego wizerunku. O ile BJP kieruje swój przekaz przede wszystkim do elektoratu hinduskiego, coraz mocniej związanego z ideologią hindutwy, czyli hinduskiego nacjonalizmu, o tyle INDIA reprezentuje interesy wielu różnych grup społecznych, czasem wyznających skrajnie odmienne światopoglądy. BJP mówi wprost: Indie mają być hinduskie, a nie świeckie, atakują nas muzułmanie, tylko hinduskość jest w cenie. Narracja Kongresu była rozmyta i de facto sprowadzała się do stwierdzenia: nie jesteśmy BJP.
Wybory miały być więc formalnością, zapewniającą Narendrze Modiemu historyczną trzecią kadencję w fotelu premiera oraz niezwykle mocną legitymizację władzy. Czy tak się faktycznie stało? I tak, i nie. NDA zwyciężyła, BJP straciła jednak aż 60 mandatów – zdobyła zaledwie 240 miejsc i utraciła w parlamencie większość, którą dają 272 miejsca. Ostatecznie partia Narendry Modiego zawiązała koalicję i sformowała rząd, nie może jednak rządzić samodzielnie. Co więcej, poniosła druzgocącą porażkę nawet w stanie, który dotąd był jej bastionem, czyli Uttar Pradeś. Co poszło nie tak?
Narendra Modi przeszarżował. Na przestrzeni ostatniej dekady BJP dość sprawnie odczytywała nastroje społecznie i dostosowywała przekaz kampanii wyborczych tak, by odpowiadał potrzebom różnych grup społecznych. Tegoroczną kampanię oparł jednak niemal wyłącznie na dzieleniu już i tak mocno podzielonego społeczeństwa i sianiu nienawiści. Wrogiem numer jeden zostali muzułmanie, których BJP traktuje jak element obcy historycznie i wobec których od dłuższego już czasu stosuje systemową dyskryminację. Rząd niejednokrotnie wstrzymywał dotacje dla dzielnic miast zamieszkiwanych głównie przez wyznawców islamu, odbierał finansowanie zabytków o muzułmańskich korzeniach – w tym turystycznego symbolu Indii, czyli Tadź Mahal. Ogranicza środki na edukację muzułmańskich dzieci, a z podręczników usuwa fragmenty dotyczące panowania władców islamskich. Zmienia nazwy ulic, miejscowości, dworców i lotnisk – nazwy pochodzenia muzułmańskiego zastępowane są terminami odwołującymi się do tradycji i historii hinduskiej.
Wiosną tego roku BJP niechęć do muzułmanów wywiesiła na wyborczych sztandarach i choć dotychczas nacjonalizm religijny sprawdzał się jako narzędzie mobilizacji znacznej części elektoratu, tym razem najwyraźniej zawiódł. Największą porażkę ta kampanijna narracja poniosła w jednym z bastionów BJP, czyli w stanie Uttar Pradeś. W 2014 roku partia Modiego zdobyła tam 71 z 80 mandatów w Lok Sabha, w 2019 – 62, w tym roku natomiast zaledwie 33. Tymczasem to właśnie w Uttar Pradeś Narendra Modi nieformalnie wprawdzie, ale jednak, rozpoczął kampanię wyborczą. Poświęcenie w styczniu tego roku Ram Mandir, czyli świątyni Ramy w Ajodhji, zbudowanej w miejscu zburzonego meczetu, uzyskało polityczny charakter mający ugruntować pozycję Modiego. To on bowiem pełnił funkcję jadźamany – „ofiarnika”, czyli patrona ofiary. W przemowie podczas uroczystości premier zrównał Indie z hinduizmem, podkreślając wyjątkową rolę boga Ramy jako najwyższego przywódcy. Z Ajodhji na całe Indie popłynął jasny przekaz: w Indiach nie ma miejsca dla mniejszości religijnych. Przekaz ten najwyraźniej nie spodobał się mieszkańcom stanu, a zwłaszcza okręgu, na terenie którego stanęła Ram Mandir, a w którym BJP przegrała wyścig wyborczy. Uttar Pradeś nie jest wyjątkiem – w większości stanów, w których BJP stawiała na nacjonalistyczną retorykę, poniosła wyborczą porażkę. Z kolei tam, gdzie kandydaci proponowali raczej rozwiązanie bytowych problemów wyborów, a nie ideologię – np. w Kerali czy Madhja Pradeś – zdobywali przewagę nad przeciwnikami.
Gospodarka, głupcze!
Do Narendry Modiego pasuje wiele przymiotników, głupim z pewnością nie można go jednak określić. Doskonale zdaje sobie sprawę z wagi kwestii bytowych, w kampanii podkreślał więc gospodarcze sukcesy Indii ostatnich lat. Są one zresztą niewątpliwe: w ciągu minionej dekady Indie znalazły się w pierwszej piątce państw o największym PKB na świecie. Roczna stopa wzrostu indyjskiego PKB wyniosła 6,8 proc., podczas gdy w pozostałych państwach „wielkiej piątki” miała ona wartość 2,7 proc. w USA, 4,6 proc. – w Chinach, 0,2 proc. – w Niemczech oraz 0,9 proc. – w Japonii. Na tak duży wzrost wpływ miały przede wszystkim takie gałęzie przemysłu, jak przetwórstwo przemysłowe i budownictwo, które wzrosły odpowiednio o 13,9 i 13,3 proc. Indie już wyprzedziły Wielką Brytanię, a zdaniem analityków Morgan Stanley są na dobrej drodze, aby wyprzedzić Japonię i Niemcy i do 2027 roku zająć trzecie miejsce we wspomnianym rankingu. Narendra Modi poszedł więc za ciosem i na potrzeby kampanii wyborczej odkurzył dawny plan „Viksit Bharat 2047”, czyli program uczynienia Indii krajem rozwiniętym do roku 2047. Zakłada on, że na przestrzeni dwóch dekad indyjska gospodarka osiągnie wartość 30 mld dolarów, a także przewiduje osiągnięcie celów zrównoważonego rozwoju, poprawę jakości życia, ułatwienie prowadzenia działalności gospodarczej, lepszą infrastrukturę i wzmocnienie inicjatyw w zakresie opieki społecznej.
Narendra Modi wszystkie te sukcesy akcentował, w kampanii wyborczej liczy się jednak nie tylko to, co zostanie powiedziane, ale też to, co kandydaci postanowią przemilczeć. Narendra Modi nie mówił więc ani o tym, że nie wszyscy Indusi są beneficjentami tego wzrostu gospodarczego, ani o bezrobociu, ani o inflacji. A było o czym mówić. W 2020 roku stopa bezrobocia osiągnęła rekordowy poziom 8 proc. W kolejnym roku zanotowano spadek do 5,98 proc., w 2022 roku znów jednak nastąpił wzrost do 7,33 proc., a w 2023 – do 8,003 proc.
Szczególny problem indyjska gospodarka ma z wygenerowaniem miejsc pracy dla młodych ludzi – oficjalne dane mówią, że w 2023 roku stopa bezrobocia wśród osób w wieku 15–24 lata wynosiła 18 proc. Niezależne od rządu instytuty badawcze, np. Centre for Monitoring Indian Economy (CMIE), twierdzą, że liczba ta jest znacznie większa i sięga poziomu 45,4 proc., a więc jednego z najwyższych na świecie. Z opracowanego przez Instytut Rozwoju Człowieka i Międzynarodową Organizację Pracy Raportu o zatrudnieniu w Indiach w 2024 roku wynika, że młodzież stanowi prawie 83 proc. bezrobotnych, a liczba młodych ludzi z wykształceniem średnim lub wyższym wśród ogółu bezrobotnych Indusów wzrosła z 35,2 proc. w 2000 roku do 65,7 proc. w 2022 roku.
W dużej mierze jest to wynik niedopasowania wyniesionych ze szkół umiejętności zawodowych – większość miejsc pracy powstaje bowiem w rolnictwie i budownictwie. Dobre wiadomości pojawiły się na początku 2024 roku, gdy stopa bezrobocia spadła po raz pierwszy od kilku lat, niestety – nie wśród młodzieży.
Od początku 2024 roku spadła też inflacja – w styczniu wyniosła 5,10 proc., w maju – 4,75 proc., Indusi tego spadku jednak nie odczuwają. Obniżyły się wprawdzie ceny mieszkań i odzieży, żywność pozostała jednak droższa niż rok wcześniej, a to właśnie artykuły spożywcze stanowią największy wydatek gospodarstw domowych. Z raportu firmy Kantar wynika, że w marcu mieszkańcy Indii zapłacili za żywność o 18 proc. więcej niż w czerwcu 2023 roku.
Konstytucja w niebezpieczeństwie
Wybory pokazały, że Narendra Modi traci swój żelazny elektorat. W 2014 roku doszedł do władzy jako „człowiek z ludu” – podkreślał biedę panującą w rodzinnym domu, wspominał czasy, gdy jako dziecko sprzedawał herbatę na ulicy, by wspomóc rodziców. Zapewniał, że jako członek rządu federalnego będzie działał na rzecz biednych, zwłaszcza z tzw. scheduled castes. Są to grupy społeczne o najniższym statusie ekonomicznym, często funkcjonujące na obrzeżach tradycyjnego społeczeństwa indyjskiego, niekiedy nawet wykluczone z porządku warnowo-kastowego ze względu na fakt, że ich zawody i sposób życia zazwyczaj narażały ich na kontakt z zanieczyszczeniami. Dawniej nazywano ich niedotykalnymi (ponieważ unikano ich dotyku, uważanego w kastach wyższych za przenoszący skalanie), dziś preferowane jest określenie „dalici” (uciskani), w języku prawnym natomiast – scheduled castes (kasty rerejstrowe). To potężny elektorat: przedstawiciele scheduled castes stanowią bowiem ⅙ indyjskiej populacji. W 2014 roku Narendra Modi przedstawiał się jako człowiek, który wyszedł z biedy, wyzwolił się z piętna niskiej kasty i własną pracą doszedł do wysokich stanowisk państwowych. Wszystkim Indusom w podobnej sytuacji obiecywał aććhe din (achche din) – lepsze dni.
Chwytliwe hasło wyborcze okazało się jednak tylko hasłem, a dobre dni dla przeważającej części członków scheduled castes wciąż nie nadeszły, choć rządowa propaganda twierdzi co innego. Od momentu, gdy Narendra Modi usiadł w fotelu premiera, BJP i związane z nią media podkreślają, że partia wspiera najbiedniejszych m.in. poprzez przekazy pieniężne dla rodzin wiejskich na budowę domów i toalet oraz zakup gazu do gotowania. Niewątpliwie rząd BJP zainaugurował program dostarczania wody pitnej (w ciągu dwóch lat liczba gospodarstw domowych posiadających przyłącze wody wodociągowej wzrosła z 16,8 do 43,25 proc.), elektryfikacji i dopłat dla rolników, a w czasie pandemii COVID-19 dofinansował produkty żywnościowe dla najbiedniejszych (ryż i pszenicę). BJP promowała też młodych, ambitnych polityków ze środowisk scheduled castes, zapewniając im stanowiska we władzach lokalnych. Dalici widzieli więc w Modim i jego partii wybawicieli, jednak do czasu. W tegorocznych wyborach NDA pod przewodnictwem BJP straciła 6 proc. głosów dalitów, INDIA natomiast zyskała ponad 10 proc.
Opozycja umiejętnie wykorzystała jedno z haseł wyborczych, jakim posługiwali się niektórzy kandydaci BJP: ćar sau par (char sau paar), czyli „ponad 400”. Twierdzili oni, że celem partii jest osiągnięcie 400 miejsc w parlamencie, co da jej większość potrzebną do zmiany konstytucji. Nie sprecyzowali wprawdzie, co konkretnie chce ona w ustawie zasadniczej zmienić, enigmatycznie wspominając jedynie o „ważnych decyzjach”. Dalitom wystarczyła jednak sama groźba zmiany konstytucji. A tego boją się bardziej niż biedy. Konstytucja jest dla nich bowiem symbolem wyzwolenia od wielowiekowej dyskryminacji, a jednocześnie zapewnia przywileje pozwalające im poprawić status społeczny, tym bardziej że jednym z ojców indyjskiej ustawy zasadniczej jest Bhimrao Ramji Ambedkar, urodzony w 1891 roku w społeczności Maharów – jednej z najniżej sytuowanych w systemie kastowym.
Mimo przeszkód, jakie spotykały go ze względu na pochodzenie, zdobył wszechstronne wykształcenie i zajął się działalnością polityczną. Jako minister sprawiedliwości brał udział w tworzeniu konstytucji nowo powstałego państwa indyjskiego, która zniosła niedotykalność i zagwarantowała dalitom miejsca w instytucjach edukacyjnych i państwowych. Opozycja podsycała te niepokoje, opisując wybory jako walkę o ocalenie konstytucji Ambedkara i choć BJP próbowała odwracać narrację, twierdząc, że to Kongres zamierza odebrać parytety członkom scheduled castes i plemionom, nie przyjęła się ona jednak wśród wyborców w takim stopniu, jak oskarżenia rzucane przez opozycję.
Nowe, a jednak takie same? Indie w geopolitycznej układance
Wiele osób zadaje sobie pytanie o ewentualne zmiany w polityce międzynarodowej. Temat ten w tegorocznej kampanii nie był praktycznie obecny i nie należy się też rzecz jasna spodziewać spektakularnych zwrotów. Indie będą zmagały się z tymi samymi geopolitycznymi dylematami i najpewniej utrzymają swoją pozycję w większości spraw międzynarodowych. Najważniejszym wyzwaniem dla kraju są oczywiście Chiny. W obliczu konfliktu o przewodzenie azjatyckim gospodarkom Indie muszą balansować na swoim stanowisku na wiele międzynarodowych spraw, co i raz podkreślając swoją „niezależność” i próbę stanowienia „trzeciej drogi” w polaryzującym się świecie, innym razem zacieśniając stosunki i strategiczne sojusze z USA, takie jak QUAD. Będą akcentować raczej swoją autonomię decyzyjną niż sytuować się jednoznacznie po którejś ze stron światowego napięcia, generowanego przez rywalizację USA – Chiny.
Indie szukają sojuszników i starają się – choć często nieudolnie – na sposób podobny Chinom zacieśniać relacje z mniejszymi państwami Indo-Pacyfiku. Coraz silniejsze są więzi z krajami Zatoki Perskiej oraz Afryką Północną – i to mimo antymuzułmańskiej narracji wewnątrz kraju. Pamiętać trzeba jednocześnie, że w Indiach panuje w zasadzie polityczny konsensus odnośnie do polityki zagranicznej. Różnią się niuanse, rozkład akcentów oraz poziom emocjonalnego zaangażowania w odniesieniu do konkretnych zagranicznych wyzwań. Obie strony politycznej barykady podkreślają jednak niezależność Indii w kwestii polityki międzynarodowej i tego, co w Indiach określa się eufemistycznie „strategiczną autonomią”, a na Zachodzie postrzega się jako niejednoznaczny i ambiwalentny stosunek Indii do spraw, które polaryzują świat – np. rosyjskiej agresji na Ukrainę. Jednocześnie z tych dwóch obozów BJP prezentuje wyraźnie bardziej asertywną postawę, gdy chodzi o sprawy zagraniczne. Nawet jeśli asertywność ta znowu wyrażana jest przede wszystkim w komunikatach wewnętrznych, kierowanych do indyjskich wyborców. Indyjska soft power opiera się coraz częściej na podkreślaniu znaczenia indyjskiej cywilizacji i roli Indii jako Wiśwaguru („nauczyciela świata”).
Narendra Modi ową soft power posługuje się całkiem sprawnie, w dodatku nie tylko na „rynku zewnętrznym”. Podróż do Warszawy i Kijowa to jeden z przejawów tej umiejętności. Indyjska prasa wprost pisała o resecie zaniedbanych stosunków z Polską i Ukrainą, co postawiło Narendrę Modiego w roli przywódcy odnoszącego międzynarodowe sukcesy, a tym samym nieco odwróciło uwagę od wyborczej porażki z wiosny i niepomyślnych sondaży dotyczących zbliżających się wyborów stanowych – prognozy wskazują bowiem na prawdopodobną porażkę BJP w stanach Maharasztra Hariana oraz Dźammu i Kaszmir.
Wizyta w Polsce i Ukrainie może być także odczytywana w kontekście wspomnianego już poszukiwania sojuszników. Modi może się słusznie obawiać postępującego zbliżenia Rosji z Chinami, będących dziś najpoważniejszym, obok Pakistanu, wrogiem Indii. Może – choć nie musi – być to także reakcja na dotychczasowe próby wejścia Chin w rolę mediatora między Rosją a Ukrainą, na co Indie mogą patrzeć krzywym okiem. To Delhi chce być bowiem głosem Globalnego Południa – z tym że głosem wyważonym, spokojnym. W Warszawie Narendra Modi zadeklarował wsparcie dla Ukrainy, ale w swoim stylu:
Nie ma konfliktu, który da się rozstrzygnąć na polu walki (...) Popieramy dialog i dyplomację w celu szybkiego przywrócenia pokoju i stabilności”
W Kijowie powiedział mniej więcej to samo, bo choć ewidentnie wziął sobie do serca krytykę po niedawnej wizycie w Moskwie, więzów z Kremlem zrywać nie zamierza. Zbyt wcześnie jest stwierdzić kategorycznie, czy Indie faktycznie staną się mediatorem, choć niedawne słowa Wołodymyra Zełenskiego o szczycie pokojowym w Indiach, zorganizowanym jeszcze przed wyborami w USA, mogą coś takiego sugerować – tym bardziej że Modi, jako premier kraju będącego dla Rosji ważnym partnerem handlowym, mógłby oddziaływać na Moskwę choćby przez groźby ograniczenia handlu. Czy zechce? Raczej wątpliwe, potrzebuje bowiem taniej rosyjskiej ropy, by nie narazić się na gniew społeczeństwa i mieć fundusze na coś, co opozycja nazywa polityką rozdawnictwa. Porażka w wyborach federalnych i groźba przegranej w wyborach stanowych sprawiły bowiem, że z budżetu państwa rwącym strumieniem popłynęły pieniądze na zasiłki pieniężne dla kobiet, darmową energię elektryczną i obniżkę opłat za wodę dla niektórych rolników, obniżkę cen gazu do gotowania dla milionów biednych rodzin i zasiłki dla bezrobotnej młodzieży. To odpowiedź na kampanie wyborcze we wspomnianych stanach, w których głównymi tematami są inflacja i wysoki poziom bezrobocia.
Blanka Katarzyna Dżugaj – dziennikarka, orientalistka, doktor nauk humanistycznych. Zajmuje się współczesnymi przemianami kulturowymi, społecznymi i politycznymi w Azji oraz ich odbiciem w sztukach audiowizualnych. Założycielka serwisu Kulturazja.
O ile jednak opozycja zgadza się co do słuszności niektórych zasiłków i obniżek, o tyle ich skala rodzi obawy o zaburzenie polityki fiskalnej państwa.
Rewolucji w zapatrywaniu się Indii na sprawy międzynarodowe nie należy się spodziewać. Niemniej wizyta Narendry Modiego w Polsce i w Ukrainie jest sygnałem, że Indie zaczynają w ogóle mieć świadomość znaczenia naszego regionu w geopolitycznej i ekonomicznej układance. Szef indyjskiego rządu z pewnością nie pojawił się w tej części Europy przypadkowo, a wizyta ta to dobry pretekst, by poważnie zacząć dyskutować w Polsce zarówno o wewnętrznej sytuacji w Indiach, jak i o indyjsko-polskich stosunkach.