Nasza strona używa ciasteczek do zapamiętania Twoich preferencji oraz do celów statystycznych. Korzystanie z naszego serwisu oznacza zgodę na ciasteczka i regulamin.
Pokaż więcej informacji »
Drogi czytelniku!
Zanim klikniesz „przejdź do serwisu” prosimy, żebyś zapoznał się z niniejszą informacją dotyczącą Twoich danych osobowych.
Klikając „przejdź do serwisu” lub zamykając okno przez kliknięcie w znaczek X, udzielasz zgody na przetwarzanie danych osobowych dotyczących Twojej aktywności w Internecie (np. identyfikatory urządzenia, adres IP) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów w celu dostosowania dostarczanych treści.
Portal Nowa Europa Wschodnia nie gromadzi danych osobowych innych za wyjątkiem adresu e-mail koniecznego do ewentualnego zalogowania się przy zakupie treści płatnych. Równocześnie dane dotyczące Twojej aktywności w Internecie wykorzystywane są do pomiaru wydajności Portalu z myślą o jego rozwoju.
Zgoda jest dobrowolna i możesz jej odmówić. Udzieloną zgodę możesz wycofać. Możesz żądać dostępu do Twoich danych osobowych, ich sprostowania, usunięcia, ograniczenia przetwarzania, przeniesienia danych, wyrazić sprzeciw wobec ich przetwarzania i wnieść skargę do Prezesa U.O.D.O.
Korzystanie z Portalu bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza też zgodę na umieszczanie znaczników internetowych (cookies, itp.) na Twoich urządzeniach i odczytywanie ich (przechowywanie informacji na urządzeniu lub dostęp do nich) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów. Zgody tej możesz odmówić lub ją ograniczyć poprzez zmianę ustawień przeglądarki.
Jedwabny Szlak / 20.05.2025
Mateusz Chudziak
Trudno prognozować rozwój sytuacji w Syrii. Krucha równowaga może ulec zachwianiu
Gdy 8 grudnia 2024 r. po prawie 14 latach syryjskiej wojny domowej upadał reżim Baszara al-Asada, Turcja – zaangażowana w konflikt na wszystkich jego etapach – mogła uznać siebie za zwycięzcę, który odbierze zasłużoną nagrodę za cierpliwość, konsekwencję i wierność idei budowy nowego Bliskiego Wschodu. Jednak – jak chyba wszystko w bliskowschodniej polityce od czasów upadku Imperium Osmańskiego – również i to nie jest proste.
(Shutterstock)
Posłuchaj słowa wstępnego czwartego wydania magazynu online!
Niemal w samym środku Turcji znajduje się starożytny Gordion, dawna stolica Frygii i miejsce pochodzenia słynnego węzła gordyjskiego, a związana z nim metafora, choć powtarzana do znudzenia, świetnie oddaje sytuację nowej Syrii z perspektywy Ankary. O ile trudno będzie ten węzeł rozsupłać, to pójście w ślady Aleksandra Macedońskiego, który po prostu go przeciął, byłoby nieodpowiedzialnością.
Wojna w Syrii zmieniła Turcję gruntownie. Przybycie ponad trzech milionów uchodźców zmieniło pejzaż kulturowy i etniczny kraju. Wielki kryzys migracyjny obserwowany 10 lat temu sprawił, że Ankara z nieszczęścia ludzi uciekających przed wojną uczyniła narzędzie nacisku na Europę i choć w 2016 r. zawarto umowę regulującą relacje między UE a Turcją, to w praktyce zamrożony został turecki proces akcesyjny.
Utworzenie kurdyjskiej autonomii na północy Syrii doprowadziło do ambiwalentnej polityki wobec radykalnego islamu (Turcja długo realizowała politykę przyjaznej neutralności, czym zniszczyła swój misternie budowany wizerunek „islamskiej demokracji”, a co później odbiło jej się potężną czkawką), ale też przyspieszyło powrót do łask etnicznego nacjonalizmu w kemalistowskim stylu, który absolutyzując spuściznę Atatürka, uznaje naród turecki za wspólnotę niepodzielną i ściśle związaną ze scentralizowanym państwem. Ponieważ taki nacjonalizm nie przewiduje możliwości uznania odrębności Kurdów, jego częściowy renesans skorygował wielki projekt neoosmański, zakładający budowę pod przywództwem Turcji nowego Bliskiego Wschodu, opartą na nostalgii za „złotym wiekiem” całego regionu rządzonego przez Imperium Osmańskie.
Wszystkie te wydarzenia i procesy ostatecznie dostarczyły uzasadnienia dla ustanowienia silnej prezydenckiej władzy, co przegłosowano najpierw w ogólnokrajowym referendum w 2017 r., a zalegalizowano rok później wraz z ponownym wyborem na urząd prezydenta Recepa Tayyipa Erdoğana, już jako szefa rządu. Ponadto seria zagranicznych operacji wojskowych, wymierzonych w kurdyjskie parapaństwo za południową granicą Turcji, sprawiła, że wojsko tureckie, dotąd zajęte głównie walkami z Partią Pracujących Kurdystanu (PKK), rozwinęło swoje zdolności ekspedycyjne i na dobre zagościło na syryjskiej ziemi.
Wojna wiązała się z ogromnymi kosztami ludzkimi, gospodarczymi i politycznymi, obfitowała w niespodziewane zwroty (jak choćby proces astański – będący wspólną inicjatywą władz Turcji, Rosji i Iranu, zapoczątkowaną w grudniu 2016 r., w ramach której te trzy państwa prowadziły rokowania pokojowe, ustalały doraźne podziały stref wpływów oraz zakres działań militarnych, co przy okazji pozwoliło Turcji wypracować modus operandi w zawsze ambiwalentnych relacjach z Rosją), lecz ostatecznie doprowadziła do pożądanego przez Turcję końca – upadku Asada. To jednak nie oznacza końca mnożących się wyzwań, a choć część problemów znika, jak wycofanie się z Syrii największych geopolitycznych rywali Turcji, czyli Rosji i Iranu, to przeszkody pozostały.
Turcy ostatecznie dopięli swego i Asad upadł, za czym optowali od samego początku antyrządowych tumultów, które przerodziły się w krwawą wojnę domową. Wiosną 2011 r. antyautorytarny zryw społeczeństwa syryjskiego wyglądał jak kolejny akord arabskiej wiosny, w Ankarze ocenianej jako dziejowe okno pozwalające na wyeksportowanie „tureckiego modelu”, czyli sprawnego, jak się wówczas wydawało, połączenia demokracji, gospodarki rynkowej i islamu, oraz budowę Pax Ottomana. Co prawda rzeczywistość szybko plany te zweryfikowała, lecz pomimo ostrych zakrętów w polityce zagranicznej i wewnętrznej Turcja mogła 8 grudnia 2024 r. poczuć się jedynym zwycięzcą. Prawdą jest, że nowy rząd oparty na dawnych bojownikach Hajat Tahrir asz-Szam (wcześniej Dżabhat an-Nusra, a jeszcze wcześniej syryjskiej odnogi Al-Kaidy) nie sprawiał wrażenia, że należy do „tureckiej bajki”. Na początku wojny Ankara preferowała syryjskie Bractwo Muzułmańskie, a nie radykałów, których konserwatywna muzułmańska opinia publiczna w Turcji nie lubi, albo przynajmniej nie lubi być z nimi kojarzona, bo sama chce kreować się na nowoczesną. Niemniej to ci bojownicy doprowadzili do zmiany władzy w koordynacji z Turcją i to spośród nich wywodzi się kilku ministrów, którzy znaczną część wojny spędzili w Turcji.
Wszystko to dało Ankarze nadzieję na ustanowienie nowego porządku w Syrii, już niekoniecznie ubranego w szaty neoosmańskie (w pierwszej dekadzie XXI w. zaprojektowane przez ministra spraw zagranicznych i później premiera Ahmeta Davutoğlu, który w 2013 r. mówił „będziemy szanować państwowe granice, lecz nie pozwolimy, by stały się one odgradzającymi nas murami”), ale raczej państwa Turcji przyjaznego, nieprzesadnie wobec niej asertywnego, a przede wszystkim stabilnego. Entuzjazmu nie kryli zarówno przywódca, jak i wysocy urzędnicy tacy jak Hakan Fidan, dziś szef dyplomacji, a wcześniej wieloletni szef wywiadu, zaangażowany jak chyba nikt inny spośród urzędników tureckiej administracji w zakulisowe działania na przestrzeni całej wojny rozpoczętej w 2011 r. Należy do nich także İbrahim Kalın, niegdyś rzecznik prezydenta i jego główny doradca, a dziś szef wywiadu. Fidan i Kalın niezwłocznie po wzięciu stolicy przez rebeliantów w grudniu 2024 r. pospieszyli z wizytami (Kalın nawet odmówił modlitwę w Meczecie Umajjadów, co było doniosłą demonstracją ze strony tureckiego urzędnika państwowego – oto po upadku świeckiego dyktatora wysłannik Turcji zawitał do jednej z najważniejszych świątyń muzułmańskich). Sam nowy prezydent Syrii, Ahmad asz-Szara (znany pod swoim nomme de guerre Al-Dżaulani), kilkukrotnie spotkał się już z Erdoğanem i choć głośno tego nie mówi, to wiele wskazuje na to, że uznaje go za swojego głównego protektora.
Trudno jednak uznać, że Turcja jest choćby bliska odebrania należnej (w swoim przekonaniu) nagrody za żelazną konsekwencję i cierpliwość we wspieraniu antyasadowskich rebeliantów. Kraj jest bowiem zniszczony i niestabilny. Zabiegać musi o międzynarodowe uznanie dla swojego nowego rządu, gdyż choć Hajat Tahrir asz-Szam dokonało formalnego samorozwiązania, to za jego ludźmi ciągnie się przeszłość związków z Al-Kaidą, zaś bojownicy w terenie często nie znają niczego innego niż wojna i sprawy rozwiązują w sposób typowy dla jej warunków, czyli siłą. Dobitnym tego przykładem są mordy na alawitach (mniejszości wyznaniowej, z której wywodzą się Asadowie oraz lwia część elit dawnej Syrii) w lutym 2025 r. oraz na druzach z połowy maja. Niestabilność i mgliste perspektywy ustanowienia choćby znośnego porządku odsuwają w czasie możliwość powrotu do domu większej liczby uchodźców syryjskich z Turcji (dotąd zdecydowało się na to ok. 50 tys. osób spośród ponad 3 mln), głównie na fali entuzjazmu w pierwszych tygodniach po upadku reżimu.
Masowy wyjazd Syryjczyków miałby istotne znaczenie wewnętrzne dla Turcji. Niestabilność gospodarcza powoduje, że ofiarami frustracji napędzającej nacjonalistyczne resentymenty padają arabscy przybysze. Ich wyjazd pozwoliłby przynajmniej częściowo rozładować te napięcia. Ankarze, która chciałaby, aby to tureckie firmy uczestniczyły w powojennej odbudowie, brakuje też środków finansowych, gdyż Turcja jest importerem, a nie eksporterem kapitału, i sama musi pozyskać zewnętrzne finansowanie dla przyszłych inwestycji w odbudowę, najlepiej od arabskich państw Zatoki Perskiej. Najbardziej jednak zagmatwana jest sytuacja polityczna zniszczonego kraju i to pomimo wycofania się najważniejszych protektorów upadłego reżimu, Rosji i Iranu.
Wesprzyj nas na PATRONITE
Niemniej najistotniejszy z punktu widzenia Ankary problem wydaje się zmierzać ku rozwiązaniu. Syryjskie Siły Demokratyczne (SDF), których trzonem były złożone z Kurdów Ludowe Jednostki Samoobrony (YPG), na mocy umowy pomiędzy swoim liderem Mazlumem Abdim a nowym prezydentem Asz-Szarą zadeklarowały wejście w struktury państwa syryjskiego, choć nadal nie wiadomo, na jakich zasadach ma się to odbyć. SDF były dotąd nie tylko siłą militarną, ale, co ważniejsze, polityczną. Wyrastały bowiem z kurdyjskiej Partii Unii Demokratycznej (PYD), która przez lata była syryjską filią PKK wojującej z rządem tureckim od 1984 r. aż do jej samorozwiązania 12 maja 2025 r. PYD już od mniej więcej dekady odcinała się od PKK, deklarując, że walki prowadzone przez tureckich Kurdów za północną granicą Syrii jej nie interesują, a jej zadaniem jest budowanie demokratycznego konfederalizmu zaprojektowanego przez wieloletniego przywódcę PKK, Abdullaha Öcalana. Jest to koncepcja ustrojowa zakładająca radykalną decentralizację struktur władzy przeniesionych z poziomu państwowego na poziom lokalnych kantonów rządzonych przez lokalne rady w duchu anarchistycznego socjalizmu wywiedzionego z pism amerykańskiego myśliciela, Murraya Bookchina.
Znany antropolog i znawca tematyki kurdyjskiej, Martin van Bruinessen, zauważył, że stworzona w warunkach wojennych i na takich zasadach funkcjonująca Rożawa (jak z kurdyjska nazywano autonomię) stała się kapitalnym laboratorium politycznym. Ta perspektywa spędzała sen z powiek władzom w Ankarze, gdyż syryjscy Kurdowie dawali tym sposobem wzór do naśladowania Kurdom w Turcji. Państwo tureckie nie toleruje nawet postulatów autonomii kulturalnej dla swoich mniejszości, nie wspominając już o projektach politycznych zakładających demontaż uświęconego rozbudowaną mitologią centralistycznego państwa, którego naczelną zasadą jest mgliście definiowana „niepodzielna jedność państwa i narodu”.
Zatem umowa Abdiego i Asz-Szary, nawet jeśli brać ją za dobrą monetę, wygląda dość tajemniczo, zwłaszcza że pełna integracja wiązałaby się z przekreśleniem całego dorobku kurdyjskiego lewicowego autonomizmu, który przez lata jego twórcy przedstawiali, zyskując tym szczerą sympatię na Zachodzie, jako demokratyczną, postpaństwową, tj. przekraczającą samo państwo, alternatywę dla plag nękających współczesny Bliski Wschód, w tym radykalnego islamu, świeckiego autorytaryzmu i wyniszczających animozji konfesyjnych czy etnicznych.
Entuzjazmu zachodnich obserwatorów i aktywistów nigdy nie podzielała Ankara, która jeszcze jesienią 2015 r. likwidowała na własnym terytorium bliźniacze do syryjskich struktury władzy, montowane alternatywnie do oficjalnej administracji przez ówczesną inkarnację „cywilnego” skrzydła ruchu kurdyjskiego w postaci Demokratycznej Partii Ludów (HDP), dziś funkcjonującą pod szyldem DEM. Wygląda jednak na to, że syryjscy Kurdowie, rozczarowani ostateczną kapitulacją Öcalana, który wezwał PKK do złożenia broni i samorozwiązania się, na co partia przystała, ocenili, że łatwiej będzie dogadać się z Damaszkiem i zdemontować własną autonomię. Ma to szczególne znaczenie w sytuacji, gdy polityka Waszyngtonu z Donaldem Trumpem na czele jest mało przewidywalna i nie można oczekiwać, że obecność amerykańskich żołnierzy (na początku 2025 r. w liczbie dwóch tysięcy, lecz w ostatnich tygodniach stopniowo redukowanej) na kontrolowanych dotąd przez nich terytoriach cokolwiek gwarantuje. Warto przy tym przypomnieć, że Trump wyjął Kurdów spod amerykańskiego parasola ochronnego w 2019 r., czym otworzył Turcji drogę do interwencji, która okazała się niepełna, bo część wojsk USA pozostała, a Turcja stworzyła jedynie pas buforowy, zamiast likwidować Rożawę.
Ostatecznie wygląda na to, że problem z Kurdami w Syrii Turcja może uznać, przynajmniej na jakiś czas, czyli dopóki Abdi i podległe mu siły nie przygotują jakiejś niespodzianki, za względnie ustabilizowany. Gorzej rzecz się ma na południu kraju, gdzie na kluczowego rywala wyrósł Izrael, aktywny w Syrii od samego początku wojny. W odróżnieniu od Ankary kolejne rządy w Jerozolimie nie robiły wokół swego zaangażowania tak wielkiego hałasu medialnego, choć militarnie i politycznie miało ono duże znaczenie. Armia izraelska IDF skupiła się na zwalczaniu sprzymierzonego z reżimem, proirańskiego, libańskiego Hezbollahu i mniejszych, niemal zapomnianych już dziś organizacji palestyńskich działających na południe od Damaszku i w palestyńskich obozach dla uchodźców.
Niemal natychmiast po upadku reżimu Izrael zagarnął terytoria na wschód i północ od okupowanych Wzgórz Golan, skąd pochodzą rodzice Asz-Szary, a on sam wziął swój wojenny pseudonim. Wbrew intuicyjnym przewidywaniom nowe władze Syrii zamiast zareagować na te jawnie agresywne działania słusznym i zrozumiałym oburzeniem, zachowują wstrzemięźliwość wobec Izraela, powstrzymują się nawet od jakichkolwiek ostrzejszych deklaracji. Podobnie zachowuje się Turcja, która w obliczu brutalnej pacyfikacji Strefy Gazy wielokrotnie, ustami swego prezydenta, potępiała Izrael. Erdoğan nie tylko określał Hamas jako organizację walczącą o słuszną sprawę, ale i otwarcie przyznawał, że jego bojownicy leczą się w tureckich szpitalach.
Jednak odnośnie do działań Izraela na południu Syrii Ankara, podobnie jak Damaszek, zachowuje wstrzemięźliwość. Nie tylko w stonowany sposób zareagowała na izraelskie ostrzały strategicznej bazy T4, których celem było utrudnienie tureckim siłom transportu sprzętu wojskowego, ale także deklarowała, że jakakolwiek otwarta konfrontacja nie jest tym, do czego będzie dążyć, jak oświadczył Fidan. W ogólnym rozrachunku Turcja i Izrael są, przynajmniej na razie, jedynymi potęgami, które pozostały na placu boju i jako takie mają w Syrii całkowicie sprzeczne interesy. Ankara chciałaby ustanowić względnie stabilny porządek, w którym państwem rządzą jej polityczni klienci, zdolni zneutralizować Kurdów i gotowi włączyć w nowe struktury władzy podstawowych klientów Turcji spod szyldu Syryjskiej Armii Narodowej, choć przy tym Turcja raczej nie będzie się upierać. Docelowo Damaszek miałby wspomagać Turcję w jej polityce względem wschodniej części Morza Śródziemnego, gdzie Ankara nie może dogadać się w sprawie eksploatacji zasobów, zwłaszcza gazu ziemnego, z nikim poza Libią i uznawanym tylko przez siebie Cyprem Północnym.
Izrael zaś, co przyznają jego byli i obecni urzędnicy, nie jest zainteresowany stabilizacją sytuacji, gdyż sprawnie działający, stosunkowo duży, arabski organizm państwowy, którego terytorium okupuje, nie jest mu do niczego potrzebny. Ten stan nierównowagi zapewne się utrzyma, zwłaszcza po zakończeniu izraelsko-amerykańskiego miesiąca miodowego, w którym Donald Trump najpierw kontynuował proizraelską linię, mimo że wprowadzał chaos w relacje ze wszystkimi dotychczasowymi sojusznikami Waszyngtonu. Lecz i na tych relacjach pojawiły się ostatnio rysy, wyrazem czego są rozmowy z Iranem na temat jego programu nuklearnego i zwrot w polityce wobec wojny w Jemenie, czyli zapowiedź wstrzymania amerykańskich bombardowań północy kraju w zamian za swobodną żeglugę po Morzu Czerwonym, pomijając fakt ostrzeliwania Izraela przez Huti.
Trudno więc prognozować rozwój sytuacji w Syrii i rywalizacji turecko-izraelskiej. Ustanowienie kondominium raczej nie wchodzi w grę, a jeśli już, to w bardzo ograniczonym zakresie – takim, w którym Turcja ma lojalistów w Damaszku współpracującymi z Ankarą i tolerującymi wojskową obecność Izraela na terytoriach okupowanych.
Jednak i taka, krucha równowaga może ulec zachwianiu. Stabilność powojennego państwa pozostaje całkowicie iluzoryczna, a Damaszek nie kontroluje większych i mniejszych tumultów w terenie.
Mateusz Chudziak – doktor nauk humanistycznych w dziedzinie historii. Zajmuje się najnowszymi dziejami Turcji. Pracował w Zakładzie Bliskiego Wschodu i Azji Środkowej Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie (2023–2025) oraz w Ośrodku Studiów Wschodnich (2015–2021). Obecnie przygotowuje projekt na temat przemian tożsamościowych w Turcji po 2002 r.
Kurdowie, przynajmniej na razie, pozostaną względnie nieszkodliwi z perspektywy Damaszku, a Izrael pokazał, że gotów jest na militarne zaczepki nawet pod adresem Turcji. Sama Turcja jest państwem, które najwięcej, politycznie i militarnie, zainwestowało w syryjską wojnę. Co więcej, pierwsze półrocze po upadku reżimu Asada pokazuje dobitnie, że ucieczka dyktatora była jedynie zamknięciem jednego rozdziału w najnowszych dziejach zaangażowania Ankary w regionie.