Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Jedwabny Szlak / 05.11.2020
Michał Lubina

Niedźwiedź i smok w czasach zarazy. Jak pandemia wpływa na wzajemne relacje potęg

Koronawirus osłabił Stany Zjednoczone, dotknął południe Europy, wznowił walki o Górski Karabach i wywołał przewrót w Kirgistanie. Na specyficzny związek Rosji i Chin znacząco jednak nie wpłynął, uderzając jedynie w jego najsłabsze ogniwo: relacje międzyludzkie.
Foto tytułowe
Chińskie turystki w Moskwie w czasie pandemii koronawirususa (Shutterstock)

Nie licząc okresu przedkolonialnego, gdy to Chiny były silniejsze, w czasach nowożytnych Rosja zawsze dominowała we wzajemnych relacjach tych dwóch państw. Zarówno za Cesarstwa Rosyjskiego w XIX w., jak i Związku Radzieckiego (przynajmniej do lat 60. XX w., gdy Pekin wybił się na niezależność od Moskwy). W momencie rozpadu ZSRR oba kraje jako regionalne mocarstwa, posiadacze broni atomowej i silnych armii konwencjonalnych, członkowie Rady Bezpieczeństwa ONZ, z wpływami czyniącymi ich głównymi graczami w Eurazji i globalnym uznaniem, były międzynarodowo na mniej więcej równym poziomie. Różnica polegała na tym, że Chiny wzrastały w siłę, a Rosja słabła. Za wczesnego Jelcyna Moskwa obrała prozachodni kurs, odwracając się plecami do Azji, zaś Państwo Środka zostało objęte przez Zachód sankcjami po Tiananmen i rozwijało relacje regionalne

Bizantyjskie pustosłowie

Do połowy lat 90. właściwie jedyne, co łączyło dwa kraje – za to mocno – to handel bronią. Od połowy dekady następuje jednak zbliżenie polityczne, ze strony rosyjskiej spowodowane rozczarowaniem prozachodnią polityką, a chińskiej – przekonaniem, że trzeba żyć z sąsiadami takimi, jakimi są. W 1996 r. Moskwa i Pekin podpisują – głównie na pokaz – "strategiczne partnerstwo", ogłaszając wszem i wobec, że są dla siebie najważniejszymi partnerami politycznymi. W deklarację nie wierzyli chyba nawet jej autorzy: wiadomo było, że liczą się głównie relacje obu tych państw z USA (a potem z Europą dla Rosji oraz z resztą Azji dla Chin), ale właśnie o to chodziło: by podbić wzajemną pozycję względem Waszyngtonu i wzmocnić się wobec swoich innych partnerów.

Deklaracja o "strategicznym partnerstwie" zapoczątkowała historię pustosłownych fraz wygłaszanych z iście bizantyjską manierą podczas kolejnych szczytów rosyjsko-chińskich. Przykładami tej barokowej frazeologii dyplomatycznej są regularnie pojawiające się zdania o "nowym modelu relacji między mocarstwami", "najlepszych w historii stosunkach Moskwy i Pekinu" czy "demokratyzacji stosunków międzynarodowych" (ta urocza fraza dialektycznie oznacza, że dzięki Moskwie i Pekinowi stosunki międzynarodowe staną się bardziej demokratyczne, bo teraz są dyktatorskie, zdominowane przez USA).

Plakat przyjaźni sowiecko-chińskiej (Sean Savage)
Potem w dwustronnych relacjach następuje chłód, spowodowany głównie intensyfikacją relacji chińsko-amerykańskich i kryzysem w Rosji, a następnie ponowne zbliżenie na skutek sprzeciwu wobec natowskiej interwencji w Kosowie.

Stosunki Moskwy i Pekinu w latach 90. są dość płytkie: ograniczają się niemal wyłącznie do geopolityki i wzajemnego podbijania swojego znaczenia wobec USA (im lepsze relacje na linii Moskwa–Pekin, tym silniejsza ich pozycja w stosunkach z Waszyngtonem). Nie idą za tym konkrety ekonomiczne, a relacje psuje dodatkowo antychińska histeria na rosyjskim Dalekim Wschodzie. To wówczas, w wyniku posowieckich lęków o przyszłość i nałożeniu kalki z XIX-wiecznej, demagogicznej i rasistowskiej koncepcji "żółtego zagrożenia", odrodziła się wspierana przez populistycznych lokalnych polityków, chcących na sinofobii zbudować własny kapitał, narracja o rzekomym demograficznym zagrożeniu tych terenów ze strony Chin. W istocie Chińczyków na Syberii było zawsze mało, od kilkudziesięciu do dwustu tysięcy, ale w społecznym imaginarium urośli oni do kilku milionów, stając się wyobrażoną awangardą przyszłego ataku Chin. Z tą absurdalną narracją poradzono sobie w Rosji, a i tak nie wszędzie, dopiero za Putina.

Przerwany miesiąc miodowy

Dojście do władzy Władimira Putina powoduje początkowo powtórzenie schematu "zbliżenia-oddalenia". Najpierw następuje zbliżenie: Rosja i Chiny podpisują wspólny traktat (pierwszy od czasów Stalina, acz tym razem równoprawny) formalizujący ich polityczne zbliżenie. W dokumencie zapisano wiele ustaleń ze szczytów z lat 90., jakby nie dowierzając, że będą one realizowane. I rzeczywiście, rzeczywistość szybko udowodniła płytki wówczas charakter związku Rosji z Chinami. Traktat podpisano w lipcu 2001 r,, a już we wrześniu następuje oddalenie na skutek proamerykańskiego zwrotu Putina po atakach na World Trade Center w Nowym Jorku.

Drugi rosyjsko-amerykański miesiąc miodowy – jak czasem nazywa się relacje dwóch państw w tym okresie, pierwszy był za Jelcyna – kończy się jednak kłótnią wokół interwencji w Iraku. To ponownie popycha do siebie Rosję i Chiny. Podstawy zbliżenia tym razem są trwalsze: rośnie wymiana handlowa, rozwija się współpraca dwu- i wielostronna (Szanghajska Organizacja Współpracy i wspólne wypychanie USA z Azji Środkowej; trójkąt Rosja–Chiny–Indie; forum BRIC, potem BRICS, czyli nieformalna grupa zrzeszająca największe gospodarki wschodzące na świecie: Brazylię, Rosję, Indie, Chiny i RPA). Rosja jednak wciąż się wahała, czy związać się mocniej z Chinami, czy też równoważyć ich wpływy poprzez relacje z Japonią czy Koreą Południową.

Przykładem tych rozterek są zmienne losy azjatyckiego ropociągu WSTO, który początkowo budowano, by dostarczać ropę do Chin, Japonii i Korei Południowej i by powtórzyć rosyjski wybieg z Europy wygrywania jednych państw przeciw drugim za pomocą kuszenia ich gospodarczymi fruktami oraz karania niedostarczeniem surowca w razie nieżyczliwej polityki.
Kryzys ekonomiczny w 2008 r. przeważył. Przyciśnięta nim Moskwa uznaje, że "jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma" i zwraca się ku Pekinowi.

Zgadza się na wielki projekt gospodarczy (i geopolityczny) – buduje WSTO tak, jak chcą Chiny, do Daqingu. Przestaje równoważyć Chiny w Azji, przyłączając się do ich polityki. Zgadza się na chińskie inwestycje na rosyjskim Dalekim Wschodzie, grzebiąc swoje dotychczasowe obawy o sinizację regionu (chińskie wpływy i tak nie wzrosły, gdyż Państwo Środka bynajmniej nie rzuciło się inwestować, ma rosyjski Daleki Wschód w głębokim poważaniu).

(Shutterstock)
Drugi przełom następuje po kryzysie ukraińskim. Przyciśnięty sankcjami Putin pokazuje Zachodowi, że ma alternatywę i angażuje się w drugi wielki projekt gospodarczo-geopolityczny: gazociąg "Siła Syberii" zapewniający Chinom stabilne dostawy gazu po niskiej cenie (i po lądzie). Od tego czasu następuje cementowanie więzi: Rosja rezygnuje z niezależnej polityki w rejonie azjatycko-pacyficznym (popierając Chiny w najbardziej zapalnych sprawach, jak Morze Południowochińskie).

W Azji Środkowej, do niedawna wyłącznej strefie wpływów Rosji, dopuszcza ona Państwo Środka do niemal współdecydowania: wbrew chwytliwym hasłom o "nowej wielkiej grze", w regionie nastąpiło nieformalne porozumienie rosyjsko-chińskie, wyznaczające strefy wpływów: Moskwa utrzymała dominację w sferach politycznej i wojskowej, z kolei Chiny zdominowały sferę gospodarczą; w efekcie Azja Środkowa jest dziś strategicznie pod podwójną kuratelą, a nie tylko rosyjską, jak jeszcze dekadę temu. Zaś na rosyjskim Dalekim Wschodzie Moskwa schowała do kieszeni lęki o uzależnienie tego regionu od Chiny i oparła model rozwoju tego zacofanego kąta Rosji w oparciu o współpracę regionalną (czytaj: z Chinami). Rozwija również współpracę i wojskową, w ramach tej ostatniej znów sprzedając partnerowi najnowocześniejszy sprzęt.

Ta tendencja zwyżkowa wzajemnych relacji trwa aż do pandemii COVID-19.

Na górze gorąco, na dole zimno

Rozwój relacji rosyjsko-chińskich był dokonany przez elity z pominięciem szerszych kręgów społecznych, co zresztą odpowiada autorytarnym wzorcom postępowania obu państw. W efekcie wzajemne kontakty między społeczeństwami pozostawały daleko za relacjami politycznymi czy gospodarczymi. Im niżej schodziło się po drabinie hierarchii społecznej, tym sytuacja była gorsza, na co Chińczycy znaleźli, a Rosjanie podchwycili wdzięczny slogan: "na górze gorąco, na dole zimno".

Kilkanaście lat temu po obu stronach Amuru zaczęto na to zwracać baczną uwagę. Chiński weteran badań nad relacjami rosyjsko-chińskimi Yu Bin pisał w 2006 r. o "niestabilnym, jeśli nie negatywnym" wzajemnym postrzeganiu: według niego zwykli Rosjanie i Chińczycy "ani się zbyt nie znają, ani lubią, a już na pewno nie kochają". Rosyjscy badacze się zgadzali: Michaił Titarenko z Instytutu Dalekiego Wschodu Rosyjskiej Akademii Nauk ubolewał nad "przepaścią między głębokim zrozumieniem charakteryzującym rosyjskie i chińskie elity a brakiem wiedzy wśród rosyjskich mas".

Istotnie, jeszcze dekadę temu królowały stereotypy: Rosjan jako "włochatych barbarzyńców z Północy" zaś Chińczyków jako "azjatyckich hord ze Wschodu". Do tego dochodzą tradycyjne strachy w Rosji o chiński rewanżyzm terytorialny. Ziemie rosyjskiego Dalekiego Wschodu do połowy XIX w. należały bowiem do Chin, co jednak nie znaczy, że Pekin planuje ich rekonkwistę, a chińscy turyści czy sprzedawcy z bazarów służą za tajną awangardę inwazyjnej armii. Nowsze rosyjskie stereotypy są bliższe rzeczywistości, gdyż skarżąc się na "aroganckich Chińczyków" utyskujących się na rosyjski "bałagan" odwołują się do tradycyjnego chińskiego sinocentryzmu, który istotnie przejawia się lekceważącym traktowaniem Rosji (i w ogóle wszystkich innych krajów).

Z kolei w Chinach negatywny stereotyp Rosjan portretuje ich jako europejskich szowinistów, którym pomyliły się epoki, niezdolnych do przyjęcia do wiadomości wzrostu znaczenia Chin i odwrócenia ról we wzajemnych stosunkach. Te resentymenty były długo utrzymywane poza oficjalnym dyskursem, szczególnie w Chinach, gdzie cenzura jest ściślejsza, co nie znaczy, że nie istniały.

Spotkanie prezydentów Xi i Putina (CC www.kremlin.ru)
Zarówno elity rosyjskie, jak i chińskie starały się poprawić wzajemne postrzeganie się obu społeczeństw. Najczęściej robiły to metodami administracyjnymi: organizując masowe imprezy, takiej jak Rok Chin w Rosji (i vice versa), wzmacniając kontakty uczelniane (wymiany kadry i studenckie), serwując nieustanny pozytywny przekaz w mediach (od relacji politycznych po filmy dokumentalne), czy – w przypadku Rosji – nakazując policjantom nie ruszać chińskich turystów (każdy, kto w Rosji miał nieprzyjemność zostać zapytany przez służby o registrację, czyli meldunek, to doceni)

Nieustanny przekaz "lubcie się" do obu społeczeństw płynący z góry jest niejednoznaczny. Z jednej strony z pewnością trochę poprawił wizerunek Rosji w Chinach i Chin w Rosji. Z drugiej – niechęć i resentymenty (silniejsze po stronie Rosjan, którzy boją się Chińczyków, u tych drugich przeważa obojętność) zeszły do podziemi. Szczególnie dotyczy to Syberii i rosyjskiego Dalekiego Wschodu, gdzie w oficjalnym dyskursie nie uświadczy się już niepoważnych stwierdzeń o chińskiej demograficznej ekspansji, ale na forach internetowych i w mediach społecznościowych – jak najbardziej.

Jeszcze przed koronawirusem badania opinii publicznej pokazywały, że mimo silniejszych kontaktów wzajemna sympatia nie zwiększała się. Więzi kulturowe pozostały słabe: dominuje obojętność i brak zaufania. W efekcie relacje pozostały "na górze gorące, na dole zimne", co jednak nie spędzało snu z powiek elitom obu krajów. W warunkach, gdzie społeczeństwa mają mały wpływ na politykę, nastroje opinii publicznej, dopóki nie dojdą do skrajności, nie są ważne.

Pandemia COVID-19 dobrze to pokazała.

Rosja, Chiny i koronawirus

Rozpoczęta w Wuhan pandemia stała się dla Chin największym kryzysem od czasów demonstracji na placu Tiananmen, jednak z perspektywy listopada 2020 r. wydaje się, że Zhongnanhai (siedziba Komunistycznej Partii Chin) sobie z tym wyzwaniem poradziła. W niepamięć poszła więc spóźniona początkowa reakcja władz (ukrywanie wiadomości o wirusie, prześladowanie lekarzy ujawniających zagrożenie, pełne pójście w zaparte ze szkodą dla społeczeństwa i całego świata), która spowodowała rozlanie się epidemii na cały świat. Późniejsza skuteczność (budowanie szpitali, odcięcie Wuhanu, masowe testowanie i izolowanie chorych) te początkowe błędy przykryła.

Rosja, niczym Chiny, początkowo bagatelizowała problem. Na przełomie lutego i marca zaś w kierownictwie rosyjskim doszło do podziału w kwestii taktyki. Według najpopularniejszej wersji wydarzeń, premier Michaił Miszustin i prezes Rosnieftu Igor Sieczin mieli być zwolennikami liberalnego podejścia, podczas gdy mer Moskwy Siergiej Sobianin optował za lockdownem – i swego dopiął, zamykając Moskwę na przełomie marca i kwietnia.

Trudno uwierzyć, by uczynił to bez zielonego światła z góry: prezydent Putin wybrał taktykę przerzucania walki z pandemią na miasta i regiony, co miało immunizować go na krytykę i pretensje za wprowadzane ograniczenia. W rezultacie tego podejścia rosyjska odpowiedź na koronawirusa różniła się od chińskiej zdecentralizowaniem, ujawniając oczywisty fakt: w swojej podstawowej funkcji, jakim jest zapewnienie ludności bezpieczeństwa i sprawne rozwiązywanie problemów, państwo chińskie jest znacznie sprawniejsze od rosyjskiego.

Koronawiruis wpłynął na relacje rosyjsko-chińskie także w bardziej namacalny sposób. W ramach antycovidowych ograniczeń Rosja już pod koniec stycznia 2020 r. zamknęła granicę z Chinami (co odbiło się na wschodniej Syberii i rosyjskim Dalekim Wschodzie, uzależnionym od kontaktów gospodarczych z Państwem Środka), a 20 lutego zakazała wjazdu Chińczykom, wstrzymując również wydawanie wiz. Potem dorzuciła kolejne ograniczenia: kontrole chińskich turystów i gastarbeiterów oraz polecenie merostwa Moskwy dane pracownikom miejskiej komunikacji publicznej, by informowali zwierzchników w razie pojawienia się pasażerów wyglądających na Chińczyków (w jaki sposób mają na oko odróżnić ich od Koreańczyków, Japończyków czy Wietnamczyków – merostwo nie uściśliło). W efekcie turystyka chińska w Rosji zamarła (a w 2019 r. Chińczycy byli najliczniejszą grupą odwiedzającą Rosję, nawet zimą).

Nieprzyjazne działania strony rosyjskiej, a także protest ambasady chińskiej przeciw wspomnianej wyżej komunikacyjnej dyskryminacji Chińczyków w Moskwie zaczęto traktować jako symptomy kryzysu we wzajemnych stosunkach; szczególnie na Zachodzie panuje popularne przekonanie, że związek niedźwiedzia ze smokiem jest nienaturalny i rozpadnie się prędzej czy później. Podobne oceny okazały się jednak stanowczo przedwczesne.
Owszem, koronawirus raz jeszcze pokazał, że "na dole zimno", unicestwiając wysiłek mający na celu zbliżenie obu społeczeństw w ostatnich dwóch dekadach. Nie naruszył jednak fundamentów relacji.

Zamknięcie granicy czy wstrzymanie wydawania wiz wynikały z próby odcięcia Rosji od pochodzącego z Chin wirusa (w tym sensie Kreml pośrednio uznał Państwo Środka za źródło pandemii). Wprowadzając ograniczenia, reżim rosyjski działał zapobiegawczo, doskonale wiedząc, że sinofobia jest poważnym problemem społecznym i chociaż zeszła do podziemi, to bynajmniej nie znikła. W sytuacji paniki społecznej Chińczycy mogliby szybko stać się kozłem ofiarnym, a tego nie dałoby się łatwo ukryć przed swoim społeczeństwem ani światem, w tym przed Chinami. Gdyby doszło do poważniejszych incydentów, w Państwie Środka zawrzałoby, co zmusiłoby władze chińskie do ostrzejszej reakcji. A to z kolei popsułoby relacje rosyjsko-chińskie znacznie bardziej niż tymczasowe zamknięcie granicy. Działania Kremla były więc uprzedzające: skutecznie zneutralizowały potencjalnie znacznie większe szkody. W Rosji nie doszło do żadnych antychińskich zdarzeń.

Z kolei na poziomie międzynarodowym Rosja wsparła Chiny w ich próbie zrzucenia z siebie odpowiedzialności za wybuch pandemii, bagatelizując ich rolę, za to podkreślając rosnącą liczbę przypadków w Europie Zachodniej. W połączeniu ze słowami poparcia Putina dla Xi Jinpinga (Chiny miały według niego pokazać "dobry przykład", będący "zdecydowaną odpowiedzią" na prowokację „innego kraju”, czytaj: USA) oznaczało to zachowanie typowe dla logiki relacji rosyjsko-chińskich. W 2020 r. podtrzymywano tę tradycję: Pekin poparł referendum konstytucyjne Putina, zaś Moskwa – chińską ustawę o bezpieczeństwie narodowym wymierzoną w Hongkong. Pod tym względem Kreml i Zhongnanhai zawsze mogą na siebie liczyć.

Na dole znów zimno, na górze wciąż gorąco

Michał Lubina - doktor habilitowany, adiunkt w Instytucie Bliskiego i Dalekiego Wschodu UJ, autor ośmiu książek, w tym bestsellera naukowego "Niedźwiedź w cieniu smoka. Rosja-Chiny 1991-2014" oraz prac międzynarodowych m.in. "Russia and China. A Political Marriage of Convenience" (Oppladen-Berlin-Toronto 2017)
Siła stosunków rosyjsko-chińskich opiera się na "wysokiej" polityce: na bilateralnych porozumieniach międzyrządowych, wsparciu na arenie międzynarodowej i współpracy regionalnej. Ma to swoje ograniczenia, przede wszystkim ekonomiczne. Chiny są gospodarczo dla Rosji znacznie mniej ważne niż Europa, a Rosja ma gospodarcze znaczenie tylko dla jednej chińskiej prowincji – Heilongjiangu. Taki układ ma też swoje zalety, gdyż uodparnia wzajemne relacje na takie kryzysy jak koronawirusowy. Pandemia uderzyła bowiem w słaby, mniej istotny punkt relacji rosyjsko-chińskich, nie naruszając ich podstaw. Moskwa i Pekin nadal wspierają się na arenie międzynarodowej, zaś ropa, gaz i broń wciąż płyną z Rosji do Chin. Reszta jest drugorzędna.