Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Kaukaz / 27.04.2025
Bartłomiej Krzysztan

Armenia i Azerbejdżan zawarły porozumienie. Przełom czy pozory?

13 marca Azerbejdżan i Armenia równolegle potwierdziły zawarcie porozumienia w kwestii traktatu pokojowego. Ale kiedy kilka dni później ministerstwa obrony obu państw poinformowały o wymianie ognia, początkowa ekscytacja minęła. Czy w relacjach azerbejdżańsko-armeńskich nastąpił przełom, czy to tylko pozory? Nic w tej sprawie nie jest ostatecznie przesądzone.
Foto tytułowe
(Shutterstock)



Posłuchaj słowa wstępnego czwartego wydania magazynu online!



Strony porozumiały się co do tego, że proces normalizacji musi być kontynuowany, a najważniejszym tego elementem jest podpisanie traktatu pokojowego. To jednak ustalenia, które dopiero otwierają drogę do złożenia sygnatur, a następnie ratyfikacji i wprowadzenia w życie. Wydaje się, że do ostatniej kropki jeszcze daleka droga. Dlaczego wobec tego z obu stron, a także z zewnątrz, docierają do międzynarodowej opinii publicznej sygnały, że mamy do czynienia z wydarzeniem nie tylko przełomowym, ale wręcz historycznym?

Konflikt ormiańsko-azerbejdżański jest jednym z najkrwawszych i najbardziej skomplikowanych w regionie byłego bloku wschodniego. Ma też najdłuższą historię – jakkolwiek spór o Górski Karabach był konsekwencją decyzji administracyjnych ZSRR, to etnopolityczne napięcia między Azerbejdżanami i Ormianami pojawiły się jeszcze w XIX stuleciu. Rozpad imperium sowieckiego spowodował eskalację napięć w drugiej połowie lat 80., które ostatecznie przerodziły się w konflikt zbrojny – pierwszą wojnę karabachską (1988–1994). Po trzech dekadach istnienia quasi-państwa – Republiki Górskiego Karabachu – w wyniku drugiej wojny karabachskiej (2020) oraz krótkotrwałego konfliktu we wrześniu 2023 i na początku 2024 roku Górski Karabach przestał istnieć, a Azerbejdżan przywrócił swoją integralność terytorialną. Niemniej nie doprowadziło to do zawarcia pokoju między zwaśnionymi stronami.
Pobierz magazyn ZA DARMO
Magazyn Nowa Europa Wschodnia Online
jest bezpłatny.

Zachęcamy do wsparcia nas na Patronite


Kaukaz między obcymi siłami


Aby w pełni docenić doniosłość porozumienia między Armenią i Azerbejdżanem – nawet jeśli to wciąż trwający proces, a nie zawarty traktat pokojowy – trzeba sięgnąć nie tylko do dynamiki konfliktu w ostatnich 30 latach, lecz także do kwestii podmiotowości i sprawstwa ludów Kaukazu w ich długiej historii wzajemnych relacji i interakcji ze światem zewnętrznym. Aby nie wpaść w zagmatwane koleiny wielowiekowych dziejów ludów Kaukazu, warto wskazać podstawowy mechanizm warunkujący polityczne przemiany w tej części świata. Mechanizm, który jest istocie stały. Otóż, niezależnie od tego, czy poddajemy refleksji dwieście lat rosyjsko-sowieckiej dominacji, czasy nowożytne, czy średniowieczne, a nawet starożytne formy państwowości, tym, co niezmiennie determinuje rzeczywistość polityczną Kaukazu, jest obecność zewnętrznej ingerencji.


Historyczne losy Kaukazu decydowały się bądź to w sporach o wyłączne panowanie – między Rzymem a Persją, Osmanami i Safawidami, Kadżarami a Romanowami, bądź to w hegemonii narzuconej przemocą przednowoczesnego najazdu (Mongołowie, Arabowie, Turcy seldżuccy), bądź w nowoczesnej formie imperialistycznej dominacji (Imperium Rosyjskie, ZSRR). Okresy niezależności i podmiotowości były epizodyczne i nietrwałe, dlatego tak silnie podkreśla się je dziś w politykach historycznych niepodległych państw regionu. Sam przebieg współczesnych granic, zarówno tych etnicznych, jak i administracyjnych, jest konsekwencją odgórnych decyzji podejmowanych z dala od Erywania, Baku i Tbilisi. Dotyczy to również samego Górskiego Karabachu, quasi-państwa funkcjonującego do końca 2023 roku, utworzonego na zgliszczach utworzonego w 1922 roku Górskokarabachskiego Obwodu Autonomicznego. Decyzję o jego ustanowieniu podjęto w Moskwie.


Nie inaczej kształtowała się historia polityczna po upadku ZSRR, kiedy relacje ormiańsko-azerbejdżańskie skupiły się na konflikcie o Górski Karabach oraz połączonej z nim wielowektorowej rywalizacji. Wraz z rozpadem ZSRR i eskalacją napięć w enklawie w negocjacje wokół spornego terytorium zaangażowały się mocarstwa regionalne – Rosja, Turcja i Iran, ale też Stany Zjednoczone i Unia Europejska. Ta ostatnia jako całość instytucjonalna albo przez aktywność państw członkowskich, przede wszystkim Francji.

W tym kontekście poszukiwanie przez Armenię i Azerbejdżan porozumienia bez ingerencji z zewnątrz – po niemal półtora roku bilateralnych rozmów na różnych szczeblach – oraz ogłoszenie zgody co do treści przyszłego Traktatu o ustanowieniu pokoju i stosunkach międzypaństwowych między Armenią i Azerbejdżanem należy uznać za wydarzenie historyczne.


Armeńska bierność i azerbejdżańska siła


Nawet najbardziej mitologizowane historyczne przełomy nigdy nie wydarzają się w całkowitej próżni. Nie inaczej jest z porozumieniem między Armenią i Azerbejdżanem. Do jak najszybszego zakończenia negocjacji dążyła przede wszystkim strona ormiańska, co w znacznym stopniu uwarunkowane jest polityczną sytuacją wewnątrz republiki. Po pierwsze, w 2026 roku w Armenii mają odbyć się wybory parlamentarne, a wiele wskazuje na to, że premier Nikol Paszynian zdecyduje się na wybory przyspieszone. Aby liczyć na utrzymanie władzy, Paszynian musi przed wyborami doprowadzić do końca proces pokojowy. Czas nie działa na jego korzyść. Od zakończenia drugiej wojny karabachskiej oraz likwidacji quasi-państwa życie polityczne w Armenii staje się coraz bardziej spolaryzowane. Inicjatywy opozycyjne (a zarazem zaskakująco antyzachodnie i radykalnie nacjonalistyczne) najpierw byłego prezydenta, Roberta Koczarjana, wywodzącego się z klanu karabachskiego, a następnie ruchu sprzeciwu Tawusz dla Ojczyzny, kierowanego przez byłego arcybiskupa, Bagrata Galstanjana, szybko wytraciły początkowy impet i ostatecznie nie zagroziły władzy premiera.

Jakkolwiek dzisiaj nie widać wyraźnego charyzmatycznego lidera, który mógłby stanąć w szranki z Paszynianem, dawny przywódca aksamitnej rewolucji nie może mieć pewności, że takowy się nie objawi. Paszynianowi zależy na czasie, ale nie za wszelką cenę. Chce bowiem przystąpić do wyborów nie jako przegrany, który zrzekł się poddańczo armeńskiej raison d’etat na rzecz Baku, lecz przywódca, który wywalczył historyczny pokój. Pośpiech Paszyniana poskutkował jednak decyzjami, które w szerokiej perspektywie trzeba uznać za ormiańskie ustępstwa. Warto podkreślić, że zakres tych ustępstw omawiany jest przedmiotem przypuszczeń, ponieważ żadna ze stron nie ujawniła treści porozumienia. Mają dotyczyć przede wszystkim kwestii likwidacji Grupy Mińskiej OBWE (warunek Azerbejdżanu, wstępnie odrzucany przez Erywań) oraz wycofania zgody na stacjonowanie w Armenii i Azerbejdżanie zagranicznych, w tym międzynarodowych kontyngentów militarnych i misji pokojowych, również obserwacyjnych. W zamyśle ma to uniemożliwiać funkcjonowanie misji obserwacyjnej UE, która przez stronę armeńską była uznawana za gwarancję bezpieczeństwa. Co istotne, będzie gwarantować również zabezpieczenie przed potencjalnym rosyjskim kontyngentem mirotwórców.

Kluczowa wydaje się jednak kwestia armeńskiej konstytucji, której zmiany domaga się strona azerbejdżańska. Wynika to z faktu, że w preambule mają się znajdować roszczenia terytorialne wobec Azerbejdżanu, konkretnie w kontekście unifikacji Armenii i Górskiego Karabachu. Paszynian zaprzeczył, aby w treści porozumienia miały się znaleźć „jednostronne postanowienia”, a więc wykluczył, że ulegnie naciskom w tej kwestii. Ormiańscy analitycy zwracają jednak uwagę, że nawet w takim kontekście podtrzymywanie zawieszenia broni przez niepodpisywanie traktatu przez Azerbejdżan jest co najmniej prawdopodobne i będzie służyć długo jako narzędzie wpływu i nacisku na Erywań.

Pytanie pozostanie otwarte, dopóki nie poznamy ostatecznej treści porozumienia. Do tego czasu nie dowiemy się, jak uregulowane zostały inne drażliwe kwestie – prawa uchodźców z Górskiego Karabachu, wycofanie wzajemnych pozwów kierowanych przez lata do międzynarodowych trybunałów czy sprawa ormiańskich więźniów w Azerbejdżanie. Chodzi przede wszystkim o dawnych liderów RGK, w tym miliardera Rubena Wardaniana.


Baku nie rezygnuje z agresywnej retoryki


Obserwując działania strony azerbejdżańskiej oraz sposób komunikowania politycznej woli lidera, można dostrzec rozbieżności. Równolegle z ogłoszeniem porozumienia – obie strony zrobiły to niezależnie od siebie – nie pojawiła się zmiana w tonie i treści retoryki wobec Armenii i kwestii potencjalnego pokoju. Jeszcze tego samego dnia prezydent Ilham Alijew wygłosił przemówienie pełne ataków na stronę ormiańską (zarzucając jej m.in. „przygotowania do nowej wojny”), Zachód, przede wszystkim Francję i jej zaangażowanie w proces pokojowy, amerykańskie media krytyczne wobec Donalda Trumpa oraz USAID. Nie ma wątpliwości, że zostało ono wygłoszone na potrzeby wewnętrzne, aby podkreślić zdeterminowaną postawę oraz dominację Azerbejdżanu w negocjacjach jako zwycięzcy, również moralnego, konfliktu z Armenią.

Jednak od chwili ogłoszenia porozumienia Azerbejdżan oskarżył stronę ormiańską o eskalację zbrojną na granicy, a tym samym złamanie zawieszenia broni kilkanaście razy. Wskazuje to wyraźnie, że Alijew musi podtrzymywać napięcie, do czego przez lata przyzwyczaił społeczeństwo azerbejdżańskie. W końcu kwestia karabachska była stale wykorzystywana jako narzędzie kontroli społecznej i regulacji polityki wewnętrznej, trudno więc oczekiwać, że zmiana nastąpi bezboleśnie i od razu. Jednocześnie Alijew chce i może utrzymywać wizerunek polityka, który siada do stołu negocjacyjnego z pozycji siły, jako strona mająca od początku przewagę. Stąd też konieczność utrzymywania agresywnej retoryki.

W kontekście polityki wewnętrznej w Azerbejdżanie i jej relacji z procesem pokojowym istotna zdaje się też kwestia sukcesji. Ilham Alijew, który ma 63 lata, jest nadal relatywnie młody, biorąc pod uwagę eurazjatyckie standardy wieku przywódców, jednak z pewnością uczy się na przykładach z najbliższego międzynarodowego otoczenia. Nie chcąc powtarzać scenariusza kazachstańskiego (marginalizacja Nazarbajewa oraz jego klanu i popleczników po dobrowolnym odejściu), z pewnością wolałby powtórzyć scenariusz turkmenistański (płynne przekazanie władzy w rodzinie przez Gurganbuly’ego Berdimuhamedowa synowi Serdarowi). Aktualnie na następcę przygotowywany wydaje się 27-letni Hejdar Alijew jr, jedyny syn Ilhama i Mehriban Alijewej, wnuk i imiennik Pierwszego Prezydenta. Już od kilku lat pojawia się w otoczeniu ojca, w politycznie ważnych momentach, choć nie sprawuje formalnie żadnej funkcji. Być może zamysł jest taki, aby to Hejdar w chwili sukcesji stał się twarzą pokoju i prosperity, pozostawiając ojcu odgrywaną od lat rolę twardego, charyzmatycznego przywódcy czasów wojny.


Nic nie dzieje się w próżni


Jest jedna kwestia, wobec której nie ma raczej wątpliwości, że strony się zgadzają, choć mają zupełnie odmienne motywacje. Zarówno Erywań, jak i Baku mają interes w osłabieniu pozycji Rosji na Kaukazie. Zaangażowanie Rosji w Ukrainie wobec dynamicznych przemian geopolitycznych i strategicznych, związanych z działaniami administracji Donalda Trumpa, może się zakończyć lub zostać ograniczone w niedalekiej przeszłości. Taka jest przynajmniej rachuba Ormian i Azerbejdżan. Ewentualne zamknięcie kwestii ukraińskiej mogłoby poskutkować zwiększonym zaangażowaniem Moskwy na Kaukazie, w tym również zbrojnym, czego może obawiać się Paszynian.

Kwestia karabachska przez lata pozostawała najważniejszym instrumentem dyscyplinowania Armenii i Azerbejdżanu przez Moskwę, stanowiąc kwintesencję polityki budowania stabilności przez destabilizację. Koniec istnienia quasi-państwa znacząco ograniczył zasoby „zarządzania kryzysowego” i potencjał nacisku, a podpisanie traktatu pokojowego praktycznie by je wyeliminowało. Stąd też tak bardzo ważne jest dla Erywania, aby proces zakończyć jak najszybciej, czemu towarzyszy silne wsparcie Unii Europejskiej – wyrazem tego była niedawna wizyta w Erywaniu i Baku prezydenta Niemiec, Franka-Waltera Steinmeiera. Splata się to z coraz wyraźniej asertywną polityką Baku wobec Moskwy, czego sygnałem są coraz odważniejsze ruchy polityczne, również w sektorze energetycznym, w Azji Centralnej (porozumienia z Kazachstanem i Uzbekistanem). Łączy się to także z ochłodzeniem stosunków po zestrzeleniu nad Rosją azerbejdżańskiego samolotu, który rozbił się w Aktau w Kazachstanie 25 grudnia 2024 roku. W katastrofie zginęło 38 osób.

Wesprzyj nas na PATRONITE


Przetasowania lokalnych sojuszy


Dla strony ormiańskiej chęć szybkiego podpisania porozumienia pokojowego uwarunkowana wynika także z niepewności w kwestii lokalnych sojuszy. Przez lata Armenię w konflikcie z Azerbejdżanem wspierał Iran, istnieją jednak co najmniej dwa powody, dla których sojusz ten wydaje się osadzony na glinianych nogach. Po pierwsze, po ochłodzeniu relacji z Rosją nastąpiło ocieplenie stosunków azerbejdżańsko-irańskich. Po wizycie Mahdiego Sanaeiego, bliskiego doradcy politycznego prezydenta Iranu, która miała miejsce na początku kwietnia, jeszcze w tym miesiącu oficjalną wizytę w Baku ma złożyć również sam prezydent Masud Pezeszkian. Widać więc, że istnieje chęć kontynuacji rozmów dotyczących infrastruktury transportowej, rozpoczętych jeszcze za prezydentury Ebrahima Raisiego. Drugim, znacznie ważniejszym kontekstem jest zaostrzenie amerykańskiego kursu wobec sojuszników Iranu na Bliskim Wschodzie. Wydaje się pewne, że agresywniejsza polityka wobec Hezbollahu, Hamasu i Huti może poskutkować konfrontacyjną polityką wobec Teheranu i jego większą międzynarodową izolacją, co z pewnością odbije się na najbliższym sojuszniku Iranu w regionie – Armenii. Może się to wiązać z zacieśnieniem relacji z najbliższym sojusznikiem Izraela na Kaukazie – Azerbejdżanem.

Jednak kluczowe znaczenie dla regionalnej dynamiki ma pozycja Turcji, zarówno wobec konfliktu, jak i w postrzeganiu jej roli przez obie zaangażowane strony. Osłabienie Rosji przez podpisanie traktatu pokojowego automatycznie wzmocni pozycję Ankary. Wyjdzie z roli bezwarunkowego (choć i tu są zgrzyty) sojusznika Azerbejdżanu, mogąc stać się gwarantem stabilności i porozumień dwustronnych nie tylko między Armenią i Azerbejdżanem, ale także Armenią i Gruzją, z którą ma dobre relacje. Jednak w perspektywie tureckiej jest to kwestia marginalna. Jako państwo o szerokich interesach ponadregionalnych Ankara traktuje kwestię armeńską jako jedną z wielu.

Z tureckiej perspektywy istotne może być ewentualne rozwojowe wsparcie spauperyzowanych wschodnich regionów, jednak to i tak niewiele w skali polityki centralnej. Dla Armenii to z kolei sprawa kluczowa. Otwarcie granic lądowych i możliwość swobodnego handlu stworzyłyby szansę na dywersyfikację ekonomiczną oraz realną zmianę strategii bezpieczeństwa i obronności. Ułatwiłoby to nawiązanie bliskich relacji z państwem członkowskim NATO i potencjalne wycofanie się z zawodnych (z armeńskiej perspektywy) struktur Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym. Niemniej relacja Armenii i Turcji z założenia będzie asymetryczna, a sprawczość Erywania pozostanie znacząco ograniczona, tak jak w przypadku relacji z Rosją. Stąd między innymi zabezpieczenie Paszyniana: dialog z Rosją jest kontynuowany, ponieważ obecnie trudno sobie wyobrazić całkowite zerwanie relacji. Jednocześnie utrzymywane są prozachodnie i prounijne narracje. Wynika to zapewne z chłodnej politycznej kalkulacji – społeczeństwo po porażkach ostatnich kilku lat jest głęboko sceptyczne wobec Rosji, nie można jednak zatrzaskiwać wszystkich drzwi w realiach egzystencjalnego zagrożenia.

Niezależnie od rozstrzygnięć Kaukaz pozostaje absolutnymi peryferiami globalnych interesów i nie ma możliwości, aby stał się w jakikolwiek sposób aktywnym podmiotem debaty międzynarodowej.


Rekoncyliacja – długa, wyboista droga


Otwarte pozostaje pytanie, czy uda się kontynuować proces pokojowy bez zewnętrznej ingerencji. Byłaby to sytuacja wyjątkowa, jeśli chodzi o porządkowanie spraw na Kaukazie. Trudno bowiem znaleźć analogię historyczną, gdy decyzyjność i sprawczość, a co za tym idzie – udowodnienie podmiotowości – znajdowały się w rękach samych zainteresowanych. Tak jak asertywności i niezależnej polityki zagranicznej nie da się odmówić Baku, tak ostatnim razem rzeczywista sprawczość Armenii miała miejsce w okolicach maja 1992 roku, podczas ofensywy w czasie pierwszej wojny karabachskiej.
Bartłomiej Krzysztan jest adiunktem w Instytucie Studiów Politycznych PAN i niezależnym analitykiem. Zajmuje się antropologią polityczną, pamięcią zbiorową i konfliktami na Kaukazie.

Inne artykuły Bartłomieja Krzysztana
Wówczas, po zdobyciu Szuszy, to Ormianie dyktowali warunki. Niezależnie od tego, w jakiej formie i przy czyim współudziale porozumienie zostanie w końcu podpisane, będzie oznaczało przełom, nie tylko w przestrzeni Kaukazu. Zakończy bowiem jeden z najdłuższych konfliktów w regionie postsowieckim i postimperialnym. Pozostanie jednak sprawa pogodzenia obu społeczeństw. Porozumienie międzypaństwowe jest z zasady zawsze najprostsze. Dużo trudniej wprowadzić realny proces rekoncyliacji. Szczególnie w społeczeństwach przez lata karmionych wzajemną nienawiścią, których tożsamość kształtowano na całkowitej opozycji wobec wroga. Rekoncyliacja będzie trwała latami i zakończy się zapewne wraz ze zmianą pokoleniową. Mimo to nadzieja pozostaje.