Nasza strona używa ciasteczek do zapamiętania Twoich preferencji oraz do celów statystycznych. Korzystanie z naszego serwisu oznacza zgodę na ciasteczka i regulamin.
Pokaż więcej informacji »
Drogi czytelniku!
Zanim klikniesz „przejdź do serwisu” prosimy, żebyś zapoznał się z niniejszą informacją dotyczącą Twoich danych osobowych.
Klikając „przejdź do serwisu” lub zamykając okno przez kliknięcie w znaczek X, udzielasz zgody na przetwarzanie danych osobowych dotyczących Twojej aktywności w Internecie (np. identyfikatory urządzenia, adres IP) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów w celu dostosowania dostarczanych treści.
Portal Nowa Europa Wschodnia nie gromadzi danych osobowych innych za wyjątkiem adresu e-mail koniecznego do ewentualnego zalogowania się przy zakupie treści płatnych. Równocześnie dane dotyczące Twojej aktywności w Internecie wykorzystywane są do pomiaru wydajności Portalu z myślą o jego rozwoju.
Zgoda jest dobrowolna i możesz jej odmówić. Udzieloną zgodę możesz wycofać. Możesz żądać dostępu do Twoich danych osobowych, ich sprostowania, usunięcia, ograniczenia przetwarzania, przeniesienia danych, wyrazić sprzeciw wobec ich przetwarzania i wnieść skargę do Prezesa U.O.D.O.
Korzystanie z Portalu bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza też zgodę na umieszczanie znaczników internetowych (cookies, itp.) na Twoich urządzeniach i odczytywanie ich (przechowywanie informacji na urządzeniu lub dostęp do nich) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów. Zgody tej możesz odmówić lub ją ograniczyć poprzez zmianę ustawień przeglądarki.
Międzymorze / 10.03.2025
Bartosz Chmielewski
„Nigdy nie przestawaj panikować!”. Europejczycy są w szoku
Szok Europejczyków wywołany zmianą kursu amerykańskiej polityki, którą zasygnalizował m.in. J.D. Vance na konferencji w Monachium i potwierdził kolejnymi wypowiedziami Trump, nad wschodnim Bałtykiem wydaje się mniejszy. Liderzy Litwy, Łotwy i Estonii nie reagują tak panicznie, jak niektórzy ich europejscy koledzy, szczególnie że ostrze krytyki USA nie jest wymierzone bezpośrednio w nich. Być może Bałtowie wiedzą coś więcej, a obawy Europejczyków są przedwczesne? A może po prostu robią dobrą minę do złej gry? Bez względu na to, która z tych tez jest prawdziwa, wiejący nad Bałtykiem zimny wiatr zmian znad Atlantyku wywołuje gęsią skórkę.
Były Minister spraw zagranicznych Litwy Linas Linkevičius, Prezydent Litwy Edgars Rinkēvičs (Shutterstock)
Posłuchaj słowa wstępnego czwartego wydania magazynu online!
Kilka dni po spotkaniu w Monachium, gdy większość europejskich polityków i mediów analizowała kolejne szokujące (z perspektywy Europejczyków) decyzje amerykańskiej administracji, prezydent Łotwy Edgars Rinkēvičs napisał w mediach społecznościowych „Nigdy nie przestawaj panikować!”.
Komentarz łotewskiego prezydenta podchwyciło „Politico”, którego redaktorzy uznali, że to ponury sygnał dla Europejczyków. Skoro głowa państwa leżącego tuż u granic Rosji panikuje, to czas spokoju w Europie minął. W rzeczywistości post Rinkēvičsa był żartem wymierzonym w szerzące panikę media i komentatorów, którzy ze spekulacji i niedopowiedzeń w ciągu kilkunastu godzin uczynili fakty.
Wydaje się, że internetowe śmieszkowanie prezydenta w tak poważnej sytuacji jest czymś skrajnie nieodpowiedzialnym. Trudno jednak uwierzyć, że Rinkēvičs – od połowy lat 90. pełniący funkcje urzędnicze w obszarze polityki zagranicznej i bezpieczeństwa (ponad dekadę był szefem łotewskiej dyplomacji) – miałby się zachowywać jak pospolity internetowy troll. Od paniki dystansował się również estoński prezydent, który w wywiadzie udzielonym po monachijskiej konferencji powiedział, że czasami lepiej pójść do sauny i wykąpać się w zimnej wodzie, a dopiero później zastanawiać się nad politycznymi konsekwencjami ostatnich wydarzeń.
Balansowanie na cienkiej linie
Takie dość spokojne podejście bynajmniej nie jest związane z lekceważeniem zmian amerykańskiej polityki względem Europy i Rosji. jest to raczej próba niewywoływania zbędnej paniki społeczno-medialnej w bałtyckich społeczeństwach. Warto też zauważyć, że Wilno, Ryga i Tallin już od jakiegoś czasu szykowały się na trumpowską rewolucję. Tym, co pewnie ich zaskoczyło, to skala zmian.
Zgrzyt i zaskoczenie polityką nowego prezydenta USA nastawioną na szybkie zakończenie wojny nawet kosztem Ukrainy jest nad Bałtykiem widoczne. Litwa, Łotwa i Estonia przy swoich bardzo ograniczonych zasobach starają się balansować między swoją pryncypialną postawą wspierania Kijowa, pomysłami partnerów europejskich, strachem przed wykluczeniem z europejskiej debaty a szybko zmieniającym się stanowiskiem USA. Rozdźwięk między dużymi państwami UE i USA jest dla Bałtów o tyle problematyczny, że to właśnie na tych dwóch filarach Tallin, Ryga i Wilno opierają od lat swoje bezpieczeństwo. Estończycy poza Amerykanami patrzą także w kierunku Londynu i Paryża, Łotysze stawiają na Kanadyjczyków, a Litwini umacniali przez lata współpracę z Niemcami. Od kilku tygodni państwa bałtyckie stanęły przed dylematem, komu bardziej ufać – europejskiej matce czy amerykańskiemu ojcu?
Wydaje się, że Estonia chciałaby mocniej stanąć na europejskiej nodze. Premier Kristen Michal i szef MSZ Margus Tsahkna stanowczo odrzucili insynuacje Trumpa zrzucające odpowiedzialność za wojnę na Ukrainę. Jednocześnie w estońskim rządzie pojawiają się sygnały, że poza USA Estonia ma innych tradycyjnych sojuszników, których siły zbrojne stacjonują w kraju – Francję i Wielką Brytanię. Na drugim końcu spektrum jest rząd Litwy. Próżno szukać nawet tak delikatnej i umiarkowanej jak estońska krytyki trumpizmu ze strony litewskiego prezydenta, szefowej MON czy szefa dyplomacji. W wypowiedziach publicznych tego ostatniego można nawet odnaleźć próby racjonalizowania tez amerykańskiego przywódcy. Wszystkie trzy stolice bez względu na potencjalne skutki obecnej polityki amerykańskiej podkreślają wyjątkowe relacje transatlantyckie. Podobnie Łotwa akcentuje znaczenie relacji z USA, jednocześnie powstrzymując się od komentowania sprzecznych sygnałów zza oceanu.
Weekend pełen wrażeń
Większe poruszenie nad Bałtykiem niż konferencja w Monachium wywołały dwa wydarzenia mające miejsce na przełomie lutego i marca – transmitowana w waszyngtońskich mediach kłótnia między Wołodymyrem Zełenskim i Donaldem Trumpem oraz szczyt państw europejskich zwołany przez brytyjskiego premiera Keira Starmera. O ile pierwsze wydarzenie zszokowało opinię publiczną nie tylko na Litwie, Łotwie i w Estonii, o tyle większym problemem politycznym dla Bałtów wydaje się obecnie postawa brytyjskiego premiera.
Brak zaproszenia dla Rygi, Tallina i Wilna do Londynu wywołał oburzenie w każdym z trzech państw bałtyckich. Pomimo oficjalnych przeprosin oraz telekonferencji liderów tych krajów z brytyjskim premierem w niedzielę, 2 marca, wydaje się, że Bałtowie wciąż pozostają rozgoryczeni.
Najbardziej spanikowały jednak media. Łotewski nadawca państwowy pytał w jednym z tekstów „Czy nadszedł czas, aby porzucić współpracę transatlantycką?”, wieszcząc koniec znanego nam świata. W Estonii zaś największe ostrze medialnej krytyki skierowane przeciw polityce USA pojawiło się z nieoczekiwanej strony. Dziennik „Postimees”, raczej sympatyzujący z estońską prawicą, opublikował artykuł pt. „Maski opadły”, w którym negatywnie komentowano politykę USA.
Lokalni eksperci do spraw polityki międzynarodowej w komentarzach nie wieszczą upadku dotychczas rozumianej wspólnoty politycznej Zachodu. Większość z nich podkreśla natomiast, że nadszedł czas, by Europa wzięła się w garść, wykazała większe zaangażowanie i przejęła odpowiedzialność w dziedzinie własnego bezpieczeństwa.
Czymś dotychczas rzadkim lub marginalnym w debacie głównego nurtu o polityce międzynarodowej to pojawiające się głosy nowej linii politycznej kierownictwa politycznego USA. Najbardziej bezpośrednią krytykę można usłyszeć w Estonii. Głosy komentatorów rozczarowanych i krytycznych wobec USA najczęściej można przeczytać na łamach wspomnianego „Postimees”. Najostrzejszą tezę w estońskiej debacie przedstawił Meelis Oidsalu, ekspert ds. bezpieczeństwa i były wieloletni urzędnik estońskiego MON-u, w swoim eseju dla mediów publicznych napisał o zagrożeniu „bromansem” Putina i Trumpa. Głosy krytyki trumpizmu pojawiają się również w litewskim głównym nurcie. Dyrektor wileńskiego Centrum Studiów Geopolityki i Bezpieczeństwa, Linas Kojala, w eseju opublikowanym na łamach lokalnych mediów mówi o vance’izacji amerykańskiej polityki zagranicznej. Najbardziej powściągliwa w opiniach wydaje się łotewska klasa ekspercko-komentująca. Tu próżno szukać krytyki obecnego establishmentu USA.
A co, jeśli amerykański parasol zniknie?
Najważniejsze dla całej bałtyckiej trójki pozostają dwie kwestie. Po pierwsze, efekt negocjacji dotyczących Ukrainy powinien zakończyć się trwałym pokojem z zachowaniem ukraińskiej niepodległości. W tym sensie stanowisko Bałtów pozostaje niezmiennie. Wynik wojny w Ukrainie jest nad Bałtykiem odbierany wręcz jako kwestia własnego bezpieczeństwa. Z tej perspektywy niekorzystne rozwiązanie dla Kijowa automatycznie oznacza wzrost napięć na wschodniej flance. Nic dziwnego zatem, że Litwinom, Łotyszom i Estończykom zależy na wzmocnieniu europejskiego potencjału odstraszania i jednoczesnym zachowaniu amerykańskiego parasola nad regionem.
Po drugie, przedmiotem ponadregionalnej debaty stała się kwestia zatrzymania Amerykanów. Rosną spekulacje i obawy dotyczące choćby częściowego wycofania się wojsk USA z Europy. Na razie są to tylko plotki, dość szybko zdementowane przez Rygę, Tallin i Wilno, które stoją na twardym stanowisku, że obecność USA pozostaje bez zmian. Taki obrót spraw – wycofanie się Amerykanów z regionu – wydaje się mało prawdopodobny, szczególnie że państwa bałtyckie wypełniają zobowiązania sojusznicze i należą do krajów mających wysokie inwestycje w obronność. Bałtowie mają nadzieję, że prezydent Stanów Zjednoczonych i jego ludzie zrozumieli, że podstawowe zasady trumpizmu zostały usłyszane. Kto płaci, ten może liczyć na pomoc, stąd też państwa bałtyckie tuż po inauguracji Trumpa zapowiedziały, że przeznaczą nawet 5 proc. PKB na obronność.
Chaos oraz zmienność w komunikacji Waszyngtonu wywołują niepewność i obawy. Właściwie żadnego, nawet najczarniejszego scenariusza nie da się wykluczyć. W tym takiego, w którym dotychczasowy parasol amerykański znika znad Rygi, Tallina i Wilna. Nie można wykluczyć, że przy odpowiednim zbiegu wydarzeń prezydent Łotwy stanie się dla prezydenta USA propagatorem ideologii „woke”, premier Litwy dyktatorem, a minister spraw zagranicznych Estonii podżegaczem wojennym. Kolejność i ewentualne obelgi mogłyby być przypadkowe i nie musiałyby mieć związku z rzeczywistością. Państwa bałtyckie, położone na peryferiach tego, co umownie nazywa się Zachodem, nie mają większego wyboru niż adaptacja do zmieniającej się rzeczywistości. Pozostaje liczyć na to, że amerykańska obecność i gwarancje pozostaną niezmienne. Czy warto zaryzykować i zaufać jedynie europejskiemu odstraszaniu?
Ostateczne i realne zapadnięcie się obecnej architektury porządku międzynarodowego, którego państwa bałtyckie są beneficjentami, byłoby chyba największym kryzysem w regionie od uzyskania przez nie niepodległości.
Bartosz Chmielewski – historyk, politolog. Analityk Ośrodka Studiów Wschodnich ds. państw bałtyckich i współpracownik portalu przegladbaltycki.pl. Interesuje się regionem Morza Bałtyckiego, relacjami krajów nordyckich i bałtyckich z Rosją.
Pragmatyczne podejście do trumpizmu, w kuluarach zapewne krytykowane albo, co gorsza, wywołujące przerażenie, jest czymś na kształt strategii. Gdyby rzeczywiście czarne chmury zaczęły zbierać się nad regionem, przyzwolenie na panikę społeczną byłoby błędem. Tym, co pozostaje Bałtom, to zabieganie o uwagę amerykańskiej administracji, liczenie na jej przychylność i zachowywanie dobrej miny do złej gry.