Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Transatlantyk / 17.12.2024
Jarosław Kociszewski

Polacy leczą z misją. System ratownictwa budzi zazdrość

Śmiertelność noworodków to często wstrząsający wskaźnik, który odzwierciedla jakość opieki medycznej w kraju. W Kenii jest on obecnie ponad dziesięciokrotnie wyższy niż w Polsce. Poprawa opieki nad matkami i noworodkami wymaga zarówno kompetencji, jak i odpowiedniego sprzętu, standardów, które w Polsce wydają się oczywiste. Opowiada o tym Marcin Kiszka, lekarz radiolog i prezes stowarzyszenia Leczymy z Misją, które ze wsparciem programu „Polska pomoc” działa w Kenii.
Foto tytułowe
(Shutterstock)



Posłuchaj tego artykułu:



Co zainspirowało was do podjęcia pracy właśnie w Kenii?


Pomysł narodził się jeszcze w czasach studenckich, gdy pierwszy raz wyjechaliśmy w ramach wolontariatu medycznego. Krok po kroku rozszerzaliśmy swoją pomoc i profesjonalizowaliśmy ją dzięki coraz szerszym znajomościom i zrozumieniu systemu ochrony zdrowia w Kenii. Początkowo było to dość przypadkowe, teraz jest działaniem całkowicie świadomym, opartym na bardzo dobrym rozeznaniu lokalnym.
Pobierz magazyn ZA DARMO
Magazyn Nowa Europa Wschodnia Online
jest bezpłatny.

Zachęcamy do wsparcia nas na Patronite


Skoro mówi pan o poznaniu warunków na miejscu, to co zwraca pana szczególną uwagę?


Nas, lekarzy, zawsze uderzało w Kenii to, że w niektórych aspektach ochrony zdrowia brakuje pewnych elementów diagnostyki, które nie generują dużych kosztów, a znacznie usprawniłyby proces opieki nad pacjentem, często nawet ratując mu życie. W wielu szpitalach brakuje urządzeń EKG czy KTG. To jest sprzęt niedrogi, u nas dostępny w każdym SOR-ze czy izbie przyjęć. Dodam, że KTG mierzy tętno płodu ciężarnej matki i pozwala monitorować jego dobrostan, co czasem ułatwia podjęcie decyzji o przeprowadzeniu cesarskiego cięcia w celu uratowania życia dziecka.

Dlatego w naszych projektach znajdujemy takie niedrogie rozwiązania, które poprawiają jakość pracy oddziałów, a równocześnie zwiększają szansę uratowania pacjentów. Dzięki „Polskiej pomocy” udaje nam się nie tylko dostarczyć sprzęt i przeszkolić personel, ale także przeprowadzić remonty oddziałów położniczych czy neonatologicznych w najbiedniejszym hrabstwie w Kenii. Oczywiście najłatwiej jest po prostu wstawić sprzęt, ale z perspektywy lekarza mogę powiedzieć, że przestrzeń, w której pracujemy, jest bardzo ważna. Co z tego, że dostarczymy wózek z narzędziami niezbędnymi do ratowania życia, jeśli na oddziale ratunkowym zostanie zamknięty gdzieś w szafie?


Nie tylko diagnostyką się zajmujecie…


Tak, rozpoczęliśmy projekt tworzenia centrów powiadamiania ratunkowego i nie jest to już małe ogniwo diagnostyczne. Przyświeca nam idea stworzenia takiego centrum, jakie istnieją na całym świecie, również w Polsce, czego przykładem jest numer 112, pod który można zadzwonić po pomoc. To skarb, z którego nie zdajemy sobie sprawy.

W Kenii, tak jak w wielu innych krajach, system tego typu po prostu nie istnieje, a i sama medycyna ratunkowa jest stosunkowo młoda. Nawiązaliśmy współpracę z Emergency Medicine Kenya Foundation, założoną przez prof. Benjamina Wachirę z Aga Khan University, jednego z pierwszych specjalistów medycyny ratunkowej w Kenii, który uczył się w RPA. Tutaj Polska może odegrać bardzo znaczącą rolę. Dodam, że w obu obszarach, czyli przy projektach ginekologiczno-położniczych i w obszarze medycy ratunkowej, korzystamy ze wsparcia „Polskiej pomocy”.


Posłuchaj słowa wstępnego czwartego wydania magazynu online!



Patrzenie z zewnątrz bywa pomocne, ale może też być mylące. W jaki sposób oceniacie potrzeby i zakres potrzebnego wsparcia?


Wyznajemy zasadę, że najlepiej o potrzebach lokalnych wiedzą osoby, które w tym systemie pracują, choć oczywiście mamy też własne priorytety i przemyślenia wynikające z wielu lat doświadczenia. Jednak mocno polegamy na naszych partnerach lokalnych i tak jest w przypadku projektu opieki okołoporodowej matki i dziecka w hrabstwie Vihiga. Przedstawiciele lokalnej organizacji, we współpracy z nami, przeprowadzili analizę potrzeb, którą zestawiliśmy. Oczywiście opieramy się także na oficjalnych dokumentach z hrabstwa, które pozwalają nam zobaczyć umieralność, poznać lokalne priorytety, ale również zaobserwować zmiany zachodzące w czasie.


Jaki jest w tym udział Polaków i jak reagują na nich pacjenci?


Szkolenia neonatologiczne robią nasi lekarze, wolontariusze z Polski, którzy lecą do Kenii i uczą rozpoznawania stanów zagrożenia życia matki i noworodka oraz obsługi sprzętu, który kupujemy. O ile partner lokalny pomaga w sprawach technicznych, to do przekazania wiedzy potrzebni są praktycy, którzy na tym sprzęcie pracują na co dzień. A pacjenci, jak pacjenci, widzą szpital, czasem zwrócą uwagę na sprzęt z naklejkami „Polskiej pomocy” albo na lekarzy z Polski, którzy wyróżniają się na tle Kenijczyków, ale to tyle. Natomiast spotykamy się z wdzięcznością personelu medycznego, który dostrzega zmiany. W jednym z oddziałów, które wsparliśmy, śmiertelność noworodków spadła o kilkadziesiąt procent, dzięki sprzętowi, który kupiliśmy.

Na przykład z pomocą urządzenia do wentylacji oddechowej lekarze byli w stanie zaopiekować się noworodkami, które wcześniej musieli wysyłać do placówek o wyższej referencjach, co wiązało się z transportem, kosztami dla szpitala i ryzykiem dla pacjenta. Teraz mogą zrobić to sami. Ogromną satysfakcję daje patrzenie na placówki, które kiedyś nie mogły czegoś zrealizować, a dziś z powodzeniem to osiągają.

Wesprzyj nas na PATRONITE

Zajmujecie się też budową systemu powiadamiania ratunkowego, co brzmi nieprawdopodobnie ambitnie.


To jest rzeczywiście duże wyzwanie. Najlepiej byłoby zrobić projekt, który stworzyłby takie centra ratunkowe w każdym hrabstwie, i ustanowić jeden numer alarmowy łączący wszystkie systemy. Niestety jest to pomysł, który przekracza budżet naszego projektu. Pamiętajmy też, ile pracy trzeba było włożyć, aby taki system uruchomić w Polsce, i nie było to wcale ani proste, ani szybkie. My zaczęliśmy w jednym w najtrudniejszych hrabstw w Kenii, w Turkanie, gdzie odległość od granicy do granicy hrabstwa z północy na południe przekracza 400 km, a drogi są naprawdę tragiczne. Do tego przez lata było to miejsce zaniedbywane i przez rząd, i przez organizacje pomocowe – z przyczyn bezpieczeństwa. Z kolei władze hrabstwa bardzo chętnie zaangażowały się w projekt budowy centrum ratunkowego – wdrażaliśmy go w konsultacji z dyrektorem centrum powiadamiania ratunkowego w Krakowie, Łukaszem Bombałą, który pomógł nam w planowaniu projektu.

Oczywiście nie powiem, żeby to centrum w pełni działało tak, jak to wymyśliliśmy, ale na pewno jest to ogromny krok naprzód. Teraz największym problemem jest paliwo i dostępność karetek, ale to już Kenijczycy muszą rozwiązać sami. Z naszej strony daliśmy im świetne narzędzie do zarządzania pracą karetek i do sprawdzania miejsc, w których często są wypadki. To doskonała baza do budowania systemu w przyszłości.

Ciekawie zareagowali na jednej z konferencji przedstawiciele innych samorządów w Kenii, gdy usłyszeli, że Turkana robi coś takiego. Stwierdzili, że skoro nawet w Turkanie można, to tym bardziej u nich takie centra mogą powstać. Co więcej, w Turkanie powstało oprogramowanie łączące centrum z karetkami, ratownicy mają dostęp do zgłoszeń i od momentu zgłoszenia można monitorować, co się dzieje, między innymi z użyciem mapowania GPS. Patrzyłem, jak to działa w małopolskim centrum powiadamiania ratunkowego, i możliwości systemów bardzo się od siebie nie różnią. Nasze oprogramowanie nie odbiega od wersji dostępnych na rynku, z tą różnicą, że jest bardziej konkurencyjne, bo nie wymaga drogiej licencji. Dzięki temu widzimy, że system zapoczątkowany przez „Polską pomoc” pojawia się w innych hrabstwach, w których nie pracowaliśmy, co jest miarą sukcesu. Istnieje zatem szansa, że w przyszłości system z Polski będzie systemem z wyboru, a polski turysta na safari w potrzebie będzie mógł z niego skorzystać.


Powiadamianie ratunkowe, żeby działać, wymaga nie tylko odpowiednich zasobów i decyzji na różnych szczeblach władzy, ale także świadomości potencjalnych użytkowników. To niezwykle skomplikowane przedsięwzięcie – czy jesteście w miejscu, w którym możecie powiedzieć, że to funkcjonuje tak, jakbyście chcieli?


Krótka odpowiedź brzmi: aktualnie nie. Łukasz Bombała też wspominał, jak trudno było wprowadzić numer alarmowy w Polsce. Poprzedzone to było ogromną kampanią społeczną, a ludzie bali się, że liczba niepotrzebnych zgłoszeń zablokuje linię. Teraz czasami nadal się tak dzieje, ale system funkcjonuje. Ważne jest informowanie społeczeństwa – i tutaj musi zaangażować się hrabstwo. Z naszej strony skorzystaliśmy z tzw. wolontariuszy zdrowia. Kenijczycy są bardzo uspołecznieni i pracuje tam wielu wolontariuszy, którzy świadczą usługi na rzecz jakiejś idei. Zdrowie jest jedną z nich, a opłaca ich ministerstwo zdrowia. Ci ludzie są szkoleni, a następnie stają się ambasadorami zdrowia w swoich społecznościach, docierając często do kilku rodzin. W Kenii taki sposób komunikacji okazuje się znacznie skuteczniejszy niż media społecznościowe czy telewizja. Dzięki nim budowana jest świadomość możliwości uzyskania pomocy, dostępu do czynności ratunkowych oraz upowszechniana jest informacja o korzystaniu z numeru alarmowego i jego przeznaczeniu.

Jednak pełne uruchomienie sytemu będzie wymagało wsparcia ze strony rządu kenijskiego, bo my, jako organizacja pozarządowa, nie jesteśmy w stanie wymusić uruchomienia tego numeru alarmowego. Pojawiło się zapewnienie, ale obecnie toczy się ogólnokrajowa debata na temat tego, jak ten numer ma funkcjonować i kto ma za niego płacić. To są komplikacje, które w każdym projekcie wychodzą, jednak dzięki współpracy z lokalną organizacją mamy pewien wpływ na polityków, którzy zatwierdzają elementy polityki zdrowotnej czy ratunkowej.
Jarosław Kociszewski - publicysta, komentator, przez wiele lat był korespondentem polskich mediów na Bliskim Wschodzie. Z wykształcenia jest politologiem, absolwentem Uniwersytetu w Tel Awiwie i Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie. Obecnie jest ekspertem Fundacji "Stratpoints" i redaktorem naczelnym portalu NEW.

Inne materiały Jarosława Kociszewskiego

Marcin Kiszka chciałby zbudować system, który połączyłby ratownictwo medyczne ze strażą pożarną, czy nawet policją, choć to ostatnie jest obecnie niemożliwe. Niemniej podkreśla drogę, którą projekt już przeszedł, i zwraca uwagę, że jest to działanie długofalowe, co wpisuje się w charakter pomocy rozwojowej, która niezależnie od skali i charakteru projektów zmienia rzeczywistość i oddziałuje w czasie. Jej skutki się kumulują i narastają, a w sytuacjach idealnych projekty wspierane przez „Polską pomoc” nie tylko przynoszą korzyści dla samych beneficjentów, ale także wzmacniają wizerunek Polski w świecie.

Artykuł został zrealizowany we współpracy z Ministerstwem Spraw Zagranicznych w ramach programu "Polska pomoc".