Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Międzymorze / 29.10.2020
Almira Ousmanova

Partyzanci z cyfrowego lasu. Nowe pokolenie Białorusinów poszło na wojnę

Dzisiejsi partyzanci na Białorusi, zamiast w lesie, chowają się w dzikich ostępach sieci. Tam analogowe pałki funkcjonariuszy OMON nie mają znaczenia w walce z cybernetycznymi atakami na reżim Aleksandra Łukaszenki. Hackerzy nie tylko dokonują aktów małego sabotażu cyfrowego, ale także pomagają organizować realne protesty przeciwko władzy.
Foto tytułowe
(Shutterstock)

"Jesteśmy Anonymous. Jesteśmy Legionem. Nie przebaczamy. Nie zapominamy. Spodziewajcie się nas" to powszechnie znane motto międzynarodowego ruchu aktywistów internetowych Anonymous. Obecnie zdanie "nie zapomnimy, nie wybaczymy" stało się popularnym hasłem białoruskich protestujących, skierowanym do władzy. Ale nie jest to jedyny punkt wspólny kolektywu haktywistów i ruchu protestujących w Białorusi: po pierwsze, działania tych grup (online i offline) nie mają lidera, są zdecentralizowane, koordynowane przez samych zainteresowanych przez internet. Po drugie, zasada niewyjawiania swojej tożsamości, charakterystyczna dla ruchu Anonymous, jest bardzo ważna również dla białoruskich cyberpartyzantów, ponieważ zależy od nich ich własne bezpieczeństwo i skuteczność ich działań.

Hackerzy jak żadni inni

Po pierwsze, ruch cyberpartyzantów w Białorusi nabrał rozpędu i zyskał konkretne cele w związku z sytuacją w konkretnym kraju w obliczu nieograniczonych, uchodzących bezkarnie, przemocy państwa i pogwałceniu prawa. Władze prześladują nie tylko liderów politycznych (wielu z nich trafiło do więzienia lub było zmuszonych do opuszczenia kraju wbrew własnej woli), ale również tych, którzy mogą być uznani za kształtujących opinię publiczną (dziennikarzy, sportowców, aktorów, artystów, muzyków), a nawet zwykłych obywateli, którzy nagrywają krytyczne filmiki albo wyrażają sprzeciw w różnych mediach.

Po drugie, kwestia anonimowości nabrała w Białorusi wymiaru szczególnego. Jak powszechnie wiadomo, COVID-19 odegrał kluczową rolę w pogłębieniu kryzysu politycznego w Białorusi. Łukaszenka wielokrotnie twierdził, że COVID-19 jest niczym innym jak "zbiorową psychozą"; to właśnie nienależyta reakcja urzędników wzbudziła oburzenie Białorusinów. Trzeba jednak wspomnieć o jeszcze jednym czynniku: władze używały pandemii jako uzasadnionego powodu (a dokładniej pretekstu) do ograniczania swobód obywatelskich. Pod pretekstem przeciwdziałania pandemii niezależni obserwatorzy nie zostali wpuszczeni do lokali wyborczych; prawnikom stale odmawiano kontaktu z klientami, którzy zostali zatrzymani; wszystkie rozprawy sądowe w Białorusi odbywają się za pośrednictwem Skype; ani więźniowie, ani ich rodziny nie mogą się zobaczyć na posiedzeniach sądu.

Noszenie maski w miejscach publicznych stało się normą sanitarną we wszystkich krajach, ale w Białorusi praktyka ta zyskała nową funkcję i negatywne konotacje: wykonawcy przestępczych rozkazów (OMON, milicja, sędziowie) w absolutnie każdej sytuacji (niezależnie od tego, czy jest to nagrywanie protestujących na ulicy przez nieznajomych "mężczyzn w maskach", krzywoprzysięstwo w sądzie, zatrzymania czy inwigilacja) ukrywają twarze pod maskami, mając anonimowość ich przestępczych działań zapewnioną przez władze. Nieprzypadkowo protestujący zdzierają maski z twarzy OMON-owców i niosą transparenty z napisem "zerwiemy wszystkie maski". Ponieważ nie wszczęto jeszcze ani jednej sprawy karnej w związku ze strzelaninami na ulicach i torturami w aresztach, cyberpartyzanci wzięli sprawę w swoje ręce. Ich celem strategicznym jest pozbawienie anonimowości sprawców przemocy: zaczęli publikować dane osobowe policjantów i sędziów na kanałach na Telegramie (m.in. NEXTA, Basta! i BlackBookBelarus), co ma na celu przypomnienie oprawcom o ich osobistej odpowiedzialności za popełnione czyny.

Po trzecie, Białoruś jest krajem, w którym postać partyzanta od dawna była symbolem sprzeciwu: pamięć o ruchach partyzanckich jest silnie powiązana z okresem okupacji nazistowskiej (1941 – 1944). Mimo to rządy Łukaszenki były kolejnym impulsem do walki partyzanckiej, która przybrała nowe formy – dlatego niektóre białoruskie środki przekazu, media i projekty artystyczne nawiązują nazwą do postaci "partyzanta".

Partyzant walczy z okupantem

W ostatnim czasie słownictwo związane z protestami ożywiło wspomnienie II wojny światowej, gdyż Białorusini zaczęli określać reżim jako "okupacyjny", a OMON-owców często nazywa się "pacyfikatorami". Odniesienia do okupacji nazistowskiej i metody, po jakie sięgali partyzanci w swojej walce są szczególnie ważne, kiedy obywatele próbują bronić swojego prawa do miasta. Tak jak w czasie wojny walka o symbole protestu w przestrzeni publicznej (biało-czerwono-białą flagę czy też nowe symbole, takie jak mural z "Didżejami wolności") nabrała szczególnego znaczenia: władza przeznacza wiele energii i środków na usuwanie ich, ale nocna partyzantka przywraca je na miejsce, dodaje nowe, w nowych lokalizacjach i nie tylko w mieście.

W jednym z moich wcześniejszych artykułów (poświęconym protestom w 2006 r. i nowym kształtom wyłaniającej się podmiotowości politycznej) stwierdziłam, że białoruski sytuacjonizm sprawia, że nowe formy protestu są tworzone w odpowiedzi na konkretną sytuację. W dzisiejszej Białorusi jakakolwiek forma pokojowego protestu jest uznawana przez władze za naruszenie przepisów prawa, a wyrażanie własnej opinii (choć zagwarantowane przez konstytucję) jest zakazane i ścigane. Postać partyzanta, wojownika, który działa wbrew konwencji walki, jest Białorusinom droga ze względu na niemożność wygranej zgodnie z "zasadami" narzuconymi przez władze i przezwyciężenia bezprawia w obszarze prawa. W planowaniu tras przemarszów manifestantów, które OMON i wojsko próbują okrążać, przełamać i zablokować, jest widoczna taktyka partyzancka: małe grupy spotykają się w określonym miejscu w okolicy, idą dziesięcioma różnymi drogami, zjawiają się razem w jednym miejscu (można to porównać do mocnego uderzenia) i rozpraszają się tak szybko i niezauważenie jak to możliwe, żeby powtórzyć to samo innego dnia w innym miejscu.

Taktyka partyzancka jest wygodna dla pokojowo protestujących i drażniąca dla reżimu, który udaje, że utrzymuje nieposłuszeństwo obywatelskie pod kontrolą. Działania partyzantki wykańczają "wroga" dzięki nieprzewidywalnym akcjom i systematycznie "wyniszczają siły przeciwnika, który nigdy nie wie, gdzie i kiedy padnie następny cios, jest więc zmuszony nieustannie utrzymywać gotowość do walki". Oprócz sobotnich i niedzielnych marszów w centrach miast, protesty odbywają się również wszędzie indziej: w parkach i na placach, na obrzeżach miasta, podwórkach, przy fontannach, pomnikach itd. Regularne popołudniowe "akcje" organizowane na podwórkach przybierają często formę koncertu, atrakcji dla dzieci lub innego rodzaju wspólnego działania, dla mieszkańców dzielnic oraz milicji mają one jednak znaczenie polityczne.
Almira Ousmanova badaczka feministyczna i filozofka; profesorka i wykładowczyni na Wydziale Nauk Społecznych, Kierowniczka Laboratorium Nauk nad Kulturą Wizualną i Sztuką Współczesną na Europejskim Uniwersytecie Humanistycznym (Wilno, Litwa).

Władze "wskazały" jako organizatorów protestów właścicieli kanałów na Telegramie, ale dla Białorusinów kanały pełnią funkcje mediów społecznościowych, które pozwalają na wymianę informacji i koordynowanie wspólnych działań (umawianie miejsca spotkania, ustalanie dress code’u na marsze, planowanie marszrut w razie "okupowania" ulic i placów przez OMON i sprzęt ciężki). Tak oto, w odpowiedzi na rosnące represje, Białorusini "uruchomili" stosującą najnowocześniejsze techniki partyzantkę, odpowiadając h/aktywistycznymi działaniami na karabiny, pałki, przemoc i bezprawie.