Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Ukraina / 09.06.2025
Michał Banasiak

„Piłka nożna pomaga nam nie postradać zmysłów”. Ukraińscy piłkarze grają, a kibice giną w okopach

Rosyjskie rakiety tylko na kilka miesięcy przerwały rozgrywane w Ukrainie mecze piłkarskie. Liga szybko wróciła do gry, by, jak mówili prezydent Zełenski i piłkarscy oficjele, pokazać, że Ukraina dobrze znosi zadawane przez Rosję ciosy. Wizerunkowe i psychologiczne korzyści ze sportowych sukcesów są wymierne, choć pojawiają się głosy, że ukraińscy sportowcy nie powinni mieć taryfy ulgowej i dostawać wezwania do wojska. Bogdan Buga jest ukraińskim dziennikarzem sportowym i weteranem, który spokojną i prestiżową pracę ze sportowcami zamienił na karabin.
Foto tytułowe
(Shutterstock)



Posłuchaj słowa wstępnego czwartego wydania magazynu online!



Michał Banasiak: Wielu ludzi jest zdziwionych – niektórzy nawet oburzeni – że w ogarniętym wojną kraju gra się w piłkę. Spotkałem się z opiniami, że młodzi ukraińscy faceci powinni biegać w kamaszach, a nie w piłkarskich korkach. Jak to widzisz jako człowiek, który sam walczył na froncie i jednocześnie zna bardzo wielu ukraińskich piłkarzy?

Bogdan Buga:
Oczywiście moglibyśmy żyć bez piłki nożnej. Moglibyśmy też żyć bez restauracji, koncertów, telewizji itp. Ale to wszystko jest ważne, żeby nie postradać zmysłów. Ukraińcy są bardzo zmęczeni, bardzo przygnębieni i czasami po prostu potrzebują oderwać się od wojny. Wojna trwa już ponad trzy lata – nie można cały czas tym żyć, a skoro ludzie chodzą do szkoły, do pracy, dlaczego mają nie pójść na mecz?
Pobierz magazyn ZA DARMO
Magazyn Nowa Europa Wschodnia Online
jest bezpłatny.

Zachęcamy do wsparcia nas na Patronite


Są miejsca, gdzie nie pójdą, bo albo – jak w Charkowie – zniszczony został stadion, albo – jak w Doniecku – stadion wpadł w rosyjskie czy prorosyjskie ręce. Klub, żeby przetrwać, musiał się ewakuować. Szachtar Donieck nie gra w domu od 11 lat, od początku wojny w Donbasie.


Gdy liga się zaczęła, mecze grano tylko na niektórych stadionach, uznanych za bezpiecznie położone. Do tego bez udziału kibiców. Teraz kibice mogą iść na stadion, ale ich dopuszczalna liczba zależy od pojemności przystadionowego schronu. Zdarza się, że mecz przerywa alarm – wtedy piłkarze i kibice muszą się schronić. Słyszałem zarzuty, że ktoś musi pilnować bezpieczeństwa w czasie meczu, a mógłby się bardziej przydać na froncie, ale to tak nie działa. Ochroną meczów zajmują się służby porządkowe w ramach swoich obowiązków w danym mieście. Nie wszyscy idą na front, bo przecież państwo musi w miarę normalnie funkcjonować. A piłka jest jednym z elementów tej normalności.


Ty oglądasz mecze?


Oglądam. I oglądałem również wtedy, gdy sam byłem na froncie. Wyczekiwałem meczów reprezentacji czy na przykład Dynama Kijów. Możliwość ich obejrzenia oznaczała, że przeżyło się kolejny dzień czy tydzień na froncie. A przy tym była to zwyczajnie odskocznia.


„Każdy Ukrainiec ma swój własny front. I każdy powinien na nim robić wszystko, żeby przybliżyć kraj do zwycięstwa. Sportowcy trenują, rywalizują, starają się o jak najlepsze wyniki. Reprezentują nasz kraj na arenie międzynarodowej i są sportowymi dyplomatami” – napisała Anna Prichodko, historyczka sportu z Charkowskiej Akademii Kultury Fizycznej. Zgadzasz się z tym?


Dobrze, że Ołeksandr Usyk, czy piłkarze tacy jak Ołeksandr Zinczenko, Illa Zabarny, Andrij Jarmołenko, a także inni sportowcy – chociażby medaliści z igrzysk w Paryżu – startują, osiągają sukcesy i są widoczni. To jest ważne wizerunkowo, ale też psychologicznie, bo żołnierze oglądają ich występy, kibicują im. To potrafi podnieść morale…


Wyczuwam jakieś „ale”.


Ale nie lubię narracji, że ktoś zrobi więcej poza linią frontu, bo zbierze jakieś pieniądze albo będzie przypominał o trwającej wojnie i o tym, że Ukraina potrzebuje wsparcia. Trudno wartościować, co jest ważniejsze: walczyć na oczach całego świata z Tysonem Furym i uzmysławiać ludziom, że Ukraina też walczy, czy może przez cały dzień siedzieć w okopie i pilnować swojej pozycji. To są nieporównywalne rzeczy. Trzeba doceniać ten wizerunkowy wkład, zwłaszcza że mnóstwo celebrytów nie angażuje się – ani bezpośrednio pomagając armii, ani w żadne zbiórki, ani wizerunkowo. Wyjechali za granicę, żyją sobie spokojnie swoim życiem i mają to wszystko w… I nic nie robią dla kraju.


Odkładając na bok, jeśli tak się da, kwestie psychologiczno-wizerunkowe, według ciebie ukraińscy piłkarze powinni być powoływani do wojska?


Cóż, moim zdaniem nie powinno być żadnej kategorii czy grupy obywateli, którym powołanie do wojska nie grozi. Nieważne, czy chodzi o piłkarzy, policjantów, czy o kogokolwiek innego. Każdy powinien być traktowany równo, bez podziału na „zwykłych” mężczyzn idących na wojnę i „elity”, które front oglądają tylko w telewizji. Ale niestety nie jest tak, jak być powinno, i piłkarze faktycznie są właściwie bezpieczni. Nie rozumiem tego, choć z drugiej strony nie zgadzam się z nazywaniem ich tchórzami, co też się zdarza.


Może nie ma się co dziwić tym krytycznym głosom, skoro życie ukraińskich piłkarzy stosunkowo niewiele się zmieniło. W pierwszych miesiącach wojny, gdy nie wiadomo było, jak to się rozwinie, widzieliśmy exodus zawodników, zwłaszcza zagranicznych. Ale potem nawet obcokrajowcy zaczęli wracać, bo zrozumieli, że piłkarze są w zasadzie bezpieczni. Z kolei dla ukraińskich zawodników piłka stała się immunitetem – front im nie grozi.


Mam w armii wielu przyjaciół, znajomych. Niestety wielu z nich zostało zabitych w czasie tej wojny. Co niedzielę odwiedzam ich groby, w tym grób mojego najlepszego przyjaciela. Nachodzi mnie wtedy refleksja, że nikomu nie powinno się mówić „powinieneś zaciągnąć się do wojska, powinieneś iść walczyć”. Niezależnie, czy chodzi o sportowców, czy o młodych chłopaków, których codziennie mijam na ulicach – nie powinno się im tak mówić, bo w końcu chodzi o ludzkie życie.


Są przykłady sportowców, jak wspomniany Usyk, którzy dołączyli do ukraińskich służb, do obrony terytorialnej, Gwardii Narodowej, wojska.


Walka za swój kraj, za swój naród, za swoją wolność – to przywilej i honor. Według mnie każdy ukraiński mężczyzna musi to wiedzieć i zgodnie z tym postępować, ale tu znowu pojawia się druga strona. Ludzie mają swoje powody, żeby nie walczyć. W każdej chwili można zginąć, a tego nikomu się nie życzy. Dlatego nie mogę nikomu powiedzieć „musisz iść walczyć”. Stawką jest życie. Pewnie się powtarzam, ale to naprawdę nie jest prosta sprawa i perspektywa zmienia się, gdy nie chodzi już o „jakichś ludzi”, ale na przykład o własnego brata. Czy chciałbym, żeby mój brat poszedł na front? Nie. Czy chciałbym, żeby mój przyjaciel poszedł walczyć? Nie. Zresztą mój najlepszy przyjaciel pytał mnie, czy powinien iść walczyć. Odparłem, że nie, ale poszedł. Stwierdził, że nie szanowałby samego siebie, gdyby tego nie zrobił. Mówił, że ja byłem w armii i jego brat jest w armii, więc i on musi, bo honor nie pozwoli mu się ze mną widywać. Poszedł walczyć. 13 września 2023 roku zginął w Donbasie. Nie mogę powiedzieć, że szanuję tych, którzy ukrywają się przed wojną, i nie mogę powiedzieć, że zrobili wszystko, co mogli.


Ukraińscy piłkarze grali na Euro w Niemczech w 2024 r., a ty byłeś tam jako dziennikarz i weteran wojenny. Zainteresowanie zagranicznych mediów pozasportowymi historiami z Ukrainy było duże?


Nadawcy z innych krajów chętnie emitowali wywiady z ukraińskimi piłkarzami, a oni dużo mówili o wojnie, o sytuacji Ukrainy, o naszej heroicznej walce. Każda wzmianka o naszej sytuacji, każda historia, która trafia w świat, czy choćby do kilku znajomych z zagranicy, jest dla nas ważna, szczególnie że w wielu krajach wojna zeszła z pierwszych stron gazet i właśnie dzięki naszym sportowcom mamy szansę przypomnieć ludziom, że ciągle trwa. Jeśli ktoś wie, co dzieje się w Ukrainie, może mu się wydawać, że wszyscy o tym wiedzą, ale tak nie jest. Przekonałem się o tym właśnie przy okazji Euro 2024. Spędziłem miesiąc w Niemczech. Rozmawiałem z ludźmi z różnych krajów. Byłem przekonany, że wiedzą o sytuacji na froncie, o tym, jak to się zaczęło, dlaczego musimy walczyć z Rosją, ale ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu wielu ludzi nie miało o tym wszystkim pojęcia. W Polsce, Wielkiej Brytanii czy Niemczech ludzie wiedzą o tym, ale gdzie indziej to może być jedna z niewielu okazji, żeby mówić o Ukrainie i uświadomić ludziom, że chociaż nie widzą doniesień z wojny w serwisach informacyjnych, to wojna wciąż trwa.


Z jakimi reakcjami kibiców z innych krajów się spotykałeś?


Najczęściej powtarzali, że wspierają Ukrainę, że Rosja źle zrobiła, najeżdżając na nas, ale dlaczego do tego doszło, co się teraz dzieje na froncie – nie mieli pojęcia. Słyszałem za to pytania w stylu „dlaczego po prostu nie usiądziecie z nimi do negocjacji?”. Pytanie to zadawane dwa lata po rozpoczęciu wojny wywołuje zdziwienie, ale z drugiej strony staram się rozumieć tych ludzi. W Niemczech, we Francji czy w Hiszpanii nie żyje się wojną. W Polsce z oczywistych powodów jest inaczej, ale czy w Portugalii ktoś widzi w Rosji zagrożenie? Przecież nawet w najgorszym scenariuszu armia rosyjska nie zaatakuje Portugalii. To, co dzieje się w Donbasie, może wydarzyć się w okolicach Lwowa, ale nie tam.


Ukraińscy sportowcy w dalszym ciągu, choć już nie tak często jak dwa-trzy lata temu, pokazują się w mediach z flagami Ukrainy, mówią o wojnie.


Mam wrażenie, że czasami ludzie są tym znużeni. Widzą Elinę Switolinę i pytają „ile jeszcze razy będziemy oglądać tę żółto-niebieską flagę?” albo „dlaczego ona nie podaje ręki białoruskim rywalkom? No dobrze, wojna trwa, ale sport to sport”. Takie reakcje nie powinny zniechęcać. Nawet jeśli coś denerwuje ludzi, to trzeba pamiętać, że jest to bardzo ważne. Oczywiście rozumiem, że ludzie w innych częściach świata mają swoje konflikty i cierpienia, ale my po prostu robimy to, co musimy. Dla nas najważniejszą kwestią w tej wojnie jest to, by ją przetrwać. Przetrwać. Nie mówię o wygranej, o pokonaniu Rosji, tylko o przetrwaniu. Wielu ludzi tego nie rozumie. Jeśli trzeba będzie to powtórzyć sto albo nawet tysiąc razy, będziemy to robić, bo to jest dla nas kwestia istnienia. Wcale nie przesadzam. Przecież ludzie, którzy na nas najechali, mówili, że nie istniejemy, Ukraińcy to nie jest prawdziwy naród, język ukraiński nie jest prawdziwym językiem, a nasze państwo nie jest prawdziwym państwem. Czego można się spodziewać po takich słowach?


Dlaczego zdecydowałeś się pójść na front? Byłeś w podobnej sytuacji jak sportowcy i mogłeś nadal wykonywać swoją pracę, relacjonować mecze z dala od pola walki. W czasie, gdy siedziałeś w okopach, reprezentacja walczyła o wyjazd na mundial w Katarze. Mogłeś być razem z nią i wykonywać swoją pracę, która – jak już powiedzieliśmy – też jest ważna.


Decyzja o pójściu na wojnę z jednej strony była prosta, bo wtedy wydawało mi się to jedynym słusznym wyborem dla ukraińskiego obywatela i patrioty, ale z drugiej strony – to bezpośrednio dotykało też mojej żony i córki. Właściwie w podjęciu ostatecznej decyzji pomogli mi Rosjanie.

Wesprzyj nas na PATRONITE


Nie mogłeś bezczynnie patrzeć na to, co robią z twoim krajem?


Kijów był cały czas ostrzeliwany, a wróg bardzo szybko zbliżał się do granic miasta. Dla mnie najważniejsze było bezpieczeństwo mojej rodziny. Chciałem ewakuować ją do naszych przyjaciół, którzy pod Kijowem mieli duży dom, ale nie udało się, bo rosyjscy żołnierze zdążyli już zablokować drogi. W ten sposób ułatwili mi podjęcie decyzji. Mnie i tysiącom innych Ukraińców, którzy chcieli na ochotnika dołączyć do armii. Było nas tak wielu, że ja i mój przyjaciel na początku nie załapaliśmy się do wojska. Nie mieliśmy żadnego doświadczenia, woleli innych. Nigdy nie służyliśmy w wojsku, nie uczestniczyliśmy wcześniej w działaniach w Donbasie, a wtedy, w lutym i w marcu 2022 r., właśnie tacy ochotnicy mieli priorytet. Jednak decyzja została już podjęta i przy pierwszej okazji dołączyliśmy do armii.


Realia i potrzeby były takie, że szybko znalazłeś się w ogniu walk w Donbasie, na jednym z najtrudniejszych odcinków wojny. Zostałeś na to jakoś przygotowany?


Na coś takiego nie da się przygotować. Człowiek żyje spokojnie i nagle z dnia na dzień ląduje w środku koszmaru. Zanim ruszyliśmy na front, mieliśmy kilka tygodni obozu przygotowawczego, ale on w żadnym stopniu nie przygotował nas do tego, co przeżyliśmy w Donbasie. Idąc na front, nie należałem do najmłodszych. Miałem swoje problemy zdrowotne, ale mówi się, że najważniejsza jest nie kondycja fizyczna, tylko nastawienie. Motywacja i psychologia. I to faktycznie pozwoliło mi i moim kompanom walczyć. Byliśmy w pełni oddani sprawie.


Twoi kompani też byli ochotnikami?


Profesjonalnymi żołnierzami nie było 99 proc. walczących. Niektórzy mieli trochę doświadczenia z Donbasu, ale to w pewnym sensie im przeszkadzało. Myśleli, że wiedzą, co ich czeka, jednak ta wojna od początku była zupełnie inna. Skala walk nieporównywalna, w użyciu zupełnie inna broń, znacznie silniejsza. Dla tych chłopaków to był szok. My nie mieliśmy porównania.


W doskonale znanych ci transmisjach sportowych telewizja stara się pokazać absolutnie wszystko. Każde kopnięcie piłki, każde zdarzenie poza boiskiem, które może zainteresować widzów. Z kolei gdy przychodzi do pokazywania wojny, przekaz jest zupełnie inny. Widzimy kilku biegających żołnierzy, parę czołgów, jakieś strzały, ogień, a przecież wojna tak nie wygląda.


Cóż, na wojnie towarzyszą ci przede wszystkim głód, pragnienie, dokuczliwe zimno zimą i nieznośny upał latem, a do tego przez większość czasu jest… nudno.


Nudno?


W tym sensie, że większość czasu spędzasz na czekaniu. Nieustannie na coś czekasz. Albo na ruch wroga, albo na decyzję przełożonych o swoim ruchu. W okolicach Łymana w Donbasie w trakcie jednej operacji przez trzy dni siedzieliśmy w małym lasku praktycznie bez wody i jedzenia. Mieliśmy ze sobą tylko broń. Trzy dni ukrywaliśmy się i czekaliśmy. Ale takie czekanie na wojnie nie jest odpoczynkiem. Cały czas jest ogromny stres i poczucie niebezpieczeństwa. Rosjanie bez przerwy strzelają. Ostrzeliwują metodycznie sektor po sektorze. Niemalże metr po metrze. Każdego dnia. Taka była ich taktyka w Donbasie, nieważne, czy się bronili, czy atakowali. Mogli sobie na to pozwolić, bo mieli znacznie większe zasoby artyleryjskie od nas. Czekanie w takich warunkach to koszmar. Człowiek jest kompletnie wycieńczony, bo prawie nie śpi. Kilka butelek wody ma wystarczyć dla 30 osób. Jest zimno, a położyć się można tylko na ziemi, a w dodatku w czasie tych trzech dni jeszcze padał deszcz. Nigdy nie zmarzłem tak, jak podczas tej wojny.


W końcu jednak dochodzi do starcia z wrogiem. Namacalna bliskość śmierci nie jest gorsza od niepewnego wyczekiwania?


To pewnie nie zabrzmi najlepiej, ale bezpośrednia walka z wrogiem jest… najlepszym elementem wojny. Proszę mi wybaczyć to, co mówię. Wiem, że to jest igranie ze śmiercią i że w boju traci się przyjaciół, ale gdy już dochodzi do zwarcia, zapomina się o wszystkim. Adrenalina jest tak wysoka, że nie myśli się o głodzie, zmęczeniu i zimnie. Natomiast wojna wystawia bolesny rachunek. Gdy ogień cichnie i przychodzi do liczenia ofiar, okazuje się, że jest kilkudziesięciu zabitych, rannych.


Dociera do człowieka, że może z godziny na godzinę stać się częścią bilansu ofiar?


Obawa o własne życie to normalna sprawa. Trzeba się z tym liczyć w momencie podjęcia decyzji o pójściu na wojnę i, niestety, muszą się też liczyć z tym bliscy. Dlatego dla mnie najtrudniejsze chwile przyszły jeszcze przed walką, gdy musiałem powiedzieć żonie, że jadę do Donbasu. Akurat byłem w domu, bo mieliśmy kilka dni odpoczynku przed ruszeniem na front, gdy dostałem informację, że następnego ranka ruszamy do Bachmutu. Przekazanie mojej żonie, że za kilkanaście godzin jadę na front, było jedną z najtrudniejszych rzeczy w moim życiu. Wciąż pamiętam jej oczy, kiedy powiedziałem „kochanie, jutro jadę do Bachmutu”. Te oczy wciąż mi się śnią i mogę sobie wyobrazić, jak trudne były dla innych mężczyzn takie rozmowy z ich żonami, rodzicami czy dziećmi.


Rosjanie od samego początku izolacji sportowej podnoszą argumenty o niesprawiedliwym traktowaniu ich sportowców i próbują przekonywać kolejne federacje sportowe, że należy pozwolić im wrócić do rywalizacji. To im się udaje. Liczba dyscyplin, w których sankcje są tak dokuczliwe jak trzy lata temu, zmalała. Szefujący FIF-ie Gianni Infantino i przewodniczący UEF-y Aleksander Čeferin coraz wyraźniej mówią o potrzebie powrotu piłkarzy rosyjskich na europejskie i światowe boiska.


Przypomina mi to dość skuteczną taktykę, którą Rosjanie stosują w walce. Gdy byłem na froncie, rzucali na nas ogromne liczby żołnierzy, wysyłali czołgi, wozy opancerzone. Teraz wysyłają trzech-pięciu żołnierzy. Starają się zinfiltrować nasze szeregi. Trzech ludzi tu, trzech tam, a za kilka dni znowu trzech. Kroczek po kroczku starają się osiągać swoje cele – i to samo widzę w sporcie. Najpierw chcą dopuszczenia do startu 17-latek, za chwilę będą 19-latkowie, potem reprezentacja futsalu, czyli piłki halowej, i nagle okaże się, że już wszyscy mogą normalnie startować, a sport znowu jest pełen rosyjskiej propagandy.


Sankcje w sporcie – jak wszystkie sankcje nałożone na Rosję – nie są doskonałe i mają wiele dziur. Rosjanie nie mogli startować na igrzyskach pod własną flagą, ale jednak skromną reprezentację wysłali. Rosyjska reprezentacja jest zawieszona przez FIF-ę i UEF-ę, ale znajduje rywali do meczów towarzyskich, a te liczą się do rankingu FIF-y, przez co Rosja jest dziś wyżej niż choćby Polska.


Według mnie te sankcje powinny być znacznie bardziej restrykcyjne. Osobiście już na zawsze wyrzuciłbym ich ze sportu, jak zresztą zewsząd, bo ich po prostu nienawidzę, ale rozumiem, że nie każdy ma takie podejście. Już obecny poziom sankcji był dla społeczności międzynarodowej trudny do zaakceptowania i trzeba wkładać bardzo wiele wysiłku, by ten poziom utrzymać. Cieszę się więc, jeśli Rosji nie ma na mundialu, na Euro, a na igrzyskach nie ma rosyjskiej flagi. Oczywiście każdy wie, że ten „neutralny” sportowiec to Rosjanin. Chciałbym, żeby nie mogli startować nawet w takim statusie, ale to i tak dużo.


Postawa Rosji i ciągłe domaganie się zniesienia sankcji w sporcie pokazuje, że dla niej to ważna płaszczyzna wizerunkowo-psychologicznego frontu wojny, i to zarówno na użytek polityki zagranicznej, jak i wewnętrznej.


Rosjanie zawsze wykorzystywali sport do swojej polityki. Nie zawsze wszystko szło zgodnie z planem, ale zawsze próbowali. Teraz też to robią. Kilka miesięcy temu Zenit [klub piłkarski z Petersburga – przy. red.] grał swój mecz ligowy, a na trybunach pojawił się wielki baner przedstawiający okupowaną przez Rosję część Ukrainy, rosyjskiego żołnierza i napis: „to jest nasza ziemia i na niej zostaniemy”. Skoro dla nich sport jest ważną platformą wspierania swojej ekspansji terytorialnej, my tym bardziej musimy ją wykorzystywać. Musimy dbać o to, by nie wygrała narracja, że sport to sport, a wojna to wojna i sportowcy nie mają z wojną nic wspólnego. Taka narracja jest po prostu nieprawdziwa.


A jak oceniasz rolę ukraińskich sportowców w tej wojnie?


Ukraińska społeczność sportowa do tej pory wykonuje bardzo dobrą robotę w walce z Rosją, a przecież nie jesteśmy tak wpływowym krajem jak Rosja. Ukraina nigdy nie była źródłem dochodu dla międzynarodowych organizacji, jak Międzynarodowa Federacja Szachowa (FIDE) czy Międzynarodowa Unia Łyżwiarska (ISU), które brały od Rosjan mnóstwo pieniędzy. Dla nich to bardzo niewygodne, że skończyły się czasy milionów otrzymywanych od rosyjskich oligarchów. My nigdy nie mieliśmy takich możliwości wpływu, ale na szczęście mamy przyjaciół, takich jak Robert Lewandowski [w reprezentacji Polski i w Bundeslidze grał z opaską kapitańską w barwach ukraińskiej flagi – przyp. red.] i wiele organizacji, które nas wspierają. Te organizacje są pod ciągłą presją. Trwają rozmowy, że skoro nie dopuszczamy do startu rosyjskich sportowców, to może chociaż pozwólmy brać udział w zawodach rosyjskim juniorkom. Dobrze, że mamy sportowców rozpoznawalnych na całym świecie, takich jak Usyk, bracia Kliczko czy Szewczenko. Ich głos jest słyszalny.


Mówiliśmy o roli sportowców w tej wojnie, a co z kibicami? Na mecze ligi ukraińskiej początkowo nie wpuszczano kibiców. Później, gdy już otwarto dla nich trybuny, i tak przychodziła tylko garstka. Wielu kibiców, w tym ci najbardziej zagorzali, poszło walczyć.


Ruchy kibicowskie, możliwości organizacyjne i chęć działania były bardzo ważne w 2014 r., gdy Rosjanie pod fałszywą flagą weszli do Donbasu. Nasza armia była wtedy w rozsypce. Nie mieliśmy jak zatrzymać rosyjskich żołnierzy. Wówczas prawie połowę naszych sił stanowili wolontariusze i wśród nich było mnóstwo kibiców. Całe oddziały powstawały na bazie grup kibiców. Teraz sytuacja wygląda inaczej, bo walczą wszyscy. Kibice mają bardzo istotny atut, bo byli patriotami na długo, zanim stało się to czymś powszechnym w naszym społeczeństwie. Oczywiście mam na myśli patriotyzm w jego ekstremalnym wydaniu. No, a oprócz tego są młodzi i silni. W moim batalionie szybkiego reagowania mieliśmy trzy stare BTR-y, jeszcze z czasów sowieckich. Jeden z nich, oprócz flagi Ukrainy, miał też flagę Dynama Kijów, bo walczyło w nim kilku kibiców tej drużyny. Wciąż mamy całe oddziały wywodzące się z grup kibicowskich, jak chociażby Azow czy Kraken.


W okopach nie ma podziału na kibiców Szachtara, Dynama czy Krywbasu?

Bogdan Buga – ukraiński dziennikarz sportowy. Jedyny ukraiński dziennikarz akredytowany przy UEFA. Po rosyjskiej agresji na Ukrainę zgłosił się na ochotnika do wojska. W armii służył ponad rok.

Po 2014 r. kibice różnych drużyn zawarli rozejm i walczą ramię w ramię. Teraz ich porozumienie jest jeszcze silniejsze niż na początku. Myślę też, że kiedy wojna już się skończy, obraz kibiców piłkarskich się zmieni. Nie będą już kojarzeni jedynie z chuligaństwem czy skrajną prawicą. Ludzie będą pamiętać to, co kibice teraz robią. Wspominałem, że co sobotę jestem na cmentarzu. Gdy idę na grób swojego przyjaciela, mijam mnóstwo grobów, na których są flagi i klubowe szaliki.