Nasza strona używa ciasteczek do zapamiętania Twoich preferencji oraz do celów statystycznych. Korzystanie z naszego serwisu oznacza zgodę na ciasteczka i regulamin.
Pokaż więcej informacji »
Drogi czytelniku!
Zanim klikniesz „przejdź do serwisu” prosimy, żebyś zapoznał się z niniejszą informacją dotyczącą Twoich danych osobowych.
Klikając „przejdź do serwisu” lub zamykając okno przez kliknięcie w znaczek X, udzielasz zgody na przetwarzanie danych osobowych dotyczących Twojej aktywności w Internecie (np. identyfikatory urządzenia, adres IP) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów w celu dostosowania dostarczanych treści.
Portal Nowa Europa Wschodnia nie gromadzi danych osobowych innych za wyjątkiem adresu e-mail koniecznego do ewentualnego zalogowania się przy zakupie treści płatnych. Równocześnie dane dotyczące Twojej aktywności w Internecie wykorzystywane są do pomiaru wydajności Portalu z myślą o jego rozwoju.
Zgoda jest dobrowolna i możesz jej odmówić. Udzieloną zgodę możesz wycofać. Możesz żądać dostępu do Twoich danych osobowych, ich sprostowania, usunięcia, ograniczenia przetwarzania, przeniesienia danych, wyrazić sprzeciw wobec ich przetwarzania i wnieść skargę do Prezesa U.O.D.O.
Korzystanie z Portalu bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza też zgodę na umieszczanie znaczników internetowych (cookies, itp.) na Twoich urządzeniach i odczytywanie ich (przechowywanie informacji na urządzeniu lub dostęp do nich) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów. Zgody tej możesz odmówić lub ją ograniczyć poprzez zmianę ustawień przeglądarki.
Rosja / 25.05.2025
Ludwika Włodek
Walczymy z Putinem czy z Puszkinem? Zmienił się stosunek Zachodu do kultury rosyjskiej
Na początku marca 2022 roku, niecały tydzień po tym, jak rosyjskie bomby zaczęły spadać na ukraińskie miasta, pisarz i wykładowca Paolo Nori ogłosił, że Uniwersytet w Mediolanie-Bicocca odwołał jego wykłady o Dostojewskim. Zastępca rektora uczelni Maurizio Casiraghi w mailu wysłanym do profesora na kilka dni przed rozpoczęciem zajęć tłumaczył, że zwiesił kurs, „by uniknąć wszelkich polemik, szczególnie wewnętrznych, w tym pełnym napięcia okresie”.
(Shutterstock)
Posłuchaj słowa wstępnego drugiego wydania magazynu online!
Komentując tę decyzję w filmiku umieszczonym na Instragramie, Nori stwierdził, że „we Włoszech bycie Rosjaninem jest dziś uważane za błąd i, jak się okazuje, dotyczy to także martwych Rosjan”. Dodał, że to, co dzieje się w Ukrainie, jest straszne i przyprawia go o płacz, ale reakcje takie jak ta uniwersytetu są śmieszne. „Teraz należy mówić o Dostojewskim i Tołstoju jeszcze więcej – zapewniał. – Ten pierwszy zainspirował ruchy non-violence, podziwiał go Ghandi. Aż trudno uwierzyć, że uniwersytet odwołał zajęcia o nim!”.
Artykuł został opublikowany w drugim numerze magazynu Nowa Europa Wschodnia Online. Obecnie wszystkie numery magazynu są bezpłatne!
Uruchomiliśmy także Patronite.
Będziemy wdzięczni, jeżeli wesprzesz jego rozwój i dołączysz do społeczności Patronów.
Nazajutrz po tym, jak nagranie Noriego trafiło do sieci, zabrała głos rektorka uniwersytetu Giovanna Iannantuoni. Wyjaśniła, że nie stosuje cenzury, a zajęcia odbędą się, tak jak to było zaplanowane. List swojego zastępcy nazwała „nieporozumieniem spowodowanym wielkim napięciem”. Sam autor listu tłumaczył zaś, że nie chciał całkowitego odwołania kursu, a tylko wzbogacenia go o wykłady o autorach ukraińskich. „Nie podzielam przekonania, że za każdym razem, gdy mówi się o autorze rosyjskim, należy powiedzieć o jakimś autorze ukraińskim” – skwitował Nori oraz dorzucił, że niestety nie zna się na pisarzach ukraińskich i dlatego swój zaplanowany cykl zajęć o Dostojewskim wygłosi gdzie indziej.
Zachowanie władz uniwersytetu skrytykowali włoscy politycy, od lewicy do prawicy, w tym były premier Matteo Renzi. Ówczesna ministra nauki Maria Cristina Messa oświadczyła, że „spuścizna Dostojewskiego ma bezcenną wartość, a kultura powinna być terytorium swobodnej wymiany poglądów, która zawsze wzbogaca”.
Sprawa wywołała mnóstwo dyskusji nie tylko we Włoszech. Oburzony był także brytyjski publicysta Patrick West. W felietonie dla tygodnika „The Spectator” napisał: „Ta awantura pokazuje, jak słuszne uczucie gniewu wobec rosyjskiego reżimu zamienia się w niechęć do wszystkiego co rosyjskie, niezależnie czy są to niewinne dzieci rosyjskich oligarchów chodzące do brytyjskich szkół, czy po prostu zwykli Rosjanie za granicą”. West skrytykował list wysłany do „Daily Telegrapha”, którego autor pytał: „Czemu radio Classic FM wciąż grywa utwory rosyjskich kompozytorów, kiedy Ukraina i jej obywatele są bombardowani? To totalny brak współczucia”.
A następnie przeszedł do wyliczania cnót rosyjskich autorów: „Dostojewski był przeciwieństwem Putina. Niepokoiło go ludzkie pożądanie władzy i skłonność do okrucieństwa, podczas gdy Putin jest pochłonięty obiema tymi żądzami. Podobny Dostojewskiemu był współczesny mu Iwan Turgieniew, germanofil, uważający, że jego kraj mogą ulepszyć idee europejskiego oświecenia. Krytykował rosyjskie władze w swojej powieści Ojcowie i dzieci, w której pokazał świat uwalniający się od konwenansów i konformizmu. Potem przyszedł Lew Tołstoj, piewca arystokratycznego anarchizmu. A jeszcze później Aleksander Sołżenicyn, dysydent, odważny demaskator barbarzyństwa sowieckiego imperium zła, którego ducha Putin stara się wskrzesić”.
West skończył swój felieton stwierdzeniem, że „totalny bojkot rosyjskiej kultury jest nie tylko nieludzki i prostacki, bo wrzuca do jednego worka wielkich artystów i podżegaczy wojennych. Jest także okrutny i po prostu głupi, bo doprowadzi do izolacji zwykłych Rosjan”.
Z jak zombie
Rodolphe Baudin jest profesorem literatury rosyjskiej na Sorbonie. W rozmowie ze mną także wspomniał awanturę o wykłady na temat Dostojewskiego we Włoszech, zastrzegając, że we Francji nikt nie wpadłby na taki pomysł. – Dla francuskiego społeczeństwa napaść rosyjska na Ukrainę była szokiem. Mimo to początkowa próba bojkotu wszystkiego co rosyjskie szybko się skończyła. To dlatego, że kojarzy się z cancel culture, która we Francji ma wyjątkowo złą prasę – tłumaczył mi.
Francuskie media mówiły o odwołaniu wykładów Noriego bardzo krytycznie. Zdaniem Baudina we francuskim społeczeństwie pokutuje, dość naiwne jego zdaniem, przekonanie, że kultura za nic nie odpowiada, że nie jest winna tego, co robią politycy. A także, że należy oddzielać dzieło od twórcy. Jako ilustrację tego zjawiska Baudin podał sprawę Polańskiego. We Francji, inaczej niż w USA, przeważały głosy, że jego filmy są wspaniałe i nie należy ich karać za to co ich reżyser zrobił dziesiątki lat temu.
– Hasło „walczymy z Putinem, nie z Puszkinem” stało się u nas wyjątkowo popularne. Mimo że dla każdego badacza literatury jest przecież oczywiste, że imperialne wątki w takich dziełach jak Eugeniusz Oniegin czy Bohater naszych czasów są mocno obecne.
We Francji sympatia do Rosji zawsze była silna. Otwarcie prorosyjskie poglądy głosiła skrajna francuska prawica z Marine Le Pen na czele, która zresztą wyraźnie potępiła atak Rosji na Ukrainę, oraz Érikiem Zemmourem, który w tej sprawie nabrał wody w usta. A także lewica, zwłaszcza ta radykalna, jak Jean-Luc Mélenchon, który podobnie jak Le Pen od polityki Kremla w stosunku do Ukrainy wyraźnie się odciął. Prorosyjskie sentymenty były jednak znacznie bardziej powszechne i obejmowały znacznie szersze warstwy społeczeństwa niż polityczne ekstrema.
Lew Tołstoj (Shutterstock)
– We Francji duża część sympatii do Rosji brała się z antyamerykanizmu. U nas pamięta się zasługi Rosji w pokonaniu Niemiec w czasie II wojny światowej, a także to, że była przeciwwagą dla USA. To właśnie francuski tradycyjny antyamerykanizm stoi u źródeł francuskich sympatii wobec ZSRR, a potem także Rosji – opowiadał Baudin.
Oczywiście po rozpoczęciu pełnoskalowej wojny w Ukrainie sympatia do Rosji zdecydowanie osłabła, a Francuzi stali się o wiele bardziej krytyczni wobec jej działań. Na życiu zawodowym Rodolphe’a Baudina 24 lutego 2022 roku odcisnął się bardzo mocno. Badacz miał w planach dłuższy wyjazd do Rosji, z którego natychmiast zrezygnował. – Nie tylko dlatego, że to byłoby trudne. Po prostu nie miałem już ochoty – zapewnił mnie. – Prowadzę cykl seminariów o literaturze rosyjskiej, do których zapraszaliśmy naukowców z Rosji. Po 24 lutego proponujemy udział tylko rosyjskim uchodźcom, nikt, kto został w Rosji i tam rozwija swoją karierę, nie jest już zapraszany.
Francuskie uczelnie w ramach specjalnego programu PAUSE, stworzonego dla zagranicznych naukowców zmuszonych w nagłej sytuacji opuścić własny kraj, przyjęły wielu rosyjskich badaczy, oczywiście tylko takich, którzy potępili wojnę. Ukraińcy też z niego skorzystali, ale zdaniem Baudina dominują Rosjanie.
– Żałuję, że tak jest, ale stało się tak dlatego, że Francuzi kiepsko znali Ukrainę i dotychczasowa współpraca naukowa z tym krajem była znacznie mniej zaawansowana niż z Rosją. Rosjan znaliśmy u nas wcześniej. Rosja to mocarstwowy kraj i taką prowadziła politykę, a jej częścią jest inwestowanie w kulturę i jej prestiż. To z tego powodu na Zachodzie, w tym we Francji, znano wielu rosyjskich naukowców, współpracowano z rosyjskimi uniwersytetami, które faktycznie miały bardzo wysoki poziom. Zatrudnieni na nich badacze byli bardziej znani w świecie niż instytucje ukraińskie i ukraińscy badacze. To smutne – podsumował – ale taka jest konsekwencja mocarstwowego, imperialnego podejścia Rosji.
Na całą Francję działała jedna katedra ukrainistyki – w paryskim Narodowym Instytucie Języków i Kultur Orientalnych (Institut national des langues et civilisations orientales, Inalco). Wszystkie slawistyki były zdominowane przez sprawy rosyjskie, dominowało nauczanie języka rosyjskiego. Zdaniem Baudina w jego kraju panowało przekonanie, że rosyjska kultura jest wielka, a inne słowiańskie kultury są niszowe: – Dla Francuza oczywistym jest, że Tołstoj i Puszkin to geniusze, a Gombrowicz według nich jest ciekawy, zabawnie pisze, ale to inny rząd wielkości. Takie podejście można oczywiście zmienić, ale do tego trzeba czasu.
Ważne są wszystkie gesty. Baudin opowiedział mi o swoim koledze ze slawistyki w Clermont-Ferrand, który odchodząc niedawno na emeryturę, zabiegał o to, żeby na jego miejsce przyjęto Polaka, nie Rosjanina.
Zmieniła się też narracja na temat rosyjskiej klasyki. Sztandarowym przykładem jest działalność André Markowicza, urodzonego w Pradze syna Rosjanki z Leningradu i Francuza o polskich korzeniach, chyba najbardziej znanego tłumacza literatury rosyjskiej we Francji, który ma w swoim dorobku liczne przekłady Dostojewskiego. Baudin dobrotliwie podkpiwał z Markowicza: – Wydał kilka histerycznych oświadczeń i udzielał wywiadów, jakby nagle odkrył, że kultura rosyjska jest imperialna. Mówi, że zrozumiał, że Dostojewski jest agresywny i brutalny. Teraz zaleca Czechowa. Chwali też Tołstoja, bo ten potępiał wojnę. Ale przecież Tołstoj to niemożliwy seksista.
Przykładem podejścia Markowicza może być jego wpis na Facebooku z 26 lutego 2022 roku:
„To, co dzieje się obecnie, jest nie tylko zbrodnią popełnianą na ludziach, to także zbrodnia przeciwko rosyjskiej kulturze. Nic a nic nie powinno rozdzielić Ukraińców i Rosjan. To nie jest wojna, którą Rosjanie prowadzą przeciwko Ukraińcom. Myślę, że Rosjanie w swojej milczącej większości (milczącej ponieważ w ich kraju panuje terror, a blokada informacyjna staje się coraz bardziej szczelna) są wstrząśnięci, przerażeni i zdruzgotani. Z pewnością wielu artystów i artystek, ludzi teatru, intelektualistów czy wykładowców protestuje, pisze petycje i rezygnuje ze stanowisk. (To są bohaterowie, ryzykują nie tylko utratę pensji). Mówią, że nie chcą służyć krajowi, który spowodował te wszystkie śmierci, które już zapewne można liczyć na setki, żeby zanegować prawo 44-milionowego narodu do istnienia poza wpływami reżimu Putina. Manifestujący są surowo represjonowani, aresztowano już tysiące, a ci ludzie nadal zwalniają się z pracy i protestują, pomimo prześladowań, jakie ich czekają, bo są niesamowicie odważni”.
Jednak we Francji słychać także inne głosy. Iegor Gran, syn znanego sowieckiego pisarza i dysydenta Andreja Siniawskiego, opublikował książkę Z comme zombie (Z jak zombie), w której opowiada o tym, że Rosjanie w większości popierają Putina i pokazuje, jak za zło wyrządzane przez Kreml odpowiada całe, w większości bierne i milczące, społeczeństwo.
Na drugim biegunie wobec przeważającej większości włoskich, francuskich, a także niemieckich intelektualistów są środowiska akademickie w USA. Tam znacznie większy procent komentatorów i intelektualistów jest skłonny przychylić się do bojkotu kultury rosyjskiej. O toczącej się w Stanach dyskusji w tej sprawie opowiedziała mi Sophie Pinkham, amerykańska publicystka i reporterka, z wykształcenia specjalistka od literatury rosyjskiej, która przez kilka lat była korespondentką w Kijowie. Co ciekawe, jej stosunek do rodzimej debaty jest podobnie krytyczny jak opinia Rodolphe’a Baudina wobec tej francuskiej.
– Jeszcze przed rozpoczęciem pełnoskalowej inwazji odradzała się atmosfera zimnowojenna i powszechnie panowało poczucie, że Rosja knuje przeciwko USA. Ważną cezurą był2016 rok i rosyjska próba ingerencji w nasze wybory prezydenckie. To doprowadziło do głębokich podziałów w społeczeństwie. Od tego momentu to demokraci [Pinkham używa amerykańskiego określenia liberals – przyp. L.W.] stali się bardzo sceptyczni wobec Rosji właśnie dlatego, że chciała pomóc wygrać Trumpowi.
Pinkham podkreśla, że rosyjska kultura faktycznie jest postrzegana jako agent imperializmu. Wcześniej takie widzenie jednak ograniczało się do kręgów akademickich, teraz zatacza szersze kręgi. Wielką popularność zdobył opublikowany w styczniu 2023 roku w „New Yorkerze” esej Elif Batuman, Rereading Russian Classics in the Shadow of the Ukraine War (Czytając rosyjską klasykę na nowo w cieniu wojny). Autorka snuje swoje refleksje przy okazji odwiedzin Tbilisi. Została tam zaproszona, by wygłosić wykład o literaturze rosyjskiej w ramach międzynarodowego programu nauczania języka rosyjskiego. Od lat kieruje nim Brytyjczyk Ben Meredith, przed lutym 2022 roku zajęcia odbywały się w Petersburgu.
Batuman opisuje swoją fascynację wielkimi rosyjskim pisarzami, jednocześnie pokazując proces, który finalnie doprowadził ją do tego, że ujrzała w swoich ukochanych powieściach nie tylko mizoginię, ale także wielkoruski szowinizm, rasizm i usprawiedliwienie dla rosyjskiej kolonialnej dominacji. To, co pisze o Puszkinie, Dostojewskim czy Tołstoju, jest bardzo wyważone i zniuansowane, w niczym nie przypomina peanów Patrica Westa ze „Spectatora”. Autorka odnosi się zresztą do tekstu Westa. Przypomina, że Puszkin i Dostojewski, owszem, zostali skazani przez carskie władze, ale jeden potem pisał peny na cześć carskiego podboju Kaukazu, a drugi swoimi wstawkami na temat prawosławnej moralności, która winna narzucić wartości nihilistycznemu światu, przygotował grunt pod rozważania Dugina o Rosji jako kolebce konserwatywnych wartości, która odnowi morale całego Ruskiego Miru, w tym krajów, które wybrały dla siebie inny, zachodni model cywilizacyjny.
Batuman pokazuje, jak studiując uważnie literaturę rosyjską, można zrozumieć Ukraińców domagających się jej bojkotu w czasie wojny. Cytuje Oksanę Zabużko, Edwarda Saida i niekwestionowaną królową myśli dekolonizacyjnej na obszarze poradzieckim, czyli Madinę Tołstanową. Wskazuje na drobne, ale zapewne nieznane amerykańskiemu czytelnikowi szczegóły, jak to, że najwięcej pomników Puszkina postawiono w ZSRR w 1937 roku, w dobie stalinowskich czystek, co pomaga nieco zrozumieć dziś popularny w Ukrainie, a także innych krajach chcących się wyrwać spod kurateli Moskwy, tak zwany Puszkinopad, czyli akcję obalania pomników wieszcza.
Ukraińskie środowiska naukowe i twórcze mają większy wpływ na amerykańskich intelektualistów niż na francuskich. Opublikowany 1 marca 2022 roku list ukraińskiego Pen Clubu wzywający do bojkotu rosyjskiej literatury, niezapraszania rosyjskich pisarzy na targi książki, niesprzedawania ich dzieł i nietłumaczenia, który z oburzeniem skomentowali na przykład pisarze niemieccy, w Stanach spotkał się ze zrozumieniem i poparciem.
Najgłośniejszym wydarzeniem związanym z bojkotem Rosjan było odwołanie Pen Conference wiosną 2023 roku i rezygnacja z władz amerykańskiego Pen Clubu Mashy Gessen, sławnej osoby niebinarnej zajmującej się dziennikarstwem, publicystyką i działaniem na rzecz praw społeczności LGBT+, pochodzącej z Rosji. Zaczęło się od tego, że Pen Club w ramach nowojorskiego festiwalu literackiego, na który zaproszono także pisarzy z Ukrainy, w tym dwóch pełniących aktualnie służbę w ukraińskich siłach zbrojnych – Artema Czapaja i Artema Czecha – chciał zorganizować panel „Ofiary tyranii” poświęcony twórcom piszącym na wygnaniu, z udziałem Gessen oraz dwóch pisarzy z Rosji i jednego z Chin.
Jurij Andruchowycz (Shutterstock)
O tym, że taki panel się odbędzie, Ukraińcy dowiedzieli się w samolocie, z najnowszej wersji programu imprezy. Natychmiast powiadomili organizatorów, że w takim razie oni rezygnują. Gessen, swoją drogą znana z krytyki reżimu Putina, oznajmiła, że Ukraińcy próbują szantażować Pen Club. Ten najpierw próbował zorganizować kontrowersyjny panel oddzielnie, tłumacząc, że nie zrozumiał, że Ukraińcom, którzy od początku deklarowali, że nie przyjadą, jak będą Rosjanie, chodzi o cały festiwal, a nie tylko o to, by Rosjan nie było u nich w panelu. Czapaj wyjaśniał, że póki trwa wojna, jemu, jako pisarzowi, a przede wszystkim żołnierzowi, nie wolno występować z Rosjanami na tych samych forach. „Po wojnie przyjdzie czas na odróżnianie dobrych od złych Rosjan”– stwierdził w wywiadzie udzielonym magazynowi „The Atlantic”.
Finalnie Pen Club odwołał nie tylko będący kością niezgody panel, ale i wycofał się z udziału w festiwalu, a Gessen zrezygnowała z funkcji wiceprzewodniczącej. Zapewniła jednocześnie, że zrobiła tak ze względu na to, jak Pen Club potraktował zaproszonych przez siebie Rosjan. „Poczułam się, jakby mnie proszono, żebym im powiedziała, że nie mogą usiąść przy głównym stole ze wszystkimi, bo są Rosjanami, i dlatego mamy dla nich mały stolik, na uboczu. Obrzydliwe”. To z kolei uruchomiło falę krytyki Gessen, której zarzucano, że znów koncentruje się na cierpieniach Rosjan zamiast traumie Ukraińców.
Głośnym, choć nie tak kontrowersyjnym wydarzeniem było ogłoszone na początku czerwca tego roku odwołanie premiery powieści Elisabeth Gillbert, która sławę zyskała kilkanaście lat temu książką Jedz, módl się, kochaj. Akcja jej najnowszego dzieła toczy się w ZSRR: na Syberii żyje grupa ludzi, którzy wycofali się ze społeczeństwa i zakładają alternatywną, ekologiczną wspólnotę. Pisarka ogłosiła na Instagramie, że wycofuje się z planowanej na luty 2024 publikacji. „To nie jest dobry czas na wydanie tej książki” – stwierdziła. Część czytelników przyjęła gest Gillbert ze zrozumieniem, ale byli i tacy, którzy komentowali, że odwołanie takiej książki to już popadanie w paranoję. Moja rozmówczyni, Sophie Pinkham, należy do tej drugiej grupy.
– Ukraińcy mają pełne prawo mówić o swojej tragedii. Rosyjska agresja musi być jednoznacznie potępiona, co do tego nie ma wątpliwości. Jednak metody stosowane przez zwolenników bojkotu wszystkiego co rosyjskie zaczynają przypominać metody ruchu Black Lives Matter. W obu przypadkach sama idea jest słuszna, ale atmosfera wytwarzana w czasie dyskusji zaczyna niebezpiecznie przypominać szantaż moralny – uważa Pinkham. – Większość osób popiera postulaty Ukraińców, ale nawet ci, którzy nie do końca się z nimi zgadzają, wolą publicznie nie zabierać głosu. Ukraina jest niekwestionowaną ofiarą, należy jej się empatia i zrozumienie, ale agresywne zachowanie w mediach części ukraińskich komentatorów bywa czasem zbyt mocne, a ludzie boją się mu przeciwstawić.
Zdaniem Pinkham to wrzucanie wszystkich Rosjan do jednego worka i gremialne odbieranie im głosu ma w Stanach jeszcze jeden haczyk. – Kiedy tak mówią Amerykanie, wieje ogromną hipokryzją. My przecież też mamy wiele imperialnych posunięć za uszami. USA także zdarzyło się popełnić zbrodnie, nasze państwo wielokrotnie łamało prawo międzynarodowe. Ale przecież chyba nikt nie lubi, gdy gdzieś indziej na świecie mówi się, że wszyscy Amerykanie to agenci imperializmu.
Kolonializator po stronie dekolonializmu
Paradoks polega na tym, że przez lata przyciąganie kultury rosyjskiej, wówczas propagowanej przez ZSRR, wynikało z walki z zachodnim kolonializmem i imperializmem (głównie amerykańskim, ale też brytyjskim, a także francuskim). To ten sam aspekt, który wspominał Rodolphe Baudin. Przez większość XX wieku ZSRR umiejętnie odgrywał rolę głównej antykolonialnej siły na świecie. Jeszcze przed przejęciem władzy w Rosji Lenin opublikował Imperializm jako najwyższe stadium kapitalizmu. Później bolszewicy wielokrotnie głosili publicznie hasła o prawie narodów do samostanowienia. Nie realizowali ich w praktyce, ale pod takimi sztandarami odbywała się pomoc dla walczącej z brytyjskim imperializmem irańskiej partii komunistycznej czy dla bijących się o niepodległą Algierię partyzantów z Frontu Wyzwolenia Narodowego.
Oczywiście prawdziwym powodem, dla którego Sowieci ideologicznie stanęli po stronie dekolonizacji, była rywalizacja z Zachodem. Mniej zorientowani w sprawach wewnętrznych ZSRR intelektualiści kupili tę narrację. Byli wśród nich nie tylko Irańczyk Ali Szariati czy pochodzący z Martyniki Frantz Fanon, także Jean Paul Sartre i Noam Chomsky. Żaden z nich zapewne nie zdawał sobie sprawy z tego, że w teoretycznie własnym państwie nierosyjskie – uciskane, żeby posłużyć się leninowskim terminem – mniejszości czują się jak obywatele drugiej kategorii. Że w republikach, gdzie nominalnie cieszą się autonomią, Ukraińcy czy Kirgizi zapominają własnego języka, bo jeśli chcą osiągnąć awans społeczny i dostatek materialny, muszą przyjąć rosyjski habitus.
Rosja nadal w niektórych rejonach świata próbuje odgrywać rolę wyzwolicielki od kolonialnej dominacji. Tak dzieje się na przykład w Afryce. W Nigrze zwolennicy puczystów, którzy pod koniec lipca obalili demokratycznie wybranego prezydenta, nieśli na demonstracji rosyjskie flagi i krzyczeli „Wiwat Putin!”. Nie dlatego, że tak kochają Putina, a dlatego, że tak zalazła im za skórę słynna polityka Françafrique, francuskiego mieszania się w sprawy wewnętrzne państw, które kiedyś miały status francuskich kolonii. W globalnym rozrachunku wydaje się jednak, że rosyjska inwazja na Ukrainę ostatecznie skompromitowała Rosję jako siłę dekolonialną.
Walcząca Ukraina jest najprawdziwszym agentem dekolonizacji, a Puszkinopad – nieuchronnym elementem wyzwalania się spod kolonialnej dominacji Rosji. Gdyby ukraińskie siły zbrojne i ukraińskie pospolite ruszenie nie zatrzymały w ciągu zaledwie kilku tygodni rosyjskiej ofensywy na Charków, Czernichów, Kijów, Połtawę i inne ukraińskie miasta, świat nie dowiedziałby się (w każdym razie nie w takim tempie) o tym, jak bardzo różnorodne kulturowo i narodowościowo, mimo unifikacyjnych wysiłków Petersburga, a potem Moskwy, było imperium rosyjskie i Związek Radziecki. Nadal na slawistykach całego świata dominowałby język rosyjski, a w muzeach całego świata Chagall, Kazimierz Malewicz czy Archip Kuindża byliby po prostu podpisywani jako artyści rosyjscy.
O tym, jak proces dekolonizacji muzealnych podpisów przyspieszył dzięki wojnie, fascynujący tekst w Dwutygodniku opublikowała ukraińska krytyczka sztuki Jewhenija Bucykina. Przytacza przykład walki od lat toczonej przez ukraińską badaczkę Mariam Najem, która próbowała przekonać kolegów kuratorów, że słynne tancerki z prac Edwarda Degasa mają na sobie nie rosyjskie, a ukraińskie stroje ludowe. Dopiero po wybuchu wojny National Gallery w Londynie i nowojorska MoMA zmieniły podpisy pod obrazami Degasa. O to, by urodzonych na terytorium Ukrainy artystów nie podpisywać z automatu jako twórców rosyjskich, zabiegała od dawna także przytaczana w tekście Bucykiny ukraińska krytyczka Oksana Semenik. Jej także zaczęto słuchać dopiero po 24 lutego.
Ludwika Włodek jest socjolożką i reporterką. Pracuje jako adiunkt w Studium Europy Wschodniej, gdzie kieruje specjalizacją Azja Środkowa. Autorka książki Buntowniczki z Afganistanu.
Bojkot na pewno nie spowoduje, że ludzie przestaną czytać Tołstoja czy Dostojewskiego, że zapomną, kim była Achmatowa, Cwietajewa, Konczałowski albo Szostakowicz. Może jednak dzięki chwilowemu odwrotowi od kultury rosyjskiej, a priori przyjmowanej jako wielka i genialna, więcej osób sięgnie po twórców ukraińskich. Niekoniecznie po Szewczenkę czy Łesię Ukrainkę, ale może po Oksanę Zabużko, Jurija Andruchowycza, czy Tamare Dudę, a przy okazji także po wiersze Białorusina Andreja Chadanowicza, powieści historyczne Gruzinki Nino Haratiszwili czy te – pisane zresztą po rosyjsku – Kirgiza Czyngiza Ajtmatowa.