Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Jedwabny Szlak / 24.01.2025
Jakub Mirowski

Minęła dekada od oblężenia Kobanê. Los syryjskich Kurdów znowu staje pod znakiem zapytania

Grudniowa ofensywa sił opozycyjnych w Syrii w ciągu kilkudziesięciu godzin rzuciła na kolana reżim Baszara al-Asada i obaliła kruche status quo. To szczególne zagrożenie dla autonomii kurdyjskiej na północnym wschodzie kraju. Na razie wydaje się bowiem, że z jej samodzielnością nie mają zamiaru godzić się ani nowe władze w Damaszku, ani tym bardziej mocno zaangażowana w ten konflikt Turcja.
Foto tytułowe
Kurdystan, Mała górska wioska w Afrin Bliskowschodni (Shutterstock)



Posłuchaj słowa wstępnego czwartego wydania magazynu online!



Dziesięć lat temu, w styczniu 2015 roku, siły kurdyjskich Powszechnych Jednostek Obrony (YPG) odzyskały kontrolę nad miastem Kobanê w północnej Syrii. Był to poważny cios dla Państwa Islamskiego, dotychczas znajdującego się na fali wznoszącej. Kampania YPG, wspieranych przez amerykańskie naloty, wkrótce doprowadziła do wyzwolenia terenów wokół miasta z rąk organizacji Daesz i przejęcia nad nimi kontroli przez administrację kurdyjską.

Dla Kurdów, największego narodu świata niemającego własnego państwa, rozrzuconego pomiędzy Syrię, Turcję, Irak i Iran, był to jeden z rzadkich momentów w historii, kiedy uwaga świata skierowała się na nich. Relacje z odbijania Kobanê pojawiały się wtedy we wszystkich mediach – inspirujące opowieści o dzielnych bojownikach, którzy jako jedyni byli w stanie odeprzeć inwazję fanatyków pod czarno-białymi flagami dżihadu. Kurdowie stali się najbardziej zaufanymi sojusznikami Zachodu w Syrii, ustanawiając na północnym wschodzie własne władze z Partią Unii Demokratycznej (PYD) na czele i Syryjskimi Siłami Demokratycznymi (SDF) jako siłami zbrojnymi. Zyskali również ogromną sympatię opinii publicznej – do tego stopnia, że gdy w 2019 roku Donald Trump zdecydował się wycofać z Syrii niemal wszystkie amerykańskie siły i porzucić swoich sprzymierzeńców na pastwę Turcji i al-Asada, protesty organizowano w całej Europie.
Pobierz magazyn ZA DARMO
Magazyn Nowa Europa Wschodnia Online
jest bezpłatny.

Zachęcamy do wsparcia nas na Patronite


Codzienność w piekle wojny

[br Niemal od samego początku wojny domowej w 2011 roku Kurdowie zarządzają własną autonomią na północnym wschodzie kraju. W regionie nazywanym Rożawą mieszka dziś ponad 4,5 miliona ludzi; jest on powszechnie uznawany za jedyną część Syrii o jakichkolwiek demokratycznych przymiotach. Doktor hab. Joanna Bocheńska z Uniwersytetu Jagiellońskiego, specjalizująca się w tematyce kurdyjskiej, uważa, że poprzez ustanowienie i obronienie swojego syryjskiego terytorium Kurdowie zdali egzamin z samozarządzania. – Najpierw była obrona przed ISIS, a następnie organizacja społeczna: utworzenie szkół, szpitali i różnych innych instytucji – mówi Bocheńska. – To na pewno jest sukces organizacyjny, bo pod wieloma względami Rożawa była w tej toczonej wojną Syrii namiastką pokoju, enklawą codzienności. Tam odbywały się targi książek, festiwale filmowe i teatralne. Wydaje mi się, że to bardzo dużo, i niezależnie od tego, jak rozwinie się teraz sytuacja, Kurdowie zbudowali pewną stabilność i daje im to większe pole do negocjacji.

Reżim al-Asada wprawdzie nigdy nie uznał autonomii na północnym wschodzie, ale pomiędzy nim a Rożawą trwał nieoficjalny rozejm. Wzajemnej miłości nigdy nie było – jeszcze przed arabską wiosną władze brutalnie prześladowały ludność kurdyjską – ale żadnej ze stron nie opłacała się też otwarta wrogość. Najpoważniejszym zagrożeniem dla Kurdów była Syryjska Armia Narodowa (SNA), trenowana i opłacana przez Turcję i realizująca jej interesy w Syrii, ale nawet ona w ostatnich latach nie przeprowadziła żadnej większej ofensywy. Aż nadeszła końcówka 2024 roku, a iluzja zamrożonego konfliktu i syryjskie status quo rozpadły się jak domek z kart.


Federacja ognia z wodą


Dyktatura, która rządziła Syrią przez ponad pół wieku, rozleciała się w ciągu kilkudziesięciu godzin. Władzę w Damaszku przejęli rebelianci z islamistyczną organizacją Hajat Tahrir asz-Szam (HTS) na czele. Na razie trudno powiedzieć, co oznacza to dla Rożawy. HTS próbuje przedstawiać się jako ugrupowanie dążące do pokoju i odbudowy Syrii dla wszystkich jej mieszkańców, także Kurdów. To oczywiście nie oznacza, że akceptuje ich autonomię – ale jednocześnie nie jest na razie na tyle potężne, by w nią uderzyć.

– Podejrzewam, że gdyby HTS miało większą siłę militarną, nie obiecywałoby demokracji i równych praw dla wszystkich. Raczej próbowałoby stłumić każdą opozycję. Ale nie dysponują aż taką potęgą wojskową. Ta konserwatywna wizja islamu i rzeczywistości politycznej, jaka najbardziej im się podoba, spotyka się z oporem, a wydaje mi się, że oni nie są w stanie go w tym momencie zdławić. Oprócz Kurdów są przecież jeszcze alewici i druzowie, HTS nie jest gotowy na konfrontację ze wszystkimi. Raczej będą zmuszeni do lawirowania – wyrokuje prof. Bocheńska.

Jeśli pokój rzeczywiście jest dla HTS priorytetem, pozostawienie Rożawie autonomii wydaje się być oczywistym rozwiązaniem. Problem w tym, że projekty HTS i Kurdów stoją na ideologicznie przeciwległych biegunach. HTS chce uczynić Syrię krajem wyznaniowym, rządzonym zgodnie z zasadami szariatu, z silną władzą prezydencką. Z kolei główną doktryną w Rożawie jest demokratyczny konfederalizm, zakładający silną autonomię na poziomie lokalnym, równouprawnienie płci, świeckość i laicyzm. Nawet jeśli HTS byłby otwarty na koncepcję federacji – a wielu z jego liderów wykluczało w przeszłości taką możliwość – trudno sobie wyobrazić dwa tak odmienne organizmy sprawnie współpracujące w ramach jednego państwa.

W rozwiązaniu syryjskiego węzła gordyjskiego nie pomaga także fakt, że tereny, na których obecnie rządzi PYD, są kluczowe w perspektywie odbudowy gospodarki Syrii. Przejęcie północnego wschodu kraju dałoby HTS kontrolę nad wydobyciem ropy naftowej, która przed wybuchem wojny domowej odpowiadała za połowę syryjskich zysków z eksportu. Ponadto na terytorium Rożawy znajdują się żyzne ziemie, położone nad rzeką Eufrat. Region ten określa się mianem spichlerza Syrii i jest niezbędny, by zapewnić bezpieczeństwo żywnościowe mieszkańcom wyniszczonego konfliktem kraju.


Byle zdławić Kurdystan


W tej układance kluczową rolę odgrywa jeszcze jeden gracz, któremu wadziłoby pozostawienie Rożawie autonomii. Od początku swojego istnienia rządy Republiki Turcji nie były przychylne jakimkolwiek próbom wybicia się przez Kurdów na samodzielność: tłumiły powstania, przesiedlały całe wioski i próbowały wymazać odrębną kurdyjską tożsamość. Tymczasem w ostatnich dekadach Turkom wyrosły przy swoich granicach dwie autonomie: poza Rożawą jest jeszcze Region Kurdystanu w Iraku – a Zachód w tej pierwszej widzi swojego najważniejszego sojusznika w Syrii. Rządowi Erdoğana bardzo nie podoba się także, że w syryjskiej autonomii rządzi PYD – ugrupowanie blisko związane z Partią Pracujących Kurdystanu (PKK), separatystyczną organizacją działającą w Turcji, uznawaną za terrorystów m.in. przez Unię Europejską, Stany Zjednoczone czy Wielką Brytanię.

– Jeżeli Kurdowie uzyskaliby w Syrii uznanie podobne do tego, jakie mają w Iraku, wpływałoby to bardzo na Kurdów tureckich. Stymulowałoby ich do domagania się własnych praw, dbania o tożsamość kulturową, język, dziedzictwo. A jeśli w Rożawie władzę nad legalną autonomią objęłoby PYD, a więc siła siostrzana do PKK, mogłoby to na tyle zdestabilizować wewnętrznie Turcję, że musiałaby pójść wobec ludności kurdyjskiej na jakieś ustępstwa. Wydaje mi się, że Erdoğan bardzo nie chce tego robić. Scenariusz, w którym po zmianach, które wprowadził, po wielu latach współpracy z nacjonalistyczną prawicą, kieruje państwo z powrotem w stronę demokratyczną tak, jak chcieliby tego Kurdowie, chyba nie mieści mu się w głowie – tłumaczy prof. Bocheńska.

Wydaje się, że Turcy znacznie chętniej samodzielne zaakceptują rządy Hajat Tahrir asz-Szam w Damaszku niż usankcjonowaną autonomię PYD w Rożawie, choć oficjalnie Ankara uznaje oba te ugrupowania za organizacje terrorystyczne. Z pierwszym z nich utrzymuje jednak zdecydowanie cieplejsze stosunki. Turcja szybko zaakceptowała władzę HTS w przygranicznej prowincji Idlib, wspomagając nawet islamistycznych bojowników w walce o utrzymanie terytorium przeciw siłom al-Asada. Teraz z kolei Hajat Tahrir asz-Szam ma nadzieję, że sąsiedzi z północy będą ich oparciem na arenie międzynarodowej. W grudniu lider ugrupowania, Ahmad asz-Szara (używający również nom de guerre Abu Muhammad al-Dżaulani), zapowiedział w rozmowie z „Yeni Şafak”, tureckim prorządowym dziennikiem:

„Będziemy mieć strategiczne relacje. Turcja ma wiele priorytetów związanych z rekonstrukcją nowego państwa syryjskiego. Będziemy mieć również relacje biznesowe. Ufamy, że Turcja przekaże Syrii swoje doświadczenia wzrostu ekonomicznego. Zachowamy związki pomiędzy naszymi społeczeństwami. Będziemy dzielić ze sobą te same chwile miłości i szczerości, a to zwycięstwo nie jest wyłącznie zwycięstwem dla Syryjczyków, ale także dla Turków”.


Jeśli Ankara rzeczywiście miałaby walnie pomóc HTS w odbudowie kraju, pomysł dogadania się z Kurdami i zaakceptowania ich autonomii w Rożawie zapewne okazałby się przeszkodą nie do pokonania. Zresztą Turcja nie musi liczyć wyłącznie na przychylność nowych władców Damaszku – na północy kraju nadal stacjonuje SNA, która tuż przed upadkiem rządu al-Asada ruszyła z kolejną ofensywą przeciwko SDF. Ze wsparciem tureckich dronów bojownicy przejęli Manbidż, wciąż trwają walki o kontrolę nad tamą Tishreen. HTS niekoniecznie musi otwarcie występować przeciwko Kurdom – wystarczy, że da protureckim siłom wolną rękę w atakach na Rożawę.

Wesprzyj nas na PATRONITE


Sojusze ciche i kruche


Kurdowie przez lata mówili, że nie mają żadnych przyjaciół poza górami. Nie ma w tym krzty przesady – historia prób wybicia się tego narodu na samodzielność to kronika niedotrzymanych obietnic i brutalnych represji. Ale interesy w Syrii ma także inny kraj, któremu nie jest na rękę wizja dżihadystów rządzących w Damaszku i układających się z Turcją – Izrael. Kurdyjskie władze w Rożawie jawią się więc jako jego naturalny sprzymierzeniec.

W przeciwieństwie do większości narodów na Bliskim Wschodzie, Kurdowie nigdy nie kwestionowali istnienia tego państwa. Z kolei władze w Jerozolimie w 2017 roku jako pierwsze poparły dążenia niepodległościowe w irackim Regionie Kurdystanu. Oba narody mają też historyczne podobieństwa: jeszcze do końca lat 40. ubiegłego wieku Żydzi również nie posiadali przecież własnego kraju.

Upadek reżimu al-Asada bynajmniej nie oznacza, że rząd w Jerozolimie przestał interesować się tym, co dzieje się za jego północną granicą. Tuż po zdobyciu Damaszku przez HTS Izrael dokonał ataków na niemal 500 celów na terytorium Syrii – bazy wojskowe, magazyny, lotniska i ośrodki badawcze – twierdząc, że nie chce, aby uzbrojenie poprzedniego reżimu dostało się w ręce islamskich ekstremistów. Izraelskie siły wkroczyły także do zdemilitaryzowanej strefy buforowej na Wzgórzach Golan, pomimo sprzeciwu ze strony Organizacji Narodów Zjednoczonych. Premier Binjamin Netanjahu już zapowiedział, że tereny te pozostaną częścią Izraela „na wieczne czasy”.

– Podejrzewam, że nie chodzi już o strefę buforową, a o stopniową ekspansję terytorialną – wyjaśnia prof. Bocheńska. – W interesie Izraela jest to, żeby w Syrii jak najmocniejsze były siły kurdyjskie, szczególnie jeśli przy wsparciu Turcji miałaby tam wykiełkować siła radykalnie islamska, która będzie przeciwna Izraelowi i która będzie stanowić dla niego zagrożenie. W tej konfiguracji politycznej PYD i SDF, nawet jeśli nie są szczególnie proizraelskie, to przynajmniej nie są przeciwne istnieniu tego państwa. A sami Kurdowie muszą być otwarci, bo nie mają wielu potencjalnych sojuszników w regionie. Myślę, że trudno będzie im to zaakceptować, bo przecież jak cała globalna lewica sprzeciwiali się krzywdzie Palestyńczyków. Nie odegra to jednak roli w sytuacji ich własnego być albo nie być. Na pewno nie zjedna im to przyjaciół w krajach muzułmańskich, ale szczerze powiedziawszy, oni tych przyjaciół tam i tak nie mają.

Izrael może też odegrać inną ważną rolę: przekonać Amerykanów, by pozostawili w Syrii swoje siły. Kurdowie mają bowiem podstawy, by obawiać się drugiej prezydentury Donalda Trumpa. W 2019 roku to właśnie on zapowiedział wycofanie wojsk w Syrii i choć ostatecznie pozostał tam kontyngent około 900 żołnierzy, niewykluczone, że tym razem Trump dopnie swego. Tym bardziej że w obliczu upadku al-Asada ogłosił w mediach społecznościowych: „Syria to bałagan, ale nie nasz przyjaciel. Stany Zjednoczone nie powinny mieć z tym nic wspólnego. To nie nasza walka. (…) Nie angażujmy się!”.

– Trump już raz Kurdów opuścił i jest nieobliczalny, więc nie wiadomo, co zrobi – przypomina prof. Bocheńska. – Ale grupa jego doradców, która razem z nim trzyma władzę, jest bardzo proizraelska. Wydaje mi się więc, że Izrael może w tej kwestii naciskać na Trumpa, co jest dobrą kartą dla Kurdów.


Tylko dla ropy


Pozostawienie Rożawie autonomii ma zresztą także inne potencjalne korzyści dla Stanów Zjednoczonych. Przede wszystkim na terenie kurdyjskiej enklawy znajdują się więzienia, w których przebywa tysiące pojmanych bojowników Państwa Islamskiego. Wycofanie się z Syrii i pozostawienie Kurdów samych przeciwko bojówkom mającym wsparcie Turcji oznaczałoby, że w obliczu konfliktu mogłoby dojść do masowych ucieczek i wsparcia struktur ISIS – które wprawdzie nie ma już w Syrii własnego stałego terytorium, ale pozostaje tam wciąż aktywne.

Po drugie zaś – kurdyjska autonomia to gwarancja, że Amerykanie nadal będą mogli korzystać z roponośnych pól w północno-wschodniej Syrii. Stany Zjednoczone kontrolują obecnie niemal wszystkie zasoby ropy w kraju, co nowe władze w Damaszku już uznały za „najpoważniejszy problem w odbudowie państwa”. Z kolei sam Donald Trump już podczas pierwszej prezydentury otwarcie przyznał, dlaczego ostatecznie nie wycofał wszystkich wojsk z Syrii: „Zatrzymujemy ropę, mamy ropę, ropa jest zabezpieczona, pozostawiliśmy tam nasze siły tylko dla ropy”. Pytanie, czy cztery lata później Trump ma te same priorytety. To, czy wybierze walkę o kontrolę nad syryjskim czarnym złotem, czy może zdecyduje się wycofać wojska z odległego frontu, będzie mieć kluczowe znaczenie dla przyszłości kurdyjskiej autonomii w Syrii. Ale nawet bez amerykańskiej ochrony PYD i SDF na pewno nie okażą się łatwym przeciwnikiem ani dla HTS, ani dla protureckich bojówek.

– Przez lata, kiedy w Syrii utrzymywał się al-Asad, a SDF zawarły z nim pakt o nieagresji, istniało jakieś status quo.
Jakub Mirowski – filolog turecki, dziennikarz. Bada wpływ globalnych zmian klimatycznych na najbardziej zagrożone społeczności

Inne artykuły Jakuba Mirowskiego
Kurdowie zahartowali się w walce z Państwem Islamskim i z Turcją, zaczęli się wzmacniać i organizować militarnie, budować samodzielne struktury. I myślę, że ta polityka przewidywała, że nadejdzie dzień, kiedy ten reżim upadnie, a jej twórcy rozważali, co się wtedy stanie – podsumowuje prof. Bocheńska.

Dzisiaj ten dzień nadszedł, a najbliższe miesiące pokażą, ile warte były kurdyjskie przygotowania.