Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Międzymorze / 01.08.2024
Maciej Piotrowski

"Nasze utwory nie podobały się władzom". Białoruski zespół reaktywuje się w Polsce

Zespół Dzieciuki to czołowa grupa białoruskiego punk-rocka, śpiewająca wyłącznie w języku białoruskim. Wiele z ich piosenek odnosi się do białoruskiej historii i kultury, a także miejskiej kultury Grodna. Zespół zyskał popularność w środowiskach alternatywnych, również w Polsce, gdzie grał wiele koncertów, tworzył też wspólne projekty z polskimi grupami muzycznymi, m.in. zespołem Hańba (pod nazwą Hańbuki). Represje po protestach 2020 roku spowodowały rozbicie grupy, która reaktywowała się na emigracji w Polsce.
Foto tytułowe
15 sierpnia 2015, zespół Dzieciuki w klubie Sklad Butelek w Warszawie (Ivan Mezhui)



Posłuchaj słowa wstępnego trzeciego wydania magazynu online!



Maciej Piotrowski: Pamiętam Wasz koncert z Grodna z grudnia 2019 roku. Jeszcze przed pandemią, jeszcze przed białoruską rewolucją. Wielkie emocje, euforia, legalny koncert z biało-czerwono-białymi flagami. Od tego momentu sytuacja diametralnie się zmieniła. Jak wspominasz tamten czas?


To był jeden nasz pierwszy i ostatni oficjalny koncert w naszym ojczystym mieście. Teraz myślę, że dla reżimu to był test. Jestem pewien, że tam byli kagiebiści i milicjanci. Musieli nas obserwować i robić zdjęcia ludziom na koncercie. Niewykluczone, że kogoś wtedy zarejestrowali, a później wsadzili do więzienia. Od zawsze śpiewaliśmy piosenki, które nie podobały się naszym władzom.
Pobierz magazyn ZA DARMO
Magazyn Nowa Europa Wschodnia Online
jest bezpłatny.

Zachęcamy do wsparcia nas na Patronite


Pół roku później były wybory. Co jako zespół robiliście wtedy? Co ty robiłeś prywatnie?


Mam za to postawione zarzuty. Pracowałem jako operator dla Biełsatu, który teraz jest okrzyknięty organizacją ekstremistyczną w Białorusi. Wielu z moich znajomych, którzy nie dali rady wyjechać, siedzą w więzieniach za współpracę z Biełsatem.


Jak teraz patrzysz na czas protestów?


Z jednej strony istniał klub dyktatorów. Łukaszenko i Putin byli dawno umówieni i przygotowani na rozwój sytuacji. Teraz to widać, szczególnie, gdy Rosja współpracuje z Koreą i Iranem. Mają swój klub dyktatorów.

Z drugiej strony, nasze społeczeństwo obywatelskie okazało się słabe. Bliskie mi są poglądy anarchistyczne i uważam, że gdy władze – nie ważne, gdzie, w Polsce, USA czy na Białorusi – zostawiona samą sobie, dąży do absolutyzmu albo totalitaryzmu. Potrzebni są ludzie, że ja zatrzymywać, pilnować. W Białorusi nie istniały więzi społeczne, relacje horyzontalne, a aparat przymusu władzy był silny. Ukraińcy czasem mi opowiadają, że powinniśmy na Białorusi się zbuntować tak jak oni. Odpowiadam, że jednak oni mieli inną sytuację: Janukowycz nie miał tyle władzy, był parlament z opozycją, media, oligarchowie, którzy sprzeciwiali się władzy. U nas tego nie było, a teraz to w ogóle. Teraz nawet nie mogą działać adwokaci i nie możemy dowiedzieć się, co dzieje się z więźniami. Od roku nie wiadomo, co dzieje się z Marią Kolesnikową, a co tu mówić o zwykłych ludziach.


Czy środowisko kulturalne angażowało się w demonstracje 2020 roku?


W 2020 pojawiła się krytyczna masa ludzi, która wyszła na protesty. Jasne, że wielu słuchało naszej muzyki. Ale to nie były czasy pierestrojki w ZSRR, gdy muzyka rockowa mogła coś na prawdę zmienić. Mogliśmy być po prostu ze swoim narodem. Nie lubię o tym mówić, ale w Grodnie znalazło się tylko dwóch muzyków, którzy byli aktywni na protestach, ja i Igor Bancar.

Ja śpiewałem na demonstracjach. Mieliśmy cztery czy pięć dni swoistej wolności. Władza spacyfikowała Grodno w inny sposób niż Mińsku, gdzie było dużo aresztów. Zrobili bardzo mądrze, najpierw pozwolili nam protestować, i każdego dnia przychodziło coraz mniej ludzi. Na ostatnim wystąpił zespół Super Blues i Lawon Wolski.


Jak publiczność reagowała na twoje występy na takich mityngach?


Patrzyłem na ludzi i wiedziałem, że zrobiłem dobrze. Widziałem znajome twarze. ze sceny na znajomych i obcych ludzi. Nie chodzi o to, żebym miał jakąś decydującą rolę, żebym zaczął nowy etap rewolucji w Grodnie. Oczywiście, że nie – ale to było ważne przede wszystkim dla mnie. Efekt jest nieważny. Istotne jest to, że ja coś zrobiłem. Wyszli ludzie młodsi, w średnim wieku i starszych, wielu niosło ikony.

Aleś Dzianisau to wokalista i gitarzysta Dzieciuków, twórca grup KalJan i Ludzi na bałocie
Poszedłem do bliskiego dla mnie księdza prawosławnego. Powiedziałem mu, że musimy wspierać tych ludzi. Powiedział, że jeśli ja zagram, to on też weźmie udział w protestach. Miał za to dużo problemów. Nie wyjechał, bo ma sześcioro dzieci, jedno z nich jest chore. Zabrali mu wszystko, nie może robić w cerkwi nic, oprócz odprawiania pogrzebów. A on zajmował się kulturą białoruską, pisał wiersze po białorusku.


Kiedy zdecydowałeś się na wyjazd z Białorusi? W jakich okolicznościach?


Postawili mi, i mojemu koledze Janowi Romanowi zarzuty kryminalne o finansowanie zamieszek. My po prostu zapłaciliśmy za ludzi mandaty za udział w protestach. Nagrała nas kamera, jak wyciągaliśmy pieniądze z bankomatu. Powiedzieli, że jesteśmy ekstremistami, opłacającymi innych przeciwników władzy. Od tego się zaczęło, ale ja nie chciałem wyjeżdżać. Nie dostrzegałem rozmiarów tych represji, jeszcze do 3 lipca 2021 byłem w kraju. Wtedy, w dzień niepodległości Łukaszenki wyleciałem do Gruzji

Wszyscy, tak jak śpiewa Sergiej Bosnienkiewicz na swoim nowym albumie, wyjeżdżaliśmy na parę miesięcy, żeby zostać na bardzo długo. Nie wierzyliśmy, że coś nagle się zmieni, ale do tej pory po protestach była kontrrewolucja, a po tym przychodziła odwilż. Ale nikt wtedy nie zrozumiał, na ile Łukaszenko był przestraszony. Przeraził się na pewno, gdy robotnicy w fabryce zaczęli mu krzyczeć „Odejdź, odejdź”, a on schował się za plecami milicjantów. Po jakimś czasie zrozumieliśmy, że śruba, którą przykręcili, nie będzie odpuszczana. System wzmocnił się na tyle, że nawet śmierć Łukaszenki nie zmieni wiele. Może wypuszczą część więźniów.


Jak zacząłeś wracać do działalności muzycznej, kulturalnej? Czy kontynuujesz tutaj? Czy jest miejsce dla białoruskich emigrantów, żeby to robić?


Od 2020 roku nie napisałem ani jednej piosenki. Czasem przychodzą mi do głowy melodie i teksty, ale jeszcze nie zebrałem ich w całość. Wszystkie piosenki, które próbuję pisać, wychodzą smutne. Nie pasują do stylu Dzieciuków.


Co się stało z Twoim zespołem, bo odrodziłeś go, ale w innej formie tutaj, tak?


Nie wszyscy wyjechali. Nasz skład się mocno zmieniał. Niektórzy mieli problemy, aktor Sania Radko w październiku zwiewał przed milicją przez Niemen. Wskoczył do rzeki w ubraniu, z telefonem i płynął przez rzekę. Ale to nie byli głupie chłopaki, pojechali mostem i złapali go po drugiej stronie. Nie był już w stanie wracać.


Na początku byłaś sam?


Zacząłem od grania piosenek Dzieciuków solo. Piotrek Dudanowicz [animator białoruskiej kultury punkowej, wspierający wiele zespołów muzycznych – przyp. red.] zabierał mnie na różne festiwale, gdzie grałem akustycznie. Wtedy przyjechał Losza-gitarzysta i stwierdziliśmy, że można tworzyć zespół. Spytałem wszystkich członków – także tych którzy zostali w Białorusi – czy powinniśmy wybrać nową nazwę, czy możemy grać jako Dzieciuki. Dziś myślę, że może powinniśmy ją zmienić, ale jednak wybraliśmy kontynuację.

Na początku stworzyliśmy polsko-białoruski skład, grał z nami basista i wokalista zespołu Serbski Jeb Michał Ważniarski i akordeonista Mario Rachuba. Gdy zaczęli pojawiać się nasi chłopcy z Białorusi, powoli zaczęli ich zastępować. Teraz gramy po całej Polsce, szczególnie tam, gdzie jest białoruska diaspora. Większość osób z Grodna jest w Białymstoku.


Udało wam się jakoś zadomowić w Polsce. Czy myślisz o powrocie do domu? Jaka musiałaby być Białoruś, żebyś do niej wrócił i tworzył kulturę.


Nie wierzę w to. Zaraz będę miał pięćdziesiąt lat. Gdy patrzę na to, co się dzieje w świecie, to nie widzę nadziei, że coś zmieni się szybko na lepsze. Kryzys przyszedł na długo. Słyszę, że Koreańczycy pojawiają się w Ukrainie. To, że inwazja na Ukrainę dokonała się z terytorium Białorusi to dla nas straszny ból. To straszne, że od naszego kraju zaczęła się wojna. Bardzo mi przykro. Nie czuję się za to odpowiedzialny ale ja jestem częścią tej Białorusi. Rozmawiam czasem z Ukraińcami, staram się być delikatny. Nikt mnie nie powiedział wprost, agresywnie, że powinienem czuć się winny. Ale ja naprawdę czuję się z tym źle. Stwierdziłem, że gdy Białoruś będzie wolna, a ja nie będę bardzo stary, to pójdę znów pracować do szkoły.


Jesteś nauczycielem?


Dziesięć lat uczyłem historii w szkole. Tacy ludzie będą w przyszłości potrzebni. Nie ważne, że nauczycielom mało płacą, to będzie ważna rzecz. Nie chcę być operatorem, czy jakimś blogerem. Wielu muzyków rockowych szuka swojej drogi. Refleksja na tematy emigracji jest coraz bardziej popularna. Wszyscy chcemy zostać Białorusinami, ale ja chciałbym być również ważny dla Polski, w której mieszkam. Myślę o wspólnym projekcie z polskimi muzykami.


Maciej Piotrowski - z wykształcenia historyk i ukrainoznawca, z pasji animator kultury. Tłumacz literatury z języka ukraińskiego m.in. utworów Mike'a Johannsena, Hryhorija Czubaja, Andrija Bondara i Wasyla Barki. Inicjator spotkań translatorskich Rozstaje. Współpracuje m.in. ze Stowarzyszeniem Folkowisko, Kolegium Europy Wschodniej i Stowarzyszeniem Czajnia. Pracował jako specjalista ds. merytorycznych przy projekcie wystawy stałej Muzeum Hołodomoru w Kijowie.

Inne artykuły Macieja Piotrowskiego
Czy kultura białoruska przetrwa?


Kultura białoruska jest niszczona przez władze Łukaszenki. Wiele zniszczono już do tej pory. My jesteśmy na emigracji po to, żeby język i historia przeżyły. Łukaszenko i jego bandyci zawsze mówili, że jesteśmy Rosjanami. Teraz będzie jeszcze gorzej. Rosjanie przyjeżdżają do nas na wczasy, nawet do Grodna, bo jest taniej niż u nas. I patrzą na Białorusinów z góry, jak na egzotycznych ludzi, jak kiedyś Amerykanie na Indian. To szowiniści, nie lubią narodów Kaukazu i Azji Centralnej.

Projekt "Wspieramy Białoruskie Przebudzenie'24" został dofinansowany przez Fundację Solidarności Międzynarodowej w ramach polskiej współpracy rozwojowej Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP kwotą 230 000 zł.

Publikacja wyraża wyłącznie poglądy autora i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.