Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Międzymorze / 26.09.2024
Kamil Kłysiński

Sukcesja stwarza problemy. Przyszłość Białorusi jest niepewna

Nieubłagany upływ czasu i widoczne nawet dla laików problemy ze zdrowiem już wiele lat temu skłoniły Łukaszenkę do zmierzenia się z problemem sukcesji. Jak na razie – bez skutku, więc pytanie, kto po Łukaszence, pozostaje otwarte.
Foto tytułowe
(Shutterstock)



Posłuchaj słowa wstępnego trzeciego wydania magazynu online!



Wbrew powracającym pogłoskom białoruski dyktator chyba nigdy tak naprawdę nie myślał na poważnie o przekazaniu władzy jednemu ze swoich trzech synów. Nie przygotowywał ich też specjalnie w tym kierunku, zapewne obawiając się bratobójczej walki czy też powstawania wokół nich wpływowych koterii. Z tych samych powodów nigdy też nie dopuszczał do wysokich stanowisk państwowych ludzi o silnych charakterach, obdarzonych własną wizją działania, preferując typy posłuszne, pozbawione ambicji politycznych. W rezultacie, w tak konserwowanej od lat próżni politycznej, Łukaszenka nie jest w stanie wygenerować skutecznego mechanizmu sukcesji, w czym nie pomagają mu również typowy dla państw niedemokratycznych nihilizm prawny i instrumentalne podejście do procedur. W rezultacie na pytanie: kto po Łukaszence?, można obecnie udzielić jedynie odpowiedzi tak niedoskonałej, jak sam mechanizm sukcesji – na czele państwa stanie przedstawiciel obecnej nomenklatury, dużo słabszy od swojego poprzednika i jeszcze bardziej podatny na presję Moskwy.
Pobierz magazyn ZA DARMO
Magazyn Nowa Europa Wschodnia Online
jest bezpłatny.

Zachęcamy do wsparcia nas na Patronite


Zmienne losy reformy konstytucyjnej na Białorusi


Alaksandr Łukaszenka wątek konieczności zmian w konstytucji pod kątem wypracowania mechanizmów sukcesji po raz pierwszy – jak się wydawało: na poważnie – podjął w latach 2016–2017. Nie można wykluczyć, że pewną inspiracją mogła być decyzja wieloletniego przywódcy Kazachstanu, Nursułtana Nazarbajewa, który w styczniu 2017 r. ogłosił początek procesu przekazywania części swoich pełnomocnictw rządowi i parlamentowi. Na początku 2018 r. w białoruskich mediach – zarówno tych niezależnych, jak i reżimowych – tygodniami budowano napięcie wokół spodziewanego ogłoszenia kierunku reform ustrojowych w dorocznym orędziu prezydenta do Białoruskiego Narodu i Zgromadzenia Narodowego, zaplanowanym na 24 kwietnia. Jednak wbrew wszelkim spekulacjom Łukaszenka podczas swojego wystąpienia nie poświęcił tej kwestii ani słowa, a samo przemówienie skrócił do rekordowo krótkiego czasu półtorej godziny, gdy zazwyczaj swoje wywody rozciągał nawet do czterech godzin, wystawiając na próbę wytrzymałość nawet najbardziej oddanych zwolenników. Według niepotwierdzonych informacji tak drastyczne „odchudzenie” przemowy wynikało z cięć, jakich mówca dokonał niemal w ostatniej chwili, będąc pod wrażeniem rozgrywającej się właśnie w Armenii „aksamitnej rewolucji”, która doprowadziła do obalenia premiera Serża Sarkisjana i wyboru na jego miejsce Nikola Paszyniana. Tak ewidentny sukces zbuntowanych obywateli – do tego jeszcze na obszarze poradzieckim – z pewnością musiał być szokiem dla autorytarnego przywódcy, dla którego utrzymanie władzy od zawsze było celem samym w sobie. Tym samym temat zmian w konstytucji stał się de facto toksyczny i zniknął z oficjalnej narracji białoruskich władz.

Sprawa nowelizacji konstytucji powróciła niespodziewanie w kontekście masowych protestów po wyborach prezydenckich w 2020 r. W reakcji na protesty wielotysięcznych tłumów demonstrantów, domagających się uczciwego policzenia głosów, przedstawiciele reżimu z Łukaszenką włącznie usiłowali tonować nastroje społeczne argumentem o „reformie konstytucyjnej”, która stała się swego rodzaju mantrą, powtarzaną na niemal każdym spotkaniu i w każdym wystąpieniu ukazywaną jako sposób na rozwiązanie kryzysu politycznego w kraju. Padała przy tym sugestia, że przygotowywane bez udziału społeczeństwa nowe mechanizmy ustrojowe pozwolą na organizację w przyszłości wyborów, w wyniku których jakoby dojdzie do zmiany władzy na Białorusi. A to oznacza de facto zmianę na stanowisku głowy państwa. Tak skonstruowana retoryka była wówczas jednak bardziej próbą kupowania czasu niż realną ofertą skierowaną do społeczeństwa.

Jednocześnie pojawił się nowy, znacznie poważniejszy kontekst, związany z rzekomą presją ze strony Kremla. Według niepotwierdzonych informacji 14 września 2020 r. podczas rozmów Putina z Łukaszenką rosyjski prezydent miał wyrazić nadzieję na podjęcie przez stronę białoruską realnej reformy konstytucyjnej, która w przyszłości otwierałaby możliwość przekazania władzy innej osobie oraz wzmocnienia marginalnego do tej pory parlamentu. W popularnych wówczas spekulacjach eksperckich i medialnych sugerowano, że Kreml, w zamian za wsparcie Mińska udzielone wobec buntu białoruskich obywateli oraz izolacji ze strony Zachodu, chce sobie zagwarantować możliwość wymiany Łukaszenki na kogoś bardziej akceptowalnego dla białoruskiego społeczeństwa i zarazem lojalnego wobec Rosji. Celem Moskwy miało być także wprowadzenie prorosyjskiej frakcji do obdarzonego realnymi uprawnieniami białoruskiego parlamentu. Przypuszczenia tego rodzaju pośrednio potwierdzały oficjalne informacje o agendzie rosyjsko-białoruskich spotkań dwustronnych (od szczebla głów państw do szefów poszczególnych resortów), do jakich często dochodziło w 2021 r., podczas których niemal w każdym przypadku jednym z głównych tematów była rzeczona reforma konstytucyjna, jaką planowano poddać pod głosowanie w referendum w lutym 2022 r.

Jednak z opublikowanego jeszcze w grudniu projektu noweli wynikało, że Łukaszenka wcale nie ma zamiaru osłabiać swojej pozycji, a tym bardziej przekazywać komuś innemu władzy jeszcze za życia. Do rezygnacji z realizacji autentycznego planu sukcesji mogły skłonić go doświadczenia kazachskie. W styczniu 2022 r. w Kazachstanie wybuchły zamieszki, które pomogły następcy Nursułatana Nazarbajewa uwolnić się od jego protektoratu. Obecny prezydent Kasym-Żomart Tokajew de facto pozbawił swojego dawnego protektora jakichkolwiek narzędzi wpływu na politykę państwa. Nazarbajewowi nie pomógł tytuł „Jełbasy”, czyli Lidera Narodu, który miał gwarantować mu uprzywilejowaną pozycję w kazachskim systemie politycznym.

Jeszcze większym demotywatorem dla Mińska stało się jednak osłabienie rosyjskiej presji w tej kwestii. U schyłku 2021 r. można było odnieść wrażenie, że z punktu widzenia Kremla wchodzące wówczas w ostatnią fazę przygotowania do agresji na Ukrainę odsunęły na zdecydowanie dalszy plan problem modyfikacji ustroju Białorusi. Dla Putina kluczowe były i nadal są bezwarunkowa lojalność Łukaszenki oraz jego poparcie w tej wojnie, co pozwoliło stronie białoruskiej ponownie zneutralizować niewygodny temat przebudowy systemu politycznego.


Reforma bez reformy


W rezultacie „wyhamowania” reformy konstytucyjnej powstał specyficzny, choć typowy dla obszaru poradzieckiego humbug prawny. Działające dotychczas Ogólnobiałoruskie Zgromadzenie Ludowe (OZL), czyli rytualne wydarzenie propagandowe, organizowane co pięć – sześć lat w formie zjazdu delegatów z całego kraju, zyskało status organu konstytucyjnego, liczącego do 1200 członków reprezentujących władze lokalne i społeczności każdego z siedmiu obwodów, wybieranych na pięcioletnią kadencję. Formalnie nowy organ władzy otrzymał – kosztem prerogatyw prezydenta i rządu – szerokie uprawnienia, takie jak: zatwierdzanie dokumentów strategicznych dotyczących polityki wewnętrznej, społecznej, gospodarczej, zagranicznej oraz doktryny wojskowej, a także podejmowanie decyzji o wprowadzeniu stanów wyjątkowego lub wojennego. Teoretycznie został więc wprowadzony nowy ustrój państwa, w którym nie tylko premier, ale nawet prezydent podlegają w niektórych kwestiach decyzjom i kontroli ze strony OZL. Cóż z tego, jeśli w tej samej noweli zapisano, że Przewodniczącym Zgromadzenia został… nikt inny, jak sam Alaksandr Łukaszenka, co przekształcało całą reformę jedynie w imitację procesu zmian. Skonstruowano bowiem mechanizm, zgodnie z którym Łukaszenka będzie równoważył wpływy Łukaszenki i nawet ograniczenie prawa do sprawowania urzędu prezydenckiego do dwóch kadencji (taki limit zniesiono w drodze sfałszowanego referendum w 2004 r.) nie stanowi obecnie przeszkody dla ponownej reelekcji przywódcy w 2025 r. Wszystko bowiem wskazuje na to, że kadencyjność zostanie policzona od nowa wraz z wejściem w życie nowych przepisów, czyli od 2022 r. Tym samym Łukaszenka może kontynuować swoje rządy nawet do 2035 r., a więc mniej więcej do 80. roku życia.


Obecne podstawy prawne przekazania władzy


Fasadowość przyjętej w lutym 2022 r. noweli konstytucyjnej nie oznacza, że w obecnym białoruskim systemie prawnym nie ma żadnych mechanizmów przekazania władzy. W ostatnich latach wprowadzono pewne rozwiązania, teoretycznie mające na celu zabezpieczenie systemu przed destabilizacją. 9 maja 2021 r., w obchodzonym uroczyście na Białorusi Dniu Zwycięstwa, Łukaszenka podpisał dekret „O obronie suwerenności i ustroju konstytucyjnego”, ustalający zasady przejęcia uprawnień głowy państwa w przypadku jego śmierci w wyniku zamachu, aktu terrorystycznego, agresji zewnętrznej lub innych działań z użyciem przemocy. W przypadku zaistnienia tego rodzaju sytuacji głównym ośrodkiem zarządzania państwem stanie się ośmioosobowa Rada Bezpieczeństwa Republiki Białorusi z premierem na czele. Jednocześnie w trybie niezwłocznym na terenie kraju zostanie wprowadzony stan wyjątkowy, względnie wojenny, co nada Radzie – przynajmniej czasowo – nadzwyczajne uprawnienia, związane m.in. z możliwością wprowadzenia godziny milicyjnej. Priorytetem tak sformowanego „rządu tymczasowego” ma być przygotowanie nowych wyborów prezydenckich. Niewątpliwie wskazanie gremium zdominowanego przez przedstawicieli organów bezpieczeństwa stanowiło kolejny przejaw rosnącej pozycji tzw. siłowików, którzy po 2020 r. stali się w naturalny sposób głównym oparciem dla coraz bardziej totalitarnego reżimu.

Łukaszenka jednak chyba obawiał się nieco zbyt dużej nierównowagi pomiędzy „mundurowymi i cywilami”, w związku z czym w nowej wersji konstytucji znalazł się zapis o tymczasowym przekazaniu obowiązków prezydenta przewodniczącej Rady Republiki, którą to funkcję obecnie sprawuje Natalia Koczanawa, znana z bezwarunkowej, wielokrotnie ostentacyjnie manifestowanej lojalności wobec Łukaszenki. W warunkach tak daleko idącego spersonalizowania ustroju profil osobowościowy szefowej białoruskiego „senatu” był zapewne ważniejszym czynnikiem od ekspertyz konstytucjonalistów. Należy przy tym dodać, że tymczasowa głowa państwa stanie również na czele Rady Bezpieczeństwa, czyli zamiast szefa rządu, wskazywanego jeszcze w dekrecie z 2021 r. Zmienność decyzji w tym zakresie pokazuje, jak trudnym problemem dla Łukaszenki jest kwestia sukcesji. De facto, biorąc pod uwagę wszystkie uwarunkowania zewnętrzne i wewnętrzne, krajem nominalnie będzie kierowała co prawda Koczanawa, jednak realne decyzje zapadną w kręgach siłowych, reprezentowanych m.in. przez już teraz wpływowych generałów Aleksandra Wolfowicza (sekretarz Rady Bezpieczeństwa), Iwana Tertela (szef KGB) czy też Wiktora Chrenina (minister obrony).


Pomiędzy teorią a praktyką


Wiążąca w demokratycznych państwach tzw. litera prawa, w totalitarnej Białorusi nie ma większego znaczenia. Chwiejność decyzyjna i brak konsekwencji pokazują, jak trudnym problemem dla Łukaszenki jest kwestia sukcesji. Wyznaczenie na następczynię (z siłowikami w tle) – nawet jeśli tylko tymczasową – bezbarwnej, pozbawionej wizji politycznej Kaczanawej jest bardziej przejawem asekuranctwa niż głębszej myśli politycznej. Wszystko bowiem wskazuje na to, że białoruski dyktator nie ma pomysłu na sukcesję, co wynika w dużej mierze z uzależnienia od władzy, sprawowanej już od ponad 30 lat. Łukaszenka zawsze czujnie usuwał ze swojego otoczenia silne, wyraziste osobowości (na przełomie lat 90. i 2000. doszło nawet do serii porwań i zabójstw kilku zbyt ambitnych podwładnych), stawiając na pierwszym miejscu lojalność i sprawność w wykonywaniu poleceń. Wszystko wskazuje również na to, że białoruski dyktator nie myśli też poważnie o założeniu „dynastii” złożonej z synów – od najstarszego Wiktora (49 l.) po najmłodszego Mikołaja (20 l.). W tym przypadku główną troską ojca jest zapewnienie im nietykalności oraz dobrobytu po jego śmierci.
Kamil Kłysiński -  Absolwent politologii w Instytucie Nauk Politycznych i Dziennikarstwa oraz wschodoznawstwa w Instytucie Wschodnim na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. W Ośrodka Studiów Wschodnich od 2007 r., z przerwą na lata 2013–2016, gdy pracował w Ambasadzie RP w Wilnie. Uczestniczył w projekcie badawczym EU-STRAT „Horizon 2020”, dotyczącym państw objętych Partnerstwem Wschodnim. Brał udział w programie Think Visegrad – V4 Think Tank Platform. Stały współpracownik „Nowej Europy Wschodniej”.

Inne artykuły Kamila Kłysińskiego
W rezultacie to, co jest siłą reżimu za życia Łukaszenki – czyli jego mocna, niepodważalna pozycja – w przypadku śmierci lub poważnej choroby okaże się słabością. Każdy następca będzie już tylko jednym z wielu podobnych mu bezbarwnych dostojników cywilnych lub mundurowych, pozbawionych oparcia w micie założycielskim, czyli w statusie twórcy dyktatorskiego systemu politycznego. Jednocześnie nie wolno przy tego typu rozważaniach zapominać o Rosji, która przy obecnym zakresie swoich wpływów na Białorusi nie pozostanie bierna wobec procesu wyboru następcy Łukaszenki, przynajmniej dopóki nie przegra wojny w Ukrainie i będzie miała potencjał do ingerencji w sprawy mniejszego sojusznika. Tym samym fotel prezydencki w Mińsku docelowo z pewnością zajmie osoba skrajnie prorosyjska, której lojalność stanie się gwarancją dla respektowania interesów Kremla na Białorusi.

Projekt "Wspieramy Białoruskie Przebudzenie'24" został dofinansowany przez Fundację Solidarności Międzynarodowej w ramach polskiej współpracy rozwojowej Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP kwotą 230 000 zł.

Publikacja wyraża wyłącznie poglądy autora i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.


Wesprzyj nas na PATRONITE