Nasza strona używa ciasteczek do zapamiętania Twoich preferencji oraz do celów statystycznych. Korzystanie z naszego serwisu oznacza zgodę na ciasteczka i regulamin.
Pokaż więcej informacji »
Drogi czytelniku!
Zanim klikniesz „przejdź do serwisu” prosimy, żebyś zapoznał się z niniejszą informacją dotyczącą Twoich danych osobowych.
Klikając „przejdź do serwisu” lub zamykając okno przez kliknięcie w znaczek X, udzielasz zgody na przetwarzanie danych osobowych dotyczących Twojej aktywności w Internecie (np. identyfikatory urządzenia, adres IP) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów w celu dostosowania dostarczanych treści.
Portal Nowa Europa Wschodnia nie gromadzi danych osobowych innych za wyjątkiem adresu e-mail koniecznego do ewentualnego zalogowania się przy zakupie treści płatnych. Równocześnie dane dotyczące Twojej aktywności w Internecie wykorzystywane są do pomiaru wydajności Portalu z myślą o jego rozwoju.
Zgoda jest dobrowolna i możesz jej odmówić. Udzieloną zgodę możesz wycofać. Możesz żądać dostępu do Twoich danych osobowych, ich sprostowania, usunięcia, ograniczenia przetwarzania, przeniesienia danych, wyrazić sprzeciw wobec ich przetwarzania i wnieść skargę do Prezesa U.O.D.O.
Korzystanie z Portalu bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza też zgodę na umieszczanie znaczników internetowych (cookies, itp.) na Twoich urządzeniach i odczytywanie ich (przechowywanie informacji na urządzeniu lub dostęp do nich) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów. Zgody tej możesz odmówić lub ją ograniczyć poprzez zmianę ustawień przeglądarki.
Ukraina / 16.04.2025
Julia Iwanoczko
„Wy tu jesteście, inni muszą się o was dowiedzieć”. Dokumentowanie wojny to forma oporu
„Mamy megabajty, gigabajty, terabajty zapisów, zdjęć, nagrań – nie da się łatwo zmienić historii. To twarde fakty: obrazy prawdziwych ludzi w konkretnym miejscu i czasie, bez manipulacji, bez edycji, bez ingerencji sztucznej inteligencji. I to właśnie nadaje sens naszej pracy” – mówi ukraińska fotografka Karina Piluhina w rozmowie z Julią Iwanoczko, redaktorką naczelną „Ukraїner po polsku”.
(Shutterstock)
Posłuchaj słowa wstępnego czwartego wydania magazynu online!
Patrzenie na wojnę jest niezwykle trudne emocjonalnie. To wyzwanie zarówno dla zagranicznych dziennikarzy, jak i – w jeszcze większym stopniu – ukraińskich reporterów. Trudno odłożyć emocje na bok, a one nieuchronnie wpływają na obiektywizm. Ukraińscy dziennikarze nie mogą całkowicie się zdystansować. Jak sobie z tym radzisz?
Myślę, że dla wszystkich ukraińskich dziennikarzy jest to przede wszystkim sprawa osobista – i nie może być inaczej. Właśnie dlatego odczuwany przez nas ból i skala trudności są wielokrotnie większe. Сo mi pomaga? Po pierwsze, uważam, że każdy Ukrainiec ma obowiązek angażować się w obronę kraju i walkę o naszą państwowość, wolność i tożsamość. Ci, którzy nie walczą z bronią w ręku, muszą robić to inaczej. Dopóki nie znajdę w sobie odwagi, by wstąpić do wojska, staram się działać w taki sposób. A kiedy czujesz, że choć w niewielkim stopniu przyczyniasz się do walki, daje сi to motywację i nie pozwala się poddać. To właśnie ta motywacja bardzo pomaga przezwyciężyć stres emocjonalny.
Po drugie, wszystko zmieniło się w pierwszych dniach inwazji na pełną skalę, gdy po raz pierwszy po przerwie wzięłam do ręki aparat. Dlaczego fotografia stała się dla mnie najbliższym narzędziem? Daje mi możliwość zdystansowania się – patrząc na świat przez obiektyw, tworzę pewien bufor między tym, co widzę, a tym, co czuję. W tym momencie włącza się obiektywizm.
Czy pamiętasz pierwsze zetknięcie ze skutkami pełnoskalowej rosyjskiej agresji?
Wyraźnie pamiętam dzień, w którym po raz pierwszy zobaczyłam skutki wojny na własne oczy. Byliśmy wtedy w wyzwolonym Irpiniu, w dzielnicy, w której wszystko zostało zniszczone. Robiłam wtedy mnóstwo zdjęć, a mimo to czułam się, jakby to wszystko działo się obok mnie, jakbym oglądała film. Dopiero kiedy wróciłam do domu i zabrałam się za obróbkę tych zdjęć, dopadły mnie emocje. Zaczęłam płakać. Poczułam, co się naprawdę wydarzyło.
Podczas pracy staram się nie analizować zbyt dużo, koncentruję się na zadaniu. Oczywiście, zdarzało mi się rozpłakać w trakcie wywiadu, mimo że rozmówca mówił o przyszłości, o zachowaniu pamięci o tych wydarzeniach. W tamtym momencie coś mnie jednak poruszyło tak mocno, że nie mogłam powstrzymać łez. Ale to rzadkość. Najczęściej skupiam się na pracy, na przetrwaniu, na tym, by nie narażać na niebezpieczeństwo ludzi wokół siebie.
Każdy, kto wyjeżdża do strefy działań wojennych, prędzej czy później odczuwa skutki psychiczne. Dlatego tak ważna jest praca z psychologiem, a mi osobiście bardzo pomagają sport i sztuki walki. To daje siłę, by przez to wszystko przejść.
Ale przede wszystkim pomaga mi motywacja. Kiedy docierasz na front, idziesz siedem kilometrów do pozycji, ponieważ nie da się tam dojechać – jest zbyt niebezpiecznie. Wchodzisz do blindażu, do tej ciemnej, zimnej piwnicy. W środku siedzą żołnierze. Mówisz: „Dzień dobry”. A oni patrzą na ciebie zdziwieni: „O mój Boże, dziecko, jak się tu znalazłaś? Na tym odludziu, pod ostrzałami?”. A ty odpowiadasz: „No cóż, chłopaki, wy tu jesteście, a inni muszą się o was dowiedzieć”. I w takich momentach czujesz, że ten dzień nie poszedł na marne. To daje ogromną siłę.
Jak postrzegają Cię wojskowi w związku z tym, że jesteś kobietą? Jak reagują na Twoją obecność? Bo przecież oni wykonują tam swoją pracę, a Ty – z ich perspektywy – przyjeżdżasz „tylko” porozmawiać.
Сiągle jestem pytana o to, czy żołnierze nie deprecjonują mojej obecności tylko dlatego, że jestem kobietą. Mam szczęście – przez cztery lata pracy w strefie działań wojennych spotkałam się tylko z szacunkiem.
Myślę, że wpływa na to kilka rzeczy. Po pierwsze, mój zespół i ja naprawdę przyjeżdżamy do miejsc, w których jest niebezpiecznie. Byliśmy dziesiątki razy w sytuacjach granicznych, gdzie – dosłownie – Bóg nas ocalił. A kiedy żołnierze widzą, że ryzykujesz życiem tak jak oni, zaczynają Cię szanować. Może dlatego, że uważają to za odwagę, a może po prostu za brak instynktu samozachowawczego – ale wzbudza to respekt. Podejmujemy ryzyko na równi z wojskowymi, nie piszemy tekstów z bezpiecznej odległości, nie udajemy, że jesteśmy w strefie działań wojennych, siedząc w kamizelkach kuloodpornych i hełmach na tyłach.
Kolejnym aspektem jest to, że prawo ukraińskie jasno określa obowiązek obrony państwa dla mężczyzn w wieku 25–60 lat. W związku z tym, gdyby dziennikarzem był mężczyzna, wydaje mi się, że szczególnie teraz mogłoby pojawić się pytanie, dlaczego nie jest w wojsku. Obecnie można się dostać do wojska nawet poprzez rekrutację na specjalnych platformach online – i to niekoniecznie do piechoty, ale do jednostki zgodnej z własnymi preferencjami. Zwłaszcza w czasach, gdy brakuje nam ludzi, ponieważ jest nas mniej niż Rosjan, podejście do mężczyzn może być bardziej surowe. W moim przypadku nikt tego ode mnie nie oczekuje.
To znaczy, że bycie kobietą nawet pomaga w tej sytuacji?
Tak. Nikt nie zakłada, że powinnam być na froncie z bronią w ręku. Nie widzą we mnie kogoś, kto „zada kilka pytań, a potem wróci do Kijowa napić się kawy w komfortowych warunkach”. Widzą kogoś, kto chce ich wysłuchać – i kto naprawdę chce, by ich historie zostały usłyszane.
To może zabrzmieć banalnie, ale sądzę, że mężczyźni ufają mi właśnie dlatego, że jestem kobietą. Nie postrzegają mnie jako zagrożenia. Widzą kogoś, kto słucha – kto jest szczerze zainteresowany. Wojskowi rzadko rozmawiają między sobą o tym, co przeżywają. Nie opowiadają o swoich emocjach, nie chcą obciążać nimi bliskich, żeby się nie martwili. Ale potrzebują kogoś, komu mogą to powiedzieć, najlepiej kogoś z zewnątrz. I ja właśnie jestem takim pośrednikiem – między nimi a społeczeństwem.
Jestem z natury bardzo empatyczną osobą. Ludzie i ich doświadczenia niezwykle mnie interesują, wszystko to przepuszczam przez siebie. A te wywiady to po prostu żywe rozmowy z kimś, kogo trzeba wysłuchać i kto ma coś do powiedzenia.
To dobrze, że możemy teraz dokumentować wojnę w tak szczegółowy sposób.
Na początku myślałam, że zdjęcia nie zmienią świata, wywiady też nie. Wydawało mi się, że prawdziwy sens ma tylko to, by wstąpić do wojska i walczyć z bronią w ręku, realnie przyczyniając się do zwycięstwa.
Ale kiedy bohaterowie naszych reportaży giną, uświadamiasz sobie, że być może wywiad, który przeprowadziłaś, był jedynym wywiadem, jakiego ta osoba kiedykolwiek udzieliła. Że nikt poza tobą nie sfotografował jej na polu bitwy. I wtedy zaczynasz patrzeć na to inaczej – rozumiesz, że to, co teraz dokumentujesz, będzie kiedyś motywacją dla kolejnych pokoleń. Rozmawiamy z żołnierzami z różnych jednostek i kiedy pytamy: „Co Ci pomaga?”, często słyszymy: „Jeśli mam być szczery, to kiedy czytam o walkach naszych przodków, oglądam archiwalne fotografie, wtedy uświadamiam sobie, że to wszystko nie zaczęło się ode mnie – że ta walka trwa od setek lat. Wszyscy znamy historię, ale kiedy widzisz ciągłość, zaczynasz inaczej postrzegać swoją rolę w tym historycznym procesie”. Podobnie i my, dokumentując wojnę, ponownie oceniamy znaczenie naszej pracy.
Czujemy ogromną potrzebę, by zdążyć uchwycić jak najwięcej: zarówno dla teraźniejszości – aby pokazać ludzi i budować mosty między życiem cywilnym a wojskowym, by społeczeństwo było zjednoczone, ponieważ tylko w ten sposób możemy to przetrwać, jak i dla przyszłych pokoleń – by zachować pamięć o tej wojnie.
Nie wiemy, jak potoczą się wydarzenia ani z jakimi wyzwaniami przyjdzie się zmierzyć naszemu krajowi. Jednak nawet w najgorszym scenariuszu, jeśli Ukraina straciłaby swoją państwowość i władzę przejąłby wrogi rząd, który zacząłby pisać historię na nowo – interpretując i przedstawiając ją na własny sposób, jak już wielokrotnie miało to miejsce – pozostaną dowody walki. Jeśli mamy megabajty, gigabajty, terabajty zapisów, zdjęć, nagrań – nie da się łatwo zmienić historii. To twarde fakty: obrazy prawdziwych ludzi w konkretnym miejscu i czasie, bez manipulacji, bez edycji, bez ingerencji sztucznej inteligencji. I to właśnie nadaje sens naszej pracy i sprawia, że nie możemy się poddać.
O ile pamiętam, wszystkie terabajty danych „Ukraїnera” są przechowywane nie tylko w Ukrainie?
Od początku inwazji na pełną skalę mieliśmy szczęście nawiązać współpracę z polskim archiwum, gdzie przekazaliśmy większość naszych materiałów. Trafiają tam zarówno dokumenty dotyczące Ukrainy sprzed inwazji na pełną skalę, jak i wszystkie materiały powstałe już po jej rozpoczęciu. Wszystko jest tam bezpiecznie przechowywane, aby w razie czego kopie były dostępne również za granicą.
Razem z „Ukraїnerem” nakręciliśmy wiele historii na terenach, które obecnie są okupowane. Na przykład Mariupol – byliśmy tam kilkakrotnie i sfilmowaliśmy to, co już nie istnieje. Innym przykładem jest rezerwat przyrody Askania Nowa, o którym zrobiliśmy materiał, a teraz w ogóle nie jest jasne, co tam się dzieje. Pojawiają się doniesienia o tym, że rosyjska armia urządza tam elektryczne safari, polując na zwierzęta na obszarze chronionym. W takich momentach widać, jak ważne jest dokumentowanie – to nie tylko zapis teraźniejszości, ale i sposób na ocalenie pamięci o tym, co było. Bo dziś już mamy wiele zniszczeń.
Opowiedz więcej o projekcie „Jednostki zwycięstwa”. O czym on jest?
W pewnym momencie wraz z zespołem podjęliśmy decyzję, aby przedstawiać bohaterów poprzez jednostki, w których służą, oraz ich historie. Chcieliśmy pokazać Ukraińcom, czym jest armia – jak jest zorganizowana, jaką ma strukturę i że nie jest to formacja powstała doraźnie w 2022 roku. Ukraińskie wojsko ma swoją ciągłość, a w różnych okresach ukraińskiej państwowości zawsze było ono nierozerwalnie związane z walką o niepodległość.
Po rewolucji godności, od 2015, 2016 roku, zaczęły zachodzić istotne zmiany na poziomie państwowym – zmieniano nazwy jednostek, nadawano im honorowe tytuły, przeprowadzono dekomunizację armii, zmieniano symbole, insygnia i tradycje. To było ogromne i bardzo potrzebne przekształcenie. Dziś mamy brygady noszące imiona Rycerzy Zimowego Pochodu, Czarnych Zaporożców, Chłodnego Jaru, Kostiantyna Ostrożskiego czy Swiatosława Hurowa – postaci historycznych, które odegrały kluczową rolę w walce o ukraińską państwowość.
Chcieliśmy uchwycić tę ciągłość i pokazać, że wiele jednostek bierze udział w walce o wolność Ukrainy od 2014 roku, a niektóre nawet wcześniej – jeszcze w czasie konfliktu na półwyspie Tuzla czy podczas różnych operacji antyterrorystycznych, w których kluczową rolę odgrywała Służba Bezpieczeństwa Ukrainy. Zależało nam również na tym, aby uwidocznić, jak ogromną rolę odegrał 2014 rok w obronie wschodniej i południowej Ukrainy, bo już wtedy Rosja miała plany poszerzenia agresji.
Dużą część projektu poświęcamy również wewnętrznej kulturze wojskowej – symbolice, tradycjom, rytuałom – które teraz przeżywają prawdziwy renesans. To fascynujące, jak różne jednostki kultywują własne zwyczaje i budują swoją tożsamość. Symbole też mają ogromne znaczenie, dlatego staramy się je dokumentować i analizować. Do tej pory sfilmowaliśmy około 20 brygad i oddzielnych batalionów, a projekt nadal trwa. Chcemy kontynuować go tak długo, jak tylko będziemy mieć siłę, bo wciąż jest wiele historii do opowiedzenia. Oprócz filmów dokumentalnych tworzymy też bogaty materiał fotograficzny, publikujemy długie reportaże i wywiady z bohaterami.
Co jest dla Ciebie najtrudniejsze w tym projekcie?
Największym wyzwaniem jest organizacja. Zdarzają się trudności biurokratyczne, konieczność uzyskania różnych zgód i formalności. Teraz, gdy mamy już doświadczenie, zbudowaną sieć kontaktów i większe zaufanie, jest zdecydowanie łatwiej. Ale na początku było bardzo trudno – nikt nie chciał nikogo dopuszczać, nie było wiadomo, jak ma wyglądać współpraca między wojskiem a mediami.
Jednak najtrudniejsze w tym projekcie jest coś zupełnie innego – powroty do Kijowa. Widząc, przez co przechodzą żołnierze na froncie, jak ogromny wysiłek wkładają w walkę i jak bardzo brakuje ludzi, trudno jest wracać do względnie spokojnego życia. Rozumiem, że jestem kobietą, ale to nie jest żadna wymówka – wiele kobiet służy teraz w wojsku i robi niesamowite rzeczy. Wciąż zmagam się z wewnętrznym konfliktem: czy powinnam do nich dołączyć, czy dokumentować tę wojnę? To pytanie nie znika. Bez względu na to, jak bardzo przekonuję siebie, że moja praca też ma znaczenie, są momenty, kiedy wydaje się, że to, co robię, jest niczym w porównaniu do tego, co robią oni.
To chyba najtrudniejsza decyzja, przed którą stoi teraz wielu Ukraińców. Wszystko inne jest tylko wyzwaniem, problemem, który można rozwiązać, naprawić.
Więc teraz już masz wypracowany proces współpracy z jednostkami?
Tak, współpracujemy głównie poprzez oficerów prasowych, ale czasami także bezpośrednio z dowódcami, dzięki osobistym kontaktom.
Jest jednak jeszcze jedna istotna trudność – budowanie zespołu. Przez lata pracowałam z tymi samymi kamerzystami, fotografami, kierowcami, ale trzeba pamiętać, że takie wyjazdy wymagają nie tylko umiejętności technicznych, ale też ogromnej odporności psychicznej. Praca w strefie działań wojennych oznacza konieczność zachowania zimnej krwi, odporności na stres i pełnego zaufania do ludzi, z którymi się jedzie. Jeśli coś się stanie, musisz mieć pewność, że cię nie zawiodą.
Teraz prawie wszyscy mężczyźni, którzy z nami pracowali jako operatorzy, fotografowie czy kierowcy, dołączyli do sił zbrojnych lub innych formacji obronnych. W związku z tym w ostatnim czasie realizowaliśmy kilka filmów z w pełni kobiecymi zespołami – z operatorkami, kierowczyniami, montażystkami.
Jaki był najbardziej niebezpieczny moment, przez który przeszłaś?
Było ich wiele. Kilka razy trafiliśmy pod ostrzał KAB-ów (kierowanych bomb lotniczych). Kiedy taka bomba eksploduje 20 metrów od miejsca, w którym siedzisz w piwnicy, a pył i ziemia zasypują cię tak, że czujesz piasek na zębach – to jest naprawdę przerażające. Ale to dzieje się szybko: huk, eksplozja i po wszystkim. A potem rzucacie sobie żarty, głównie czarne – bo czarny humor trzyma was przy zdrowych zmysłach – i wracacie do roboty.
Jednak jednym z najtrudniejszych momentów była sytuacja, gdy jechaliśmy na pozycję w MT-LB [wielozadaniowym transporterze opancerzonym – przyp. aut.]. Najpierw trafiliśmy pod ostrzał, a potem, z powodu braku nawigacji, zgubiliśmy się i przez trzy godziny tkwiliśmy w transporterze, cały czas pod ostrzałem. Przez te trzy godziny nie mieliśmy pojęcia, gdzie jesteśmy ani co się dzieje na zewnątrz. Nie mieliśmy na nic wpływu, a wokół wszystko grzechotało i latało. Patrzyliśmy przez termowizor, obserwując sceny jak z Gwiezdnych wojen.
W pewnym momencie od naszego transportera oderwał się kawałek pancerza. I wtedy naprawdę żegnasz się z życiem. To nie była krótka chwila – to było rozciągnięte w czasie oczekiwanie, kiedy nie wiesz, jak i kiedy to się skończy. Myślę, że to były najdłuższe trzy godziny w moim życiu.
Co przynosi Ci radość w tych wszystkich okolicznościach?
Jest wiele rzeczy, które dają mi radość. Oczywiście, przede wszystkim ludzie – ich historie, znajomości, przyjaźnie, które nawiązujemy. To coś fantastycznego.
Karina Piluhina – ukraińska fotografka, producentka i reżyserka. Kształciła się w pracowni reżyserii filmu dokumentalnego Serhija Bukowskiego. Od 2017 roku pracuje w dziedzinie dokumentalistyki. Wcześniej zajmowała się tematyką antropologiczną, obecnie koncentruje się wyłącznie na wojnie. Od 2021 roku działa w obszarze fotografii dokumentalnej i reportażu.
Julia Ivanochko (Iwanoczko) – redaktorka naczelna „Ukraїner po polsku”, polskojęzycznej edycji projektu medialnego „Ukraїner”. Jest także autorką i prowadzącą podcastu Dekolonizacja w języku polskim, tworzonego przez „Ukraїner International” w trzech językach: angielskim, polskim i czeskim. Absolwentka kierunku stosunki międzynarodowe i magister międzynarodowego prawa publicznego.
Ale jeśli mam wskazać coś szczególnego, co daje mi wewnętrzny dreszcz emocji, coś w rodzaju mojego własnego „guilty pleasure”, to jest to droga. Uwielbiam być w drodze. Podróżujemy bardzo dużo – z Kijowa na Donbas, do obwodu sumskiego, do Chersonia. Czasami pracuję z zagranicznymi mediami jako fotografka i mamy bardzo ograniczony czas. Zdarza się, że w ciągu pięciu dni pokonujemy niemal trzy i pół tysiąca kilometrów, przejeżdżając przez niemal cały Donbas, od Chersonia po obwód sumski. Stan bycia w drodze jest dla mnie czymś niesamowitym. Daje mi czas na refleksję nad tym, co właśnie zobaczyłam, usłyszałam, czego doświadczyłam. To taki bezpieczny moment – praca w jednym miejscu się skończyła, ale kolejna jeszcze się nie zaczęła. W tym czasie możesz pobyć sam na sam ze swoimi myślami. To trochę jak medytacja. Oczywiście, czasami pracuję w podróży – obrabiam zdjęcia, piszę, montuję – ale sam proces przemieszczania się jest dla mnie czymś wyjątkowym. To właśnie droga daje mi największą radość w tych okolicznościach.