Nasza strona używa ciasteczek do zapamiętania Twoich preferencji oraz do celów statystycznych. Korzystanie z naszego serwisu oznacza zgodę na ciasteczka i regulamin.
Pokaż więcej informacji »
Drogi czytelniku!
Zanim klikniesz „przejdź do serwisu” prosimy, żebyś zapoznał się z niniejszą informacją dotyczącą Twoich danych osobowych.
Klikając „przejdź do serwisu” lub zamykając okno przez kliknięcie w znaczek X, udzielasz zgody na przetwarzanie danych osobowych dotyczących Twojej aktywności w Internecie (np. identyfikatory urządzenia, adres IP) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów w celu dostosowania dostarczanych treści.
Portal Nowa Europa Wschodnia nie gromadzi danych osobowych innych za wyjątkiem adresu e-mail koniecznego do ewentualnego zalogowania się przy zakupie treści płatnych. Równocześnie dane dotyczące Twojej aktywności w Internecie wykorzystywane są do pomiaru wydajności Portalu z myślą o jego rozwoju.
Zgoda jest dobrowolna i możesz jej odmówić. Udzieloną zgodę możesz wycofać. Możesz żądać dostępu do Twoich danych osobowych, ich sprostowania, usunięcia, ograniczenia przetwarzania, przeniesienia danych, wyrazić sprzeciw wobec ich przetwarzania i wnieść skargę do Prezesa U.O.D.O.
Korzystanie z Portalu bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza też zgodę na umieszczanie znaczników internetowych (cookies, itp.) na Twoich urządzeniach i odczytywanie ich (przechowywanie informacji na urządzeniu lub dostęp do nich) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów. Zgody tej możesz odmówić lub ją ograniczyć poprzez zmianę ustawień przeglądarki.
Ukraina / 23.02.2025
Marek Kozubel
Co utrudnia dialog historyczny między Polską a Ukrainą? Badacze nie dostrzegają postępów
Nakładem Kolegium Europy Wschodniej ukazała się książka dr. Mariusza Sawy „Pociski jak paciorki różańca” poświęcona krwawemu konfliktowi polsko-ukraińskiemu z okresu II wojny światowej, a konkretnie zbrodni dokonanej wiosną 1944 r. we wsi Sahryń na południu Lubelszczyzny. Autor nie opisuje jednak masakry polskiej ludności z rąk Ukraińskiej Powstańczej Armii, lecz mord ukraińskich cywilów z rąk polskiego podziemia. Temat oraz kontekst powstania i czas opublikowania tej książki ujawniają poważne wyzwania, przed którymi stoją polskie badania naukowe i polityka wobec Ukrainy.
Polscy partyzanci podczas pacyfikacji wsi Sahryń (Wiki Commons)
Posłuchaj słowa wstępnego czwartego wydania magazynu online!
W przedmowie do „Pocisków…” dr Mariusz Zajączkowski, specjalista ds. ukraińskiego podziemia i konfliktu polsko-ukraińskiego na terenie współczesnej Polski w latach 40., podkreślił trudności, jakie napotykał Mariusz Sawa ze strony swoich przełożonych i współpracowników w Instytucie Pamięci Narodowej, którym nie podobało się opisywanie przez niego wstydliwych epizodów z dziejów polskiego podziemia. Wiosną 2021 r. Sawa został zresztą zwolniony z IPN. Ta sprawa, kontekst powstania książki, a także reakcje polityków na badania Mariusza Sawy ogniskują w sobie część problemów, z którymi boryka się obecnie polska historiografia dotycząca relacji polsko-ukraińskich.
Między polityczną stagnacją a pionierskością
Jedną z głównych trudności w obszarze badań historycznych relacji polsko-ukraińskich jest ingerencja polityków. Jednak nie należy tego rozumieć jako krytyki polityki historycznej jako takiej. Jest ona potrzebna, szczególnie w czasach niepewnych, gdy agresywne państwa, takie jak Rosja, wykorzystują przeszłość do uzasadniania własnych zaborczych celów. Uchwały i ustawy upamiętniające ofiary i ważne wydarzenia, gloryfikujące bohaterów lub zwycięstwa, a także topografia pamięci są elementem ważnym, potrzebnym w życiu społecznym. Czym innym jest jednak decydowanie, co mają wykazać badania naukowe za pomocą aktu prawnego. Ten ostatni kierunek polityki bardziej przypomina reguły narzucone historykom przez władze komunistyczne w dobie PRL-u, a nie standardy demokratycznego państwa prawa.
Aktywność polskich władz na polu polityki historycznej widać nie tylko we wpływie na narrację i badania, ale również w zmianach personalnych na stanowiskach kierowniczych. Przykładem jest Muzeum Historii Polski i Muzeum II Wojny Światowej, które niejednokrotnie było polem rywalizacji pomiędzy czołowymi partiami politycznymi. Po wyborach parlamentarnych jesienią 2023 r. Przemysław Prekiel przedstawił w artykule dla „Rzeczypospolitej” prawdopodobne wyjaśnienie, dlaczego dotychczas obojętne wobec historii siły polityczne nagle poświęciły jej większą uwagę: „O historię potrafimy spierać się bardziej niż o współczesność. I chyba będziemy nadal. Tym bardziej że, jak się wydaje, Donald Tusk zrozumiał, że bez wpływu na historię będzie skazany na porażkę [polityczną]”.
W swojej książce Mariusz Sawa opisuje również kulisy wszczęcia postępowania przeciwko lubelskiemu historykowi, dr. Grzegorzowi Kuprianowyczowi. Po wystąpieniu w Sahryniu w lipcu 2018 r. spadła na niego lawina krytyki. W krytyce przeciwko niemu wziął udział ówczesny wojewoda lubelski, Przemysław Czarnek, który zwrócił się do IPN z wnioskiem o sprawdzenie, czy Kuprianowycz nie dopuścił się przestępstwa. Choć Instytut nie dopatrzył się w jego wypowiedzi znamion czynu zabronionego, nie był to koniec trudności, z jakimi musiał się zmierzyć lubelski naukowiec.
„Pociski jak paciorki różańca. Armia Krajowa i Bataliony Chłopskie wobec Ukraińców w Sahryniu i innych wsiach powiatu hrubieszowskiego 9–10 marca 1944 roku” to książka, która przenosi nas w sam środek jednego z najtragiczniejszych i najbardziej kontrowersyjnych epizodów polsko-ukraińskiego konfliktu lat czterdziestych XX wieku.
W rezultacie stracił posadę w Komitecie Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa przy Oddziale IPN w Lublinie. Kulisy zwolnienia dr. Kuprianowycza wywołały jednak protest innego polskiego badacza: „Następnie głos zabrał Mariusz Mazur, profesor historii z UMCS (naukowo zajmuje się problematyką komunizmu). Stwierdził, że zaistniała sytuacja świadczy o upolitycznieniu historii, i w związku z tym złożył rezygnację z członkostwa w KOPWiM. Kilka dni później upublicznił list, który napisał do prezesa IPN. Napiętnował w nim osoby, które relatywizowały zbrodnię w Sahryniu argumentami o przypadkowych ofiarach wśród cywilów 10 marca 1944 roku” (M. Sawa, „Pociski jak paciorki różańca. Armia Krajowa i Bataliony Chłopskie wobec Ukraińców w Sahryniu i innych wsiach powiatu hrubieszowskiego 9–10 marca 1944 roku”, Wrocław–Wojnowice 2024, s. 286).
Kolejnym problemem jest stagnacja badań w wielu obszarach polskiej historiografii poświęconej stosunkom polsko-ukraińskim i dziejom Ukrainy. Nie jest wprawdzie zjawiskiem powszechnym, gdyż zdarzają się prace pionierskie, ale zawarte w nich tezy i ustalenia pozostają poza uwagą masowego odbiorcy. Tym samym popularyzowane są bardzo często te same wnioski i poglądy, często już dawno nieaktualne i obalone przez innych badaczy. Poza powielaniem tez poprzedników problemem pozostaje też wykorzystanie zasobów zagranicznych archiwów, nie tylko ukraińskich, ale także niemieckich, które mogłyby rzucić światło na wiele aspektów polityki okupacyjnej III Rzeszy oraz dostarczyłyby wielu cennych informacji o przebiegu i liczbie ofiar masakr, do których doszło na Wołyniu, w Galicji Wschodniej, na Lubelszczyźnie i Podkarpaciu.
Nazwanie ofiar po imieniu
W dyskusji o zbrodni wołyńskiej istotna jest kwestia liczby ofiar, szczególnie pomordowanych cywilów. Mimo jej wagi brakuje systematyczności w podawaniu tej liczby – historycy najczęściej wskazują na przedział 100–120 tys. pomordowanych (choć już autorzy II komunikatu polsko-ukraińskiego proponują bardziej ostrożne szacunki, oscylujące między 80 tys. a 100 tys. ofiar), choć przez lata podawano też dwa razy wyższe i trudniejsze do obrony szacunki. Niedawno jeden z posłów na Sejm wystąpił z tezą o aż 600 tys. zamordowanych obywateli RP. Dość powszechny jest pogląd, że strat ludnościowych nie da się oszacować nawet w przybliżeniu lub że mogą się do tego przyczynić jedynie ekshumacje.
Rzecz w tym, że oba poglądy nie są do końca trafne. Choć dokładnej liczby nigdy nie uda się ustalić, to trzeba podejmować próby jak najdokładniejszego ustalenia nazwisk tych, którzy mogą zostać zidentyfikowani, by zachować o nich pamięć dla potomnych. Postęp w tej materii mogą przynieść obszerne badania terenowe i archiwalne. Projekt zakładający ustalenie nie tylko możliwie dokładnej liczby ofiar, ale także ich personaliów, jest prowadzony od sześciu lat przez Ukraiński Uniwersytet Katolicki we Lwowie. Bierze w nim udział pięciu historyków ukraińskich (nie wszyscy są związani z wymienioną uczelnią), a także prof. Igor Hałagida z Uniwersytetu Gdańskiego, który jest jego koordynatorem. Motto projektu brzmi: „Pamiętajmy o każdym człowieku”.
Badacze biorący udział w projekcie UUK oceniają, że w latach 1939–1947 życie straciło ok. 70–75 tys. Polaków oraz niemal 30 tys. Ukraińców (tyle przypadków śmierci udało się ustalić), w tym 20 tys. udało się zidentyfikować z nazwiska. W liczbie tej mieści się 9 tys. osób, które straciły życie z rąk Polaków służących pod dowództwem niemieckim i sowieckim. Zdaniem prof. Hałagidy wyróżnienie sprawców jest kluczowe, gdyż pozwala prowadzić precyzyjne badania i formułować końcowe wnioski. Poszukiwania i ekshumacje mogą trwać wiele lat i jeszcze długo nie będzie można oszacować liczby wszystkich ofiar. Nie oznacza to jednak, że są niepotrzebne. Wprost przeciwnie – pozwolą na godny pochówek ofiar zbrodni, a także umożliwią określenie dokładnej lub przybliżonej liczby pomordowanych w konkretnych miejscowościach.
Protekcjonalny stosunek do ukraińskiej historiografii
Nieco inaczej przedstawia się sytuacja z historiografią ukraińską. Przed 1991 r. obejmowała ona co najwyżej badania publikowane na emigracji, które z uwagi na brak dostępu do większości źródeł (znajdowały się na terenie Związku Radzieckiego lub w państwach bloku wschodniego) miały swoje wady i często powielały tezy stawiane przez poprzedników. Upadek imperium zła i restytucja niepodległej Ukrainy umożliwiły rozpoczęcie nowych badań z wykorzystaniem zasobów archiwów postsowieckich. W latach 90. ukraińska historiografia nadal pozostawała w tyle za polską, która rozpoczęła swoje badania już w latach 80. Ogromnym progresem okazały się działania zmierzające do odtajnienia jak największej liczby zasobów archiwów ukraińskich, szczególnie w pierwszej dekadzie XXI w. W tych warunkach powstawało coraz więcej opracowań i artykułów naukowych poświęconych różnym epokom, postaciom i wydarzeniom. Niepełna kadencja rządów prorosyjskiego prezydenta Wiktora Janukowycza nie miała istotnego wpływu na tę sytuację, choć dostęp do archiwów był utrudniony, a polityka władz centralnych nie sprzyjała niezależnym badaczom.
Kolejnym przełomem okazał się rok 2014, czyli zwycięstwo rewolucji godności, upadek Janukowycza, aneksja Krymu przez Rosję i początek walk w Donbasie. Faktyczny wybuch wojny z Federacją Rosyjską i wykorzystywanie przez agresorów zmanipulowanej wersji historii zmusił władze ukraińskie do większego zainteresowania się badaniem przeszłości. Najwięcej korzyści przyniosło jednak nie większe zaangażowanie państwa, lecz zupełny brak przeszkód w dostępie do archiwów, o czym autor niniejszego tekst sam mógł się przekonać. Na rozwój badań w Ukrainie wpływ miało również rosnące zainteresowanie czytelników książkami o tematyce historycznej i entuzjazm badaczy. Wielkim krokiem naprzód okazał się proces cyfryzacji zasobów archiwalnych i umieszczenie wielu z nich w wolnym dostępie, co umożliwiło prowadzenie badań bez konieczności wychodzenia z domu. W ciągu ostatnich 11 lat historycy ukraińscy coraz częściej sięgają do zasobów archiwów zagranicznych, w tym polskich i niemieckich.
W ciągu ostatnich dwóch dekad nad Dnieprem wykształciło się wielu zdolnych historyków sięgających po rodzime i zagraniczne źródła i nieobawiających się konfrontacji z własnymi mitami narodowymi. Z uwagi na dużą ich liczbę wymienię zaledwie kilka nazwisk. Mychajło Kowalczuk i Jarosław Tynczenko poświęcili swoje badania okresowi I ukraińskiej rewolucji narodowej z lat 1914–1921 i z osobna zmierzyli się np. z mitem starcia pod Krutami 30 stycznia 1918 r., znanym jako „ukraińskie Termopile”. Podobnie jest z okresem międzywojennym i II wojną światową. Przykładowo Ołeksandr Zajcew w sposób wyważony podejmuje się tematu ukraińskiego nacjonalizmu oraz działalności podziemia w latach 20.–30. Z kolei Roman Ponomarenko, walczący obecnie w szeregach elitarnej 3. Samodzielnej Brygady Szturmowej „Azow”, jest autorem opracowań naukowych poświęconych ukraińskim formacjom wojskowym i policyjnym w służbie III Rzeszy – opiera swoje badania również na niemieckich źródłach archiwalnych i nie obawia się pisać wprost o zbrodniach popełnionych przez te jednostki (w tym np. w Hucie Pieniackiej w lutym 1944 r.).
Warto przywołać również przykład badań nad epoką nowożytną. Rosyjska historyczka pracująca w Ukrainie, prof. Tatiana Tairowa-Jakowlewa, w swoich książkach „Między Rzeczpospolitą a Rosją. Prawobrzeżna Ukraina w czasach hajdamaków” i „Kolijiwszczyna: wielkie złudzenia” podważyła część tez polskiej (oraz ukraińskiej) historiografii, które dotyczyły powstania hajdamackiego w 1768 r. W wywiadzie dla jednego z ukraińskich portali podważyła sakralną w polskiej historiografii liczbę ofiar rzezi humańskiej oscylującą między 10 tys. do nawet 40 tys. ofiar. Badaczka uważa, że najbardziej realistyczna jest liczba wynosząca ok. 2 tys. zamordowanych. Twierdzi również, że ta zbrodnia nie wyróżniała się niczym szczególnym na tle wielu innych miast zdobywanych w XVIII w.
Warto dodać, że mimo trwającej wojny Ukraina jest jednym z liderów w zakresie digitalizacji dokumentów archiwalnych i udostępniania ich badaczom. W 2023 r. stworzono aż 21 mln kopii cyfrowych (pojedynczych stron), dzięki czemu nasi wschodni sąsiedzi znaleźli się na drugim miejsce na świecie, ustępując jedynie Finlandii (gdzie zdigitalizowano 34,2 mln stron dokumentów). Tym samym Ukraińcy wyprzedzili m.in. Niemcy, Norwegię, Izrael, Wielką Brytanię i USA. Liczba stron zdigitalizowanych przez archiwa ukraińskie jest 3,5 razy większa niż polskich.
Nie jest też prawdą teza wysuwana czasem w Polsce, zgodnie z którą Ukraińcy nie znają polskich opracowań, bo gdyby je czytali, to przyjęliby polską interpretację przeszłości (taki wniosek postawił jeden z prelegentów Forum Krynica 2024). Nad Dnieprem w 2013 r. ukazała się książka prof. Grzegorza Motyki „Od rzezi wołyńskiej do akcji «Wisła»”. Ukraińskie wydawnictwa coraz chętniej tłumaczą opracowania autorów amerykańskich, brytyjskich, niemieckich i czeskich. Normą jest również wydawanie edycji źródeł, które można znaleźć na półkach nawet komercyjnych sieci ukraińskich księgarni. W Polsce pozostaje niezauważona choćby seria tomów „Ukraina. Europa: 1921–1939”, poświęcona m.in. Ukrainie zakarpackiej w latach 1938–1939 oraz pacyfikacji w Galicji Wschodniej w 1930 r.
Wesprzyj nas na PATRONITE Nie tylko Wołyń, czyli o potrzebie szerszego spojrzenia
Skupianie się wyłącznie na okresie II wojny światowej lub patrzenie na inne epoki przez jej pryzmat utrudnia zrozumienie przyczyn, przebiegu i skutków pozostałych konfliktów polsko-ukraińskich oraz relacji z Ukrainą.
Taka postawa jest charakterystyczna dla części polskich (a bywa, że również ukraińskich) historyków wobec innych okresów w dziejach relacji polsko-ukraińskich. Polega ona z jednej strony na niedostrzeganiu postępów badawczych dotyczących innych epok, czego skutkiem jest powielanie dawno obalonych ustaleń oraz stereotypów. Ponadto można odnieść wrażenie, że inne okresy pełnią dla niektórych z nich jedynie rolę służebną wobec popularniejszego medialnie okresu II wojny światowej i pierwszych lat powojennych. Przykładem takiej postawy – choć nie ulega wątpliwości, że intencje autorów tekstu oraz historyków, którzy się pod nim podpisali, były szczere – jest np. fragment – skądinąd bardzo dobrego – II komunikatu polsko-ukraińskiego: „Wojna polsko-ukraińska z lat 1918–19 przyniosła Polakom zwycięstwo militarne, z którym nie pogodzili się Ukraińcy; w jakimś stopniu odciągała ona w tym czasie uwagę Ukraińców od walki z bolszewikami, przyczyniając się w pewnym sensie do porażki tych pierwszych i zwycięstwa drugich” („Dialog Polsko-Ukraiński. Porozumienie 1994”, 2024, s. 11).
Niestety, autorzy nie uwzględnili tego, że polskie plany zakładały podbój całej Galicji Wschodniej (niemal całość terytorium Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej) i znacznej części Wołynia (terytorium Ukraińskiej Republiki Ludowej), co de facto wykluczało możliwość kompromisu. Doprowadziło to też do sytuacji, gdy dla Ukraińców z ZURL konflikt z Polską stał się po prostu wojną o niepodległość. Tymczasem haliczanie nie zagrażali polskiej niepodległości. Jednak nawet zakończenie walk w Galicji Wschodniej nie położyło kresu polskiej wrogości wobec ukraińskiej państwowości, w tym tej wschodniej – przejawem czego był udział w blokadzie ententy, gdy wojska URL Symona Petlury walczyły samotnie przeciwko Sowietom i Siłom Zbrojnym Południa Rosji w II połowie 1919 r. Tymczasem Polska mogła w tym czasie pójść w ślady jednego ze swoich sojuszników, który również obawiał się Rosji (nieważne, czy sowieckiej, czy nacjonalistycznej), ale co cichu sabotował antyukraińską blokadę – mowa o Rumunii. Los Ukraińców w tamtym czasie nie wynikał tylko z ich uporu lub błędów, ale także z wpływu czynników zewnętrznych.
W kontekście Sahrynia, jak i całego dialogu historycznego z Ukrainą, ważną rolę odgrywa też powszechna tradycja heroiczno-martyrologiczna, która wyklucza przedstawianie Polaków inaczej niż bohaterów lub ofiary, a najlepiej w jednej i drugiej roli jednocześnie. Bardzo wymownie opisał ją Brian Porter-Szucs: „Polska historia, tak jak się ją zwyczajowo przedstawia, to marsz z jednego pola bitwy na drugie, z jednej opresji w drugą, od masakry do masakry, z Polską jako nieuchronną zbiorową ofiarą. Taka historia wytwarza narodową martyrologię – wyniesienie całej wspólnoty do roli uświęconej męczennicy. W ramach tego żałobnego światopoglądu podać w wątpliwość Polskę jako taką, zważywszy że jedynie cnotliwym cierpiętnikom wolno reprezentować całość. Skonfrontowani z historiami, w których Polacy robią coś złego, obrońcy martyrologicznej wizji będą przekonywać, że albo złoczyńca nie mógł być prawdziwym Polakiem, albo historyk kłamie” (B. Porter-Szucs, „Całkiem zwyczajny kraj. Historia Polski bez martyrologii”, Warszawa 2021, s. 18)
Banderyzacja Ukrainy, czyli nowe mity
Prawdopodobnie wyłącznie celom politycznym służy zaklinanie rzeczywistości, w tym podnoszenie argumentu rzekomej banderyzacji Ukrainy. O tym, że trudno mówić o takim procesie, świadczy choćby ukraińska topografia pamięci, wyrażająca się choćby w nazwach ulic. Zgodnie ze stanem na 2017 r. najwięcej ulic nazwanych było na cześć poety Tarasa Szewczenki (9472), jego imię nosi 10 967 toponimów. Nawet po inwazji rosyjskiej w 2022 r. większość nowych nazw nadanych na fali dekolonizacji nie miała związku z ruchem nacjonalistycznym z okresu 1921–1960 oraz UPA. Nie oznacza to jednak, że formy upamiętnienia ich nie są w Ukrainie obecne – są, ale nie dominują.
Warto też przyjrzeć się zmianom, jakie zaszły w Siłach Zbrojnych Ukrainy po 2014 r. Doszło w nich do rewolucji w obszarze umundurowania, oznaczeń, a także etosu. Znaczący wzrost zainteresowania dziejami własnego narodu w sposób naturalny wywarł wpływ na SZU, w których z uwagi na przywrócenie poboru służyli przedstawiciele całego społeczeństwa. Większość ukraińskich brygad i pułków była uzupełniana poborowymi z regionu, w którym znajdował się garnizon jednostki. Tym samym na formowanie się jej etosu wpływały historia lokalna, tradycje miejscowe oraz czynnik ludzki. W SZU pojawili się niezwiązani w dziejami Imperium Rosyjskiego i ZSRR patroni, herby na nowych naszywkach i dewizy. Szczególnie dużo o inspiracjach historycznych mogą nam powiedzieć wybory patronów poszczególnych jednostek.
Piętnaście ukraińskich brygad i pułków ma kozackich patronów. Do tradycji I ukraińskiej rewolucji narodowej 1914–1921 odwołuje się 14 jednostek szczebla brygady i pułku. Kolejną epoką, która odgrywa dla Ukraińców ważną rolę, jest historia średniowiecznej Rusi, nazywanej potocznie Kijowską. Osiem jednostek ma patronów z tej epoki. Trzy brygady otrzymały jako patronów bohaterów współczesnej wojny toczonej z Rosją od 2014 r. W pozostałych przypadkach mamy pojedyncze nawiązania do innych epok. 68. Samodzielna Brygada Jegrów nosi imię Ołeksy Dowbusza, karpackiego opryszka (zbójnika) z XVIII w. Natomiast 30. Samodzielna Brygada Zmechanizowana wybrała dla siebie na patrona kniazia Konstantego Ostrogskiego. Był on prawosławnym magnatem z Wołynia, który dowodził wojskami polsko-litewskimi w bitwie pod Orszą w 1514 r., gdzie rozgromiono armię moskiewską. Patronem 103. Brygady Obrony Terytorialnej został metropolita Andrij Szeptycki, a dwie brygady sił powietrznych wybrały na swoich patronów Igora Sikorskiego i Olega Antonowa. Nawiązania do historii kozactwa są silne również w ukraińskiej marynarce wojennej. Przedwojenny okręt flagowy został nazwany na cześć hetmana Petra Konaszewycza-Sahajdacznego, sojusznika Rzeczypospolitej w wojnach z Moskwą, Turcją i Tatarami. Z kolei trzy fregaty budowane dla Ukrainy w tureckich stoczniach również zostaną nazwane na cześć hetmanów kozackich. Pierwszą fregatę klasy „Ada” nazwano na cześć Iwana Mazepy, jednej z czołowych antyrosyjskich postaci z historii Ukrainy. Podobnie było z drugą – otrzymała nazwę „Iwan Wyhowski”. Obaj są postaciami o mocno antyrosyjskich i niepodległościowych konotacjach.
Jak widać na tych przykładach, wojsko ukraińskie czerpie dzisiaj garściami przede wszystkim z trzech epok: nowożytnego kozactwa zaporoskiego, I ukraińskiej rewolucji narodowej z początku XX w. oraz średniowiecznej Rusi. SZU odwołują się również sporadycznie do wspólnej z Polską i Litwą historii oraz tradycji I Rzeczypospolitej. Odwołania do tradycji, którą można określić jako banderowską, są rzadkie – mowa głównie o nieformalnym pozdrowieniu „Chwała Ukrainie!”, na co odpowiedzią jest „Chwała bohaterom!”, a także o wykorzystywaniu czarno-czerwonych flag. Jeżeli te symbole są kierowane przeciw komuś, to jedynie przeciwko Rosji i jej imperializmowi.
Polska traci soft power
Ignorowanie pełnego obrazu ukraińskiej polityki historycznej, tradycji, a także rzeczywistości nie przybliża Polski do porozumienia z Ukrainą, a wręcz ogranicza polską soft power. Niedawno opublikowany sondaż przeprowadzony dla Centrum Dialogu im. Juliusza Mieroszewskiego wskazuje na rosnący spadek sympatii dla Ukraińców ze strony Polaków. Odsetek ankietowanych odnoszących się nieprzyjaźnie do wschodnich sąsiadów wzrósł z 27% do 30%, a odnoszących się z sympatią spadł z 25% do 23%. Szczególnie niepokojąca jest tendencja związana ze wzrostem niechęci do Ukraińców wśród młodego pokolenia Polaków (37% ma do nich negatywny stosunek, a jedynie 16% pozytywny). W tym samym czasie spada również sympatia Ukraińców do polskich sąsiadów, czego dowodzą inne badania zamówione przez Centrum Mieroszewskiego.
Nie ma sensu dyskutować z faktami historycznymi, próbować je przemilczać lub je modyfikować. Jedynym dobrym rozwiązaniem jest zaakceptowanie ich. W bardzo dobrym kierunku poszli autorzy II komunikatu polsko-ukraińskiego, którzy uznali za zbędne wykorzystywanie niemożliwych do merytorycznej obrony argumentów i terminów, np. nazywanie XX-wiecznych Ukraińców mianem „Rusinów”,
Marek Kozubel – doktor nauk humanistycznych oraz magister prawa. Ukończył Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu. Autor wielu komentarzy, analiz oraz codziennych podsumowań poświęconych wojnie ukraińsko-rosyjskiej. Jest również autorem kilkudziesięciu opracowań na temat historii Polski, Ukrainy i Rosji w XIX i XX wieku.
co dzisiaj budzi skojarzenia z Rosją, ale na dobrą sprawę często służyło podkreślaniu braku świadomości narodowej sąsiedniego narodu. W kontekście ingerencji politycznych cytowany już Przemysław Prekiel doszedł do następującego wniosku: „W tej bitwie o pamięć, która toczy się już niemal od dwóch dekad, przydałaby się zbilansowana opowieść o polskiej historii. (…) Dopóki jednak w wolnej Polsce politycy nadal będą wywierać naciski na ludzi kultury, nauki i sztuki, narzucając swoją wizję, będzie to zadanie trudne do realizacji”.