Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Kaukaz / 19.12.2024
Aleksander Palikot

Gaz, pałki i fajerwerki. Gruzini nie dają za wygraną

Tysiące Gruzinów protestują na ulicach Tbilisi, sprzeciwiając się władzy, która wykorzystuje brutalną siłę do stłumienia demonstracji. Wśród zamieszek, pełnych gazu łzawiącego, pałek policyjnych i fajerwerków, coraz głośniej mówi się o „rewolucji fajerwerków”. Protestujący domagają się ustąpienia rządu, ogłoszenia nowych wyborów i zerwania z rosyjskim wpływem, a brutalne tłumienie protestów przez władze tylko zaostrza sytuację. W Gruzji narasta napięcie, a przyszłość kraju staje pod znakiem zapytania.
Foto tytułowe



Posłuchaj słowa wstępnego czwartego wydania magazynu online!



Kobiecy głos przez megafon wzywa protestujących do opuszczenia alei Szoty Rustawelego. Policjanci rytmicznie stukają pałkami w plastikowe tarcze, rozpalają gaz łzawiący, strzelają z armatek strumieniami wody. Po wybuchu masowych protestów w końcu listopada gruzińska władza sformowała prostą strategię: złamać opór za pomocą represji i przemocy. Plan protestujących wydaje się podobny: wyczerpać władzę dzięki determinacji i wytrzymałości.

Demonstranci z pierwszych szeregów odbiegają w tył z zaczerwienionymi, załzawionymi oczami. Ktoś z trudem łapie oddech i jest wyprowadzany, ktoś przeciera twarz ręką, kaszle i wraca do pionu. W odwecie w kierunku policji lecą salwy fajerwerków. Kolorowe wybuchy i huki wypełniają centrum Tbilisi.
Pobierz magazyn ZA DARMO
Magazyn Nowa Europa Wschodnia Online
jest bezpłatny.

Zachęcamy do wsparcia nas na Patronite


Niektórzy mówią już wręcz o „rewolucji fajerwerków”, choć tak naprawdę nikt nie wie, pod jaką nazwą obecne wydarzenia przejdą do historii. Ani czym się zakończą – zmianą władz, jak rewolucja róż dwie dekady temu, czy raczej brutalnym zdławieniem protestów, jak w Białorusi w 2020 roku.

Masowe protesty trwają już kilkanaście dni, a raczej nocy, bo zazwyczaj zaczynają się około 19 i kończą po trzeciej. Ich ducha dobrze oddaje jedno z popularnych haseł: „Kto tu rządzi? My! Kto? My! Kto? My!”.

Czego domagają się protestujący dziś Gruzini?

„To proste, chcemy żyć w normalnym kraju, a nie w Rosji” – mówi 25-letnia Ana, która od tygodnia przychodzi tutaj z płynem fizjologicznym, by pomagać ofiarom gazu. „Nie damy odebrać sobie przyszłości. Jest nas więcej”.

W praktyce oznacza to postulat ustąpienia rządu i rozpisania nowych wyborów. Partie opozycyjne oraz prezydentka Salome Zurabiszwili nie uznały wyników październikowych wyborów, w których rządzące Gruzińskie Marzenie utrzymało władzę, ogłaszając wynik na poziomie 53% poparcia. Zarzucają władzy fałszerstwa, kupowanie głosów, zastraszanie wyborców oraz poddawanie się rosyjskiemu wpływowi.

Gdy w 28 listopada premier Irakli Kobachidze ogłosił decyzję o zawieszeniu procesu akcesji do Unii Europejskiej, pod gruziński parlament ściągnęły niewidziane dotąd tłumy. Według Nino Nakaszidze, dyrektorki wykonawczej opozycyjnej telewizji Mtavari Arkhi, Kobachidze decyzję podjął po tym, gdy wyproszono go z posiedzenia Rady ONZ w Nowym Jorku i spotkania Parlamentu Europejskiego w Strasburgu. „Wątłe ego premiera nie wytrzymało prztyczka w nos i zaczęła się rewolucja” – mówi.

Gruzińskie służby bezpieczeństwa potraktowały demonstrantów z niespodziewaną brutalnością. Grupy policjantów i tak zwanych robokopów biły i pałowały protestujących. Z tłumu wyłapywano pojedynczych demonstrantów, w tym dziennikarzy, bito ich na ulicy, w policyjnych samochodach i w aresztach.

Był wśród nich 49-letni Bibi. „Nie mogłem siedzieć bezczynnie w domu” – mówi. „Gruzja to mały kraj, nie można tutaj bezkarnie bić młodzieży i liczyć na to, że zachowa się twarz”.

Po dwóch pierwszych nocach co najmniej 44 protestujących trafiło do szpitala z powodu ciężkich obrażeń. Po tygodniu protestów aresztowano ponad 500 osób. Władze twierdzą, że ucierpiała ponad setka funkcjonariuszy.

Według Zazy Abaszidzego, dziennikarza portalu Realpolityka, masowa przemoc stała się dla sprawującego faktyczną władcę nad Gruzją – oligarchy Bidziny Iwaniszwilego – „momentem Janukowycza”. „Przekraczając kolejne czerwone linie, coraz bardziej traci legitymizację” – mówi. Porównania z ukraińskim Euromajdanem nasuwają się same.

Gdy późno w nocy policja usuwa protestujących z głównej ulicy miasta za pomocą armatek wodnych i gazu pieprzowego, niewielkie grupy mężczyzn i kobiet w kominiarkach – zradykalizowana młodzież Tbilisi i środowiska ultrasów – rzucają w nią kostkami brukowymi wyrwanymi z chodników i butelkami.

„Nie jestem zwolennikiem przemocy, ale wszystkie inne metody zawiodły” – mówi Koka, jeden z nich. „Albo odzyskamy Gruzję, albo nie będzie tu dla nas miejsca”.

Tak widzi to również Besarion Bendeliani, mężczyzna w średnim wieku, w wojskowym mundurze z ukraińską i gruzińską flagą. „Ta wojna trwa 32 lata i dziś moja pozycja znajduje się na tym placu” – mówi.

Po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji na Ukrainę Bendeliani zaciągnął się do legionu międzynarodowego i przeszedł szlak bojowy od Buczy i Irpienia przez Mikołajów, Chersoń do Łymanu. „Władza nie posunie się do wykorzystania wojska. Lojalność aparatu siłowego ma swoje granice. W tym momencie kluczowe jest pozbycie się jednego człowieka, który sprzedał nasz kraj” – przekonuje.

Analogia do ukraińskiej rewolucji z 2014 roku nie budzi jednak powszechnego entuzjazmu. „Protesty powinny być maksymalnie pokojowe, władza wykorzystuje porównanie z Ukrainą, żeby nastraszyć ludzi” – mówi Wado Maczawariani, 23-latek z organizacji 12 Floors Towards EU, który protestuje od pierwszego dnia. Jego organizacja rozdaje maski przeciwgazowe, organizuje pikiety i wzywa do strajku.

Przez większość czasu na alei Rustawelego panuje pokojowa atmosfera. Epicentrum protestu znajduje się naprzeciw budynku parlamentu, który był świadkiem kluczowych momentów w historii Gruzji, w tym tragicznego stłumienia demonstracji niepodległościowych przez wojska sowieckie 9 kwietnia 1989 roku, ogłoszenia niepodległości od Związku Radzieckiego w 1991 roku oraz rewolucji róż w 2003 roku, która doprowadziła do pokojowego obalenia prezydenta Eduarda Szewardnadzego.

Protestujący obwieszeni są flagami Gruzji i Unii Europejskiej, czasem również Ukrainy, NATO czy USA. Część z nich ma okularki do pływania lub narciarskie gogle na oczach. Przewijają się osoby w paramilitarnych ubraniach. Najlepiej przygotowani przychodzą z maskami gazowymi.

Niemal bez ustanku słychać wysoki pisk gwizdków i nieco niższe zawodzenie stadionowych trąbek. Od czasu do czasu słychać głośne stukanie kamieniami w blaszany płot otaczający parlament. Gdy policjanci przemieszczają się, demonstranci oświetlają ją setkami zielonych laserów.

Przed parlamentem nie ma sceny. Rzadko wygłaszane są tu przemowy polityków, a protesty nie mają formalnych organizatorów czy nawet wyrazistych liderów. Większość działań koordynowana jest za pośrednictwem Facebooka. „Bez politycznej niezależności protest by się nie udał, ludzie nie wyszliby tak masowo za jakichkolwiek polityków” – mówi Nana Dichamindżia, administratorka liczącej ponad 200 tys. osób grupy Daitove.

Choć wśród demonstrantów panują patriotyczne nastroje, u ich źródła leży głęboka frustracja gruzińskiego społeczeństwa, przede wszystkim młodzieży, która korzysta z bezwizowych podróży do UE i nie pamięta rosyjsko-gruzińskiej wojny z 2008 roku. Trwające 12 lat rządy Gruzińskiego Marzenia są dla niej symbolem regresu i apatii.

Wesprzyj nas na PATRONITE


Kilkaset metrów od parlamentu przez megafon przemawia Sandro Rakwiaszwili, drugoligowy polityk z antysystemowej libertariańskiej partii Girchi – Więcej Wolności. Przysłuchujący mu się 28-letni Baczo mówi, że podziela postulaty deoligarchizacji i radykalnych wolnościowych zmian, ale nie wierzy, że zostaną zrealizowane. Za dwa tygodnie ma odwiedzić brata w Polsce. Sam też zastanawia się nad imigracją.

Polityczna opozycja ma niskie zaufanie protestujących. Władza gotowa jest to wykorzystać.

W drugim tygodniu protestów władza przeszła do ukierunkowanych represji. Policjanci wyciągnęli z partyjnej siedziby Koalicji na rzecz Zmiany Nikę Gwaramię, jednego z kluczowych opozycjonistów, rzucili na ziemię i brutalnie zapakowali do samochodu. „Iwaniszwili poszedł va banque. Nie zatrzyma się” – mówi Nakaszidze, która jest przyjaciółką Gwaramii i prowadzi założoną przez niego telewizję.

Przeszukano również biura i mieszkania innych polityków, aktywistów oraz administratorów facebookowych grup. Części z nich pozostawiono zarzuty organizowania i kierowania zbiorową przemocą, za co grozi kara do dziewięciu lat więzienia.

Władze starają się też zakazać handlu fajerwerkami, sprzedaży masek gazowych oraz noszenia kominiarek podczas protestu. Bandy tituszek zaczęły napadać na protestujących poza główną aleją, potęgując poczucie zagrożenia.

Premier Kobachidze ogłosił, że „wygrał ważną bitwę z liberalnym faszyzmem” i pochwalił MSW, które, jego zdaniem, „skutecznie zneutralizowało protestujących”. Druga strona nie daje za wygraną, wierząc, że presja może zadziałać. „Jeśli przeleje się krew, cała Gruzja powie: dość” – mówi Abaszidze.

Pojawiają się pierwsze pęknięcia w obozie władzy. Ze stanowiska ustąpił Irakli Szaiszmelaszwili, wysoki urzędnik z wydziału ds. zadań specjalnych MSW. Odszedł też wiceminister spraw zagranicznych Temur Dżandżalia oraz ambasadorzy Gruzji w USA, Czechach czy Holandii i innych krajach.

W odpowiedzi na brutalne tłumienie protestów EU zawiesiła negocjacje akcesyjne z Gruzją, a USA przerwały strategiczne partnerstwo z Tbilisi. Zachód wprowadził też ograniczenia wizowe i sankcje finansowe wobec urzędników podważających demokrację i prawa człowieka.

Aleja Rustawelego stała się bastionem nadziei na zmianę, ale choć protesty odbywają się też w innych miastach, gruzińskie społeczeństwo jest głęboko podzielone.

Taksówkarz Zurab, mężczyzna około sześćdziesiątki, jeżdżąc po Tbilisi, słucha transmisji protestów na żywo w radio. Sam protestował w 2003 roku. Uważa, że „młodzież sama nie wie, czego chce”, a „opozycja nie chce uznać przegranej w wyborach”. Policyjna przemoc „jest odpowiedzią na prowokacje protestujących”, a UE krytykuje Gruzińskie Marzenie, bo „zamiast kiwać głową, przedstawia swoje stanowisko”.

Andrij, Rosjanin z gruzińskim paszportem, pracujący w turystyce, jest przekonany, że „wszystko wróci do normy”, bo władza wkrótce „przegoni LBGT+ i sprzedajnych frajerów”.

Hybrydowy reżim Iwaniszwilego używa retoryki bliższej Viktorowi Orbánowi, który zresztą był pierwszym politykiem, który odwiedził w Tbilisi po ostatnich wyborach, niż Aleksandrowi Łukaszence. Natomiast manewrowanie pomiędzy Zachodem, Rosją a Chinami pozwala zadowolić różne grupy interesu i zbudować stabilność, kluczową dla starszego pokolenia pamiętającego kryzys lat 90.

Aleksander Palikot - absolwent filozofii, historii i socjologii na Uniwersytecie Jagiellońskim, Edynburskim i Oksfordzkim. Dziennikarz Radio Wolna Europa/Radio Swoboda w Ukraine. Przewodniczący Collegium w roku akademickim 2017/2018 oraz członek zarządu w latach 2016 - 2019.

Inne artykuły Olka Palikota
Wszystko wskazuje na to, że ta bitwa o przyszłość Gruzji potrwa co najmniej do końca roku. Zbliża się bowiem starcie pomiędzy Zurabiszwili a wybranym na nowego prezydenta Micheilem Kawelaszwilim, napastnikiem z gruzińskiej reprezentacji, znanym z antyzachodniej retoryki. Został on wybrany w pośrednich wyborach, pierwszych w historii kraju, przez parlament, który bojkotuje opozycja.

„Iwaniszwili mógł równie dobrze wystawić zebrę” – mówi jeden z protestujących. „Sednem było pokazanie nam, że może robić wszystko to, czego chce”.

Na 29 grudnia zaplanowana jest inauguracja. Prezydentka Zurabiszwili zapowiedziała, że nie odda władzy. Władze będą musiały prawdopodobnie siłą wyprowadzić ją z jej rezydencji. Protestujący Gruzini zamierzają jej bronić.